IV
Córki Diabła przekroczyły próg klubu. Mictlan rozglądała się z uwaga, chłonąc każdy szczegół pomieszczenia. Pierwszym co rzuciło się w oczy brunetki były ściany wykonane z białych cegieł. Sprawiały one wrażenie surowych dokładnie tak jakby klub nigdy nie został ukończony. Diablica jednak rozumiała, że efekt ten był w pełni zamierzony przez właściciela. Pomiędzy ścianami dostrzec można było filary zapewne sprytnie ukrywające nagłośnienie. Podłogi w klubie były wykonane z szarego marmuru, a przynajmniej na takie miały wyglądać. W rzeczywistości jednak Mictlan zdawała sobie sprawy z tego, że materiał, którego użyto miał jedynie przywodzić na myśl prawdziwy marmur. W samym centrum dużego lokalu znajdował się pusty parkiek, który z pewności mógł pomieścić mnóstwo tańczących ludzi. Po prawej stronie znajdowały się specjalne loże. Stały w nich szare kanapy o białych detalach oraz stoliki pośrodku wykonane w tej samej kolorystyce. Po lewej stronie klubu znajdowały się trzy sporo stanowiska dla barmanów. Bary wykonane z tego samego materiału co podłoga zdały się dobrze pasować do reszty klubu. Na wprost od wejścia znajdowała się spora scena najpewniej przygotowana z myślą o muzyce na żywo. Mimo iż ostatnia impreza zakończyła się z pewnością kilka godzin temu w powietrzu nadal unosił się nieprzyjemny zapach papierosów oraz alkoholu, który niesamowicie drażnił kobietę. Z głośników wydobywała się cicha muzyka, która zapewne była powszechnie rozpoznawana wśród ludzi. Aktualnie w klubie panował względny spokój, który jednak nie sprawić, że była w stanie przychylniej spojrzeć na miejsce ludzkiej rozpusty.
Mictlan nigdy nie lubiła takich miejsc. Rozpusta ani spożywanie alkoholu nie były uważane przez nią za rozrywkę. W tym temacie mocno różniły się od Saren. Ona ubóstwiała alkohol do tego stopnia, że jej zapędy można było spokojnie nazwać podchodzącymi pod alkoholizm.
— Twój genialny plan opiera się na tej dziurze? — Mictan nie mogła odpuścić sobie uszczypliwości rzuconej stronę siostry.
— Pozyskiwanie dusz to sztuka siostrzyczko. A każdy artysta potrafi dostrzec potencjał w najbardziej niepozornej rzeczy. — Diablica podeszła do baru, na którym oparła dłonie. — Gotowy poznać szczegóły?
— Jakbym miał jakiś wybór. — Miran odłożył wcześniej mytą szklankę, by spojrzeć na córki swojego Pana. — Mictlan. — Wydusił odruchowo, gdy ją dostrzegł.
— Znacie się? — Saren uniosła brew, spoglądając to na demona to na Mictlan. — Mnie jakoś nie poznałeś. — Rzuciła z pretensją, krzyżując ramiona na piersiach.
— Swego czasu mi służył. — Wyjaśniła starsza z córek diabła. — To dlatego jest tutaj. Bo mu na to pozwoliłam.
— Od kiedy masz tak wielkie serce siostro? — Brunetka spojrzała na demonice, dokładnie tak jakby chciała spojrzeć na jej duszę. — Nie pasuje mi to do władczyni śmierci. — Kiedy jej towarzyszka odpowiedziała jedynie milczeniem, przeniosła wzrok na demona. — Co łączyło cię z Mictlan?
— Byliśmy kochankami. — Wyznał, nie mogąc okłamać córki swej stwórczyni. — Zapewne setki lat przed twoim urodzeniem.
— Saren urodziła się rok po tym, jak pozwoliłam Ci odejść. — Wyznała starsza z diablic. — Wiedziałam, że jeśli zostaniesz, ojciec zrobi z ciebie sługę najmłodszego ze swych potomków. A ty zawsze byłeś zbyt potężny, by dowodziło tobą diabelne dziecko. To sprowadziłoby plagi egipski na piekło.
— Dlatego ojciec tak bardzo cię nie znosi. — Stwierdziła diablica, przez chwilę tracąc maskę bezwzględnego kata. — Pozwoliłaś odejść demowi, którego obdarzyłaś uczuciem przy okazji, ratując nas wszystkich.
— Ojciec nienawidzi mnie z wielu powodów siostro. — Ułożyła dłonie na biodrach. — Jednak tym czynem przekreśliłam się w jego oczach na stałe. I nigdy nie kochałam Mirana. Dzieci diabła nie potrafią kochać.
— No tak nasza największa klątwa.
Na potomkach Lucyfera ciążyły dwie klątwy. Jedna z nich było odbieranie życia kobiecie, która wydawała ich na świat. Ta ofiarą była niezbędna. Bowiem piekło było miejscem przeklętym. Nikt nie mógł się w nim narodzić w sposób czysty jak w świecie śmiertelnych. Piekielne narodziny wymagały ofiary pod postacią matki dającej życie.
Druga klątwa była o wiele gorsza. W trakcie swojego wiecznego życia, żadne z nich nie mogło kochać. Nie byli zdolni do tej emocji. Mogli cierpieć, czuć pustkę, a nawet samotność. Jednak nigdy nie miłość. Ani do siebie nawzajem, ani do swoich kochanków.
— Teraz to dla ciebie śmieszne. — Mictlan wydawała się wyjątkowo poważna nawet jak na siebie. — Jednak w pewnym momencie zrozumiesz jak potworne, jest życie pozbawione miłości. Sama się o tym przekonałam. I przysięgam, że oddałabym wszystko by móc pokochać.
— Ta. — Rzuciła obojętnie jej siostra. — Przejdźmy do planu. — My. — Wskazała na siebie, a następnie na drugą brunetkę. — Zajmiemy się naszą pechową parką. A ty. — Wskazała na demona. — Znajdź mi duszę, która błądzi.
— To nie będzie trudne. — Mimo że nie dał tego po sobie okazać poczuł niesamowitą ulgę. — Świat pełen jest takich dusz.
— Więc się nie napracujesz. — Na jej twarzy pojawił się uśmiech, w którego prawdziwość nie uwierzyłby nawet niewidomy. — My musimy znaleźć jakiś cichy zaułek.
— Czuje, że posuniesz się do rzeczy strasznych siostro.
Mictlan była pierwszą osobą, która miała zaszczyt podziwiania najmłodszego z potomków diabła. Jej ojciec nakazał jej iść i przynieść mu jego córkę. Zgodnie z rozkazem to właśnie zrobiła. Kiedy weszła do odpowiedniej izby, zobaczyły nieżywą Lilith i demonice trzymająca jej siostrę na rękach. Ta bez słowa podała jej dziewczynkę, a kiedy na nią spojrzała dostrzegła coś, czego nie dało się dostrzec ani w niej, ani w żadnym z ich rodzeństwa. Coś ludzkiego. Jednak ta część Saren została jej odebrana przez ojca.
— A kiedy nie byłam gotowa się do nich posunąć? — Oczy dziewczyny na ułamek sekundy stały się czerwone. — W końcu narodziłam się w piekle. — Zwróciła się w stronę demona. — Jest tutaj tylne wyjście?
— Tak. — Wskazał dłonią jeden z kątów sali. — Tam je znajdziesz.
— Cudownie.
Saren ruszyła w kierunku wyjścia, a Mictlan nie bardzo wiedząc co dalej ruszyła za nią. Już po chwili stała u jej boku. Jedno złowieszcze spojrzenie siostry wystarczyło jednak by ta zwolniłaby iść nieco bardziej za jej plecami.
— Powinnaś dziękować Diabłu, że tak ci pomagam. — Warknęła oburzona.
— Przy okazji może się pomodlę. — Spojrzała na nią przez ramię. — Obie się zgodzimy, że gdybyś miała wybór, nigdy byś tutaj nie przyszła. A na pewno nie dla mnie.
— Nienawidzę cię Saren, bo nie potrafię kochać. A kiedy ktoś nie umie kochać, by nie czuć pustki zaczyna nienawidzić. — Wyjaśniła, spoglądając na nią wyjątkowo łagodnie. — Bo pusta jest jeszcze gorsza niż nienawiści.
— Gdybyś miała taką możliwość, zdecydowałabyś się mnie kochać?
— Bardzo chciałabym móc dowiedzieć się, jak to jest móc kochać. Jak to jest być kochanym.
— A ja nie. — Oświadczyła twardo, otwierają drzwi stanowiące tylne wyjście. — Miłość to słabość, która zmusza ludzi do dziwnych rzeczy. — Przekroczyła prób i rozejrzała się na boki.
— Jednak daje wiele szczęścia. — Mictlan ruszyła w prawo, a Saren zdecydowała się podążać jej śladem. — Kiedy ktoś umiera najwięcej ulgi przynoszą mu osoby, które kochał.
— Niby spędzasz na ziemi mało czasu a mówisz zupełnie jakbyś była jedną ze śmiertelniczek.
— Śmierć to rzecz ludzka. Jestem nieodłącznym elementem ich życia i trochę o nich wiem.
— A mogła tu teraz stać Bast lub jeden z tych, których muszę nazywać swoimi braćmi. — Zatrzymała się gwałtownie i spojrzała w bok. — Idealnie.
— Wyjawisz mi, po co ci ciemny zaułek? I to jeszcze w takim miejscu?
— Do planu. Tylko tyle musisz wiedzieć. — Podeszła bliżej i rozejrzała się po wybranym przez siebie miejscu. — Wiesz, co jest pięknego w kuszeniu?
— Nie więc zdradź mi, co cię tak w nim pociąga.
— To, że nie mogę zmusić człowieka do grzechu ani kusić go do zrobienia niczego czego w głębi serca by nie pragnął. Jeśli człowiek nie pragnie czegoś zabić, to go do tego nie zmuszę.
— I co w tym takiego pięknego?
— Te grzechy pokazują mi wielką, niedoskonałość ludzką. Pokazuje ilu śmiertelników marzy o grzechu. I ile nie może oprzeć się mojej pokusie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top