| Rozdział 56 |

Świat zwolnił tempa. A nawet zupełnie się zatrzymał.

Henry wpatrywał się w mężczyznę z szeroko otwartymi oczami pełnymi niedowierzania, pewien, że to omamy, że to mózg płata mu figla, że to z powodu głodu, pragnienia lub smutku.

- Może mnie wpuścicie? - zapytał tymczasem Edward, na co Oliver od razu otworzył okno na oścież, umożliwiając mężczyźnie wejście do środka.

Ten przemierzył kilka kroków, stając przed nim ze wstrzymanym oddechem.

- Henry... Nie poznajesz mnie? - zapytał znacznie ciszej, zbliżając się do niego.

Jasnowłosy pokręcił głową powoli.

- T-to nie ty... - wyszeptał ledwie słyszalnie — Ciebie tu nie ma. Widzę cię, bo oszalałem... Postradałem zmysły lub... Lub jesteś duchem, a skoro nim jesteś, to znaczy... Że cię zabili! - panicz zaniósł się płaczem, na co Edward od razu zbliżył się jeszcze bardziej.

- Jestem tutaj, żyję, i jestem tutaj z tobą... — powiedział łamiącym się głosem — Przysięgam, że to ja...! Może wyglądam nieco gorzej niż poprzednio, ale...

Henry zamilkł ze łzami płynącymi po policzkach. Wpatrywał się w niego, jakby nie wiedząc, czy może mu wierzyć.

Czy może zaufać...

- To... Ty? - wyszeptał?

- We własnej osobie. Kapitan Edward zwany potocznie "Czarnym Diabłem" stoi tu we własnej osobie — pokłonił się, samemu czując łzy napływające do oczu.

Po tych słowach, mimo słabości i braku sił Henry zerwał się z łoża, jak najszybciej potrafił.

Jeśli to był jego Edward, chciał już znaleźć się przy nim. W jego ramionach, w jego uścisku. Poczuć go, jego dotyk, zapach... Być pewnym, że to on, a nie jedynie omam.

Gdy tylko jego stopy zetknęły się z podłogą, stracił równowagę i opadł na kolana, w porę będąc złapanym przez silne ramiona mężczyzny, który ukucnął, opierając się na nodze.

- Edward! - zapłakał Henry, zaczynając łkać.

Łkać tak głośno...

- Jestem tutaj... Już jestem przy tobie, jestem... - powtarzał tymczasem mężczyzna, krążąc dłońmi po jego plecach odzianych jedynie w aksamitną koszulę nocną. - Jestem...

- Mój ukochany. Mon amour. Mon coeur... - francuskie słowa same spłynęły na jego język.

Dawno, dawno temu, jedyne sformułowania, jakie podsuwał mu mózg do określenia kapitana, były grzecznie by rzec - negatywne. Przepełnione gniewem i odrazą. Henry sam nie wiedział, w którym momencie cały jego pogląd uległ przemianie. Teraz wiedział w Edwardzie tylko swoją miłość. Silnego ukochanego, bez którego nie mógł żyć.

- Nie płacz, nie wylewaj łez z mojego powodu... - rzekł łamiącym się głosem Edward, jak najmocniej przysuwając chłopca do ciebie.

- Myślałem...! Myślałem, że cię... - szloch Henry'ego trwał bezustannie.

- Nic mi nie jest, mój piękny chłopcze. Nikt mnie nie skrzywdził — zapewnił, naginając prawdę. Ujął twarz Henry'ego w dłonie, kciukiem wycierając jego łzy.

- N-nie skrzywdził? Czemu więc masz krew na twarzy i sińce i... - dłońmi dotykał każdego kawałka jego skóry, badając dokładnie.

Jakby chcąc być pewnym, przekonanym, że nic groźniejszego mu nie dolega.

- Takie rany mam nawet po silniejszym sztormie. Wyliżę się, ale ty wyglądasz jeszcze gorzej. Dlaczego miłości? Jesteś tak chudy... Taki maleńki...

- Jak miałem jeść wiedząc, że ty jesteś głodny? - zapytał słabym głosem, przytulając głowę do ciała mężczyzny.

Edward pokręcił głową ze wzruszeniem na te słowa.

- Nie możesz się głodzić, przeze mnie — wyszeptał, czując, jak ego ramiona drżą z niewiadomego wysiłku, jednak mocno przyciskał do siebie wątłe ciało. Obawiał się, że gdy go puści, już nigdy więcej się nie zobaczą.

- Jak się tu dostałeś? Co zrobiłeś...? - błękitne oczy lustrowały jego twarz, zlęknione.

Pełne obaw i łez.

- Twój... Dawny przyjaciel pomógł mi wyjść z lochu. Martwi się o twój stan. Zresztą tak samo, jak ja. Nie możesz umrzeć Henry — jego usta złączyły się na krótką chwilę z suchymi wargami jasnowłosego.

Stojący z tyłu Oliver przygryzł wnętrze policzka i chrząknął znacząco.

- Nie mamy zbyt wiele czasu. Nie wiadomo kiedy odkryją twoją nieobecność. Najlepiej byś wtedy był już na statku i...

- Statku? - powtórzył Edward z niedowierzaniem — Jak wyobrażasz sobie zabranie go teraz na statek?! - spojrzał na leżącego w swoich ramionach chłopaka.

Oliver odetchnął głęboko.

- On zostaje. - powiedział powoli — On nie...

- Co? - kapitan gniewnie uniósł się, unosząc Henry'ego pod nogami, w taki sposób, że ten bezpiecznie leżał na jego rękach.

- Co powiedziałeś...?

- On nie popłynie. Jak to sobie wyobrażałeś? Myślisz, że by was nie ścigano? Że nie obstawiono by każdego portu. To byłaby wojna to..!

- Choćby miałoby być i tysiąc wojen nikt go ode mnie nie zabierze. - pokręcił głową stanowczo — Nikt, nigdy! Mówisz o ściganiu nas, lecz mimo tak długiego czasu ani jeden okręt nie zdołał nas dostrzec i pochwycić. Mimo tylu miesięcy! Teraz więc...

- Teraz odmówiłeś samej królowej jej łaski pływania pod królewską banderą! Teraz nie ścigano by cię tylko z powodu ponownego porwania panicza a ośmieszenia kraju i jego władzy! Nie pojmujesz? To nie byłaby sprawa osobista pomiędzy tobą a tą rodziną a całym państwem!

Edward zaciskał i rozluźniał szczękę.

- Uda mi się zbiec! Nie raz i nie dwa to robiłem i...

- Teraz nie jesteś sam! Spójrz na niego — mężczyzna wskazał dłonią na łkającego w ramionach ciemnowłosego Henry'ego — Myślisz, że zniesie ciągłą pogoń? Taką ilość stresu i strachu? Przy swojej chorobie i obecnym stanie? Myślisz, że będzie cieszył się życiem z tobą ze świadomością, że każdego dnia mogą was pochwycić i pozbawić cię życia?!

Cisza zapadła w komnacie.

Była tak wielka, że muchy przysiadające na niezjedzonym posiłku zdawały się latać wyjątkowo głośno, a krople deszczu kapiące z dachu uderzały niemal z trzaskiem o parapet.

- Edward... - wyszeptał Henry, przerywając ten długi bezgłos.

- On ma rację, moja miłości — wyszeptał kapitan.

Jego zazwyczaj pogodne I pełne siły oczy zaczęły wypełniać łzy. Spłynęły po policzkach, upodabniając się do smug deszczu. Pozbawione siły ramiona Edwarda, wykonały ostatni wysiłek by przycisnąć do siebie mocniej ciało młodszego.

- Chcę, żebyś był bezpieczny, tam daleko, najdalej stąd — wyszeptał słabo — Beze mnie, będziesz bezpieczny...

- Nie chcę cię zostawiać... - wyszeptał Edward, na co Henry potarł dłonią jego policzek.

- Umrę, jeśli stanie ci się krzywda. Żyj dla mnie, z dala ode mnie... Proszę...

Kapitan niezdolny do wymówienia choćby jednego słowa więcej ukrył twarz w szyi Henry'ego, zalewając się łzami rozpaczy.

Nie potrafił być silny. Nawet śmierci, nie bał się tak jak życia bez swojej miłości.

- Sir...? - odezwał się cicho Robin, unosząc wzrok na lorda Olivera, który dotychczas stał, wpatrując się w scenę przed sobą spod zmarszczonych brwi.

Mimo to w jego spojrzeniu można było dostrzec wzruszenie.

A może to po prostu Robin potrafił to dostrzec?

- Może zostawmy ich na chwilę...? - zapytał szeptem — Oni... Chyba tego potrzebują, chociaż na chwilę...

- Zgadzam się  — przytaknął mężczyzna, opuszczając razem z lordem pomieszczenie. Uważnie obserwował ruchy Olivera, próbując wyczytać z niego cokolwiek.

- On naprawdę darzy go... Miłością — przyznał mężczyzna po chwili ciszy, gdy znaleźli się w jednej z pustych komnat gościnnych tuż obok tej należącej do panicza. Rozmowa na korytarzu byłaby teraz niebezpieczna ze względu na niosące się głosy.

- Tak, Panie. To szczere uczucie. Dlatego łamie mi się serce na myśl o ich rozłące... czy to, do czego ich zmuszamy, będzie w oczach Boga lepsze od śmierci?

- Będą żyć razem z dala od siebie, jeśli naprawdę są sobie pisani, nie będzie to ich ostatnie spotkanie. Ich losy jeszcze się złączą, miejmy nadzieję, że... Już na zawsze.

- Ciężko jest mi mieć wiarę, panie. Nachodzą mnie myśli... - zatrzymał się, wsłuchując w głąb siebie — Sir, a jeśli Henry tego nie przeżyje? Mimo starań umrze z rozpaczy?

- Właśnie dlatego zostawiliśmy ich samych. Aby Edward mu to wyjaśnił, aby... - zaczął, po czym zatrzymał się w pół słowa — Sądzisz, że mimo wszystko będzie się obawiał o jego życie...?

- Zapewne, jeśli życie niewolnika nauczyło mnie czegokolwiek to tego, że nie zawsze życie jest lepsze od śmierci. Henry'ego czeka rozstanie z miłością jego życia, przejmująca każdy kawałek ciała samotność. To... Takie okrutne, czy gdyby kapitan zgodził się na zostanie korsarzem, mogliby widywać się częściej...?

Oliver odetchnął głęboko.

- Mogliby, jednak... - zaczął, po czym zamilknął a wyraz jego twarzy zmienił się nagle

- Panie? - zapytał zdezorientowany Robin, podnosząc wzrok na twarzy lorda.

- Edward nadwyrężył swoje zaufanie... Odmówił współpracy z Anglią... - rzekł głosem, jakby właśnie doznał olśnienia.

- To... Przecież niedobrze Sir... - zaczął zdezorientowany Robin.

- Jeśli teraz wyraziłby prośbę o to, prawdopodobnie otrzymałby odmowę nie tylko z zasady a braku zaufania...

- Panie... Kapitan, jeśli nawet otrzymałby ponowną szansę nie zgodziłby się. Bez Henry'ego by nie...

- Bez Henry'ego... - powtórzył, myśląc intensywnie, po czym ruszył z powrotem, łapiąc go za ramię — Wiem co zrobić!


____________________________

Jaki plan ma Oliver? 😎

Happy end
OR
Sad end?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top