| Rozdział 43 |

Gdy tylko znalazł się na pokładzie, dojrzał swoich ludzi stojących wokół. Wyprostował się dumnie, chcąc dodać otuchy i sobie i im. Ci kiwali głowami, mówiąc pod nosem słowa na temat jego domniemanego rychłego powrotu.

Nie... Nie jego a ich.

Uśmiechnął się na to.

Jak bardzo byliby rozczarowani, znając prawdę? Zapewne ogromnie.

- Szalupa jest gotowa — Rzekł Desmond, przysuwając do siebie Elian'a, który ze smutkiem wpatrywał się w Henry'ego, który leżał już w niej ułożony z głową opartą na udach Robina.

- Wiesz, co czynić... - rzekł Edward, nachylając się do przyjaciela — Nikomu innemu nie zaufam...

- Statek będzie w dobrych rękach. Teraz podpłyniemy najbliżej, jak się da, przecinamy liny i uciekamy — położył dłonie na ramionach kapitana, próbując dodać mu otuchy. - Miłuję cię jak brata. Zawsze będziesz w mojej pamięci — pożegnał go, przyciągając do swojej klatki.

- Żegnacie się, jakbyście mieli nie widzieć się lata, a nie dni — rzucił ktoś z tyłu, na co Desmond uśmiechnął się jedynie smutno, a ten sam uśmiech zawitał też na usta Edwarda, który poklepał go po ramieniu i nachylił się do jego ucha.

- Tylko kilka dni, jak najdalej od brzegu. Po tym czasie odpłyniecie. Jeśli przeżyję, znajdę was. Nie wiem gdzie i kiedy wtedy będziecie, ale uczynię to. Wszystko, co moje należy teraz do ciebie...

Nie czekając już na odpowiedź, spojrzał w stronę szalupy i westchnął głęboko, ostatni raz skinąwszy głową załodze.

W ich mniemaniu zapewne nie ostatni.

Po czym zasiadł w niej, chwytając za wiosła.

- Czy... To nie ja powinienem... - Zaczął nieśmiało Robin, widząc, jak ten ujmuje je w dłonie.

Kapitan uniósł na niego jedynie kpiące spojrzenie.

- Musimy dopłynąć jak najszybciej, nie masz sił.

- Jestem bardzo silny — oburzył się chłopak. Jednak widząc, że nawet kapitan męczy się z wiosłami, postanowił odpuścić.

Henry poruszył się niemal niespokojnie, poruszając popękanymi ustami, a Robin pogładził go lekko po głowie.

- Czego się lękasz? - przekrzywił głowę mężczyzna, widząc niepewność na twarzy ciemnowłosego.

- Lord... Pan domu powiedział, że mam nie wracać... i że jak to zrobię, to mnie zbije batem na śmierć — wyznał.

- Myślę, że zainteresowanie ani trochę nie skupi się na tobie chłopcze. - rzekł, przyglądając się swojemu statkowi, który pozostawiał w tyle.

Nienawidził go opuszczać. Kiedyś nie wiadomo co musiałoby się zdarzyć, by to zrobił. Twierdził, że nie ma takiej siły, która każe mu go opuścić. Teraz już wiedział, że była...

Spojrzał na twarz młodego panicza, po czym wziął głębszy oddech. Włożył w wiosłowanie całą swoją żałość i smutek. Chłopak był tak nieświadomy. Niewinny... Nie zdawał sobie sprawy, co dzieje się wokół niego. Mocno przygnębiało go, że nie zdoła się z nim pożegnać. Nie tak, jak by tego chciał. Najważniejsze było jednak by jak najszybciej dotrzeć do portu.

- Chcę, byś mi coś obiecał — rzekł mężczyzna nagle, przerywając ciszę trwającą od kilku chwil.

Spojrzał na Robina.

- Możesz to zrobić?

- Co takiego Panie? Dla ciebie wszystko uczynię — skłonił głowę, gotowy wysłuchać słów kapitana.

- Wyzwoliłem cię... - rzekł powoli — Jesteś wolnym człowiekiem.

Chłopak skinął głową, nie chcąc przerywać starszemu. Nie tylko przez szacunek do jego osoby, ale również fakt, iż nadal traktował go jak swojego Pana.

- Chcę jednak, byś mimo to wypełnił moją wolę. Być może i ostatnią...

- Niech kapitan tak nie mówi... Henry na pewno wyprosi łaskę dla ciebie — stwierdził tak pewnym głosem, że on sam chciał mu uwierzyć.

Mężczyzna uśmiechnął się.

- Kontynuując... Proszę cię byś... Nie odstąpił go ani na krok cokolwiek się stanie, chcę, abyś był przy nim.

- Nie zostawię go Panie! Nigdy, z własnej woli! Jednak obawiam się, że mnie odgonią... - przyznał, gładząc Henry'ego po włosach.

- Nie pozwól na to. Będzie trudno, jednak zrób wszystko bu trwać przy nim. I... Nie mów mu o mnie — rzekł nieco... Wilgotniejszym głosem.

- Co mam powiedzieć jak spyta... Panie?

- Nie od razu, musi zdrowieć. Zamartwianie się nie przyniesie nic dobrego. Utrzymaj prawdę w sekrecie tak długo jak się da. - westchnął.

Statek coraz bardziej malał mu w oczach. Do brzegu było już tak blisko. Tak niedaleko...

- Sądzisz Panie, że cię zabiją, czy tak? -ciemnowłosy uniósł spojrzenie pełne współczucia.

- Nie jestem w stanie przewidzieć, co się wydarzy jednak... Z pewnością to prawdopodobne — rzekł, oglądając się za siebie.

- Obiecuję, że zadbam o Henry'ego najlepiej, jak będę mógł — powiedział szczerze.

- Dobrze — ten odetchnął głęboko — Nie wspominaj również że samemu cię wyzwoliłem. Nie mogą uznać cię za jednego z nas. Zostałeś porwany i kupiony przeze mnie. Na statku przebywałeś wbrew woli czy to jasne?

- T-tak Panie — skinął głową, przestraszony perspektywą kłamstwa. Nigdy nie był w nim dobry.

- Wiem... Że to będzie trudne — rzekł, kładąc dłoń na jego kolanie — Jednak... Tak będzie bezpiecznie.

- Myślisz Panie, że będzie dobrze? - spojrzał na coraz bardziej zbliżający się brzeg.

Mężczyzna otworzył usta, jednak zawahał się i zamknął je, nim wydobył z siebie jakikolwiek słowo. Spojrzał na Henry'ego i po krótkiej na myśli, zsunął ze środkowego palca sygnet z czarnym kamieniem.

Uśmiechnął się.

To właśnie za jego sprawą uzyskał wielką sławę na samym początku. Obiecał sobie, że nigdy go nie zdejmie.

A jednak...

- Daj mu to — wysunął dłoń w stronę Robina.

- Kiedy już wyzdrowieje, tak sir? - dopytał, choć znał odpowiedź.

- Tak... Miejmy nadzieję, że następnie to szybko. Pamiętasz jak wyglądało to po otrzymaniu leków gdy tam mieszkałeś?

- Działały prawie od razu. Szybko zdrowiał.

- Módlmy się więc by i teraz zadziałało to tak szybko — powiedział, mijając inne cumujące łodzie.

Po chwili samemu za pomocą sznura zarzuconego na drewnianą boję zatrzymał się i odetchnął — Gotowy?

- Tak mój Panie. Dom Sir Henry'ego nie jest daleko — powiedział.

Mężczyzna uśmiechnął się i skinął głową.

Był niedaleko, jednak ta wiedza nie była mu do niczego potrzeba. Ku wielkiemu smutkowi...

Odetchnął głęboko i zręcznie dotknął ciężkimi skórzanymi butami nowych niemal wypolerowanych desek.

No tak... Anglicy. Że też nastały czasy, kiedy stoję w ich porcie niezamaskowany. I w ogóle stoję!

Jego wygląd zdecydowanie przypominał taki, jakiego szukali wśród ludzi na lądzie. Charakterystyczny strój i kapelusz. Można rzec, że też brudny jednak mężczyzna względnie starał się dbać o higienę. Co nie znaczyło, iż przywiązywał do niej szczególną wagę, tak jak czynili to arystokraci.

Choć ja sam również hamuję smród pachnidłami — pomyślał pod nosem.

Tak jak przewidział. Wcale nie musiał przejść nawet kilku kroków, by kilkoro ludzi w charakterystycznych dla Angielskiej floty ubiorach zbliżyło się do niego. Mimo zdenerwowania, jakie odczuwał, zdobył się jednak na najszerszy uśmiech, jaki tylko potrafił.

Pięciu ledwie wyrośniętych od ziemi przebranych w kubraki chłopców wyglądało na bardziej przerażonych owym spotkaniem z nim. 

Że też ktoś taki osiągnie sławę i rozgłos za schwytanie i pojmanie nieuchwytnego diabła.

Rozłożył ręce, niemal kłaniając się im.

- Widzę, że odebrało wam mowę. Nie muszę się zatem przedstawiać.

- To... On prawda? To on we własnej skórze — wymamrotał niemal z niedowierzaniem stojący z tyłu mężczyzna.

- Idź po posiłki — rzekł ten stojący obok i chrząknął, natomiast dwóch przed nim nieco bardziej zagrodziło mu drogę.

- Nikt inny. Sam diabeł przed wami stoi. - rzekł znów rozkładając ręce jednak gdy tylko to uczynił otrzymał niemal pchniecie w tył gdy kilka broni skierowało się wprost w niego.

- Ani drgnij — syknął mężczyzna przed nim który z owej grupy chyba jako jedyny nie drżał ze strachu. - Jesteś aresztowany!

- Jeśli taki mój los — wzruszył ramionami, na co kilkoro mężczyzn wymieniło spojrzenia.

Katem oka dostrzegł z zawrotnym tempem zbliżającą się grupę mężczyzn w takim samym odzieniu czerwono-białego stroju.

- Nie zamierzasz... Walczyć? Uciekać?

Ten świsnął przez zęby i rozejrzał się teatralnie.

- Nie mam dokąd...

Znów gdy tylko się poruszył, pistolety bardziej na niego naparły.

Jakby za jednym ruchem miał wymordować ich wszystkich.

Co wcale nie byłoby trudne...

- Czemu stoicie?! Łapcie go nim zdąży zbiec! - zawołał nadchodzący mężczyzna o długich ciemnych, kręconych włosach, które nawet nie przypominały naturalnych, takich jak jego.

Edward wydął kpiąco usta. No tak... Peruka — atrybut wysoko postawionych.

Niemal od razu gdy zbliżyli się do niego, schwycili go za ramiona, otaczając zewsząd. Sam z zaskoczeniem chrząknął gdy poczuł mocne uderzenie w brzuch, które zgięło go wpół.

Mężczyzna przed nim, otworzył usta chcąc z pewnością wypowiedzieć znaną formułkę, z jakiego powodu i pod jakim zarzutem zostaje aresztowany.

Cóż... Tych zdecydowanie byłoby sporo do wymienienia. Nie zdążył jednak tego uczynić, gdyż Edward zabrał głos pierwszy.

- Henry. - powiedział, a następnie kaszlnął, czując ból w żołądku.

- Panicz Henry de Badlesmere...

- To młodzieniec, którego uprowadziłeś! — przerwał mu od razu mężczyzna z gniewem w głosie.

Wiedział... A jakże. Jak mógłby nie wiedzieć, skoro jego rodzina należała do tak znanych i zamożnych będących w tak dobrych kontaktach z samą królową.

- Uprowadziłem go, jednak nie uczyniłem krzywdy.

- Żyje?! - zapytał z napięciem, rozszerzając ze zdziwienia oczy.

- Na razie tak, ale to się może zmienić jak będziesz dalej tak ględził — wycedził, na co niemal od razu dostał w twarz.

Kościste, długie palce mężczyzny od razu ścisnęły jego szczękę.

- Gadaj, gdzie jest! - wycedził.

- Tutaj... - dobiegł ich głos Robina z szalupy znajdującej się nieco dalej. Niemal wszystkie oczy skierowały się na ciemnowłosego chłopca.

- Henry! - Krzyknął mężczyzna, jeszcze przed chwilą, ściskający Edwarda za szczękę, po czym wyrwał się do przodu. Jego ubiór różnił się od innych, co zapewne wskazywało na wysoki stopień wojskowy. Z gracją wskoczył do szalupy, chwytając za ramiona pogrążonego we śnie chłopaka. Uniósł go i ze łzami w oczach przytulił mocno do siebie.

- Mój Henry — wydał z siebie westchnięcie pełne ulgi. Gdy jednak zauważył, że chłopak się nie budzi, spojrzał na Robina — Jest ranny? Gdzie? - zaczął oklepywać ciało panicza w poszukiwaniu ran.

- N-nie ranny Panie. Znów zaatakowała go ta sama choroba co wiele lat temu — powiedział chłopak cicho, zerkając w stronę kapitana, który jedynie stał otoczony przez bandę młodziaków. Nie słuchał ich nawet, zbyt skupiony na Henrym.

- Niech to szlag! - donośny głos rozbrzmiał w porcie, gdy mężczyzna podnosił się z chłopakiem na rękach — Idziemy! Potrzebuję kogoś, kto zna szczegóły. - skinął głową na Robina, patrząc na obrożę zapiętą teraz na jego szyi dla niepoznaki. Przez nią ludzie otaczający kapitana, uznali chłopaka za niegroźnego. Przynajmniej na razie.

- A jego... - odwrócił się, spoglądając i z gniewem w oczach spojrzał na klęczącego mężczyznę — Przesłucham go samemu w swojej rezydencji. Zabrać go!

- Lordzie... Powinniśmy zabrać go przed sąd i osądzić w...

- Milcz, czyń, co rozkazałem — rzekł mężczyzna — Nie mam czasu jednak potem gdy upewnię się, iż Henry zdrowieje, własnoręcznie wypruje mu flaki. - machnął dłonią i szybkim krokiem udał się przed siebie, a Robin ruszył tuż za nim, ledwie go odganiając.

Raz jeszcze obejrzał się na kapitana, który wymusił lekki uśmiech, a zaraz potem stracił przytomność po uderzeniu w tym głowy.

Cichy pisk omal wyrwał się z ust Robina na ten widok.

Cóż miał jednak począć?

Na nowo podążył za mężczyzną, którego znał tak dobrze i bez wątpienia wiedział, że ten pomoże Henry'emu.

- Kiedy to się stało!? - wycedził mężczyzna gdy zbiegowisko wokół nich zaczynało się szerzyć.

- Zaczęło się wiele tygodni temu. I pogarszało się z dnia na dzień. Już od dłuższego czasu nie ma z nim kontaktu. Prawie cały czas tylko śpi!

- Duszności powróciły. Czemuż to się dziwić... W takich warunkach o nieludzkim traktowaniu. Mój Henry... Ile on się nacierpiał... - mężczyzna przysunął chłopaka mocniej do piersi — Pożałują, pożałują wszyscy! - wycedził.

Robin otworzył usta.

Chciał mówić, bronić ich jednak... Wiedział, że lepiej będzie gdy pozostanie cicho.

Wiedział jedno, jeśli śmierć dotknie Henry'ego, będzie to tragiczne w skutkach dla wszystkich...



___________________________

Witajcie!
No i... Sytuacja wygląda jak wygląda.
Trochę się pokomplikowało, ale jestem ciekawa co sądzicie.

Miłego dnia! 👄❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top