XVII

Brunetka przemierzała ulice miasta obserwując ludzi, którzy ją mijali. Wiecznie w biegu odkładający życie na później. W końcu przyszłość zawsze była dla nich najważniejsza. Czego ta kompletnie nie rozumiała. Życie ludzie było kruche. Mogło zakończyć się w ułamku sekundy, a jednak ludzie bardziej dbali o to, co będzie a może nawet nie niż o to, co było teraz. Jakby to, co mogło nie nadejść było ważniejsze od chwili obecnej, która była pewna.

Kobieta westchnęła cicho, zdając sobie sprawę jak bardzo odległa od tego świata była. Stała między ludźmi. Jednak miała wrażenie, że jest jedynie biernym obserwatorem. Jakby nie była częścią tego świata. Zatrzymała się nagle, pozwalając innym by omijali ją jak przeszkodę. Wpatrywała się w nich, doskonale wiedząc tylko jedno. Ten świat był jej obcy. Chociaż z niego pochodziła. Jednak nawet to ile lat już do niego należała nie sprawiało, że czuła się jego częścią. Może przez to, jak została wychowana. W przeświadczeniu o własnej wyższości, przez które patrzyła na ten gatunek z góry. A może przez cele i ideały tak odległe od tych, które kierowały dziećmi samego Boga.

Nagle poczuła chłodny wiatr, który muskał jej skórę w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. Rozwiał jej idealnie ułożone włosy a ona zaklęła pod nosem. Ponownie ruszyła przed siebie, jednak zniknęła z pola widzenia innych wchodząc w jedną z pobocznych uliczek. Doszła niemal do jej końca, rozglądając się uważnie. I wtedy to poczuła. Odwróciła się powoli i spojrzała na młodego mężczyznę o bardzo delikatnych rysach twarzy ubranego w całości na biało.

— Cóż za zaszczyt spotkać anioła twojej rangi. — Mruknęła z uwagą, przyglądając się mężczyźnie. Skrzyżowała ramiona na piersiach, przyglądając się mu nieufnie.

Aniołowie mieli swoje rangi. Najsłabsi byli aniołowie stróże, którzy doglądali dusz ludzkich. Nieco wyżej znajdowali się aniołowie sprawujący piecze nad kościołami. Jednak anioł, którego widziała Saren, nie był żadnym z nich. On był wojownikiem. Walczącym z demonami. Co świadczyło o jednym. Brunetka miała poważne kłopoty.

— Nie zaszczyt a przekleństwo Saren córko Samael'a upadłego anioła strąconego do piekła. Skazaną na wieczną mękę w piekle za grzechy swych przodków. — Oświadczył anioł, robiąc pewny krok w stronę córki diabła. Nie bał się jej. Za życia oglądał już straszniejsze demony niż ona.

— Wystarczyłoby Saren. — Zapewniła lekceważącą, a na jej twarz wdarł się lekki uśmiech. — Dążę do tego, by być znana za własne grzechy, a nie te mojego ojca. — Wyjaśniła również stawiając pewny krok w stronę anioła. Chciała mu pokazać, że się nie bała.

— I widzę, że jesteś na dobrej drodze, by tego dokonać. — Zauważył poirytowany. Jako anioł odczuwał krzywdy ludzkie, które i jego bolały. Dlatego tak bardzo wzgardzą upadłymi istotami z piekła. — W niecałą dobę wtrąciłaś do piekła dwie duszę. A teraz polujesz na trzecią. No i uwięziłaś jednego z aniołów. To już całkiem pokaźna lista grzechów.

— Twój pan stworzył świat w tydzień. Ja mogę zdobyć w siedem dni koronę piekła. — Zapewniła, stawiając kolejny krok. — W ogóle czy to nieabsurdalne? Twój sprawiedliwy i dobry pan od narodzin karze mnie za grzechy ojca?
Wytłumaczysz mi, jak to działa? — Dopytała, jednak nie pozwoliła mężczyźnie odpowiedzieć. — No dobra ja to może jeszcze rozumiem. Ale ich wszystkich za Adama i Ewe? Proszę cię, to było tak dawno temu.

— Nie irytuj mnie demonico. — Zażądał tonem tak łagodnym, że jasnooka parsknęła śmiechem. Ona znała tylko jeden rodzaj rządów. Przez strach. A tego nie odczuwał nawet w najmniejszym stopniu. — Przynoszę ci wiadomość z nieba.

— Uuuuu jeszcze nigdy szefuńcio się do mnie nie odzywał. To znak, że dobrze sobie radzę. — Stwierdziła kobieta widocznie dumna z tego, co dokonała.

Saren używała najróżniejszych określeń, kiedy mówiła o stwórcy. Jednym z przekleństw upadłych istot była niemożliwość wypowiedzenia JEGO imienia. Jednak nad tym ograniczeniem nigdy szczególnie nie ubolewała.

— Nie schlebiaj sobie. Ciebie pilnują zaledwie anioły. — Zapewnił, jednak to nie było w stanie zabić doskonałego humoru Saren. — Musisz uwolnić Anioła, którego uwięziłaś i opuścić ten świat.

— A jeśli tego nieuczucie to, co takiego się stanie? — Dopytała, unosząc jedną brew. Była naprawdę ciekawa tego, co może z nią uczynić anioł. Nie miała z nimi zbyt wiele wspólnego i nie znała ich możliwości zbyt dobrze.

— Poznasz gniewa aniołów. Będziesz cierpieć przez stulecia, a następnie zostaniesz stracona do piekła, którego już nigdy później nie opuścisz. — Zagroził, stając twarzą w twarz z Saren. Patrzył prosto w jej oczy, które zmieniły swój kolor na ten naturalny. Mierzyli się dłuższą chwilę spojrzeniami, aż brunetka nie prychnęła.

— Myślisz, że się ciebie lękam? Jeśli tak to wiedz, że się myślisz. — Zapewniła, przejeżdżając po policzku anioła swoim ogonem. — Przybyłam tutaj po trzy duszę śmiertelne. I choć bym miała cierpieć katusze, zdobędę trzecią z nich. Za wszelką cenę.

— Więc wypowiadasz nam wojnę, z której nie masz prawa wyjść zwycięsko. — Oświadczył mężczyzna o białych włosach, ruszając do wyjścia z zaułka.

— Powiem Ci coś aniołku. — Rzuciła diablica, czym zwróciła na siebie jego uwagę. — Powinno Ci zależeć, bym wygrała. Inaczej na tronie zasiądzie mój najstarszy brat. A wtedy we wszystkich trzech królestwach zapanuje chaos i nastanie czas wojny. Danjal jest nieobliczalny i uwierz mi, że z dwojga złego wolisz mnie na tronie.

— I by na tym tronie cię usadzić muszę poświęcić człowieka? Nigdy. — Zapewnił z uporem, na co ta jedynie pokręciła głową zrezygnowana.

— To jest właśnie wasz problem. Macie wypaczoną definicje dobra. Poświęcicie miliony dla jednego życia. To nie jest bohaterstwo, tylko czysta głupota. — Zapewniła, na co tym razem to anioł pokręcił głową pokazując tym, że się z nią nie zgadza.

— Dla nas każde życie jest cenne. I warto walczyć do końca o każde istnienie. — Zapewnił, na co ta zmarszczyła brwi. W jej pojmowaniu świata nie mieściły się takie prawdy moralne. Poświęcenie milionów dla jedni po prostu się nie kalkulowało.

— Dlatego ty jesteś aniołem a ja demonem. — Podsumowała wiedząc, że w tej dyskusji nikt nie zmieni swoje zdanie. Oboje byli zapatrzeni we własne poglądy i nie byli gotowi ich zmieniać. — Dlatego pilnuj sobie swoich niebiańskich spraw, a mi zostaw te demoniczne. I przestań się wtrącać w nasze przejęcie tronu.

— Jeśli na szali stoi życie ludzkie to też moja sprawa. — Zapewnił, odchodząc. Rozpłynął się w czeluści niczego, co wcale nie zadziwiło Saren, która do tak niecodziennych widoków zdążyła nawyknąć.

Kobieta z irytacją opuściła zaułek. Wiedziała, że anioły to poważny problem. Bowiem te posiadały broń zdolna ją zranić i kajdany o mocy zdolnej więzić ją przez wieki. To już nie były tylko rodzinne porachunki a prawdziwa wojna, która nie mogła zakończyć się inaczej jak porażka którejś ze stron.

A Saren nie dopuszczała do siebie myśli, że to mogła być ona.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top