| Rozdział 42 |

Noce były lodowate, jednak za decyzją Tobiasza, pozostał z Henrym na pokładzie, układając go na prowizorycznej koi. Okrył go szczelnie futrami, choć mimo tego jasnowłosy miał zimne dłonie, które mężczyzna, siedząc przy nim, starał się ogrzewać pocałunkami i swoim ciepłem.

Sam marzł. Miał wrażenie, że jego ciało nieustannie zmienia temperaturę. Czuł gorąco za każdym razem, by klatka piersiowa Henry'ego pozostawała nieruchoma zbyt długo. Zimny pot oblewał go wtedy i nawet rozpięcie płaszcza nie pomagało. Gdy jednak emocje opadały, lęk i zdenerwowanie objawiły się marznięciem palców i bólem wymęczonego ciała. Nie zostawił jednak chłopaka ani na chwilę. Tak samo jak również wycieńczony Desmond nie zostawił ani na chwilę steru, przy którym całą noc mimo deszczu i wiatru stał nieruchomo.

Obaj posyłali sobie spojrzenia. Te, które rozumieją jedynie prawdziwi przyjaciele. Bratnie dusze... Bracia, którzy po jednym zerknięciu w oczy drugiego rozumieją już wszystko.

Słowa nie były nikomu potrzebne. Zresztą Edwardowi zdało się, że nawet gdyby były, nie byłby w stanie wydobyć z ust nic sensownego. Tyle myśli zajmowało jego głowę. Myśli krążących wokół jednej osoby.

Jednej najważniejszej osoby, której życie ulatywały mu pod własnymi rękoma

Anglia już niedaleko. Ląd już blisko... - Powtarzał w myślach Edward, po raz kolejny trzymając w ramionach drobne ciało Henry'ego, który usilnie próbował łapać oddech. Masował jego plecy, niemal czując kości łopatek wbijające się w jego palce.

- Już niedaleko... Wytrzymaj. Tylko trochę.

Po tych słowach popędzał jedynie załogę, nie szczędząc słów, których wypowiadanie nawet w tak wielkim żalu i gniewie było niewłaściwe.

Nikt jednak się nie sprzeciwił. Nie dostrzegł żadnego krzywego spojrzenia.

Być może to przez zamazany łzami wzrok?

Odganiał tę myśl.

***

- Panie? - usłyszał nad sobą głos, który niemal od razu wybudził go ze snu.

Z początku nie mógł zrozumieć co dzieje się wokół. Po sekundzie jednak spuścił wzrok na śpiącego obok panicza i odetchnął głęboko. Był tu i oddychał.

Gdy tylko się upewnił, odwrócił wzrok na właściciela głosu.

Robin stał nad nim, wpatrując się z troską i smutkiem w ich obydwu.

- Co? - zapytał, z syknięciem prostując nogi, oparte o beczki.

- Pan Desmond mówi, że już niedługo ląd będzie przed nami — rzekł niepewnie — Prosi też, byś odpoczął...

Mężczyzna od razu machnął dłonią.

- Nie jestem zmęczony — rzekł, samemu dobrze wiedząc, że i siebie okłamuje tymi słowami.

- Gdy dotrzemy do lądu, będzie cię czekać parogodzinna podróż na piechotę, Sir... może powinien Pan coś zjeść i jeszcze się przespać? Na posiedzę przy Henrym.

- Nas — sprostował i uśmiechnął się lekko.

Ten chłopak nie zdawał sobie sprawy, że nie zdołają oddalić się nawet kilku kroków od portu, gdyż od razu zostaną schwytani. Nie zamierzał jednak go martwić.

- N-nas? - oczy ciemnowłosego otworzyły się szeroko w niedowierzaniu.

- A planujesz zostać? - uniósł brew z zaskoczeniem.

- Nie! Ja... Nie sądziłem, że... Pozwoli mi Pan... - zaczął z niedowierzaniem.

- Pozwalam, Henry będzie cię potrzebował. Jesteś jedynym, który zna jego dom, jest w stanie powiedzieć, co mu jest.

- Przecież ty też tam będziesz! Wiesz więcej niż ja... - powiedział, patrząc z przestrachem na mężczyznę.

Jego serce przepełniało jednak szczęście.

Uśmiech kapitana poszerzył się.

Ten dzieciak... Był tak nieświadomy i niewinny. Nie zamierzał mu tego odbierać.

- Będę, ale nie wiem jak długo. To nie ma wszak znaczenia. Popłyniesz z nami i będziesz przy nim.

- Ale jestem twoją własnością Panie! Niewolnikiem i...

- Już nie jesteś — rzekł lekko.

- Zamierza mnie Pan sprzedać na lądzie? -chłopak wyglądał na przerażonego. Jego oddech przyspieszył.

Edward niemal parsknął z niedowierzania.

- Nie dzieciaku, po prostu cię wyzwalam.

- Czyli będę... Wolny, mój Panie? - zmarszczył brwi.

- Tak, będziesz wolnym człowiekiem. - skinął głową, przyglądając mu się.

- I nie będę mógł już wrócić z Panem na statek? - złączył dłonie przed sobą, patrząc na  ciemnowłosego intensywnie.

- To już będzie twoja wola. Nie będę mógł ci tego nakazać, gdyż będziesz wolny, jednak pamiętaj, że jesteś częścią tej niewychowanej pirackiej rodziny. - uśmiechnął się lekko — Przyjmiemy cię kiedy zechcesz.

- Dziękuję Panie! - ucieszył się jak dziecko. - Ale bez względu na to... czy nie lepiej by było gdyby zażył Pan jeszcze nieco odpoczynku?

Mężczyzna uchylił usta, by coś powiedzieć, jednak wtem przerwał mu głośny krzyk jednego z członków załogi.

- Ląd! Ląd przed nami!

Na te słowa kąciki jego ust uniosły się znacznie.

- Wyśpię się w grobie — rzekł, po czym szybkim krokiem podszedł do Desmonda, który już za pomocą teleskopu patrzył przed siebie.

- To prawda? - zapytał, stając tuż obok — Jesteśmy niedaleko wybrzeży Anglii?

- Coś tam jest na horyzoncie, lecz ciężko powiedzieć czy to Anglia, czy jedynie jakieś mniejsze wysepki. - odparł w skupieniu, wypatrując dalszych znaków.

- Anglia — rzekł pewnie Robin, który również znalazł się koło nich — Przebywałem tu... Tak długo, że nie pomylę tej ziemi z żadną inną.

- W takim razie... Czas się przygotować - Kapitan wyprostował się i poprawił kapelusz.

- Spakuj rzeczy Henry'ego. To, co uznasz za stosowne. Nie wiele... Tylko niezbędne. Statek zostanie tutaj, my popłyniemy szalupą. - rzekł z zamyśleniem.

- Tak Panie — Robin szybkim krokiem ruszył w drugą stronę, spoglądając jeszcze na Elian'a, który siedział przy posłaniu Henry'ego, głaszcząc go po głowie.

- Jesteś pewien? - rzekł Desmond — To długi dystans nie lepiej by...

- Będę mieć pewność, że zdołacie odpłynąć gdy tylko sytuacja zacznie robić się niebezpieczna. Żaglowce floty są szybkie jednak wy szybsi. Mimo to musicie mieć znaczną przewagę.

- Niedaleko stąd jest zatoka — Desmond rozłożył mapę — Od portu do niej jest jakiś dzień na pieszo. Będziemy tam czekać tak długo jak to możliwe — ścisnął ramię swojego przyjaciela, patrząc na niego z nadzieją.

- Ja muszę płynąć do portu. Od zatoki za daleko. Nie przeżyje... - pokręcił głową. - Ledwie przeżył tę noc... - westchnął głęboko — Nie zamierzam ryzykować jego życiem. Na pewno nie dla swojego bezpieczeństwa. Ja sobie poradzę i choćby mnie torturowano, wiedz, że nie wyjawię ani miejsc, gdzie trzymamy zdobycze i skarby. Ani waszych nazwisk, ani rodzin. Nic nie rzeknę, masz moje słowo...

- Nigdy nie podejrzewałbym cię o coś takiego. Każdego z mych braci, ale nie ciebie Edwardzie — położył dłoń na ramieniu mężczyzny i ponownie ścisnął — Przygotuj się.

Kapitan skinął mu na to głową i ruszył w stronę zejścia pod pokład.

Chociaż... Od dłuższego czasu już niekoniecznie swojej.

***

Stał przed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu. Mimo iż ubrał jeden z najwykwintniejszych strojów i ogolił swój zarost, jego twarz pozostawała blada i mizerna. W jego oczach nie było pewności. Czaił się w nich strach i zwątpienie, choć... Nie z lęku przed nadchodzącą śmiercią a utratą swojej miłości. Chłopca, którego miłował ponad życie, statek i siebie. Którego miłował ponad wszystko, co miało dla niego jakąkolwiek wartość, a i co wartości nie miało wcale.

Poprawił kołnierz koszuli i sygnety na palcach.

Jak już mają mnie pojmać, to chociaż niech wiedzą, że to nie byle jaki pirat a sam Czarny Diabeł.

Ciemne włosy, zarzucił do tyłu i rozejrzał się po pomieszczeniu.

Może po raz ostatni? A może po utracie przytomności czy śmierci dane mu będzie jeszcze ujrzeć kajutę, w której spędził te dobre lata. Zwłaszcza ten jeden ostatni...

Odchrząknął.

Już czas — pomyślał i ruszył w stronę drzwi.

__________________________

Helllo!

Powiem wam, że ja już czuje vibe wakacyjny. Wybieranie strojów letnich to chyba jedna z moich ulubionych czynności.

A jak u was? ✨

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top