xPart1x
Idę chodnikiem i z poirytowaniem kopię kamyk. Czy tylko mnie denerwuje ta codzienność, to beznadziejne trwanie w nicości, byle tylko przeżyć? I ta chora pogoń za szczęściem, które uzyskują jedynie w iluminacji najbogatsi.
Nagle słyszę za sobą podniesione głosy i zbliżające się kroki.
-Calum? Calum Hood? - pytają mnie jakieś dziewczyny chórkiem, uśmiechając szeroko. Marszczę brwi ze zdumieniem, nie wiedząc, co robić.
Chyba mnie z kimś pomyliły.
Odgarniam jednak w tył moje czarne włosy, rozciągając usta w najpiękniejszym uśmiechu, na jaki mnie tylko stać.
-Tak, jestem Calum. Calum Hood - mówię, modląc się w duchu, bym nie przekręcił tego nazwiska.
-Jezu, nie możemy uwierzyć, że to ty! - krzyczą z niedowierzaniem, wysuwając jakby na sygnał swoje złote iPhony z czeluści torebek.
-Możemy zrobić sobie z tobą zdjęcie? - pyta najniższa, której włosy przypominają miedź.
-Pewnie, że tak! - wykrzykuję promiennie, w dalszym ciągu nie rozumiejąc tego, co właśnie się stało.
Nastolatki uśmiechają się do telefonów, robiąc sobie ze mną na przemian selfie, a ja dalej nie mam zielonego pojęcia, o co im może chodzić.
Czy naprawdę aż tak jestem do kogoś podobny?
Patrzę jeszcze chwilę w ślad za dziewczynami i wzdycham ciężko.
Gdybym tylko miał takie życie jak tamten chłopak...
Na pewno wtedy byłbym wreszcie szanowany, czyż nie?
Wzruszam ramionami i idę dalej szarą, australijską aleją, rozjaśnioną słońcem. Nasuwam na nos okulary przeciwsłoneczne, w dalszym ciągu zaskoczony dziwnym wydarzeniem.
Może kiedyś też ktoś będzie chciał tak bardzo zrobić sobie ze mną zdjęcie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top