| Rozdział 39 |

Od samego poranka nie czuł się najlepiej. W prawdzie nie dolegało mu nic wielkiego, napady kaszlu i duszności momentami były naprawdę irytujące. Chociaż... Może bardziej irytująca była świadomość, z czym są one związane?

Choć Henry usilnie odpychał te myśli. Nie chciał też niepokoić kapitana, który w ostatnich dniach był bardzo zajęty. Z każdym dniem jednak coraz trudniej było mu udawać, że czuje się dobrze. W prawdzie czasem kaszel dopadał go tylko raz na kilka dni, nie szczególnie mu przeszkadzając. Innym razem jednak nie dawał mu spokoju przez cały dzień, sprawiając, że miał ochotę wypluć płuca.

Tego dnia postanowił poleżeć nieco dłużej. Obok w dostawionym jakiś czas temu do jego kajuty łóżku spał Robin, który teraz przyglądał mu się badawczo.

- Henry? - zapytał cicho, widząc, jak chłopak znów ma problem z nabraniem oddechu.

- Tak? - wycharczał, pochylając się i kaszląc znów.

Oddychał ciężko, a świat zaczynał powoli migotać mu przed oczami.

- Nie próbuj nawet mówić, że nic ci nie jest — wstał z koi i boso podszedł do panicza. Dotknął jego czoła. - Przynieść Ci wody?

Henry skinął głową.

Miał nadzieję, że atak zaraz przejdzie. Walka o oddechy stawała się coraz bardziej męcząca.

Robin niemal od razu wyszedł z kajuty, po chwili wracając z wiadrem wody i małym kubkiem. Ostrożnie przystawił mu go do ust.

- Pij powoli...

Chłodna ciecz nieco mu pomogła. Opadł na koję, biorąc pierwszy głębszy oddech od godziny. Zamknął jednak oczy wykończony, jak po wielogodzinnej pracy.

- Henry... - chłopak pokręcił głową — Zostaniesz dziś tutaj. Nie możesz pracować, będąc chorym.

- Przejdzie mi. Już czuję się lepiej. Odpocznę chwilę i... - powiedział słabo, czując, jak zmaga go sen.

- Nie, dziś tu zostaniesz — pokręcił głową, przygryzając mocno wargi. Zawsze tak robił gdy się denerwował. - Przyniosę śniadanie.

Na to Henry już nie odpowiedział, zamykając oczy. Był tak okropnie zmęczony

Robin intensywnie myśląc, nałożył mu jedzenia do drewnianej miski, specjalnie szukając czegoś, co nie byłoby specjalnie twarde i trudne do przełknięcia. Jego przeczucia stawały się coraz gorsze... Gdy wrócił do kajuty, ponownie usłyszał uporczywy kaszel. Jeszcze gorszy niż ten kilka chwil temu. Jasnowłosy usilnie trzymał się za klatkę piersiową, nie mogąc wziąć oddechu.

- Henry! - krzyknął z przerażeniem chłopak i podbiegł do niego, odkładając jedzenie na mały stolik.

Panicz nie mógł wydusić ani słowa, co utwierdziło młodszego w przekonaniu, że nie jest to "nic poważnego" jak starał się utrzymywać jego dawny pan.

- Idę po kapitana! - rzucił i wybiegł z kajuty.

***

Rozglądał się po statku, poszukując go wzrokiem. Jego serce szaleńczo biło, a on sam niemal potykał się o własne nogi, dlatego też gdy ujrzał go na pokładzie, odetchnął z ulgą.

- Kapitanie! - zawołał, stając przed nim — Henry się źle czuje! On się dusi! Nie wiem, co robić! - zwołał rozgorączkowany, na co brwi trzymającego mapę mężczyzny zmarszczyły się intensywnie.

- Co? - zapytał z dezorientacją, patrząc na czarnowłosego chłopaka.

- Henry nie może oddychać. Pogarsza mu się cały czas, on... On... dusi się! Pomocy, Panie! -spojrzał na niego przerażonymi oczami. Nie przywykł do bycia odpowiedzialnym.

- Pogarsza? - powtórzył, kompletnie nic nie rozumiejąc. Od razu przyśpieszył jednak kroku, idąc w stronę kajuty chłopaka. Wpadł tam tak szybko, że Robin ledwie mógł go dogonić. Od razu dopadł do koi, na której siedział chłopak, krztusząc się intensywnie.

- Henry!? - spojrzał na niego ze strachem — Co się dzieje? - odwrócił głowę, patrząc na czarnowłosego.

Robin przygryzł wargi — Wcześniej tylko kaszlał, ale od kilku dni zdarza się, że nie może oddychać. Ale nie tak jak teraz! Wcześniej szybciej mu przechodziło i... - zaczął rozgorączkowany.

- Wcześniej?! - wysyczał mężczyzna — Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?! - zapytał gniewnie, unosząc jasnowłosego lekko do góry, zajrzał mu w oczy, widząc jego nieobecne spojrzenie.

- P-przepraszam Panie — skulił ramiona — Henry prosił, żeby Pana nie martwić.

Ten pokręcił jedynie głową — Otwórz drzwi! - zawołał, biorąc chłopaka na ręce — Zabieram go do siebie. Tutaj jest za mało powietrza.

Robin usłużnie otworzył przed kapitanem drzwi. Gdy przeszli do bardziej otwartej przestrzeni, oddech Henry'ego nieco się pogłębił.

- Spokojnie, już dobrze — mówił drżącym głosem mężczyzna. Widać było, że w jego oczach jest panika, mimo że on sam był zazwyczaj niezwykle opanowany.

Wszedł do Komnaty i położył go ma swojej koi.

- Henry, słyszysz mnie? - zapytał, nachylając się nad chłopakiem, którego kaszel ustąpił, a on już mniej łapczywie łapał powietrze.

- T-tak - odpowiedział zadziwiająco cicho, cały czas mając zamknięte oczy — Jestem strasznie zmęczony... Pójdę do pracy gdy chwilę odpocznę... dobrze?

- Dziś odpoczniesz — dotknął jego czoła — Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - powiedział już nieco bardziej uspokojony.

- Martwiłbyś się — odparł prosto, niezdolny do tworzenia dłuższych zdań

Ten wywrócił oczami i pokręcił głową. Dokładnie przyjrzał się jego twarzy i ciału. Nie było jednak żadnych śladów, mogących wzbudzić jego niepokój.

- Czyli nie jest to jednorazowe. Od ilu dni to trwa? - zapytał dość sucho, przenosząc wzrok na Robina.

- Od... Paru tygodni Sir. Cały czas się pogarsza.

Ten zacisnął szczęki.

- Wezwij Tobiasza — rzekł. Wiedział, że tylko ten człowiek jako jedyny na statku ma wystarczającą wiedzę, by pomóc jego chłopcu.

Robin skinął głową. Czym prędzej pobiegł po nieco starszego mężczyznę, najlepiej znającego się na medycynie. Nie był światowej klasy, jednak znał się na opatrywaniu ran i utrzymywaniu załogi przy życiu. To lepsze niż nic.

- Jak mogłeś zataić to, że coś Ci dolega — zapytał z wyrzutem, siadając na skraju łóżka i przeczesując lekko jasne, przydługie kosmyki panicza. - Jak ja mogłem tego nie dostrzec... - zapytał tym razem sam siebie.

Henry pokręcił głową i otworzył usta, jednak mężczyzna położył mu na nich palec.

- Nie mów, nic nie mów. Tob się Tobą zajmie. - rzekł i odwrócił się, widząc niezwykle chudego brodatego mężczyznę, który ze spokojem podszedł do koi.

- Co mu dolega? - przekrzywił głowę.

- Ma napady kaszlu i nie może oddychać -Odpowiedział kapitan. - To podobno ciągnie się już od wielu tygodni.

Ten skinął głową — Zdejmij mu koszulę — rzekł, przyglądając się intensywnie chłopakowi.

Kapitan wykonał polecenie z głośnym westchnieniem. Był wyraźnie zaniepokojony.

Ten wtedy dotknął czoła chłopaka i bez słowa przysunął głowę do klatki piersiowej Henry'ego. Bez słowa w absolutnej ciszy nasłuchiwał, po czym przekrzywił głowę. - Nie ma gorączki. - stwierdził — Ale oddech jest nierówny i świszczący — stwierdził.

- Masz pomysł, co to może być? - zapytał mężczyzna, głaszcząc swojego podopiecznego po włosach w kojącym geście.

- Gadasz, że nie może oddychać? - zapytał, tym razem patrząc na Robina.

- Tak Panie. Ostatnio coraz bardziej — niewolnik drżał cały, zalękniony.

- Do tego intensywny kaszel. - powiedział z zamyśleniem.

Kapitan mocno przygryzł wargi — Czy to... Zapalenie płuc? - zapytał z napięciem.

- Taką, żem miał myśl, ale... Nie ma gorączki. - ponownie dotknął czoła chłopaka i jego klatki piersiowej — Nie poci się i jego ciało nie jest gorące. - rzekł, na co kapitan odetchnął z ulgą — Jednak te objawy mogą się jeszcze pojawić... - zwiesił głos.

- T-to nie jest zapalenie płuc — wtrącił niepewnie Robin — Od niego umiera się szybko, Henry... Tak już miał — powiedział, spuszczając wzrok.

Kapitan uniósł się i stanął przed chłopakiem.

- Jak to miał? Co to znaczy? - zapytał, nieco zbyt ostro niż planował.

- N-no... Gdy jeszcze mieszkaliśmy w Anglii. Co jakiś czas miewał duszności. Czasem były tak mocne jak te. A czasem tylko kaszel. Ale to było rzadko. - dodał od razu, starając się sobie przypomnieć jak najwięcej. - Czasem codziennie, czasem raz na kilka tygodni. - powiedział. - Dostawał specjalne leki i zawsze pomagało.

- Leki? Jakie leki?! - kapitan złapał chłopaka za ramiona.

- J-ja nie wiem Sir — powiedział ten zlękniony, na co mężczyzna westchnął.

- Gadasz, że raz było to często raz rzadko? - powtórzył za nim pirat.

- Tak. Jego rodzice sprowadzili do siebie jakiegoś Medyka, który się w tym specjalizował, bo nikt z okolicy nie był w stanie mu pomóc. Ważny to był Pan. Miastowy. - doprecyzował, cały czas z przestrachem.

- Wiesz co to za choroba? Jest groźna? - zapytał z napięciem Edward.

- Muszę posiedzieć i przyjrzeć się dokładnie, wtedy mogę gadać, co myślę. - powiedział, przyglądając się intensywnie chłopakowi.

Kapitan odetchnął drżąco, jednak skinął głową — Poczekam.

- Zbyt dużo osób w pomieszczeniu zabiera powietrze, idźcie — machnął dłonią.

Kapitan odetchnął jeszcze drżąco.

- Czy jeśli to zapalenie płuc... Jesteś w stanie mu pomóc? - zapytał niemal niesłyszalnie.

- Jeśli tak... - zaczął mężczyzna, przyglądając się niewolnikowi — Wątpię, by tak wątły dzieciak przeżył. Duszności są ostatnim, co następuje przed śmiercią. Może być za późno by...

- Nie! - wycedził kapitan i dość agresywnie chwycił mężczyznę za fraki — Nie jest za późno. Musisz...

Henry kaszlnął przejmująco, a medyk spojrzał jedynie znacząco na kapitana. - Zrobię, co mogę — rzekł — Chłopak się boi — wskazał na przerażonego Robina.

Edward nie chciał zostawiać panicza, jednak wiedział, że denerwując obecnego tu mężczyzny, tylko pogorszy sytuację. Zacisnął więc zęby i złapał Robina za ramię. Wyszedł z nim z kajuty.

Ten ze strachem spojrzał na Kapitana.

Był na niego zły? Ukarze go za zatajenie takiej informacji? A może wyrzuci go za burtę na pastwę rekinów?

Zaczął drzeć na samą myśl.

- Co Ci jest? - zmarszczył brwi mężczyzna.

- Jest Pan zły...? - zapytał szeptem.

- Nie, emanuję radością — rzekł z irytacją.

- Przepraszam, Panie — opadł na kolana przed nim — Błagam, nie wyrzucaj mnie za burtę!

Kapitan zmarszczył brwi — O czym ty mówisz dzieciaku? Wstawaj — złapał go za ramiona i uniósł do pionu.

- Nie chciałem być nieposłuszny. Obiecuję, że teraz już będę wszystko mówić. J-ja tylko nie chciałem, żeby Henry się na mnie gniewał...

Mężczyzna odetchnął głęboko i złapał Robina za tył głowy, przyciągając go do swojej klatki piersiowej — Chodź tu, uspokój się. Nie zawiniłeś — pokręcił głową.

Trwali tak przez parę sekund aż kapitan nie odsunął go od siebie ponownie. Dzieciak wydawał się okropnie zaskoczony. Patrzył na Pana jakby wyrosły mu skrzydła.

- D-dobrze Panie...

- Wybacz mój gniew — odparł ten, przenosząc wzrok na linię horyzontu — Jestem zły, że sam nie dostrzegłem jego złego stanu zdrowia. Powinienem był zrobić to dawno. Sądziłem, że to tylko niewinny kaszel.

- Henry potrafi się dobrze ukrywać, Panie — rzekł ten w odpowiedzi.

- To wiem — westchnął i pokręcił głową. - przeczesał palcami ciemne włosy chłopaka. - Prawda jest taka, że obawiam się o jego życie.

- Może medyk coś wymyśli, Panie. Pozostaje nam tylko czekać — rozluźnił się pod dotykiem dłoni. Czasem również potrzebował dotyku i łaski.

- Jeśli to zapalenie płuc nie wiele zdoła — westchnął.

Robin czuł drżenie dłoni na swojej głowie. Nie mógł jednak nic zrobić. Nic, co mogłoby pomóc...

__________________________

No i sprawy przybrały mało pomyślny obrót. Mało pomyślny chyba dla ich wszystkich...

Jestem ciekawa waszych spekulacji 💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top