| Rozdział 5 |

- Oczywiście, Kapitanie - skłonił się, a gdy ten odszedł uderzył panicza w ramię  - Co ty wyczyniasz?

- Ja? Nie widziałeś jak mnie upokorzył - rozdarł bolące miejsce - Bezczelny kundel... - dodał ciszej.

- Henry! Nie wolno tak - ściszył głos.
- Ciiii... To kapitan może robić co chce. A poza tym wczoraj upokorzyłeś go przed załogą. Dziwisz się, że się mści?

- C-co?! To on mnie upokorzył. Porwał i uprowadził a teraz traktuje jak sługę - wycedził - To ja powinienem się mścić.

- P-proszę.. Nie bądź na mnie zły - cofnął się słysząc jego ton. Nienawidził gdy ludzie byli źli - Kapitan jest dobry... Po prostu go zdenerwowałeś.

- Dobry? W czym niby jest dobry? Chyba w upokarzaniu innych ludzi i szydzenia z nich.

- Nie uderzył Cię za zniszczenie sobie butów. Nie zabił za wcześniejsze obrażenie go... To chyba świadczy o tym, że jest dobry, prawda?

- Za pewne czeka na właściwy moment, a teraz się mną bawi - prychnął.

- Jeśli będziesz grzeczny to napewno Cię nie zabije - pokręcił głową - Tylko... musisz się zachowywać. A teraz wróćmy już do pracy.

- Jeszcze? Przecież minęło już z... 5 godzin? - jęknął cierpięczniczo.

- Zostało jeszcze tylko trochę pokładu dobrze..? Potem odpoczniemy i zaprowadzę cie do kapitana. Możesz już się zastanowić jak go przeprosisz.

- Przep... Nie, nie mam takiego zamiaru. Ani myślę się przed nim korzyć!

- Henry... - chłopak spojrzał na niego smutno - Nie masz innego wyjścia niż się poddać. Tak będzie ci najlepiej.

- Nie wspominał nic o przepraszaniu - naburmuszył się.

- Jakbyś to zrobił, pewnie byłby dla ciebie łagodniejszy. Może nawet nie użyłby bata? - powiedział zachęcająco.

- Może nawet? Toż mi pocieszenie - westchnął - Często... Go używa?

- Bardzo. To jego ulubione narzędzie - przełknął ślinę - Narazie z niewiadomych mi przyczyn jest dla ciebie łagodny, ale...
No wiesz... To może nie potrwać długo.

- Dzisiaj wytrzymałem jak mnie nim uderzyli, - powiedział powoli.

- Nie wytrzymałeś. To nawet nie było uderzenie - zachichotał. - Użyli na tobie innego rodzaju bicza z miękkiej skóry. Ten ,który ma kapitan tnie skórę i jest... o wiele bardziej bolesny. I nigdy nie kończy się na jednym uderzeniu.

- Barbarzyńca. Jak można być takim okrutnym? - pokręcił głową.

- Nie jest... - chłopak zaciął się i pokłonił szybko głowę.

- Co tam dzieciaki? - obok Henry'ego stanął mężczyzna, który wtedy uratował go od batów.

Ten odwrócił się szybko w jego stronę.

Odetchnął. Mimo wszystko ten pirat wydawał się miły. Może go nie lubił, ale napewno nienawidził mniej.

- Dobrze, Panie - powiedział niewolnik zadowolony - Prawie skończyliśmy - wskazał na mały kawałek pokładu nie wypucowany do tej pory.

- Dobrze ci idzie Henry. - uśmiechnął się do niego ciepło - Uczysz się od najlepszych - pogłaskał swojego chłopca.

- Mhm. To raczej marna pochwała być najlepszym w myciu pokładu - powiedział szorstko wracając do pracy. Niech wetknie sobie głęboko tą litość i bycie miłym. To pewnie był jakiś podstęp.

- Niektórzy nawet tego nie potrafią - wskazał kciukiem za siebie wskazując na grupę mężczyzn próbujących uporać się ze złożeniem szczotki, zamiatając drewniany podest.

Henry spojrzał w tamtą stronę i uśmiechnął się kpiąco.

Tak... piraci to definitywnie kundle.

- Czy kiedy skończę mogę iść do swojej kajuty? - zapytał cicho.

- Tak, ale najpierw dostaniesz obiad - skinął głową - Z resztą na dziś wystarczy. Zasłużyliście na posiłek. Pracujecie od kilku godzin.

- Dziękuję, Panie - czarnowłosy spojrzał na swojego Pana z uwielbieniem i miłością, kiedy Henry po prostu wstał.
Roztarł obolałe dłonie. Od mokrej substancji bardzo mu się pomarszczyły i zbielały. Nie mówiąc już o kilku zadrapaniach.

Zagryzł wargi spuszczając głowę i przyglądając im się. Pierwszy raz widział je w takim stanie. Poczuł obrzydzenie do siebie.

Po chwili jego skóry dotknęła szorstka, mała dłoń, opierając się na tej należącej do niego.

- Skóra się utwardzi. Potem będzie już lepiej - Elian uśmiechnął się pocieszająco głaszcząc go lekko.

- Wyglądają strasznie... - powiedział bardzo cicho czując żal do wszystkich i samego siebie.

- Jeśli mnie spytasz, to powiem Ci, że  teraz wyglądają lepiej. Nie tak... kobieco - zachichotał chłopak - Nie rozpaczaj nad tym. Chodź, pójdziemy coś zjeść.

- Wolałem jak wyglądały wcześniej - powiedział z westchnieniem, po czym ruszył za nim.

- Jak się czujesz? - zagadnął go starszy mężczyzna, gdy szli w dół po schodkach.

- A jak mogę się czuć? Gorzej się chyba nie da - jęknął - Wszystko mnie boli. Plecy, ręce, głowa. I chyba wbiła mi się drzazga w stopę.

- Hmm... uwierz mi, że da. A ból ustąpi. W końcu przywykniesz do pracy. Może nawet polubisz to tak jak szczeniak - wskazał na niewolnika.

- Wątpię - spojrzał przelotnie na Eliana i wszedł do kuchni.

Przełknął ślinę widząc mężczyznę od którego dziś rano zarobił batem. Z trudem powstrzymał rzucenie mu ostrzegawczego wściekłego spojrzenia. On się jeszcze zemści...

- Hmmm - mężczyzna podszedł do Henry'go - Dzieciak wykonał swoją pracę? - spytał, klepiąc go po głowie.

Ten od razu odsunął się wychodząc z pod jego ręki. Spojrzał na niego gniewnie z pod zmarszczonych brwi. Jego szczęka zadrgała.

- Tak. Naprawdę dobrze sobie dziś poradził i zasłużył -skinął głową opiekun Eliana

- Z pewnością, Panie - skinął mu głową - Ale trzeba wybić mu z głowy tą bezczelność - odparł.

- W jaki sposób proponujesz to zrobić? - zapytał, gładząc panicza miękko po włosach.

- Nie ja, a Kapitan ma się rozumieć, Sir - powiedział nakładając do drewnianych misek jedzenia. - Szukał Pana - dodał.

- Już do niego idę - westchnął ciężko - Bądź dla niego łagodny i daj mu zjeść - powiedział do kuka, po czym oddalił się szybkim, sprężystym krokiem.

Ten skinął głową, po czym podał posiłek kolejnej osobie w kolejce. Po chwili dotarł do niego, jednak igrając chłopaka podał jedzenie Elianowi.

- Ja.. - wyciągnął rękę - A dla mnie? - warknął.

- Ah, no tak, zapomniałem - wziął nieco zupy i nalał do miski szturchając tak, że jej zawartość wylała się na ziemię obok stopu. - Wybacz, wzrok już nie ten. Ale tobie chyba nie robi to zbytniej różnicy Czyż nie?

- To jest... - zacisnął oczy.

- Masz - Elian dał mu miskę a samemu usiadł na ziemi łyżką jedząc mięso z niej.

- Nie - od razu mu ją oddał - To jest dla Ciebie - odsunął go - A ty... - spokrzal na mężczyznę.

- Tak? - uniósł na niego brew.

- To bezczelne - wycedził - Jesteś... Obleśny i-i... - zagryzł zęby - Nie masz prawa mnie tak traktować.

- Dam ci radę, tylko dlatego, że Desmond mnie poprosił. Nie pyskuj osobie, która cię karmi. Przeproś, klęknij i poproś to dostaniesz drugą porcję.

Henry zbliżył swoją twarz do niego, marszcząc nos, czując ten obrzydliwy oddech. - Nigdy nie klęknę przed nikim - wycedził - A tym bardziej przed czymś takim - zmierzył go wzrokiem.

- W takim razie, albo zjesz z podłogi albo wcale -zaśmiał się.

- Sir? - Elian spojrzał ostrożnie na mężczyznę - O-on musi zjeść. Pracował ciężko przez całe popołudnie.

- Cóż. Czy jego zachowanie jest dobre? - spytał, unosząc brew i wydając jedzenie kolejnym ludziom.

- Nie - pokręcił głową - A-ale przeprosi. Prawda Henry? - spojrzał prosząco na chłopaka.

Ten zacisnął wargi i odwrócił głowę.

- Nie - warknął i wyszedł z pomieszczenia.

Wolał umrzeć.

Wtedy wpadł w czyjąś klatkę piersiową. Zirytowany cofnął się o krok i uniósł głowę, po czym znów cofnął się do kuchni widząc kapitana, który stał przyglądając mu się.

- Chcę wyjść! - warknął zdenerwowany na kapitana. Chciał po prostu zamknąć się w swojej kajucie i płakać.

- Co się stało? - uniósł jego podbródek palcami, robiąc to niezwykle delikatnie.

- Twój... Kucharz odmawia mi jedzenia choć pracowałem! - krzyknął, cofając się i wyrywając.

Ten mocniej ścisnął go za ramię, po czym wyminął go. Nagle w pomieszczeniu zapanowała wyjątkowa cisza.

- To prawda?! - zapytał donośnie.

- T-to, okazywał mi brak szacunku kapitanie... mógł zjeść z ziemi - wskazał na podłogę, gdzie nadal leżało jedzenie.

- Uważasz, że nie ma nic złego w jedzeniu z ziemi? - uniósł brew.

- Nie zasłużył na jedzenie jak człowiek.
Zachowuje się jak kundel to niech je jak kundel - powiedział - Kapitan... Ma inne zdanie?

- Więc twierdzisz, iż nie ma w tym nic złego? - kontynuował, jakby nie usłyszał jego odpowiedzi.

- Dla normalnego człowieka, tak- odpowiedział trochę ciszej.

- Jaki człowiek nie jest normalny według twoich słów?

- Taki, który zachowuje się jak kundel. Czyli on - wskazał na Henry'ego, stojącego w rogu i przyglądającego mu się.

- Na kolana - powiedział wysoki mężczyzna z irytacją w głosie. Jego mina była śmiertelnie poważa.

Kucharz grzecznie opadł na kolana i pochylił głowę. Nie zamierzał się przeciwstawiać.

- To jest Twoja dzisiejsza kolacja - założył ramiona na piersi - Smacznego.

- Ale... - spojrzał na kapitana pytająco i skrzywił się patrząc na jedzenie.

Nie sądził, że tak się to skończy.

- Nie wiesz jak? Czyzbyś był gorszy od niewolnika? - zapytał kpiąco.

Mężczyzna zagryzł zęby i zaczął zlizywać kolację. Henry uśmiechał się zadowolony. Musiał przyznać, że mężczyzna mu zaimponował.

- Szybciej - pospieszył go - Do czysta.

Ten zlizał jedzenie do końca, krzywiąc się. Na sali panowała martwa cisza.

- Może ktoś chce pomóc koledze? - rozejrzał się po sali. Odpowiedziała mu cisza. - Nie?

- Nie - odpowiedział Desmond z uśmiechem - Dziękujemy, kapitanie. Kucharzu będziesz na tyle dobry by dać Henry'mu jedzenie?

- Taa - wycedził podnosząc się powoli z ziemi. Był upokorzony.

Jasnowłosy z uśmiechem przyjął jedzenie i zaczął je konsumować zwycięsko.
Teraz nawet to niesmaczne jedzenie smakowało najlepiej na świecie.
Co jakiś czas zerkał na kucharza, który wrócił do podawania posiłku. Jego mina wskazywała na to jak zawstydzony jest. A może to była wściekłość? Chyba i jedno i drugie...

___________________________

No i witam was w listopadzie! ❤️

Co sądzicie o zachowaniu Kapitana?
Jak podobał wam się rozdziałek?

🍀🏴‍☠️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top