Rozdział 1
OLIVIA
Wrzucam ostatnie buty do walizki i zamykam ją, prawie rozszarpując zapięcie. Moje dłonie drżą niebezpiecznie i nie umiem tego powstrzymać. Mam wrażenie, że robię coś złego i nieodpowiedniego. W mojej głowie pojawiają się wątpliwości i żal, że tak szybko muszę żegnać się ze swoim nowym życiem, by wrócić do starego.
Nie chcę tam wracać. Nie po tym jak w końcu zaczęłam normalnie funkcjonować. W Portland znów pojawi się mętlik w głowie a zwłaszcza, gdy spotkam jedyną osobę na tym świecie, której powinnam unikać jak ognia. Jedyne co mnie tam ciągnie to mama i Chloe. Z tą drugą muszę odbyć w końcu rozmowę, która ponownie sprawi, że moje serce zacznie krwawić. Jakim cudem był przy mnie Chase zamiast Chloe?
- Za godzinę mamy lot – oznajmia Josh pogodnym głosem. – Zdążę jeszcze się Tobą nacieszyć.
Ten człowiek jest wspaniały a ja czuję, że na niego nie zasługuję. Jest całkowicie takim typem mężczyzny jakiego chciałam. Opanowany, spokojny i przyjacielski. Dba o mnie najlepiej jak potrafi, mimo, że znamy się zaledwie miesiąc. Nasz związek jest krótki, ale rozwija się z każdym kolejnym dniem, choć poznaliśmy się w najgorszym momencie mojego życia. Wiem, że mogę na niego liczyć i w końcu zyskałam spokój.
Nie ma zazdrości, kłótni i płaczu po burzliwych imprezach. Zamiast tego spędzamy czas ze sobą, ciesząc się po prostu chwilą.
- Mam nadzieję, że spakowałam wszystko – mówię, całując lekko jego usta. – Chyba, że zostawię specjalnie szczoteczkę, żebyś miał pretekst do odwiedzin.
Jeszcze nie wiem jak będzie wyglądał nasz związek, gdy wrócę do Portland. Rozmawialiśmy o tym wiele razy i zawsze zapewniał mnie, że poradzimy sobie z tym. Mama jedynie teraz ma spadek sił. Jestem jej potrzebna, ale to nie jest na zawsze. Wyjadę, gdy jej stan zdrowia się polepszy.
- Przylecę w lipcu.
- To dopiero za trzy tygodnie – odpowiadam, ukazując smutny uśmiech.
Zarzucam ramiona na jego kark i przylegam ciasno do ciepłego ciała. Czuję jak jego ręce zaczynają błądzić po moich pośladkach a chwilę później ściskają je lekko.
W ciągu godziny można zrobić naprawdę wiele rzeczy, ale w naszym związku jest jeden problem, który staram się wyprzeć. Być może nie jestem jedyną dziewczyną na tym świecie, która nie ma przyjemności z seksu ze swoim partnerem. Ja usprawiedliwiam to straceniem tego co miało być nowym początkiem. W jakiś sposób, zmieniło to wszystko. Złamało mnie od środka i nie pozwala na zapomnienie. Wiem, że każda dziewczyna odczuwa te chwile w łóżku inaczej. Nie wszyscy muszą czuć fajerwerki.
Wmawiam to sobie od tygodnia, czyli od momentu naszej szóstej randki, która skończyła się w mojej sypialni.
- Może jeszcze sprawdzę czy na pewno spakowałam wszystko – szepczę, odrywając jego ręce od swojego ciała. – Zobaczę w łazience.
Odchodzę, czując jak moje serce bije coraz szybciej. Nie chcę zaczynać czegoś co da mi tylko zapowiedź dobrego seksu. On skończy a ja znów będę udawała, że było wspaniale. Najgorsze jest to, że on posiada tylko tą jedną wadę. To tak jakbym rezygnowała z seksu dla wielu lat spokojnego szczęścia.
Wchodzę do łazienki i zamykam za sobą drzwi. Opieram się dłońmi o umywalkę i obserwuję uważnie swoją twarz. Przecież jestem szczęśliwa. Dlaczego znów szukam problemów tam gdzie ich nie ma? Może to ze mną jest coś nie tak skoro nie potrafię osiągnąć orgazmu?
Jutro umówię się na wizytę do swojego ginekologa, bo może nie doszłam do siebie w takim stopniu jak powinnam.
**
Ściskam dłoń Josha i prowadzę go do domu w którym spędziłam całe swoje życie. Przechodzimy przez niską furtkę i kierujemy się prosto do drewnianych drzwi. Wkładam klucz w zamek i wchodzimy w końcu do środka.
- Liv?
Słyszę słaby głos mamy i nie muszę na nią patrzeć, by wiedzieć, że dziś ma gorszy dzień. Choroba postępuje ostatnio trochę za szybko i chemia ją wykańcza. Tak samo było pięć lat temu, przy pierwszej diagnozie. Później usłyszeliśmy, że guz nie powinien wrócić.
- Liv?! – krzyczy z salonu. – No odezwij się, bo inaczej pomyślę, że to złodziej!
- To ja! – odpowiadam w końcu.
Przechodzimy przez długi korytarz i trafiamy prosto do salonu, który stał się jej sypialnią. Nie ma sensu, by codziennie chodziła po schodach na piętro. Zdecydowanie łatwiej stworzyć cały świat w jednym pomieszczeniu.
Zatrzymuję się nagle, widząc w jakim jest stanie. Jej pogodna twarz straciła swój kolor i zrobiła się szara. Na głowę włożyła kolorową chustę, którą kupiłam jej na ostatnie urodziny. Schudła i to bardzo, bo sweter wisi na niej jak na wieszaku.
- Mamo... - wzdycham zmartwionym głosem. Odrywam dłoń Josha i podbiegam do niej szybko. – Okłamałaś mnie.
Miałyśmy umowę.
Ona czuła się dobrze i tylko pod takim warunkiem zgodziłam się na wyjazd. Wujek nie wiedział w jakim jest stanie i dlatego zaproponował mi pracę. Spędziłyśmy wiele godzin na omówieniu wszystkiego w poszczególnych punktach.
Po pierwsze, miała dać mi znać, jeśli będzie źle. Złamała tą zasadę, gdy zadzwonił do mnie dyrektor szpitala. Po drugie, nasze rozmowy na facetime miały odbywać się każdego wieczora a ona ominęła zdecydowanie za dużo dni, twierdząc, że nie ma czasu. Po trzecie, powinnam była dostać informację o ponownym rozpoczęciu chemii.
Okłamywała mnie, bo nie chciała żebym wróciła.
- Co tu robisz, skarbie? – pyta, łapiąc lekko za moją dłoń.
Nie wie, że porzuciłam posadę u wujka w firmie. Wolałam powiedzieć jej o tym po fakcie dokonanym, bo inaczej próbowałaby zapewnić mnie, że jest w porządku. A teraz patrzę w jej słabe oczy i wiem, że jest cholernie źle.
Początek chemii zawsze wygląda tak samo. Po kilku godzinach w szpitalu, wraca osłabiona jakby ktoś wyssał z niej całe życie. Pojawiają się nudności, zawroty głowy i brak apetytu. To dlatego straciła na wadze.
- Pamiętasz jak mówiłaś, że dasz mi znać jak się czujesz? – odzywam się zachrypniętym głosem. – Okłamałaś mnie mamo.
Widzę jak zaczyna płakać. Pojedyncze łzy pojawiają się w jej podkrążonych oczach. Zamyka w końcu powieki, poddając się. Wie, że mam kontakt z lekarzami i kłamstwo wyszło na jaw choć zdecydowanie za późno.
Z tego co widzę, to jej stan pogorszył się już tygodnie temu.
- Nie rezygnuj z życia dla mnie – szepcze, ściskając mocniej moją dłoń.
- Mamy tylko siebie, mamo – odpowiadam, uśmiechając się lekko.
Obie jesteśmy dysfunkcyjne i dlatego powinnyśmy się wspierać. Opowiem o poronieniu, gdy przyjdzie na to czas. Nie mogę znów się rozryczeć, bo powinnam ją rozweselać a nie dołować.
Unoszę spojrzenie na Josha, który cierpliwie czeka pod ścianą. Wpatruje się we mnie poważnym wzrokiem, bo dla niego ta sytuacja jest pewnie niezręczna. Nie tak wyobrażałam sobie przedstawienie swojego chłopaka, ale teraz to już nieważne. Nie cofnę czasu.
- Nie przyjechałam sama – mówię, wracając spojrzeniem do mamy. – Chciałam Ci przedstawić mojego...
Odwraca się nagle w stronę Josha i zamiera. Unosi dłoń do ust i zakrywa je z widocznym szokiem w oczach.
- O mój Boże! – piszczy, odkrywając koc ze swojego ciała. – Nie przygotowałaś mnie na to!
Wstaje z sofy i próbuje podejść do niego, ale zatrzymuje się nagle, tracąc równowagę. Chwyta się dłońmi krzesła i wzdycha cicho.
- Miło mi panią poznać – odzywa się Josh, ruszając w jej stronę. – Josh Marets.
Schyla się nieznacznie, by pocałować jej policzek. Uśmiecha się szeroko, dając jej zapewnienie, że nie czuje się skrępowany takim powitaniem. Ten mężczyzna to moja przyszłość.
Podchodzę do nich i odprowadzam mamę do łóżka. Pomagam jej położyć się w najwygodniejszej pozycji i odchodzę do kuchni. Otwieram wszystkie szafki po kolei w poszukiwaniu ulubionej herbaty. Zakupami miała zajmować się nasza sąsiadka i wieloletnia koleżanka mamy. Sama zaproponowała pomoc, gdy zastanawiałam się nad wyjazdem. Jednak teraz widzę, że to był błąd. Przez zaledwie cztery miesiące, zmieniło się aż za dużo.
Wyjmuję opakowanie owocowej herbaty i chwytam kubek, stojący obok zlewu. Włączam czajnik w którym zauważam niewielką ilość wody i czekam spokojnie aż zacznie się gotować. Opieram dłonie o blat i zamykam na sekundę oczy.
Tak bardzo chciałam opuścić Portland, że zaślepiło to moje obowiązki. Powinnam była zostać i dbać o to, by mama była w lepszym stanie. Nie wyleczę jej i żadne moje działania nie sprawią, że choroba zniknie, ale mogę przynajmniej przy niej być. Zamiast tego wyjechałam tysiące kilometrów stąd, by rozpocząć życie na nowo. Ani razu o niej nie zapomniałam, bo to właśnie ona jest moją bohaterką. Zrobiła wszystko, bym miała szczęśliwe dzieciństwo i zastępowała mi drugiego rodzica. Jak mogłam tak łatwo zgodzić się na coś co od początku było niepewne?
Chęć ucieczki zwyciężyła.
- Wszystko w porządku?
Podskakuję nagle, czując silne ramię owinięte wokół mojego pasa. Odwracam się w stronę Josha i uśmiecham lekko.
- Tak – odpowiadam cicho.
- Nie mówiłaś o chorobie mamy.
Nie mówiłam nic o swoim poprzednim życiu. Wie jedynie tyle, że jesteśmy z mamą same i wyjechałam, żeby pracować w firmie deweloperskiej wujka. Nie wspominałam o tym, że moja rodzicielka od lat walczy z rakiem piersi i teraz w końcu miało być dobrze.
- Gdy wyjeżdżałam, było zdecydowanie lepiej – szepczę zdławionym głosem. – Nikt nie powiedział mi, że jest właśnie tak.
Odsuwam Josha od siebie, gdy czajnik daje mi znać, że woda już gotowa. Zalewam torebkę z herbatą i unoszę kubek w dłonie. Wracam do mamy, która walczy z zamknięciem powiek. Stawiam herbatę na małym stoliku i kucam przy niej.
- Później porozmawiamy – oznajmiam poważnym tonem. – Muszę pojechać do Chloe, bo zalewa mnie smsami od rana.
Nie chcę, ale muszę.
Słyszę ciche parsknięcie śmiechem z jej ust a chwilę później, otwiera w końcu oczy. Patrzy na mnie, uśmiechając się nieznacznie.
- Pozdrów ją ode mnie – prosi cicho. – Nie zdążyłam ostatnio jej podziękować za obiad.
Marszczę czoło, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Przyglądam się twarzy, która chyba potrzebuje snu. Wstaję zrezygnowana, bo rozmowa nie ma teraz sensu. Nakrywam jej ciało kocem i odwracam się w stronę swojego chłopaka. Chwytam mocno jego dłoń i prowadzę do wyjścia.
- Pojedziemy do dziadków Chloe, bo jeśli zaraz tam się nie pojawimy, to ona przyjedzie tu sama – mówię, otwierając drzwi. – Uprzedzałam, że ze mną przylecisz i jest tak podekscytowana, że zapchała mi skrzynkę z wiadomościami.
- Poznasz mnie ze swoimi przyjaciółmi? – pyta ze szczerym uśmiechem.
Z przyjaciółką. Mam nadzieję, że Simon jest u siebie, bo nie zamierzam znosić jego głupich żartów. Będzie nabijał się z Josha i jestem o tym przekonana w stu procentach. On nie wygląda jak bracia Salvatore, którzy opanowali życie Chloe.
Mój chłopak to młody lekarz, którego marzeniem jest praca w przychodni w małym miasteczku. Chce leczyć ludzi i pomagać. Nie przeklina, nie pali a jedyny alkohol jaki zna to czerwone wino do kolacji. Raz widziałam na nim garnitur, bo akurat mieliśmy zaproszenie do opery. Na co dzień nosi zwykłe jeansy i swetry, które tylko trochę mnie wkurzają. Nie lubię tego materiału, który sprawia, że wygląda o dziesięć lat więcej.
- Już nie mogę się doczekać – szepczę sama do siebie.
Wchodzimy do wypożyczonego auta i jedziemy w ciszy niecałe trzydzieści minut. Odbębnimy to i wrócimy do mamy, która teraz potrzebuje mnie bardziej niż kiedykolwiek. W końcu zatrzymujemy się pod domem państwa Millers i mój wzrok od razu pada na szereg aut ustawionych przy ulicy. Czuję jak mój żołądek skręca się z obawy tego co już raczej wiadome. Rozpoznaję te maszyny i doskonale wiem do kogo należą. Odwracam się spanikowana w stronę Josha i już mam skłamać, że źle się czuję, kiedy do moich uszu dochodzi głośny pisk z podjazdu.
- Liv! – krzyczy głośno Chloe.
Wracam wzrokiem do przyjaciółki, która biegnie w naszą stronę. Josh wyłącza silnik i odpina pas bezpieczeństwa. Otwiera drzwi i opuszcza samochód pierwszy. Ja biorę jeszcze dwa głębokie wdechy, które mają mnie uspokoić i dopiero wtedy naciskam na klamkę.
- Wreszcie! – kontynuuje Chloe, rzucając się w moje ramiona. Lecz chwilę później odrywa się ode mnie i łapie lekko za włosy. – Skróciłaś – mówi, przyglądając się nowej fryzurze. – Super Ci w takich krótszych.
Podobno jak kobieta ścina włosy, to przechodzi w życiu jakiś trudny etap, który chce szybko pożegnać. Ja skróciłam włosy do ramion po tym jak przeżyłam załamanie nerwowe i okłamałam mężczyznę, który opanował mój umysł w bardzo niebezpieczny sposób.
- Tak, ja...
Milknę, gdy moje spojrzenie odnajduje trzy pary tęczówek w tym samym kolorze. Każdy z nich patrzy na mnie z tą swoją nieodgadnioną miną. Dopiero po chwili zauważam uśmiech, ale nie na wszystkich twarzach. Wpatruję się jak zahipnotyzowana w oczy tego, którego wzrok jest chłodniejszy od lodu.
Wspomnienia powracają a wraz z nimi on sam. Tyler Salvatore jest jedynym powodem mojego strachu związanego z życiem w Portland.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top