❝...gdy zdejmiesz z tego świata łańcuchy i wykujesz nowe❞

  Wszelacy czarodzieje, których wiedza była równie majestatyczna jak moc, badali i opisywali coś, co zawsze było doceniane, ale nie do pojęcia. Moc krwi czarodzieja. To ona pozwalała mocy swobodnie przechodzić przez ciało, jednakże nie była ona przydatnym składnikiem do eliksirów, ponieważ utoczona z ciała nie posiada ani drobiny właściwości. To jednak ona pozwalała na wiązanie Przysięg Wieczystych.

  Jednakże tylko kilka razy w historii zanotowano, iż dokonano innego aktu z krwią — jedyny odstępek od praw magii krwi, ponieważ utoczonej. To było coś ryzykownego — było to związanie na wieki, gdzie krew grała raczej gwarancję, a to z pomocą różdżki wiązało się ją.

  Osiemnastoletni Albus podsunął pod nos siedzącemu obok młodszego Gellertowi zwój. Zastukał w szkic i linijki tekstu wokół go.

— Braterstwo Krwi — stwierdził rudowłosy, patrząc na twarz drugiego, który oderwał wzrok od strony i usmiechnął się do niego. — Nie jestem zbytnio za tą metodą, ale...

— To napewno będzie lepsze od strachu i niekontrolowanych snów — mruknął Gel, a jego uśmiech zbladł.

  Albus westchnął.

— Tu pojawia się się problem... — wygiął palce, patrząc bez wyrazu na stronę z paktem krwi. — Nie jestem pewny, czy moja krew wymieszana z twą da nam możliwość, że będę mógł na ciebie wpłynąć i czy to wymieszanie nie spowoduje, że to ty na mnie wpłyniesz. Jestem jednak pewny, że spowoduje to zawieszenie broni — skończył. Chwycił się za nasadę nosa, myśląc intensywnie.

  Grindelwald przerzucił stronę w książce, skupiając się na szczegółach.

  Dawało to tylko połowę tego, na czym im — mu — zależało. Przez ostatni tydzień niewiele spał między napadami paniki. Za pół roku osiągnie pełnoletność i zamiast jego magia coraz bardziej się ustabilniać, stawała się nie do okiełznania. Miały tak dzieci i mali czarodzieje w przypadku rozemocjonowania. Albus zrzucał to na dojrzewanie magii, ale po trzech dniach okazało się że to inny problem.

  Mieli planować kroki na przyszłość, a teraz jego emocje były skrajnie, jeszcze do tego mgliste wizje go dusiły.

  Nie przyznałby się do tego nikomu innemu niż Dumbledore'owi, że martwiło go bardziej to, że mógłby w furii zaatakować go lub jego delikatną siostrę, którą pomimo jego zainteresowania jej obscurudztwem bardzo lubił.

  Głos Albusa wyrwał Gellerta z zamyślenia, który sunął wzrokiem po linijkach tekstu, który tylko w fragmentach rozumiał.

— Chociaż jesteśmy na tym samym poziomie magicznym... To nie ma sensu Gel. Powinniśmy zrezygnować...

— Al — przerwał mu blondyn, chwytając go za dłonie i patrząc mu w oczy. — Tyle mi starczy, bylebym cię nie zabił. Nie wiemy, czy Braterstwo coś jeszcze uzasadnia, ale sobie z tym poradzimy. Pamiętaj, że zawsze jesteś ode mnie trochę lepszy.

  Może kiedyś się zmienią, w końcu wizje to nie zwykłe bajki. Może się kiedyś znienawidzi za takie słowa i myśli. Ale nie chciał podnosić różdżki na niego. Zrobi cokolwiek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top