| Rozdział 48 |
Kobieta z każdym wypowiadanym przez syna słowem bladła, a wyraz jej twarzy wskazywał na ogromne niedowierzanie, jakie czuła.
W końcu, nie mogąc już dłużej tego słuchać, warknęła:
- Cóż to za bzdury? Cóż za brednie?! Cóż za...!
- To tylko prawda matko — Henry posłał jej słaby uśmiech. - Wiem, że gdyby ci ludzie mieli wybór, większość z nich nie byłaby piratami. To w głębi serca dobrzy ludzie. W większości nigdy nawet nikogo nie zabili. Już ojciec ma więcej krwi na rękach niż oni. - zacisnął wargi — Pamiętasz tego mężczyznę z żoną i dzieckiem? Wiele lat temu w środku zimy. Pukali do naszych drzwi, błagając o możliwość zjedzenia czegoś ciepłego, ale ojciec zakazał ich wpuścić, mówiąc, że ci wieśniacy mogą przenieść chorobę... - zastygł jakby pogrążony we wspomnieniach. - Rano byli już martwi. Pamiętam, jak wyglądały ich białe, zamarznięte twarze.
- Jak możesz tak mówić o ojcu?! Nie masz pojęcia o świecie, jesteś zbyt młody! — pokręciła głową. - Najważniejsza jest nasza rodzina, nie jacyś... Bezdomni kmiecie, roznoszący choroby i zarazę. Nie pojmujesz...
- Spędziłem wiele czasu, kształtując swoją duszę matko! Nie jestem już dzieckiem. Wiem, jak działa świat...
- To, co mówisz, rani me serce, jednak rozumiem, iż namieszali ci w głowie. Medyk zaraz przybędzie cię zbadać a ja... Chyba muszę się położyć. Głowa tak strasznie mnie rozbolała...
- Dobrze matko. Prześpij się w swej satynowej pościeli — sam zamknął oczy — Pław się w luksusie, w chwili, gdy ludzie padają na ulicach.
Ta pokręciła jedynie w niedowierzaniu głową i opuściła komnatę.
Henry z westchnieniem spojrzał na Robina.
- Cóż... chyba nie jest zachwycona — uśmiechnął się lekko — Cóż jednak z tego...
- Mówiłeś tylko prawdę — Robin skulił się obok niego, kładąc głowę na klatce piersiowej przyjaciela.
- Którą dostrzegłem zdecydowanie zbyt późno — wyszeptał pod nosem — Mogłem... Powinienem zrobić to wcześniej.
- Lepiej późno niż wcale. Na razie musisz się przespać. Odpocząć jeszcze trochę. Nadal wyglądasz okropnie.
- I raczej szybko się to nie zmieni. Zamierzam jednak jeszcze dziś wstać i zjeść posiłek z moją rodziną... - powiedział niechętnie.
- Jesteś pewien? Nie wolisz jeszcze odpocząć?
- Nie mogę czekać... Muszę porozmawiać o Edwardzie. Wyjaśnić im wszystko... Co, jeśli go krzywdzą? Ja... Muszę się z nim zobaczyć!
- Henry... czy jesteś pewny, że rozmowa z ojcem ci coś da? Może powinieneś pójść do Sir Olivera?
- Mój ojciec jest wpływowy. Na pewno mnie zrozumie. Musi to zrobić — odetchnął głęboko — Pójdziesz ze mną prawda...?
- Nie chce zaostrzać konfliktu. - przyznał cicho — Ale jeśli mnie potrzebujesz, pójdę z tobą i do bram piekła.
- Tam nie jest mi zbyt spieszno, lecz zdecydowanie bliżej niż do nieba — przyznał — W końcu darzę miłością mężczyznę...
- Myślę, że jeśli bóg karze kogoś za to, że kocha, to nie warto iść do jego nieba — stwierdził Robin, gładząc policzek Henry'ego
- Jest tylko jedno niebo. To, które ukazuje mi Edward, gdy mnie dotyka. Inne z pewnością nie są tak wspaniałe — uśmiechnął się
Chłopak odpowiedział radosnym śmiechem na jego słowa — To miłe uczucie? Gdy dotyka cię inny mężczyzna?
- To... coś wspaniałego! Gdy gładzi mnie po włosach. Składa pocałunki na karku i klatce piersiowej... Gdy jest przy mnie i gdy jego dłoń dotyka mnie... tam — dodał szeptem. - Wspanialsze uczucie nie istnieje...
- Brzmi też wspaniale — odpowiedział również szeptem.
- A ty nigdy nie...? - zaczął cicho, również zniżając swój głos do szeptu.
- Dla mnie dotyk mężczyzny powoduje tylko ból — westchnął, spuszczając wzrok.
- Kiedyś... Przestanie tak być — zapewnił go chłopak — Obiecuję... Znajdziesz kogoś, kto nie da ci bólu a miłość. Czułość i dotyk... Taki, jaki pokochasz.
Chłopak zadrżał widocznie — To już w innym życiu. W tym wątpię, bym był w stanie... -odetchnął. - Na naszym statku nie ma nikogo takiego.
- Gdyby ktoś powiedział, że poczuje coś do pirata, o którym chodzą przerażające i najgorsze legendy a przy okazji, który mnie porwie i zniewoli... Nie uwierzyłbym nigdy. Zresztą chyba nikt by tego nie zrobił.
Robin zaśmiał się perliście — Zapewne masz racje. Nieznane są nam boskie wyroki...
- Oj nieznane... Nieznane... - odetchnął głęboko.
***
Cały kolejny dzień przeleżał, znosząc zmartwienie matki i słowa lekarza. Czuł się wręcz przytłaczany ciągłą uwagą. Przynoszeniem ulubionej herbaty, przez służące, której smaku tak naprawdę już nie pamiętał. Zapomniał również, jak to jest mieć na sobie miękkie jedwabne odzienie. Kiedyś... Było to tak naturalne i oczywiste a teraz? Zbyteczne i nic nieznaczące.
Choć musiał przyznać, że oglądanie Robina w jego stroju było zabawnym widokiem.
Tego dnia, gdy chłopak po jego namowach odstąpił go bu udać się na posiłek, Henry odsunął kołdrę i pierwszy raz odkąd wrócił do domu, zetknął stopy z podłogą.
Nie skrzypiała, gdy na niej stanął. Nie poruszała się też w rytm bujaniu fal. Stała w miejscu tak jak jego dom i on sam.
Tęsknota zapiekła go w oczy.
Powoli, dość niepewnie i na boso ruszył w stronę dużego lustra. Tam przejrzał się swojemu odbiciu.
Był... Inny niż przedtem. Jak dawno siebie nie widział tak dokładnie? Ostatni raz przeglądał się w wiadrze wody podczas mycia pokładu. W mętnej wodzie nie dostrzegł różnicy, jednak w zwierciadle widział ją wyraźnie.
Jego ciało nabrało mięśni, choć i tak ich większość nie była już tak dobrze widoczna przez chorobę. Blada skóra odznaczała się wyraźnie na długich niemal do ramion włosach kręcących się w loczki przy końcach.
Odziany był w jedwabną koszulę nocną, wiązaną na piersi wyglądał... Tak jak dawniej. Jakby wyszedł tylko na jeden dzień i wrócił do komnaty, którą pozostawił właśnie taką, jaką dziś zastał.
Podskoczył w miejscu, gdy drzwi otworzyły się. Zamiast matki ujrzał tam jednak Robina, który z zaskoczeniem do niego podszedł.
- Nie powinieneś wstawać... - wymruczał od razu, stając przy nim.
- Czuję się dobrze. Mam dość tego ciągłego leżenia jak kłoda — westchnął.
- Na pewno jesteś gotów? Nie powinieneś się przeciążać — stwierdził zaniepokojony -Jeszcze parę księżyców temu byłeś umierający.
- No widzisz, jak wszystko się zmienia — uśmiechnął się lekko — Parę księżyców temu, byłem na statku w objęciach ukochanego mężczyzny. Dziś jestem w domu, po tym, jak prawie umarłem. Życie pisze zabawne scenariusze...
Robin oddał uśmiech, spinając się na wieść o Edwardzie. Był to bardzo niepewny temat. Bał się za każdym razem, że Henry wpadnie w panikę.
- Pomożesz mi się ubrać? - zapytał — Chyba to nie statek bym mógł zejść w koszuli...
- A co jeszcze powinieneś? - spojrzał na szafę - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak to założyć — wyciągnął sznurowany kaftan.
- Hmm, nie pamiętam już. Zresztą to służące mnie ubierały. Sam tego nie robiłem — przyznał — Możesz zawołać jedną z nich?
- Tak, Panie — Robin pokłonił się rozbawiony, po czym wyszedł za drzwi, rozglądając się po korytarzu. W końcu udało mu się znaleźć dziewczynę odzianą w fartuszek i charakterystyczny czepek na głowie.
- Potrzebuje... Pomocy — powiedział trochę nieśmiało, przyglądając się jej.
- Tak?- ta zareagowała natychmiast, idąc w jego stronę — Nie powinno cię tu być. Jeszcze ktoś z państwa cię zauważy — złapała go za ramię i poczęła ciągnąć w sobie tylko znanym kierunku.
- Nie nie, Hen... Panicz Henry prosi o pomoc — dodał niepewnie.
- Ah, rozumiem. Jednak to nie zmienia faktu, że nie powinno cię tu być. Ciesz się, że to Panicz Henry cię znalazł, a nie lord — zatrzymała się, szukając kogoś wzrokiem -Alissa! Wyprowadź go z budynku, ja idę się zająć paniczem!
Nim Robin zdążył coś powiedzieć, zniknęła z jego wzroku, za zamkniętymi drzwiami.
Henry uniósł spojrzenie i uśmiechnął się lekko na jej widok.
- Witaj — powiedział życzliwie, widząc jej niepewną minę.
- Dzień dobry paniczu. Przekazano mi, iż potrzebujesz pomocy, Panie...
- Henry — poprawił ją — Tak... Pomożesz mi się ubrać to... Nieco trudne. Zupełnie zapomniałem, jak należy to robić — zaczerwienił się lekko.
- Oczywiście, mój Panie — skłoniła się pokornie, sięgając do szafy — Jaki strój dziś sobie panicz życzy?
- Hanry. - znów ją poprawił — I najlepiej coś wygodnego, ciało wciąż niezwykle mnie boli.
- O-oczywiście - Ta zerknęła na niego, nie do końca rozumiejąc.
Chłopak tymczasem rozejrzał się — Nie widziałaś może mojego przyjaciela? - zapytał z lekkim niepokojem.
- Lorda Olivera, Sir? Niestety nie, Panie -zbliżyła się do panicza, zaczynając rozpinanie guzików i jego nocnej koszuli.
- Nie, nie mówię o Lordzie Oliverze a o Robinie.
Chłopak niemal zapomniał, ile czasu zajmuje odzianie go w te wszystkie warstwy gryzące i niewygodne. Począwszy od jasnej koszuli z długim przeszytym złotą nicią rękawem po spodnie sięgające nieco za kolana i białe pończochy przytrzymane podwiązkami. Od butów również niezwykle się odzwyczaił. Zazwyczaj po pokładzie przemieszczał się boso lub w obuwiu pozostawiającym sporo do życzenia. Teraz klęcząca przed nim służka pomagała założyć mu czarne buty wykonane ze skóry i zapięte sprzączką, umieszczoną na podbiciu.
Jeszcze? - mówiły jego oczy, gdy kobieta sięgnęła po błękitny frak z pięknymi zdobieniami i guzikami zdobionymi haftem, które bardziej stanowiły element biżuteryjny, niż faktyczne zapięcie stroju.
- Gotowe paniczu. - rzekła, wstając. - I nie wiem, kim jest Sir Robin, wybacz mi...
- To ten, który wyszedł, aby cię poprosić o pomoc. Niski ciemnowłosy. Zawsze życzliwy i uprzejmy — wyjaśnił.
- On miał... obrożę na szyi mój panie -zatrzymała się w połowie ruchu — Sądziłam, że zabłądził, więc odesłałam go na podwórze, by nie ściągnął na siebie gniewu ojca panicza.
- Nikt nie ma prawa go stąd odsyłać — powiedział nieco zmienionym tonem. Nabrał on ostrości i znacznej powagi. - Rozumiesz? - zapytał, dłonią sięgając do jej podbródka i unosząc go do góry, by oczy dziewczyny mogły zetknąć się z tymi jego.
- Oczywiście paniczu. Błagam o wybaczenie -opadła na kolana zaciskając dłonie na materiale sukni.
Henry zmieszał się.
Wystraszył ją...
Bała się go...
Niemal od razu przykucnął i dotknął jej ramienia.
- Spokojnie... Ostatnimi czasy jestem... Przewrażliwiony. Choroba dalej się mnie trzyma...
- Bardzo panicza przepraszam, że postąpiłam wbrew woli — Dziewczyna i tak odsunęła się od dłoni instynktownie.
Jej Państwo nie miało oporów przed dyscyplinowaniem służby za pomocą uderzania ich w twarz.
- Znajdę go jak najszybciej paniczu — dodała szybko.
- Wybacz, że nie pamiętam... Jak się nazywasz? - zapytał łagodnie.
- Martha, mój Panie — jego głos, choć spokojny i miły nie zdziałał zbyt wiele. Służka, która doświadczyła już wielu krzywd z ręki jego rodziny, wydawała się nie wierzyć w to, że tym razem uniknie kary.
- Mogę ci zaufać Martho? - zapytał niepewnie.
- Oczywiście mój panie. Jestem na twoje rozkazy — spróbowała pochylić mocniej głowę, choć było to prawie niemożliwe.
- W takim razie proszę, byś mówiła mi od razu, gdy tylko komuś będzie przeszkadzać towarzystwo mojego dobrego przyjaciela. Kto by to nie był, chcę o tym wiedzieć. Nie chcę, aby spotkała go jakakolwiek krzywda. Jego serce jest zbyt dobre na to.
- Paniczu... - zaczęła, przygryzając wargi — To niewolnik, oraz sługa — stwierdziła cichym głosem — Większość wysokourodzonych uważa za niegodnych nawet z pokojowych, nie mówiąc już o osobach takich jak panicza przyjaciel. Służba jednak zapewne nie będzie miała z nim problemu, mój panie. Odesłałam go jedynie, dla jego dobra. - zapewniła.
- Ktokolwiek podważy moje słowa, przyprowadź go do mnie. Jego miejsce jest przy mnie. W tej komnacie — podkreślił.
- Oczywiście paniczu, czy... Życzysz sobie, by przynieść tu dodatkowe posłanie?
- Tak, proszę, byś to zrobiła. Pościel ma być najwygodniejsza z gęsiego puchu a materac tak miękki, jak żaden inny. - rzekł.
Mimo to w myślach i tak zamierzał spać z Robinem dużo bliżej. Posłanie było jednak dobrym pomysłem. Zdecydowanie powodować będzie znacznie mniejsze poruszenie wśród rodziny i służby.
- Tak paniczu — po wypowiedzeniu słów nie zamknęła ust jeszcze przez sekundę, jakby chcąc coś dodać. Rozmyśliła się jednak, potrząsając głową — Czy mogę jeszcze jakoś paniczowi służyć?
- Czy moja rodzina rozpoczęła już poranny posiłek? - zapytał
- Nie, ale już zaczęła się szykować. - powiedziała, na co Henry skinął głową.
- Przyjdę, jednak nie szykuj nakrycia. W ten sposób jedynie przykujesz uwagę. Nie chcę, aby wiedzieli. Matka dostałaby migreny na wieść, że wstaję z łoża tak prędko.
- Oczywiście, paniczu — skłoniła się, po czym w poklonie opuściła pieszczenie.
Henry tymczasem stanął przed łóżkiem i strzepnął niewidzialny kurz z koszuli.
Tak dawno nie zasiadał przy stole i nie korzystał ze sztućców, że nie pamiętał już, który widelec był do sera, a który do ciasta.
Uśmiechnął się pod nosem.
Matka chyba zemdleje, jak je pomylę — pomyślał.
__________________________
Cóż, podczas tego obiadu wiele... Wiele się może wydarzyć. Choć, jestem ciekawa, czy sprostam oczekiwaniom ❤️
A tak ps. Jak wam się podoba ta książka?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top