| Rozdział 8 |

Kapitan od razu na niego spojrzał tak samo jak Bosman, przerywając chłostę.

- Henry! - Elian od razu podbiegł do nieprzytomnego kolegi.

- Cóż, jak widać panicz nie wytrzymał widoku krwi. - wymruczał bosman kpiąco, na co parę osób się zaśmiało. Po zimnym wzroku Kapitana szybko jednak umilkli.

- Zabrać go do kajuty - mruknął, po czym jak tylko dwoje mężczyzn zaczynało zbierać go z desek, dodał - Mojej kajuty...

- Oczywiście, Sir - jeden z mniej pijanych i silniejszych piratów przerzucił sobie panicza przez ramię. W akompaniamencie cichych śmiechów odnieśli go do kajuty.
Chłopak stracił już wtedy kompletnie przytomność czując, że odlatuje. Przed jego oczami zapanowała kompletna ciemność...

***

Jego powieki otworzyły się bardzo powoli. Czuł jak boli go głowa, ani trochę nie było to przyjemne. Miał też wrażenie, że leży na czymś miękkim, przodem do ściany, nie była to podłoga. Tyle dobrego...

- Wstałeś. - usłyszał na co odwrócił się jak oparzony na w drugą stronę.

Spojrzał na kapitana, siedzącego na fotelu. Zrozumiał, że musi być w jego kajucie. I wcale ta myśl mu nie przypadła do gustu.

- Co się stało? - podniósł się do siadu, masując tył głowy.

- Zemdlałeś - wzruszył ramionami ciemnowłosy mężczyzna, przyglądając się mapie trzymanej w dłoniach.

- Ugh - Chłopak wstał powoli podpierając się o ścianę. Zaczął kierować się w stronę wyjścia bez słowa.

- Zostań - powiedział ten jedynie.

- Idę do pracy. Mam zamiar dziś coś zjeść - powiedział ten, niezbyt miło. Zrobił z siebie głupca. A to wszystko przez tego okrutnika.

Gdyby pozwolił mu stać z tyłu nic takiego by się nie stało!

- O twojej pracy ja zdecyduję. Co do jedzeniA... - wskazał brodą na biurko - Jedz.

Jasnowłosy zabrał chleb z biurka i zaczął jeść - Mogę iść? - spytał, ledwo się hamując przed wpychaniem jedzenia do buzi. Był taki głodny. Ale nie wypadało mu jeść tak jak oni. Nie dostał sztućców, nawet tych podstawowych, jednak nawet już na takie nie liczył. Delikatnie więc skubał pokarm, oblizując co chwilę spierzchnięte wargi.

- Nie, na razie chcę byś tu został. Mogłeś uderzyć się w głowę. W końcu widok krwi nie jest dla wszystkich.

Ten odetchnął ciężko, jednak opadł na łoże, powoli zaczynajac konsumować chleb. Wpatrywał się w podłogę. Nie czuł się ani trochę komfortowo sam na sam w komnacie z mężczyzną, który poprzedniego dnia go pocałował.

- To nie było przez krew - wymruczał cicho naburmuszony - Nie boje się krwi...

- Doprawdy? A przez co w takim razie? - zapytał pirat, przekrzywiając głowę.

- To... Od smrodu twojej załogi. Powinni nauczyć się myć. A poza tym. Nie dostałem innych ubrań. Te są spocone - wskazał na szmaty, zmieniając temat.

Ten skinął głową.

- Do pracy nie są potrzebne Ci inne, ale dobrze, dostaniesz jeszcze kilka - pokiwał głową - Twoje włosy nie są w dobrym stanie.

- Nie mam sługi, który by je umył - powiedział, jakby to było oczywiste - I nie posiadam szczotki, ani grzebienia.

Ten rozejrzał się, po czym sięgnął po szczotkę ze swojego biurka - Usiądź - wskazał na krzesło.

Chłopak trochę nie rozumiejąc usiadł na krześle i przełknął ślinę.

Czy on zamierza go czesać? Nie... Raczej będzie na odwrót.

Ten wziął jego włosy do tyłu i delikatnie przesunął po ich szczycie szczotką. Od czubków cebulek po same końcówki jasnych kosmyków. Robił to z niezwykłą delikatnością, niewspółmierną do swojej siły i tego kim był.

Henry zaczął bawić się rąbkiem swojej koszuli. To było bardzo... dziwne. Ale jednocześnie przyjemne.

- Mogę zrobić to sam - powiedział cicho i niepewnie.

- Być może, jednakże mam ochotę to zrobić - powiedział gładząc jego loki.

- Dlaczego? - spytał, wiercąc się.

Dlaczego on był dla niego miły?

- Od taka dziwna chęć - wzruszył ramionami - Masz gładkie włosy...

- Dzięku... - zaciął się, po czym spiął. Nie będzie przecież dziękować piratowi.
- Jestem szlachcicem, to oczywiste.

- Byłeś - poprawił go, uśmiechając się - To tak jakbym ja mówił, że jestem porządnym człowiekiem. Byłem, ale czas wszystko zmienił. Ja to zrozumiałem. A ty...?

Wargi chłopaka zadrżały.

- Przestań powtarzać takie kłamstwa. Będę nim dopóki się nie poddam. A nie zamierzam!

- Oczywiście - pokiwał głową - Nie wymagam od Ciebie poddania się... Jedynie posłuszeństwa.

- Dlaczego więc starasz się mnie upokorzyć? Wykonuję twoje uwłaczające polecenia...

- Robię to wtedy, gdy nie podoba mi się to, jak się zachowujesz. Zwłaszcza wtedy gdy robisz to celowo lub obrażasz po łacinie - dodał.

- Nie wiedziałem, że znasz ten język - powiedział niechętnie - Znasz hiszpański?

- Nawet jeślibym go nie znał. Użyłeś w nim słów niegodnych szlachcica, za którego tak usilnie się uważasz.

- Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? I tak ty traktujesz mnie gorzej - powiedział jakby cichszym głosem. Musiał zgodzić się z piratem...

- Traktuję gorzej? - uniósł brew.

- Porwałeś mnie, uprowadziłeś! Kazałeś mi myć swoje buty i.. nawet nie wiem jak nazwać tą wczorajszą próbę zgwałcenia moich ust - znów uniósł głos.

To on był winny! Miał prawo go obrazić! Ojciec by to zrozumiał... Napewno...

- Zgwałcenia ust... - powtórzył za nim rozbawiony - Zaiste, chciałem poczuć ich smak.

- To obrzydliwe. Całuje się tylko kobiety - powiedział wyuczoną przez siebie prawdę.
- A poza tym będą smakować tym czym mnie nakarmisz, czyli niezbyt dobrze. - odparł wyniośle.

- Smak ich właściciela, samego w sobie zostanie - odparł - Tak samo zapach. Ah właśnie, zapomniałbym - wyciągnął z szafy błękitny, jasny materiał - Mam dla Ciebie ubranie.

Ten spojrzał na niego podejrzliwie.

- Dziękuję..? - wyciągnął po niego dłoń.

Czyżby mężczyzna zreflektował się, że panicz nie powinien chodzić w łachmanach? Nareszcie...

- Przymierz je - powiedział wciąż trzymając ubrania - Muszę być pewien, że będą pasować.

- Dobrze - skinął głową, znów najpierw zdejmując koszulę, a potem zasłaniając się spodniami. Na to zarumienił się jeszcze bardziej zasłaniając męskość dłońmi. Wyciągnął rękę do pirata, by ten podał mu nowe ubranie.

Kapitan uśmiechnął się, po czym spojrzał na chłopaka - Zostaniesz dziś na noc - zaczął miętolić materiał w palcach, po czym odwiesił je do szafy.

- C-Co? - ten spojrzał na niego z wytrzeszczonymi oczami - Mam tu zostać... Nago? - wykrztusił z niedowierzaniem - Jesteś okropny! - warknął. - Oszukałeś mnie, tylko po to żeby się napatrzeć?

- Nie, jeśli chcesz możesz wyjść - wskazał na drzwi - W czym Cię oszukałem?

- Miałeś mi dać inne ubranie - wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Ah, tak, dostaniesz je jutro rano. Przez noc by się pogniotlo - wyszczerzył się.

- Nienawidzę Cię - cofnął się pod drzwi cały czas zasłaniając. Miał ochotę się na niego rzucić, ale fakt, że był nagi mu to uniemożliwiał.

- To też podlega pod brak szacunku do Kapitana - wskazał na łoże.

- Nie ma mowy. Nie będę spał z tobą nago. - spiorunował go wzrokiem.

- Dobrze - wskazał na podłogę - Więc śpij tutaj jeśli będzie ci lepiej.

- A żebyś wiedział! Wolę ziemię niż takie upokorzenie - podszedł do kominka i leżącego przy nim dywanu.

- Cóż, w takim razie słodkich snów - ułożył się wygodnie na pościeli - W razie gdybyś zmienił zdanie, zapraszam.

- Nie ma mowy! - wymruczał próbując ogrzać nagie ciało przy dogaszajacym ogniu. Noce nie były ani trochę ciepłe... Zaczął drżeć z zimna.

- Twoja wola, mój chłopcze - odparł jeszcze ten jedynie. - I uważaj na szczury, lubią wchodzić nawet przez najmniejsze dziury.

Chłopak zacisnął na to jedynie zęby.

Nie. On nie da się sprowokować. Spanie na ziemi napewno nie będzie tak złe. Szybko zapomni o chłodzie... I szczurach

_________________________

Witajcie moi mili!

Jak mija wam popołudnie? I jak sądzicie, jakie intencje względem naszego młodego panicza ma nasz groźny kapitan?

Pozdrawiam was wszystkich!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top