Rozdział 11
TYLER
Odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy. Wsuwam blanta do ust i zaciągam się ziołem, które zaraz sprawi, że zapomnę o wszystkim co teraz miesza mi w głowie. Wyluzuję się i pozwolę na chwilę odpoczynku.
- Zgaś to gówno – warczy groźnie ojciec.
Otwieram powoli ciężkie powieki i patrzę jak rozkłada czarne teczki na okrągłym stole. Przysuwa każdą z teczek w naszą stronę i staje pod ścianą z miną najbardziej wkurwionego człowieka w tym kraju.
- Dorastacie – zaczyna, krzyżując ramiona na torsie. – Rozumiem, że chcecie iść na swoje, ale nie wszyscy na raz.
Długo zastanawiałem się nad tym co dalej zrobić z własnym życiem. Simon oznajmił nam, że odchodzi, bo chce zapewnić Chloe bezpieczeństwo i spokój. Kończy z nielegalnymi zleceniami ojca i całkowicie skupia się na klubie, który od niedawna nie jest już miejscem do szantażowania grubych polityków. Wcześniej wykorzystywaliśmy to miejsce dla tworzenia teczek. Właśnie takich jakie leżą przed nami.
Otwieram teczkę i wyciągam z niej plik dokumentów.
- To wasz fundusz powierniczy – kontynuuje ojciec. – Simon i Tyler mają już pełne prawo do swoich kont, ale Chase musi jeszcze poczekać. Fundusz jest dostępny po dwudziestym pierwszym roku życia.
- Po co nam to dajesz? – pyta Simon.
Nigdy nie wspominał nam, że tworzy dla nas fundusz powierniczy. Temat pieniędzy w naszym domu jest bardzo wrażliwym tematem. Wszyscy oprócz matki, wiemy skąd ojciec bierze hajs na tak wystawne życie. Ona nawet nie wie ile ten pojebany staruszek ma ukrytych kont w innych krajach.
- Jestem waszym ojcem i nie zostawię was z niczym – odpowiada, ukazując zarozumiały uśmieszek. – Chociaż nadal jestem zdania, że możecie zarobić o wiele więcej, zostając przy tym co...
- Nie wracam – przerywa mu Simon głośno. – Planuję poprosić Chloe o rękę i nie zamierzam tkwić w czymś co dla niej jest niebezpieczne.
Simon chce się oświadczyć? O ja pierdole.
- Brawo synu.
On się z tego nie cieszy. Wkurwia go sam fakt tego, że Simon odszedł dla kobiety. Nie rozumie dlaczego ktoś rezygnuje z władzy dla jednej dupy.
Bo tak właśnie skomentował słowa Simona, gdy ten oznajmił mu, że odłącza się od jego interesów.
- Stary, kurwa – odzywa się głośno Chase, po czym udaje, że wyciera oczy. – W chuj mnie wzruszyłeś.
Pajac.
Ojciec parska śmiechem i zajmuje miejsce obok mnie. Przenoszę na niego wzrok i próbuję zrozumieć czego ode mnie chce. Zwołał to spotkanie mimo tego, że byliśmy tu zaledwie trzy dni temu. Wszyscy zgodnie powiedzieliśmy, że chuj nas obchodzą jego zadania, które ma dla nas. Razem z Chasem odsuwamy się na bok i mam nadzieję, że już nie wrócimy.
Nie po tym, gdy musiałem spakować zwłoki w worek na śmieci. Ostatni kurwa raz robię coś na jego polecenie.
- A Ty Tyler? – pyta, patrząc na mnie dziwnym spojrzeniem. – Też zostawisz ojca dla dupy?
Mógłbym mu teraz przyjebać. Za samo nazwanie Liv dupą.
Gaszę blanta na porcelanowym spodku od filiżanki.
- Powiedziałem już, że możesz szukać nowych pracowników – odpowiadam z warknięciem, po czym podnoszę się z krzesła. – Przechodzimy na stosunki rodzinne tatusiu – mówię z kpiną w głosie.
Okrążam stół i klepię mocno w ramię Chase'a, dając mu znak, że wychodzimy. Słyszę jak odsuwa krzesło i dołącza do mnie. Otwieram drzwi i przekraczam próg korytarza, zerkając z uśmiechem na Simona.
Kurwa, nie spodziewałem się zaręczyn.
- Dlaczego nic wcześniej nie mówiłeś? – pytam, kierując się do wyjścia.
- Bo muszę przygotować się na to, że odmówi – parska śmiechem. – Chloe to twarda sztuka i pewnie będę musiał błagać całą noc.
Wypadam na świeże powietrze i ściągam z ramion marynarkę. Otwieram drzwi samochodu i wrzucam ubranie na tylne siedzenie. Zajmuję miejsce kierowcy i czekam aż Chase łaskawie do mnie dołączy. Obserwuję wkurzony jak żegna się z ojcem. Rozmawiają o czymś czego nie słyszę i mam kurwa obawy, że ten młody idiota nie odejdzie tak łatwo.
Zgodził się. Cała nasza trójka omówiła to dosyć szczegółowo. Postanowiliśmy odciąć się od tego co z każdym kolejnym rokiem staje się coraz bardziej pojebane. Wcześniej musieliśmy tylko pilnować przemytów. Teraz pojawiły się zadania po których zacząłem odczuwać żal.
Zabiłem jedenaście osób. Po chuj? Nie wiem. Ojciec twierdził, że przeszkadzali.
- Wsiadaj kurwa! – krzyczę, uchylając nieznacznie szybę.
Chase odwraca się w moją stronę i w końcu rusza. Siada na miejscu obok i patrzy na mnie poważnym wzrokiem.
- Wracam na uczelnię – oznajmia cicho. – Ojciec załatwi umowę z dziekanem.
Jaką kurwa umowę? Przecież przekupiliśmy go miesiące temu, żeby Chase mógł zbliżyć się do Chloe.
- Ale...
- Wracam tak na serio – wtrąca się z powagą w głowie, która jest dla mnie nowością. – Wy zajmiecie się klubem a ja idę na zarządzanie.
Mógłbym teraz powiedzieć, że jestem dumny. Nie spodziewałem się takiej decyzji. Chase ledwo skończył liceum. Jakim cudem chce poradzić sobie na studiach? I co takiego stało się, że nagle interesuje go nauka? Żaden z nas nie ma wyższego wykształcenia i jakoś o to nie dbamy.
- Aż tak Ci się spodobało? – pytam, po czym odpalam silnik. Ruszam z podjazdu zaraz po tym jak Simon opuszcza posiadłość. – Teraz naprawdę można powiedzieć, że dorastasz.
- Ojcu odpierdala na starość – mówi, zwracając moją uwagę. – To już zaczęło wymykać się spod kontroli. Wasz klub też nie do końca jest taki czysty.
Prochy nie są problemem. Prostytutki są legalne i nie robią tego z przymusu. Każda obciąga dla jak największego napiwku a nam to nie przeszkadza. Nie obchodzi nas to co tam się dzieje, dopóki interes jest opłacalny. Klienci się nie zmienili. Nadal przychodzą ci sami debile, którzy zasiadają w radzie razem z naszym ojcem. To oni zostawiają tam najwięcej hajsu.
- Black jest niczym w porównaniu do pojebanych decyzji ojca – odpowiadam, wjeżdżając na autostradę. – Mam nadzieję, że uczelnia jest ostatnim co Cię z nim łączy.
Wzdycha głośno, po czym opiera głowę o zagłówek fotela. Wciskam gaz, przyspieszając, bo nie chcę spóźnić się na spotkanie z dziadkami Chloe. Te obiady to już tradycja z której ciężko jest zrezygnować. Może nie przyznam tego na głos, ale polubiłem dziadka Chloe. Ten cwany staruszek nadal patrzy na Simona jakby chciał mu przyjebać za dobieranie się do jego wnuczki. Zawsze bawi mnie to jak zaciska dłonie w pięści, przypominając mu, że w szafie trzyma kij bejsbolowy, którego jeszcze nie użył.
Przynajmniej wtedy nie myślę o Olivii. Skupiam się na rozmowie z rodziną, której od niedawna stałem się członkiem. Wypieram z głowy obawy, że być może za bardzo odpuściłem, dając jej za dużo przestrzeni. Wytrzymam te jebane dwa tygodnie, bo zostało już tylko dziesięć dni. Odliczam kurwa do końca.
- Wiesz, że twoja Liv znalazła pracę?
Zaciskam dłonie na kierownicy i staram się nie warknąć.
- Nie zaczynaj jej tematu, bo...
- Jest aniołkiem – przerywa mi z szerokim uśmiechem, który mam ochotę zetrzeć mu z mordy. – Spodoba Ci się.
Jakim kurwa aniołkiem? Co on pierdoli?
Zerkam w stronę brata, zjeżdżając z autostrady. Przejeżdżam przez spokojną dzielnicę, aż w końcu zatrzymuję auto na podjeździe domu, który znam aż za dobrze. Gaszę silnik i odwracam się w stronę Chase'a, który nadal milczy.
- Mów kurwa – warczę przez zaciśnięte zęby.
Uśmiech tego idioty poszerza się jeszcze bardziej. Odchyla głowę do tyłu i parska głośno śmiechem, sprawiając, że moje tętno przyspiesza. Zaczynam się wkurwiać i jeśli on zaraz nie powie mi, gdzie ona pracuje, to rozwalę mu szczękę.
- Kojarzysz taki bar Mollys? – pyta, przenosząc na mnie rozbawione spojrzenie. – Stary, sam nie wiem dlaczego wcześniej tam nie chodziliśmy. Te kelnerki to najlepszy towar w mieście.
Nie szlajam się po barach, bo to samo mam w domu. Albo we własnym klubie.
- Liv tam pracuje?
- Wiesz co? – Chwyta za klamkę w drzwiach i otwiera je szeroko, po czym wychodzi na zewnątrz. – Wolę Ci pokazać niż opowiadać. Tego nie da się opisać jednym słowem.
Zaraz rozpierdolę mu nos.
Wypadam szybko z auta i okrążam je, czując jak ciśnienie rozwala mi żyły. Dopadam jego szyję i ściskam nieznacznie. Normalny człowiek spiąłby się moim zachowaniem ale nie Chase.
On uśmiecha się jakby wypalił o wiele więcej ode mnie.
- Dziś jest wtorek – mówi bez sensu. – Zobaczysz swojego aniołka i może już lepiej przygotuj worki na śmieci. – Odtrąca moją dłoń od swojej szyi. – Będą potrzebne na tych, których zajebiesz tam zaraz po wejściu do środka.
Dziesięć dni mija właśnie teraz.
Nie jestem kurwa cierpliwy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top