| Rozdział 10 |
Elian spojrzał w stronę Henry'ego i przekręcił głowę.
- Masz tak niską samoocenę? Według mnie jesteś w porządku - uśmiechnął się do niego życzliwie.
- C-co? Nie! - pokręcił głową - Po prostu biorąc kogoś innego miał by łatwiej. Ja nie zamierzam się złamać. - rzekł wyniośle.
- Kapitan uwielbia wyzwania. A poza tym nie zamierza cię łamać z tego co zdążyłem zauważyć.
- Nie rozumiem jego poczynań. Raz jest miły, raz mnie upokarza - westchnął - Nie pojmuję...
- Nikt nie pojmuje - wzruszył ramionami chłopak - Ale to normalne, w końcu to kapitan. Ma przywileje...
- Za pewne masz rację - zaczął szorować bardziej pokład - Kim jest tak właściwie twój Pan? Wydaje się nie być zwykłym piratem. Chodzi bogato ubrany i widziałem go przy mapach z kapitanem.
- Jest współwłaścicielem statku. To czyni go ważnym dla kapitana - wyjaśnił.
- To, dlaczego ty...? - wskazał na jego ręce, którymi szorował podłogę - Też musisz pracować?
- Nie - zaśmiał się cicho i pokręcił głową - Nie muszę.
Panicz patrzył na niego zdezorientowany.
- To dlaczego zdzierasz sobie dłonie na pokładzie? - przekrzywił głowę, nie rozumiejąc.
- To w ramach wdzięczności. Dziękuję mojemu Panu, że nnie ocalił i kapitanowi, że pozwolił mi tutaj z nim mieszkać. Chcę im się odpłacić za ich dobroć. Z resztą, taka służba jest przyjemna, wszystko robione na rzecz innych jest wspaniałe.
- Nie za bardzo rozumiem twój tok myślenia. Ale jeśli to lubisz - wzruszył ramionami.
- Tak, czuję się tutaj chciany - uśmiechnął się - Część tej załogi to prawie rodzina.
- Te zachlane mordy? - uniósł brew.
- Nie oceniaj ich tak szybko. Każdy pije, ale to... Dobrzy ludzie. Nie wszyscy, ale conajmniej połowa napewno by się za Tobą wstawiła w razie niebezpieczeństwa.
- Szczerze watpię. Dlaczego by mieli? Jestem dla was gorszy niż pies. - powiedział z odrobiną żalu w głosie.
- Nie jest tak - chłopak przeczesał jego włosy, zaczesując mu je za ucho - To nie prawda.
- To dlaczego mnie upokarzają? - zapytał, odsuwając się i samemu poprawiając wlosy. To było niemęskie.
- Nie trzeba się tym przejmować. Od takie, pirackie poczucie humoru - zaśmiał się cicho.
- Nadal to dla mnie niezrozumiałe - spuścił wzrok - Wiesz kiedy dobijemy do brzegu?
- Raczej nie prędko. Kapitan jak i cała załoga to prawdziwe wilki morskie. Nie przepadają za schodzeniem na brzeg.
- Trudno. W końcu chyba będą musieli przybić po jedzenie i wodę - powiedział dotykając swoich rąk.
Czy wytrzyma do tego czasu?
- Tak, zgadza się. Ale na razie mamy dużo zapasów jedzenia z twojego statku, więc prędko nie zawitamy na brzeg.
- Rozumiem - w jego głosie zabrzmiał smutek. Gdyby dobili do brzegu napewno spotkałby kogoś kto by mu pomógł. Tutaj nie było takiej możliwości.
- Nie smuć się, za kilka dni się... Przyzwyczaisz - zapewnił go, gładząc po głowie.
- Nie głaszcz mnie. Nie jestem ani dzieckiem, ani psem - powiedział, starając się być jak najmilszym. Dla niego nie zamierzał być podły - I nie przyzwyczaję się. Nigdy.
- Głaskanie uspokaja - powiedział wolno, jednak zabrał dłoń - I... Zrobisz to, zobaczysz - zapewnił.
***
Chłopak westchnął głęboko patrząc na zachodzące słońce. Był zmęczony dzisiejszą pracą. Z resztą tak samo jak tą z poprzednich kilku dni. Na statku pomieszkiwał już niemal kilka tygodni i chodź w istocie dało się przyzwyczaić do pewnych rzeczy. Np. Grubiańskich i zboczonych zachowań piratów tak jednego znieść nie mógł. Tego irytujące kapitana, który... Co najgorsze, czasami naprawdę sprawiał, że nie mógł go aż tak nienawidzić jak by chciał.
Patrzył na słońce. Chciało mu się płakać. Tęsknił za domem i miał dość tego co się działo. Oparł się o burtę zerkając na ciemną toń wody na dole.
- Planujesz skoczyć? - usłyszał kpiący głos za sobą. Od razu odwrócił się widząc bossmana.
- Czasem zastanawiam się, czy to nie byłoby lepsze niż oglądanie waszych gęb - warknął, odwracając się do niego i patrząc spode łba.
- Hamuj się, to że kapitan tak Cię pożal się boże lubi, nie oznacza, że uchroni Cię to przed moim batem - syknął i odciągnął go mocno pchając w stronę pokładu - A teraz wynoś się, twój Pan chce Cię widzieć.
- Yhm - mruknął posępnie i wolno poszedł do kajuty kapitana. Nie miał ochoty się z nim widzieć. W końcu jednak poddańczo otworzył drzwi, jak zawsze bez pukania.
Od razu tego pożałował, gdy zobaczył go niemal nagiego, przebierającego się. Momentalnie zawrócił i zamknął za sobą drzwi z trzaskiem.
- Wejdź Henry! - usłyszał, jednak z wnętrza.
Panicz wziął więc głęboki oddech, i
otworzył drzwi niepewnie przyglądając się mężczyźnie. Ku jego szczęściu, ten był teraz już względnie odziany.
- Wzywałeś mnie...
- Owszem - skinął głową - Już późno, jutro czeka nas ciężki dzień, położymy się wcześniej - odparł.
- Cięższy niż zazwyczaj? - dopytał, siadając na łóżku. Przyzwyczaił się już do spania razem z mężczyzną choć nie przyszło mu to łatwo.
- Każdy dzień jest ciężki - odetchnął głęboko - Jutro muszę ustalić kurs, być może zawitamy na Tortuge.
- To jest... ląd? - dopytał jakby z nadzieją. Wreszcie!
- Piracka wyspa. Pełna kobiet i możliwości wymian towarów. I zapicia się w pień - dodał rozbawiony poprawiając koszulę nocną.
- Oh - wyraźnie osłabł.
Cholera...Czy ktoś na tej pirackiej wyspie mu pomoże?
- A co? Zrujnowałem ci jakiś plan? - przekrzywił głowę.
- Nie. Ale to oznacza więcej obrzydliwych piratów.
- Och, racja, brakuje takich ideałów jak ja - zgodził się i opadł na łóżko - Uczesz mnie - poleciał.
- Jeśli muszę - odetchnął i sięgnął po szczotkę. Zaczął go czesać niezbyt delikatnie. Poniekąd z przekąsu, mógł przecież być bardziej czuły.
- Uważaj, dbam o swoje włosy, lepiej żebyś ich niepowyrywał bo skończysz przeciągnięty pod kilem - ostrzegł kapitan.
Chodź nie mówił tego dosłownie poważnie...
- Dobrze - powiedział ten i zmniejszył nacisk. Nie chciał zasłużyć na karę.
- Masz delikatne dłonie - Kapitan przesunął palcami po jego boku tworząc gęsią skórkę.
- Jeszcze trochę szorowania pokładu i przestaną takie być - stwierdził odsuwając się trochę - Musisz mnie dotykać?
- Sugerujesz, że szorowanie nie jest odpowiednie dla twoich dłoni? - uniósł brew, pochylając się do tyłu patrząc na jego twarz.
- Jestem szlachcicem, więc to raczej oczywiście - zaczął czesać własne włosy.
- Cóż, w porządku, znajdę ci inne zajęcie - wzruszył ramionami.
- Naprawdę? - jasnowłosy spojrzał na niego z nadzieją.
- Tak, Może sprzątanie wiader z nieczystościami będzie odpowiedniejsze - zakpił.
Ten zarumienil się odrazu - Zadbam o to by te nieczystości zawsze znalazły się pod twoją poduszką - powiedział obronnie.
- Och, mam się bać? - roześmiał się po czym dodał - Starczy, odłuż ją i kładź się - sam ułożył się wygodniej na łożu.
Chłopak też grzecznie ułożył się obok przymymykając oczy. Poczuł dziwny zapach - To... masz nowe perfumy? - powiedział, a jego głos stał się dziwnie drżący.
- Skąd ten pomysł? - uniósł brew.
- Pachniesz inaczej... jak.. - skulił lekko ramiona czując jak w jego głowie pojawiają się wspomnienia.
- Jak? - dopytał, przysuwając się do niego na niebezpieczną odległość.
- T-To - chłopak podniósł się trochę - Nie zbliżaj się - starał się oddychać przez usta odpędzając łzy.
- Hanry? - mężczyzna uniósł się na łokciach patrząc na niego.
- Chcę stąd wyjść - wstał i odsunął się od koji.
- Zostań - powiedział ciemnowłosy spokojnie - Wychodzenie ze swojej kajuty w nocy nie jest dobrym pomysłem.
- Wolę to niż być tu z tobą. Z tym... zapachem - szarpnął za klamkę chcąc wyjść.
- Wróć do łóżka - polecił mu już bardziej stanowczo.
- Nie! Nie ma mowy! - ręce mu drżały gdy próbował otworzyć drzwi kluczem.
- Henry, nie sprzeciwiaj się. Nie chcę używać siły - podniósł się do siadu.
- Nie, nie, nie - zaczął mruczeć upuszczając z tego wszystkiego klucz.
- Jesteś nieposłuszny. Nie sprawdzaj mojej cierpliwości - wskazał na pościel.
Ten jednynie zerkał na niego nadal próbując się wydostać. Oddychał płytko.
- Łóżko - polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie! - krzyknął Henry trochę głośniej niż zamierzał - Nie, nie nie! - stwierdził niechcący zacinając zamek, kiedy wciskał w niego zły klucz.
Ciemnowłosy wskazał na klucz leżący na szafce tuż obok - Może spróbuj oknem - zakpił.
Ten przyległ plecami do drzwi i zasłonił oczy. Czuł panikę w głowie. Zapach go otaczał i nie chciał puścić. Tak jak on...
___________________________
Nasz biedny Henry spanikował ;-;
Domyślacie się o co może chodzić...?
Miłego dnia ❤️✨
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top