Rozdział 35


TYLER


Opieram łokcie o brzeg szpitalnego łóżka i pochylam głowę w dół, bo nie mogę znieść widoku przede mną. Nie widzę koloru jej tęczówek i nie mogę zgadnąć co akurat teraz czuje. Jest tak samo zdezorientowana jak ja? A może śmieje się ze mnie, śniąc o naszej wspólnej przyszłości?

Kochanie, obudź się. Błagam, kurwa.

Zamykam oczy i zaczynam drżeć. Trzęsę się jak pierdolony tchórz, bo przeraża mnie fakt, że codziennie mam nadzieję, ale z każdym kolejnym dniem jest ona coraz słabsza. Przestaję wierzyć w szczęśliwe zakończenia.

Jak dużo odjebałem w życiu? Wiele. Zabijałem, ćpałem, piłem i nie szanowałem ludzi, którym podobno na mnie zależy. Otaczałem się obcymi, bo tak było prościej. Nikt cię nie oceniał, skoro po kilku wspólnie spędzonych godzinach, po prostu znikał. Zostawałem sam, nienawidząc samego siebie za każdą zmarnowaną chwilę, gdy mogłem pojechać po nią do tego jebanego Nowego Jorku. Mogłem się nie poddać i udowodnić jej, że jedna noc to dopiero początek. Dlaczego tak późno to zrozumiałem? Straciłem głowę dla tej jedynej, a teraz nadszedł ten czas, gdy paraliżuje mnie strach na myśl, że coś może pójść nie tak. Nigdy nie chciałem o niej zapomnieć i nigdy nie będę chciał tego zrobić. Zawsze chciałem mieć ją już tylko dla siebie. Poczułem coś w rodzaju zauroczenia, a później...

Kurwa, ja oddałem jej swoje serce.

- Ona na bank nas słyszy – odzywa się Chase, siadając na krześle po drugiej stronie łóżka. – Jestem więcej niż pewny, że gdy opowiem jej kilka swoich najlepszych żartów, to ona...

- Kurwa, przestań – warczy Simon.

- Oglądałem taki dokument, w którym mówili, że ludzie w śpiączce słyszą wszystko dookoła.

- Ty oglądałeś dokument? – pyta kpiąco Chloe. – Ale taki naukowy?

- Nie samym porno człowiek żyje, droga szwagierko – odpowiada jej Chase.

Ja pierdolę.

Nie wiem czy ich obecność mi pomaga, czy jeszcze bardziej wkurwia. Jednak nie odzywam się ani słowem, bo nie chcę być chujem. Już i tak od tygodnia zachowuję się tak, że najchętniej sam przyjebałbym sobie w pysk. Muszę to przeczekać i pozwolić im gadać o tych wszystkich pierdołach, które teraz nie mają żadnego znaczenia.

- Jesteś obrzydliwy – jęczy głośno Chloe.

Unoszę powoli głowę i otwieram oczy. Przecieram zmęczoną twarz dłońmi i wbijam wzrok w narzeczoną mojego brata. Siedzi na krześle obok Chase i szturcha go mocno w ramię, ale on ani drgnie. Cwaniak staje się coraz większy i silniejszy. Trenuje w każdej wolnej chwili i mam wrażenie, że życie studenckie naprawdę mu się spodobało. Nie wiem czy ciągnie go tam z powodu haremu napalonych nastolatek, czy może jednak zrozumiał swój talent do sportu.

- Mówisz tak, jakbyś nigdy nie oglądała porno – mówi z kpiącym śmiechem.

Twarz Chloe pokrywa się czerwienią, po czym przenosi wkurzony wzrok na Simona stojącego za mną, jakby chciała mu przekazać bezgłośne ostrzeżenie.

- Nie przeginaj – upomina go warknięciem Simon.

- Ja przeginam? To twoja przyszła żona wątpi w moje zainteresowania.

- Bo ty interesujesz się tylko laskami – odpowiada mu, przez co sam parskam krótko śmiechem i jest to pierwszy uśmiech od wielu dni. – Twoje hobby może stać się bardzo niebezpieczne. Słyszałeś o chlamydii? Syfy nie są mile widziane nawet u dziwek.

- Nie musisz się martwić, braciszku – mówi Chase, szczerząc się jak debil. – Zamówiłem roczny zapas gumek.

- Roczny? – pyta zaskoczona Chloe.

- Nie opłacało się brać mniejszej ilości. Dostałem zniżkę przy zakupie czterech kartonów. To był interes, kurwa, życia.

Mam nadzieję, że Liv jednak tego nie słucha. Nawet mnie jeszcze bardziej rozbolała głowa od pierdolenia Chase'a.

Podnoszę się z krzesła i odwracam w stronę Simona. On się nie śmieje. Jego mina jest cholernie poważna i zmęczona, bo spędził pół dnia na szukaniu jakichkolwiek śladów po naszym ojcu. On naprawdę zapadł się pod ziemię, a ja mam te pojebane myśli w głowie, że być może już go ktoś zajebał i ja nie będę musiał tego robić. Czy można całkowicie stracić szacunek do swojego rodzica? To jest ten sam człowiek, który dał mi życie i zapewnił stabilność. Rzadko udowadniał swoje uczucia względem nas, ale jakoś i tak naiwnie wierzyliśmy, że to co dla niego robimy, ma sens. Nauczył nas najgorszego. Chciał wiernych pracowników i właśnie nimi się staliśmy. Był tak w chuj dumny, gdy załatwialiśmy dla niego kolejne przerzuty białego chujostwa. Staliśmy się czymś w rodzaju śmiesznej, kurwa, mafii. Nikt z nas nie zyskał na tym nic poza pieniędzmi. I co dał mi ten hajs?

Nic. Kompletnie, kurwa, nic. Mam pełne konto bankowe a to i tak nie sprawi, że moja dziewczyna szybciej wybudzi się z jebanej śpiączki.

Właśnie dlatego, w moich urojonych myślach, mój ojciec już nie żyje. Życzę mu tego. Obyś zdychał w piekle, tchórzliwa gnido.

- Liv, mam nadzieję, że w końcu się obudzisz, bo jedna szwagierka mi nie wystarczy – kontynuuje Chase, po czym słyszę jak coś się przewraca, robiąc niepotrzebny hałas w szpitalnej sali. Jak się nie ogarną, to znów ordynator wyjebie mnie na zbity pysk, zakładając z góry, że coś rozwaliłem. – Chloe za bardzo tłamsi moją w chuj wspaniałą osobowość.

Obracam głowę w bok i patrzę na dzieci. Ich nie da się inaczej, kurwa, nazwać. Oni się biją. Chloe spada z krzesła, Chase ją łapie, ale ta uderza go otwartą dłonią w głowę. Czuję się jak w jebanej piaskownicy.

Czy to jest ten sposób Chase'a na odwrócenie mojej uwagi od tego co jest brutalną prawdą? Zerkam ukradkiem na zamknięte oczy Olivii i mam ochotę walnąć się w sam środek lewej piersi, gdzie powinien być ten pieprzony organ zwany sercem. W chuj boli mnie to miejsce, gdzie już nie wyczuwam znajomego bicia. Czuję pustkę, której nikt nie jest w stanie wypełnić. Oni mogą próbować mnie pocieszyć i uspokoić, ale to jest ulotne. Zaraz znów mój podły humor zmieni się w złość. Stanę się skurwielem grożącym lekarzom i pielęgniarką.

Dwa razy wyrzucili mnie siłą ze szpitala za zakłócanie spokoju i podobno zagrożenie życia personelu medycznego. Matka milczy, jakby udawała, że mnie nie zna. W sumie, to jej się nie dziwię. Ja sam siebie najchętniej bym unikał. Boi się cokolwiek odezwać, bo wie, że rozmowa nie ma sensu. Powinienem być opanowany, by pani Ternner nie miała mnie za psychola.

Ale ja wolę być skończonym kretynem i straszyć ją, bo nie potrafię poradzić sobie z rzeczywistością. Jej stan może bardzo gwałtownie się pogorszyć z nadmiaru stresu, który jej zaserwuję, a wtedy nie wybaczę sobie swojej głupoty. Liv nie będzie chciała na mnie spojrzeć, gdy dowie się, że jak bardzo zwiodłem podczas jej nieobecności.

- Ona będzie udawała, że śpi dalej, żebyś w końcu stąd poszedł – mówi Chloe, po czym pokazuje język. – Czasami mam wrażenie, że ty wcale nie jesteś Salvatore.

- Niby dlaczego? – pytam, wbijając w nią zaciekawiony wzrok.

Nie myśl o Liv. Nie myśl o Liv.

Próbuję zająć czymś myśli i nie odwracać spojrzenia na moją śpiącą dziewczynę, by choć na chwilę nie czuć tego pieprzonego bólu z powodu tęsknoty.

- Bo ten głupek zatrzymał się na ukończeniu piętnastu lat, kiedy to dowiedział się do czego służy fiut w spodniach.

- Wypraszam sobie! – drze się głośno Chase, udając urażonego. – O wiele wcześniej zacząłem zabawę z...

- Boże, nie kończ – przerywa mu szybko Chloe. – Błagam, nie zniosę już niczego więcej.

- Bogiem też mnie nazywają.

Przestaję zwracać na nich uwagę, bo dochodzi do mnie wkurwiony pomruk Simona. Odwracam się w jego stronę i momentalnie krew odpływa mi z mózgu, powracając myślami na realne tory. On jeden jest poważny, gdy wszyscy próbują wydusić ze mnie jeden pierdolony uśmiech. Rozmawia z kimś przez telefon, po czym kończy rozmowę i rzuca komórkę na parapet. Opiera się nonszalancko o ścianę, udając, że wszystko jest w porządku.

Zbliżam się do niego, zostawiając dwójkę dzieciaków na początku sali.

- Wiem jak wiele znaczy dla ciebie Olivia. – zaczyna cicho, by Chloe i Chase siedzący przy łóżku nas nie usłyszeli. – Ale ja ci nie pomogę. Będziesz musiał sam to załatwić.

Doskonale wiem o czym mówi.

On nie chce babrać się w tym gównie, w które lata temu wkręcił nas ojciec. Skończył z tym światem i odsunął się od tego toksycznego gówna. Obiecał chronić Chloe i zapewnić jej normalne życie.

Nawet nie pomyślałem o tym, by go prosić o pomoc.

- Znajdź tylko ojca – oznajmiam, przełykając ślinę z nerwów. – Reszta należy do mnie. Ani ty, ani Chase nie brudzicie sobie rąk.

- Dobrze, że to rozumiesz, stary – odpowiada Simon z ulgą w głosie, posyłając mi zarozumiały uśmieszek. – W chuj boję się tej małej złośnicy i nie chcę wiedzieć jaki dostałbym wpierdol za...

- Boisz się? – Unoszę prawą brew do góry.

Może trochę mnie to bawi, bo Simon z nas wszystkich, zawsze był cholernie pewny siebie. Nikt nie był w stanie go przestraszyć, bo to on ustalał zasady.

- Jej? – pyta, kiwając głową w stronę Chloe, przez co zerkam tam od razu. – Chase prawie mi dorównuje wzrostem i sukinsyn rozrósł się od treningów na uczelni, a ona właśnie... - urywa, patrząc zdezorientowany na swoją narzeczoną i młodszego brata. – Czy ona go szczypie?

Tak. Chloe skończyły się pogróżki i w akcie desperacji próbuje zadać Chase'owi ból.

Otaczają mnie ludzie, którzy za wszelką cenę chcą być moim wsparciem.

Ale ja nie potrzebuję wsparcia.

Ja potrzebuję mojej Olivii.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top