| Rozdział 54 |
Robin z przygryzionymi wargami siedział na koniu. Nie dość, że robił to pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna, to jeszcze w nocy w ubraniach, które nie były do tego najwygodniejsze.
Wmawiał sobie, że to właśnie z tego powodu, czuje takie zdenerwowanie i niepokój. Wiedział jednak, że nie to jest prawdziwą przyczyną.
- Czy... To aby dobry pomysł bym też jechał? - zapytał drżącym głosem — Ja... Będę was tylko spowalniał Sir i...
- Musisz, czy Edward uwierzyłby mi, gdybym przybył nagle sam, proponując ucieczkę? Mało możliwe...
- Zapewne uznałby to za podstęp w celu pozbawienia go życia, jednak Sir... - powiedział żałośnie, przerażony sytuacją, w jakiej się znalazł.
- Spokojnie — spojrzał na niego uważnie, a jego tęczówki, mimo ciemności błysnęły — Jesteś bezpieczny, nie stanie się nic, co ci zagrozi. Obiecuję — powiedział pewnie, popędzając swojego konia.
Ciemność była olbrzymia i Robin zastanawiał się, jak Lord Oliver w ogóle cokolwiek widzi. Oboje odziani byli w czarne kaptury naciągnięte głęboko na głowę.
Chciał zamknąć oczy, jednak musiał choć trochę kierować olbrzymim zwierzęciem pod sobą. Odruchowo mocniej złapał za lejce.
Tent końskich kopyt przyspieszał z każdą minutą. Oliver starał się jak najszybciej dotrzeć do celu, nie oszczędzał, więc swojego rumaka.
Miał wrażenie, że minęły godziny, nim dotarli pod tylne wejście do więzienia. Widać było stojących przed nim dwójkę ubranych w mundury mężczyzn, którzy mimo widocznego zmęczenia, jakie można było dostrzec w świetle pochodni, stali dumnie.
Robin z przerażeniem obrócił głowę, patrząc na Olivera.
- Jak... Jak teraz wjedziemy? - niemal pisnął, na co palec mężczyzny znalazł się na jego wargach.
- Ciii, ciszej — upomniał go szeptem — Znam inne wejście, którego nikt nie pilnuje. Do niego mam również klucz — rzekł, sięgając do kieszeni płaszcza.
- Nie zauważą nas, jak będziemy przechodzić? - wyszeptał, przerażony perspektywą bycia złapanym.
Mężczyźni wydawali mu się tak blisko. Gotowi w każdej chwili wezwać więcej straży.
- Nie będziemy ich mijać — ten wskazał na wnękę pomiędzy ścianami — Miejsca dużo nie ma, ale przejść się da.
Robin oblizał wargi, spierzchnięte przez strach. - Obawiam się Sir — powiedział szeptem.
- Tylko głupiec by się nie obawiał — powiedział, po czym ruszył przed siebie, niemal niezauważenie pod osłoną nocy przedzierając się przez niewielkie zarośla. - O tam — Oliver wskazał głową na niewielkie drewniane drzwi — To tylne wejście prowadzące do pokoju przesłuchań.
- I przez nie dostaniemy się do kapitana? - dopytał, podążając za mężczyzną jak cień.
- Tymi drzwiami dostaniemy się do niewielkiej sali, gdzie odbywają się przesłuchania więźniów a z niej na główny korytarz. Cela Edwarda jest oddalona niemal na jego koniec, jednak jeśli zdołamy wyjść tak samo, jak wejdziemy, powinniśmy pozostać niezauważeni.
Robin przysunął się za lorda, gdy ten otwierał zardzewiałe drzwi wejściowe. Zaspały zamek odpuścił w końcu swą bitwę, pozwalając im wejść do środka.
Nie było to zachęcające wnętrze. Wypełnione łańcuchami, metalowymi szpulami i najnowocześniejszymi urządzeniami tortur. Widząc przedmioty, z którymi był boleśnie poznany, Robin zatrzymał się w pół kroku.
- Panie... - wyszeptał.
- Co się stało? - mężczyzna rozejrzał się, jakby spodziewając, że ich obecność właśnie została odkryta.
Oczy chłopaka wlepione były w wiszący na ścianie bat. Jego serce rwało się do galopu, choć ciało nie było w stanie wykonać żadnego ruchu. Jedyne co przeszło przez jego gardło to cicho wydychany, drżący oddech.
- Co się dzieje Robin? - ten odwrócił chłopaka w swoją stronę, uważnie patrząc w przerażone oczy.
- B- bat... - wykrztusił, patrząc na przyczajony przy ścianie przedmiot. Cicho czekający na okazję, by tak jak poprzednio zerwać skórę z jego pleców.
Oliver zmarszczył bat, po czym na jego twarzy pojawiło się zrozumienie — On cię już nie skrzywdzi. Nikt go na ciebie nie podniesie, obiecuję... Musimy Iść dalej, Robin. Spójrz mi w oczy. Przejdziemy powoli, masz cały czas na mnie patrzeć. Jestem tylko ja — położył dłonie na jego ramionach, spokojnym ruchem ciągnąć w stronę pomieszczenia.
- T-tak Sir — wyjąkał jedynie chłopak i przełknął ślinę, starając się zachować spokój.
Powoli, krok za krokiem ruszył za mężczyzną.
Tęczówki Lorda były ciepłe i zachęcające. Miał ochotę zatopić się w nich, pływać w oceanie ciepła. Nie zauważył nawet, jak szybko udało im się wyjść z pomieszczenia na korytarz.
- Tędy — ten pociągnął go za dłoń, co rusz rozglądając się, gdy mijali kręte korytarze. Robin był niemal pewien, że sam za żadne skarby nie potrafiłby się w ich odnaleźć.
Poddał się, więc w próbach zapamiętania drogi powrotnej i skulił na jak najciszej podążającym Oliverem. Cele, które mijali, były ciemne, zimne i ciche. Miał nadzieję, że nigdy nie przyjdzie mu do takiej trafić. Chyba umarłby ze strachu.
- Poczekaj tutaj — wskazał na jedną z wnęk, po czym po uprzednim rozejrzeniu się, zbliżył się do celi i jak najciszej potrafił, wsunął klucz do zamka.
Edward nie spał. Wpatrywał się w okno wysoko nad swoją głową, próbując dostrzec księżyc ukryty pod chmurami. Na dźwięk kroków zbliżających się korytarzem mimowolnie poczuł gęsią skórkę.
Jego cela była ostatnią, te znajdujące na około pozostawały puste, co oznaczało, że to po niego zmierzają.
A więc przyjdzie mu skonać bez zobaczenia promieni słońca po raz ostatni? Bez poczucia porannego wiatru na twarzy i słonej wody na ciele? Więcej jego stopy nie staną na piasku ani nie przyjdzie ujrzeć załogi. Nic... Nic poza ciemnością.
Widząc postać tego mężczyzny, który jeszcze poprzedniego dnia chciał zawrzeć z nim umowę, zazgrzytał zębami.
Nie lubił tego nadętego bufona, który grzał czerep drogą peruką.
- Wychodź — powiedział niemal szeptem mężczyzna.
Kapitan zmarszczył na to brwi.
- A więc przyszło umrzeć mi w nocy? - zapytał ochrypłym głosem, stając w pewnej odległości od Sir Olivera.
- Jeśli się nie pospieszysz, tak też się stanie. Teraz proponuję ci ratunek — wycedził.
- Co? - ten jeszcze bardziej zdziwiony patrzył na niego.
- Oh, na Boga. Robinie... - odwrócił się, zerkając za siebie.
Chłopak wyszedł zza mężczyzny, kłaniając się kapitanowi z szacunkiem.
- Sir Oliver chce pomóc ci uciec kapitanie — wyszeptał, zbliżając się do drzwi — Od pana życia zależy życie Henry'ego. Proszę... nie mamy czasu — rozejrzał się niepewnie.
- Robin! - mężczyzna rozszerzył oczy i odetchnął głęboko — Zaraz... Chcecie... Ty - spojrzał znów na lorda — Chcesz mi pomóc?
- Nie robię tego dla ciebie. Życie panicza jest zależne od ciebie, a więc czy mam wybór? - zapytał chłodno i niechętnie.
Edward zamyślił się i spojrzał na Robina z wahaniem.
- Proszę mu uwierzyć. Sir Oliver mówi prawdę — zapewnił młodszy, przysuwając się do lorda, tak jakby fakt, że stoi blisko niego, świadczył o niewinności mężczyzny.
- Zamierzasz się długo namyślać? - wycedził tymczasem lord.
- Ani chwili — zdecydował — Jednak potrzebuję swoich rzeczy i...
- Do nich nie mam dostępu. Przeżyjesz chyba bez sygnetów i kapelusza he? - zapytał kpiąco, po czym, gdy mężczyzna opuścił pomieszczenie, szybkim krokiem ruszył przed siebie.
- W odróżnieniu od ciebie — wymruczał na to Edward, podążając za nim.
Cicho przemknęli się ciemnymi korytarzami, zastygając w bezruchu na jakikolwiek odgłos.
- Tędy do drzwi — wskazał palcem Oliver, na co Edward skinął głową i ruszył w tamtą stronę, rozglądając się uprzednio.
Robin czuł, jak serce podchodzi mu do gardła ze zdenerwowania i nawet gdy znaleźli się już za drzwiami tej przerażającej sali, przerażenie nie ustąpiło. Odetchnął głębiej, dopiero gdy poczuł zew chłodnego powietrza na twarzy.
Lord zamknął za nimi drzwi i drżącymi dłońmi wsadził klucz w dziurę.
- Udało się... - wyjąkał Robin, na co mężczyzna machnął dłonią.
- Powiesz to, gdy znajdziemy się już w rezydencji — powiedział szeptem, wyglądając zza rogu.
Tak jak poprzednio dwóch strażników stało tam pogrążeni w rozmowie. Jakby ta miała uratować ich od zaśnięcia.
Oliver ruszył przodem w przeciwną stronę, niemal przylegając plecami do kamiennych ścian w obawie, że ktoś ich dostrzeże. Dopiero przy końcu szybkim susem wpadł w zarośla, za którymi nieco dalej pozostawił konie.
- Musisz jechać ze mną — spojrzał na Robina.
- Tak, Panie... - Chłopak przełknął ślinę, patrząc na dorodnego ogiera Oliwera.
Nie wiedział, w jakiej pozycji lord chciał, aby się ustawił, poczekał więc na dokładniejsze wskazówki. A te nadeszły szybko. Doświadczone dłonie Lorda objęły go w talii, sadzając na przodzie siodła. Odstający sęk wbijał się niekomfortowo pomiędzy jego pośladki, jednak nie śmiał narzekać.
- Przepraszam, nie pomyślałem aby osiodłać go w siodło bez odstających elementów — wyszeptał Oliver, z gracją wskakując za niego. - Odchyl się i przenieś ciężar ciała na mnie.
Ten wykonał polecenie z początku niepewnie, gdy koń ruszył jednak zdecydowanym kłusem, nie miał wyboru i ułożył się w ramionach pana.
Mimo strachu i lekkiego ucisku to nie czuł niemal owego dyskomfortu. Ciepło jakie biło od mężczyzny, koiło jego rozszalałe ze strachu serce i nerwy. Zapach uspokajał i dodawał otuchy i odwagi.
Tak... Czuł się naprawdę dobrze.
I bezpiecznie...
- Chcę zobaczyć się z Henrym — powiedział stanowczo Edward — Gdziekolwiek zamierzacie mnie zabrać, nie ruszę się, jeśli go nie ujrzę... - powiedział, obracając się w stronę Olivera.
- Tam właśnie zmierzamy — oświadczył ten.
Edward przyjrzał mu się nieco nie ufnie.
- Dlaczego? Czemu chcesz mi pomóc?
- Nie tobie pomagam — wycedził ten — I nie o twoje życie się lękam — dodał, przyciskając łydki mocniej w celu popędzania konia.
__________________________
Myślę że nam jest ciężko w poniedziałki tak samo jak im gdy ratują Edwarda. A może się mylę?
Jak minął wam dzień? Co sądzicie o dalszej akcji? Uda się?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top