| Rozdział 57 |

Mężczyzna leżał w łożu, którego miękkość była aż przytłaczająca. W niczym nie przypominała koi na jego statku, która nie dość, że była ciasna to jeszcze twarda. Była, jednak przestała taka być, gdy przestał sypiać na niej samotnie, a u jego boku znalazł się ten jasnowłosy chłopiec.

Ten sam który teraz leżał z głową opartą na jego klatce piersiowej wpatrzony w jego oczy.

- Bardzo tęskniłem... - powiedział Henry, którego głos po kilku łykach wody nabrał barwy.

- Ja za tobą również, nigdy nie tęskniłem tak bardzo i mocno... - przyznał, ponownie składając pocałunek na jego czole.

- Myślałem, że cię zabili... że już nigdy cię nie ujrzę, nie dotknę i nie obejmę...

- Obawiałem się, że choroba zwycięży i mi cię zabierze... Że twoje oczy już nigdy na mnie nie spojrzą — odparł kapitan.

- A jednak ci się udało. I mi również, choć to niezupełnie moja zasługa...

- Może, bóg tak chciał? - zapytał cicho Henry — Może chciał, żebyśmy zobaczyli się ten ostatni raz?

- Nie ostatni — pokręcił głową Edward — Ujrzysz mnie jeszcze kiedyś. Nie raz i nie dwa, spędzimy jeszcze razem wiele czasu, gdy dorośniesz...

- Wtedy nie będę już tak piękny, nadal będziesz mnie chciał?

- Będziesz piękny w mych oczach niezależnie od wieku. Nawet gdy twoje ciało nabierze mięśni, a kobiece kształty przykryje wyrobiona męskość. Być może, za wiele księżyców, będziesz nawet na tyle dojrzały, aby mnie posiąść? - zapytał.

- Ja ciebie...? - powtórzył z zaskoczeniem — Przecież... Nie to niemożliwe! - roześmiał się.

Pierwszy raz od bardzo dawana.
Pierwszy raz odkąd wyzdrowiał.
Pierwszy raz odkąd był w domu.
Szczerze i prawdziwie...

- Ależ to bardzo możliwe, mój piękny chłopcze. Nie teraz, ale gdy nabierzesz krzepy, dojrzejesz... Być może będziesz nawet w stanie pokonać mnie w walce? - odpowiedział mu z  gromkim śmiechem.

- Nie zamierzam się z tobą bić. Nigdy... - pokręcił głową, na nowo wtulając w twoją pierś - Boję się... Tak bardzo chcę, żebyś był tutaj jeszcze chwilę. Żebym mógł czuć twój zapach jeszcze przez chwilę. I dotyk... A jednocześnie im dłużej tu jesteś, tym w większym niebezpieczeństwie jesteś. Powinieneś już uciekać...

- Niedługo odejdę. Pozwól mi jeszcze cię potrzymać. Choć chwilę — kapitan zacisnął ramiona, nie wyobrażając sobie rozłąki ze słodkim ciałem kochanka.

- Tylko kilka, jeśli cię złapią, nie pogodzę się z tym nigdy — pokręcił głową.

- Nie złapią. Tym razem nie dam im się pojmać, zapewnił Edward. Oddychał głęboko, chcąc pohamować kolejną falę łez.

Wtedy drzwi pomieszczenia otworzyły się tak nagle i niespodziewanie, że oboje, zarówno Henry, jak i Edward podskoczyli z zaskoczenia.

W komnacie pojawił się tymczasem lord Oliver ciągnący za sobą Robina, który już ciszej i spokojniej zamknął drzwi.

- Wiedzą o mnie? - kapitan poderwał się na nogi — Są tutaj?

Oliver odetchnął.

- Jeszcze nie, wpadłem na... Pomysł — dodał, oblizując spierzchnięte wargi.

- Jakiż to? - zmarszczył brwi Edward. Korzystając z możliwości dotykania Henry'ego, ułożył dłoń na jego włosach, gładząc kojąco.

- Dostałeś propozycję zostania korsarzem...

- Nie wracaj do tego — mężczyzna uniósł stopująco dłoń — Jak powiedziałem, to nie wchodzi w grę, nigdy nie zgodzę się, aby...

- Mogłeś nim... Zostać? - zapytał z niedowierzaniem Henry.

Kapitan zacisnął wargi w wąską linię. Nie miał w planach kłócić się z młodszym w czasie ich ostatnich minut razem — Nie wracajmy do tego.

- Odrzuciłeś tę propozycję...? Dlaczego...? - zapytał Henry, łamiącym się głosem.

- Ponieważ wtedy nigdy więcej bym cię nie ujrzał! Nie pozwolono by nam się spotkać nigdy potem. Nigdy! - uniósł się.

- Ale nie byłbyś ścigany... Byłbyś... Bezpieczny! Załoga byłaby bezpieczna... - pokręcił głową z niedowierzaniem chłopak.

- Cóż z tego, jeśli nigdy więcej miałbym cię nie widzieć? Bycie korsarzem z tym by się wiązało Henry — powiedział, starając się opanować emocje.

- Mylisz się... - wtrącił nagle Oliver.

- O czym ty mówisz? - warknął kapitan ostrzej, niż zamierzał.

Widział w oczach Henry'ego rodzący się płomyczek nadziei. Nie był w stanie patrzeć jak będzie gasnąć. A tak  musiało się stać. 

- Owszem, propozycja zostanie odrzucona, jeśli ubiegałbyś się o łaskę ponownej służbie koronie. Nikt nie pozwoliłby ośmieszyć naszego kraju i jej królewskiej mości. Nie komuś takiemu jak ty. Komuś... Do kogo nie ma nawet zaufania, że wywiąże się z obowiązków... Chyba że byłby nadzorowany przez kogoś, do kogo to zaufanie jest... zwiesił wymownie głos.

- Do czego dążysz? - Edward opiekuńczo objął młodego lorda ramieniem. Nie podobał mu się pomysł Olivera, co objawiało się grymasem na twarzy — Miałbym robić za czyjegoś pieska?

- Rodzina de Badlesmere jest niezwykle poważana nie tylko w Anglii, a również Francji. Znana jest z ogromnych zasług dla kraju, a i wymian handlowych między wieloma państwami. Przysłużyła się już nie raz, więc zaufanie do niej jest nieugięte. Dlaczego więc ma nie przysłużyć się znowu...?

- Co masz... Na myśli? - wtrącił tym razem Henry, przyglądając mu się badawczo.

- Byłbyś pod nadzorem panicza — odparł wprost lord, przenosząc spojrzenie pomiędzy Edwardem a Henrym.

- Bywały już przypadki młodych Paniczów wyruszających na jakiś czas na morze w roli nadzoru. Uczyli się na statkach roli kapitana i dowodzenia. Sam wiele lat temu wyruszyłem w podróż, podczas której przez rok pływałem na statku włączonym do angielskiej floty. Nie był to co prawda statek piracki, ale... - zatrzymał się, by odetchnąć.

- To możliwe...? - powtórzył Edward z niedowierzaniem — Naprawdę Henry może... Po tym wszystkim...?

- Brew pozorom, twoje uprowadzenie go w tej kwestii zadziała korzystnie. Po pierwsze, nie będą się obawiali, że nie przeżyje, gdyż już raz go to spotkało i to wbrew woli. Oznacza to, że jest niezwykle wytrzymały i odporny. Po drugie wykaże się wielką odwagą i poświeceniem dla kraju, decydując na ponowne spotkanie ze swoim oprawcą i wypłynięcie wraz z nim, by mieć pewność, że ten nie zdobędzie się na przykładową zdradę stanu lub niewykonanie przydzielonych  mu obowiązków. W końcu pod jego pieczą nie będzie to możliwe prawda? - zerknął na Henry'ego.

Edward powoli wypuścił powietrze z ust.

- Załoga... Nie zgodzi się na służbę temu krajowi...

- A kto każe ci mu służyć? - mężczyzna przekręcił głowę.

- Powiedziałeś, że...

- Powiedziałem, że z takiego powodu popłynie z tobą Henry, który listownie będzie nas informował o tym, czy wywiązujesz się z obietnicy i obowiązku. Bez względu na to, czy będziesz to robił, czy nie, Henry to poprze, a w razie nieporozumień ja poprę jego.

- Naprawdę... Zrobiłbyś to? - Henry uniósł się na posłaniu, z nadzieją patrząc na swojego przyjaciela — Zdołałbyś kłamać, by nas chronić...?

- Jestem ci to winien, Henry. Zrobię wiec wszystko, co w mojej mocy byś był szczęśliwy. Nawet gdy będzie to oznaczało współpracę z parszywym piratem - Zapewnił Oliver, zmuszając się do delikatnego uśmiechu — Przyniesie ci to też wielką chwałę. Henry de Badlesmere zdolny do nawracania na ścieżkę prawości nawet piratów. Pogromca i wybawiciel wielkiego Czarnego Diabła. - obwieścił.

Edward wywrócił na to oczami i zamyślił się.

- Skąd będą wiedzieli, że go nie zabiję, a sam nie przejmę pieczęci, podrabiając listy...?

- To zostawcie mnie, nie jednokrotnie miałem okazje do nanoszenia niewielkich poprawek na przychodzące lub wychodzące wiadomości — uśmiechnął się lekko, po czym spoważniał — Z resztą, Henry nie wypłynie sam z tobą, będzie z wami kilkoro ludzi, którzy będą pilnować jego bezpieczeństwa i samemu przekonywać się o twojej pracy jako korsarz.

- Doniosą na mnie!

- To moja flota. Dysponuję nią ja i wybiorę takich ludzi, którzy z chęcią wyrwą się stąd. Może zupełnie przypadkowo wyślę tam dwójkę mających się ku sobie mężczyzn, którzy nie mogą sobie pozwolić na okazywanie sobie uczuć w obawie przed śmiercią...? Na statku nie będą się musieli tego obawiać, prawda? - zapytał wymownie — Odrobina pieniędzy również zamknie im usta. Nie obawiajcie się o to.

- Ale mój ojciec...! Wie, wie o wszystkim, co czuję do Edwarda. Powiedziałem mu wszystko i... Nie pozwoli bym...

- Zrobi to z radością. Chęć bycia postrzeganym jako ojciec wychowujący syna w miłości do kraju. Ten, którego pierworodny potomek po olbrzymich przejściach zamiast spokoju wykazuje się odwagą i poświeceniem, przynosząc przy tym chwałę i dumę ojcu, stawiając go jeszcze wyżej wśród rządzących? Przy okazji pozbywając się z domu syna, który mógłby okryć jego nazwisko niesławą, gdyby zakazał mu podróży? Zgodzi się — powiedział pewnie Oliver — Nie będę musiał szczególnie go przekonywać. Szklanka Brendy, obietnica wielkiego podziwu i moje słowo wystarczy.

Henry zastygł, słysząc te słowa. Jego ciało nie poruszało się, jakby całkiem wstrzymał oddech. Zmęczenie i brak wody, utrudniały logiczne myślenie.

- Edward musiałby wrócić do celi... Zaryzykować. Jeśli nie uda nam się zrealizować tego planu, zostanie zabity. Teraz mógłby... uciec. Beze mnie, ale byłby bezpieczny — stwierdził słabym głosem.

- I byłby ścigany, może nie z taką mocą, jak gdybyś popłynął z nim, lecz pogoń za nim wzrosłaby ogromnie. Jego wina nie byłaby darowana. Lepiej więc zaryzykować. Dopełnię wszelkich starań, by się udało. Twoje słowo też będzie ważne Henry...

- Powiem, co będzie potrzebne! - zapewnił, przysuwając się do stojącego za nim kapitana.

- Podejrzewam, że konieczne będzie moje uniżenie, czyż nie? - westchnął Edward, oczyma wyobraźni widząc już zbliżające się upokorzenie.

- To zdecydowanie poprawi twoją sytuację i wiele ułatwi — skinął głową — Choć domyślam się również, że nie ukorzysz się szczególnie mocno...

- Jeśli dzięki temu będę mógł spędzić resztę życia przy Henrym, mogę przeżyć je, niosąc na barkach brzemię upokarzania — odparł sucho.

- Naprawdę jesteś w stanie to zrobić...? - Henry uniósł spojrzenie swoich błękitnych oczu na jego twarz.

Edward tymczasem delikatnie pochwycił jego policzki w dłonie.

- Dla ciebie, jestem w stanie zrobić wszystko — przyrzekł.

Oliver z lekką zazdrością przyglądał się czystej miłości w oczach Henry'ego. Rzadko kiedy mógł oglądać uczucia tak silne, jak te. Zakłopotany odchrząknął, zwracając na siebie uwagę.

- Co więc teraz...? Mam wrócić do lochu? - zapytał niechętnie, na co mężczyzna zaprzeczył:

- Nie, zapewne już odkryli twoją ucieczkę. Teraz jedynie przetransportuję cię do mojej rezydencji, z której to wezwę powóz. Pojedziesz nim w zachowaniu szczególnych środków ostrożności. Inaczej mówiąc, skuty i związany. - mrugnął, uśmiechając się lekko. - W razie pytań powiem, iż odbyłem z tobą rozmowę, w której przekonałem cię i znalazłem kompromis sytuacji.

- Uwierzą w to? - mężczyzna przekrzywił głowę.

- A sądzisz, że wezmą pod uwagę moją zdradę i próbę uprowadzenia cię i wyswobodzenia nawet nie dla pieniędzy a z osobistych powodów? - zapytał kpiąco, po czym odpowiedział od razu — Nie. A teraz zbierajmy się, czas nas nagli. Robinie — zwrócił się do stojącego z tyłu, słuchającego tego wszystkiego z zapartym tchem chłopaka.

- Tak, panie? - zapytał niewolnik, prostując się jak struna.

Ufnymi oczami wpatrywał się w lorda, oczekując kolejnych poleceń. Całym ciałem kierował się w stronę Olivera. - Jak mogę służyć?

Ten położył mu dłoń na ramionach i przyjrzał się uważnie.

- Twoje zadanie, to przygotować Henry'ego. Musi... Prezentować się jak najlepiej, reprezentować okaz zdrowia. Ma się najeść, umyć. Zajmij się nim...

- Tak panie. Zrobię wszystko w mojej mocy — obiecał z uśmiechem na ustach.

- Ruszamy — zadecydował, po czym odwrócił się w stronę drzwi.

Edward natomiast podszedł do Henry'ego i objął go jednocześnie najmocniej, jak umiał i najdelikatniej by nie zrobić krzywdy wątłemu ciału.

- To tylko chwilowa rozłąka. Niedługo się zobaczymy... - obiecał, patrząc mu w oczy.

- Będę wyczekiwał momentu, w którym nasze wargi znów się spotkają — Henry wychylił się, stykając ich usta w pełnym napięcia pocałunku.

- Idziemy — wycedził tymczasem Oliver, ciągnąc mężczyznę za ramię.

Kapitan z niechęcią odsunął się od ukochanego i przeniósł wzrok na Robina.

- Zadbaj o niego... Proszę.

- Zrobię to Sir — odparł Robin, nadal nie odrywając wzroku od Olivera.

Lord skinął im głową, posyłając chłopakowi ostatnie spojrzenie, po czym opuścił komnatę wraz z Edwardem, który z trudem przekroczył jej próg.

Bał się, że się nie uda.
Że sprawa się nie powiedzie.
Że nie zobaczy go już nigdy potem...

___________________________

Jest plan. Czyżby wszystko już miało się dobrze układać..?

Ano zobaczymy ; )
A tak btw, jeszcze chwila a wybije nam 500 obserwujących. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że jesteście!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top