Rozdział 8
OLIVIA
On nie chce odpuścić. Co to oznacza?
- Olivio...
Zamiast wkurzonych warknięć, słyszę zdyszany szept. Błagalny i tak bardzo zdesperowany. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech, bo właśnie zamierzam oddać się w ręce szatana przed którym chciałam uciec.
- Skłamałam – przyznaję ledwie słyszalnie.
Czuję jak wzdycha głośno a chwilę później, puszcza moje ciało. Odchyla głowę do tyłu, przez co widzę...
Uśmiech. On się szczerzy jak zadowolony z siebie idiota.
- Co Ty...
- Wracaj na swoje miejsce kochanie, bo inaczej nie wrócisz dziś do domu.
Co?
Patrzę zdezorientowana jak przenosi mnie z powrotem na fotel pasażera. Łapie za pas bezpieczeństwa, po czym zapina mnie jak dziecko. Włącza silnik i rusza z miejsca. Przenoszę wzrok na bramę, która właśnie się otwiera. Wyjeżdżamy na zatłoczony podjazd i dopiero wtedy czuję, że jego dłoń leży na moim udzie. Opuszczam na nią spojrzenie i staram się z całych sił nie dotknąć jej.
- Odwiozę Cię do domu i niestety, kurwa, muszę jechać do ojca – odzywa się stanowczym tonem, po czym ściska lekko moje udo i rusza dłonią wyżej. – Ale wrócę.
Gdzie wróci?
Nie rozumiem co się dzieje. Jego zachowanie zmieniło się tak nagle, że nie jestem w stanie skupić się na tym co mówi. Nie mam pojęcia co powinnam teraz odpowiedzieć i jak się zachować. Zatrzymać jego dłoń, która zbliża się niebezpiecznie do miejsca tak bardzo pulsującego, że to aż boli? A może próbować wyskoczyć z auta?
Spinam się, gdy samochód przyspiesza. Zerkam przestraszona na licznik i wciągam ze świstem powietrze. Łapię się szybko za pas bezpieczeństwa i przenoszę wzrok na widok za oknem. Te domy zdecydowanie za szybko się ruszają. Mijamy je z prędkością, która jest niedozwolona w tej części miasta.
- Tyler, zwolnij trochę – sapię, czując jak żołądek skręca mi się z nerwów.
- Nie mam czasu – odpowiada, masując dłonią moje udo. – Już i tak jestem spóźniony.
Zaraz zwymiotuję.
Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że nie siedzę w aucie mężczyzny, który uwodzi mnie samym spojrzeniem. A już na pewno nie jadę sportowym samochodem z prędkością, która trzykrotnie przekracza limit.
Gdy nagle stajemy, czuję jak dłoń Tylera przesuwa się na kolano i pociąga mnie w swoją stronę. Sekundę później, jego wargi dotykają moich, sprawiając po raz kolejny, że moje ciało drga. Rozchylam usta, czekając aż pogłębi pocałunek, ale on tego nie robi. Odrywa się ode mnie, przez co otwieram szybko oczy.
- Wrócę – dyszy cicho. – Obiecuję.
Jest mi duszno.
Odwracam się szybko i łapię za klamkę. Otwieram drzwi, po czym wypadam na zewnątrz. Biegnę prosto do domu, nie patrząc za siebie. Nie chcę wiedzieć czy on nadal mnie obserwuje czy może jednak odjechał. Przez szum w głowie, nie słyszę zupełnie nic. Wchodzę do wnętrza domu i upadam na podłogę, czując jak moje serce wali niebezpiecznie szybko. Boli mnie klatka piersiowa a w oczach pojawiają się łzy.
Kiedy moje życie odwróciło się w tak złym kierunku?
**
Gaszę ostatnią lampę w salonie i przechodzę po cichu do swojej sypialni. Wspinam się po schodach, zerkając w stronę sofy na której śpi mama. Jej oddech jest spokojny a na czole nie zauważyłam potu, przez co wnioskuję, że dziś jej sen będzie naprawdę spokojny. Wchodzę do pokoju, zamykając za sobą drzwi i od razu kieruję się do łazienki. Jednak zatrzymuję się nagle, gdy słyszę wibracje telefonu.
Podchodzę do biurka i odblokowuję ekran.
„ Zejdź na dół"
Trzy takie same smsy wysłane w ciągu zaledwie dwóch minut. Podbiegam szybko do okna i odsłaniam ciężkie zasłony.
Co on tu robi do cholery?
Odsuwam się od okna i idę do drzwi. Wychodzę z powrotem na korytarz i zbiegam po schodach. Otwieram nieznacznie drzwi i wpatruję się ze złością w spokojną twarz Tylera.
- Jest druga nad ranem – syczę szeptem, by nie obudzić mamy.
- Mówiłem, że wrócę – odpowiada.
Rusza w moją stronę, zbliżając się o kilka kroków i dopiero wtedy to widzę. Czerwony ślad krwi na jego prawej brwi. Spływa powoli, brudząc przystojną twarz. Otwieram szerzej drzwi i podchodzę do niego, po czym unoszę mimowolnie swoją dłoń. Ścieram krew, która spłynęła obok oka.
- Kto Ci to robił? – pytam ledwie słyszalnie.
- Nie martw się tym.
Staję na palcach, by lepiej przyjrzeć się ranie, ale wtedy zastygam w bezruchu, czując jak jego usta dotykają moich. Znów mnie całuje. Już czwarty raz w ciągu jednej nocy.
- Przestań – mówię, odpychając go od siebie. – Kto Ci to zrobił?
Martwię się.
Nie chcę tego przyznać, ale cholernie wkurza mnie fakt, że ktoś zadał mu ból. Patrzę na zasychającą krew i wiem, że muszę coś z tym zrobić. Nie mogę powiedzieć mu, że ma zniknąć, bo nie puszczę go z tą raną.
Dlatego robię coś co mój umysł uważa za szaleństwo. Łapię mocno za jego dłoń i ciągnę do środka. Przechodzimy przez ciemny salon i powoli wchodzimy na górę. Boję się, że mama może się zbudzić, ale mam nadzieję, że jednak uda mi się go przemycić bez hałasu. Opatrzę tą cholerną ranę i każę mu wracać do domu.
Tak, z pewnością tak będzie.
- Jak ona się czuje? – szepcze za moimi plecami.
Zatrzymuję się nagle i odwracam w jego stronę. Wpatruję się w pytające spojrzenie i staram się zrozumieć dlaczego akurat teraz interesuje go stan zdrowia mojej mamy. Przecież on jej nawet nie zna.
- Cicho bądź – odzywam się przez zaciśnięte zęby. – Nie możesz jej obudzić.
Pociągam go w stronę swojej sypialni i popycham do środka. Zamykam za nami drzwi i walczę ze sobą, by nie spojrzeć w jego oczy. Idę od razu do łazienki i szukam apteczki, która gdzieś na pewno tu jest. Nie pamiętam, żebym znosiła ją do łazienki na dole, więc musi tu być.
- Liv.
Podskakuję, słysząc jego głęboki głos. Zamykam oczy i opieram ręce o umywalkę. Zaciskam dłonie na zimnej ceramice aż pojawia się ból. Czuję ciepły oddech na swojej szyi a chwilę później szorstka dłoń dotyka mojego uda. Odpycham go szybko od siebie i kieruję na sedes. Nie opiera się. Siada spokojnie i czeka aż do niego podejdę. Znajduję w końcu niewielką apteczkę i wyjmuję z niej wodę utlenioną. Ustawiam się pomiędzy jego nogami, co szybko okazuje się błędem.
Dotyka mnie. Wszędzie, przez co oddycham coraz głośniej. Unoszę drżącą dłoń do zakrwawionej brwi i nalewam niewielką ilość wody.
- Tyler, będziesz musiał zaraz wyjść – mówię przez zaciśnięte gardło. – Opatrzę to i...
- Uciekasz – przerywa mi cicho. – Dlaczego?
Sięgam po wacik kosmetyczny i dotykam nim delikatnie skóry.
- Bo mam chłopaka – odpowiadam, choć coraz mniej w to wierzę.
- Mogę udowodnić Ci, że ja jestem lepszy – szepcze, przez co nieruchomieję nagle. – Chciałem Cię po tamtej nocy i chcę teraz.
Robię krok do tyłu, ale przyciąga mnie od razu do siebie. Oplata ramiona wokół moich nóg i wtedy już wiem, że trafiłam do pułapki. Nie mam wyjścia. Nie mam drogi ucieczki.
- Mówiłam Ci już, że... - milknę, czując jak w moim gardle pojawia się gula. - ...że minęły miesiące. – Odsuwam dłoń od jego brwi. – Ja mam Josha i...
Nie ufam sobie. To co mówię, nie jest prawdą. To cholerne kłamstwo za które kiedyś odpowiem. Jak mogę nazywać Josha swoim chłopakiem, skoro ani razu o nim nie pomyślałam tej nocy? W mojej głowie jest tylko Tyler. Czuję go nawet, gdy nie jest obok.
Najgorsze jest to, że on nie wie o najważniejszym. Nie ma pojęcia co stało się w Nowym Jorku i jak bardzo ta noc okazała się wyjątkowa. Razem stworzyliśmy coś co tak szybko oboje straciliśmy. Ukrywam to przed nim, robiąc z siebie kompletną idiotkę. Jestem tchórzem, bo nadal nie wiem jak mam mu to wyznać.
- Nie mogę – wyduszam z siebie.
Wyszarpuję się z jego uścisku i uciekam do sypialni, co jest głupie bo on i tak tu zaraz będzie. Jak mam uciec z własnego domu? Sama go tu zaprosiłam!
Zakrywam twarz dłońmi, wyczuwając łzy pod oczami. Wycieram je i odwracam się w momencie, gdy Tyler pojawia się tuż przede mną.
- Myślę o Tobie za dużo, Olivio – oznajmia, przejeżdżając dłonią po twarzy. – Nie mam kurwa pojęcia dlaczego, ale stałaś się moją obsesją. – Zbliża się do mnie, pokonując powoli tą krótką odległość. – Zrobię wszystko, żebyś zrozumiała, że należysz do mnie.
Uderzam plecami o ścianę i patrzę przestraszona w czarne spojrzenie.
- Tyler...
- Dlatego dam Ci czas – przerywa mi warknięciem, po czym odwraca się w stronę wyjścia. Idzie do drzwi, otwiera je, ale nie wychodzi. Staje nagle i opiera dłonie o futrynę, zaciskając się na niej. – Dwa tygodnie Olivio – kontynuuje, nie odwracając się w moją stronę. – Pierdolone dwa tygodnie i sama zrozumiesz, że ja już od dawna należę do Ciebie.
Wychodzi.
Opuszcza moją sypialnię, zostawiając za sobą spustoszenie w moim umyśle. Dyszę jakbym przebiegła maraton i jak zahipnotyzowana wpatruję się w miejsce w którym przed chwilą stał.
Nie umiem mu tego powiedzieć.
I dlatego nie ruszam się z miejsca. Zostaję z sercem w dłoniach, bo doskonale wiem, że ono wybrało właśnie jego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top