| Rozdział 6 |
- To było... Trochę straszne - powiedział Elian, siadając obok niego.
Kontynuował jedzenie posiłku.
- Nadal sądzisz, że kapitan jest okrutny? Wstawił się za tobą... - dodał z pełnymi ustami.
- Po prostu... Miał ochotę kogoś upokorzyć i padło na niego - wymruczał, chodź w głębi duszy miał inne wrażenie.
- Nawet sam w to nie wierzysz - zaśmiał się.
Ma naprawdę uroczy śmiech - pomyślał Henry.
Jego Pan w pewnym momencie podszedł do nich od tylu i wyszeptał coś do ucha. Policzki Eliana pokryły rumieńce.
- Muszę iść - wymruczał cichutko i wstał - Dasz sobie radę?
- Oczywiście, że tak - Henry powiedział starając się ukryć strach. Nie chciał zostawać sam z tymi pijakami.
- Właściwie i tak kapitan chciał żebyś do niego przyszedł.
- Och, zapomniałem o tym - rozejrzał się - Na razie tutaj jest - spojrzał na postawiony na podwyższeniu stół, przy którym siedział. Pierwszy raz nie miał na sobie kapelusza a jego ciemne lekko pofalowane włosy spływały na ramiona. Były nieco dłuższe niż mu Się zdawało. Znów przeniósł wzrok na chłopaka - Może zapomni...?
- Kapitan nie zapomina. Ale... mogę cię odprowadzić pod jego kajutę. Jest tam ławka, na której możesz powiedzieć i na niego poczekać - zaproponował z uśmiechem.
- Nie, on sam chciał bym do niego przyszedł. Niech się więc sam pofatyguje.
- N-No dobrze. Tylko Pan kapitan będzie zły - spojrzał na mężczyznę, który teraz co chwila zerkał na Henry'ego.
- Powinienem się martwić? - uniósł brew.
- Możesz dostać batem. Może jednak chodź, odprowadzę cię do niego? Tak będzie... mniej boleśnie.
- Mówił, że batem dostaje się tylko za brak szacunku wobec kapitana. W jaki sposób mu go niby nie okazałem?
- Oczywiście, że nie tylko. To główna zasada. Nie stawienie się na rozkaz też jest karane - poklepał go po ramieniu.
- Nie mówił mi o tym. Wcale nie muszę o tym wiedzieć - wzruszył ramionami.
- Dobrze... muszę iść, więc trzymaj się. I mam nadzieję, że kapitan będzie dziś w dobrym humorze.
- Po spotkaniu ze mną, napewno - wyszczerzył się.
Już on mu pokaże!
Elian wyszedł z pomieszczenia chichocząc. Polubił panicza, który mimo wszystko był nawet miły.
***
Chłopak w tym czasie rozsiadł się wygodnie, nie racząc Kapitana już ani jednym spojrzeniem. Jak chce z nim rozmawiać. Niech się pofatyguje.
Po jakimś czasie poczuł lekkie klepnięcie w głowę.
- Idziemy. Obiecałem ci dziś lekcje czyszczenia butów czyż nie? - usłyszał nad sobą głos kapitana.
- Myślałem, że zapomniałeś... - uniósł na niego wzrok - Canis... - dodał ciszej po łacinie.
- Nie zapominam o takich sprawach - Pan uniósł znów jego podbródek - Idziemy księżniczko.
- Księż... - powtórzył i zacisnął usta - Quomodo audes?!
[Jak śmiesz?!]
- O co pytasz? - ten przekrzywił głowę udając, że nie rozumie.
- Nic... - wymruczał - Nie mów tak na mnie - wycedził.
Ten jedynie zaśmiał się i machnął do niego dłonią pospieszając. Ruszył przed siebie rytmicznie.
Panicz westchnął. Przez chwilę się zastanwiał nad pójściem wciąż swoim tempem, jednak stwierdził, że szybko zgubił by mężczyznę wśród tych krętych, śmierdzących korytarzy. Ruszył więc za nim.
- Radzę ci przyspieszyć, nie zwykłem czekać! - usłyszał jeszcze z za rogu, gdy pirat zniknął mu z oczu.
Zagryzł zęby prawie biegnąc za nim.
Jak on chodził tak szybko?!
Po chwili znów wpadł mu w plecy gdy ten kluczem otwierał swoją kajutę. Spojrzał na niego - Chodź - otworzył drzwi.
- Możesz ostrzegać zanim się zatrzymujesz - powiedział niechętnie i wszedł do środka pomieszczenia.
- Sir. - poprawił go mężczyzna, po czym wszedł za nim.
Oczom Henry'go od razu ukazała się naprawdę duże pomieszczenie. Nie była ona w prawdzie podobna do jego komnaty w rezydencji, tak jak było to w przypadku wyższej hierarchii ludzi. Była... Bardziej rozbudowana. Od razu w oczy rzuciło mu się duże, wręcz ogromne biurko z litego drewna z ogromem dokumentów i map się na nim znajdujących. Oprócz tego stał tam też olbrzymi globus. Jego serce zabiło mocniej na jego widok.
Tam... Tam było widać jego dom... Jego kraj, jego rodzinę. Nagle tak strasznie za tym zatęsknił. Nie miał nawet pojęcia, gdzie tak naprawdę obecnie są i dokąd zmierzają. Jak daleko jest jego statek i czy dopłynął bezpiecznie.
Kapitan usiadł na ogromnym fotelu znajdującym się pod ścianą. Oprócz dużej ilości książek oraz świeczników z powypalanymi świecami, oraz kroplami wosku na skórzanych okładkach ksiąg dostrzegł również dwuosobowe łóżko pod samym oknem z widokiem na morze, stykające się z teraz już ciemnym niebem pełnym gwiazd. Ten widok również wprawił go w nostalgię.
Przypomniał sobie jak jego nauczyciel uczył go o gwiazdach i tłumaczył, że zawsze może prosić je o pomoc z razie niebezpieczeństwa lub chwili braku nadziei. Od tamtego dnia robił to codziennie.
- Na co patrzysz? - usłyszał za sobą głos.
- Cóż. - powstrzymał się przed powiedzeniem "Wszędzie, byle nie na twoją głupią mordę".
Westchnął nostalgicznie.
- Na gwiazdy. Dziś są piękne. - jego głos zadrżał jednak szybko nad nim zapanował
- Mogę iść do siebie czy zamierzasz się nademną trochę poznęcać? - spojrzał na niego zimnym wzrokiem.
- Masz pojęcie czym jest znęcanie, chłopcze? - uniósł brew.
- Oczywiście, że tak - uniósł głowę patrząc na niego. Starał się by nie było widać lęku w jego spojrzeniu. Jeśli umrze to chociaż z godnością. Takie miał założenie.
- Tak więc słucham - ponaglił go - Jestem tego niezwykle ciekaw.
- Nie zawierzam mówić o takich rzeczach. Nie będę kalał sobie ust - złożył ręce na piersi.
- Kalanie ust jest gorsze niż kalanie myśli? - spytał rozbawiony, sięgając po kielich z biurka nalewając do niego rumu.
- Na myśli nic nie poradzę, a na mowę już tak - skrzywił się na zapach alkoholu.
- Chcę wiedzieć, jakie jest twoje zdanie na ten temat. A może mi nie mówisz, z innego powodu? Gdyż sam wiesz i zdajesz sobie sprawę, że obecnie twoje zdanie nie ma już żadnego znaczenia i wartości, oraz że liczy się tylko moja wola?
- Jest to dla mnie jasne jak słońce - warknął, przyglądając mu się z gniewem.
Miał ochotę wybiec i uciec jak najdalej.
- Świetnie - skinął głową po czym wskazał brodą na kąt pokoju - Tam masz wiadro, podaj mi.
Ten westchnął, jednak poddańczo podał mu wiadro i postawił obok z głośnym trzaskiem, wychlapując z niego wodę na podłogę.
- W środku masz wodę i szmatę - znów skinął mu głową, ignorując jego ruch.
Zagryzł zęby, patrząc na podłogę zirytowany - Czy naprawdę nie wystarcza ci moja praca?
- Praca na rzecz statku i załogi jest ważna. Ale pamiętaj, że należysz do mnie. Więc wszystko co robisz dla mnie nie jest pracą a przyjemnością i łaską.
- To upokarzające. Aż tak ci zależy na złamaniu mnie? - zacisnął dłonie.
- Nie zamierzam cie łamać. Gdybym tego chciał, już dawno wysmagał bym cię batem. I robiłbym to tak długo, aż nie będziesz błagał o litość. Ale... Ty Sam się złamiesz.
- Skąd ten niedorzeczny pomysł? - spojrzał na niego z nienawiścią.
- Nie jesteś pierwszy. A je nie należę do tych, którzy do osiągnięcia celu potrzebują jedynie siły. Oczywiście, wymagasz dyscypliny, jednak wolę dążyć do wszystkiego powoli. Co nie oznacza, że obrażanie mnie pozostanie bezkarne.
- Nigdy się nie złamę - uniósł głowę dumnie -Prędzej umrę!
Ten uśmiechnął się - Sam się przekonasz - Wskazał na wiadro - Zaczynaj.
- Co mam robić? - spytał, nadal stojąc przed nim sztywno.
- Przede wszystkim na kolana - wskazał na miejsce przed sobą - Stanie przed Panem jest niewłaściwe.
- Nie - powiedział twardo, cofając się o krok - Szlachta przed nikim nie klęka.
- Szlachta? - roześmiał się - Być może, jednak z chwilą gdy wstąpiłeś na ten pokład, przestałeś nią być.
- Już ci wyjaśniałem, że to ma się we krwi. - wymruczał, dotykając dłonią klatki piersiowej, próbując zachować zimną krew.
- Sir. Ciągle o tym zapominasz - przypomniał. - Szlachcic z tak słabą pamięcią? - zakpił.
- Tak mówiłem do mojego ojca i nauczycieli - powiedział, jakby to wszystko wyjawiało.
- I również teraz do mnie, chcesz bym karał cię za każdym razem gdy o tym zapomnisz?
- Nie - powiedział, po czym zacisnął zęby - Panie.
- Właśnie tak - uśmiechnął się znów, po czym wskazał na wiadro - A teraz wykonaj polecenie.
- Nie możesz zdjąć butów a ja ci je wyczyszczę u siebie? - zapytał, nadal nie klękając.
Wtedy dłoń mężczyzny błyskawicznie zderzyła się z jego policzkiem. Panicz spojrzał na niego urażony, po czym opuścił wzrok łapiąc się za policzek.
Wtedy ten znów go dotknął, jednak tym razem delikatnie i czule. Wskazującym i środkowym palcem uniósł jego podbródek .
- Henry, zrób co każę. Nie chcesz bym użył siły.
- N-nie - uciekł od jego ręki - Nie dotykaj mnie - cofnął się o krok. Chciało mu się płakać i był zły.
Dlaczego on nie mógł go po prostu zostawić?
- Shyyy - Kapitan wstał i przyciągnął go do siebie tak, że głowa młodszego stykała się z jego klatką piersiową. Drugą dłoń położył na tyle jego głowy.
- Nie! - Henry spróbował cofnąć się dalej. Usilnie wmawiał sobie, że nie jest mu dobrze.
Jak ten pirat śmiał?
Czy fakt, że grzecznie pracował mu nie wystarczał?
- Nie krzycz - powiedział ten jedynie wciąż trzymając go przy sobie - Uspokój się nim zrobisz coś, czego będziesz żałował.
- Puść mnie! - powiedział chłodno, uspokajając się. Czuł się jeszcze bardziej upokorzony. Miał ochotę wbić temu ohydnemu psu sztylet w gardło.
- Nie zrobię tego - pokręcił głową.
- Dlaczego? - spytał, zaczynajac drżeć z nadmiaru emocji.
Ten uśmiechnął się - Ponieważ tak naprawdę nie chcesz bym cię puścił.
- Oczywiście, że chcę! - szarpnął się ponownie.
Czy zrobił coś co sprawiło, że mężczyzna uważał, że jest słaby?
Sadził, że dobrze to w sumie chował...
- Jesteś obrzydliwy, a ja nie jestem dzieckiem, ani kobietą żeby mnie przytulać i dotykać w ten sposób!
- Jeśli tak uważasz - wzruszył ramionami, po czym wskazał na wiadro - W takim razie bierz się do pracy. - wyciągnął z za paska bat kładąc go ze stukotem na stole. Od takie narzędzie motywacji.
____________________________
Macie spotkanie naszej uroczej dwójki. Jak wam się podoba ta wymiana zdań?
Miłej środy wszystkim! ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top