| Rozdział 35 |

Następnego poranka Henry zapukał do drzwi swojej kajuty i nie słysząc odpowiedzi, wszedł do pomieszczenia. Na jego twarzy pojawił się błyskawiczny uśmiech gdy zobaczył słodko śpiącego Robina na swojej koi. Jego włosy zakrywały mu czoło i przymknięte powieki swoimi ciemnymi kosmykami.

Usiadł na taborecie obok posłania i pogładził delikatnie jego rękę zwisającą w dół. Chłopak od razu się przebudził ze strachem w oczach.

- Spokojnie, to tylko ja — od razu uspokoił go Henry.

- Wybacz... - Robin zmieszał się lekko — Dawno nie spałem tak... Twardo i dobrze - przyznał.

- Cieszę się, że noc minęła ci dobrze — odsunął się nieco — Musimy zejść na śniadanie i wziąć się do pracy.

- Jak będziemy... Pracować? - zapytał ostrożnie chłopak, a jego głos znów przybrał niepewną barwę.

- Myciem pokładu — ułożył mu dłoń na ramieniu — Oni... Bardzo cię skrzywdzili prawda? - westchnął, bardziej stwierdzając, niż pytając.

- Na ulicy pracowałem jakkolwiek żeby przetrwać. Najczęściej wyczyszczenie czyichś butów nie wystarczyło, dlatego... - odwrócił wzrok.

- Tutaj nie będziesz musiał tego robić. Nikt cię do tego nie zmusi — powiedział kojąco -Możesz... jeśli oczywiście będziesz chciał, ale jeśli ktoś spróbuje dotknąć cię bez twojej, zgody przyjdź do mnie, lub kapitana. Na tym statku nie toleruje się takiego czynu.

Ten pokiwał głową — Uważasz mnie za słabego prawda...? Robienie takich rzeczy jest... złe

- Gwałt jest zły. Ale okazywanie czułości komuś, kogo kochasz, lub szukanie przyjemności za obopólną zgodą, już nie. -pogładził go kojąco. - Ja... moja relacja z kapitanem również nie uchodzi tam, skąd przybyliśmy.

- Wy... Robicie takie rzeczy? - przekrzywił głowę — Przecież on Cię porwał i to twój Pan i...

- Nie myślę o tym zbytnio — przyznał. - Życie jest za krótkie, by zaprzątać sobie głowę takimi szczegółami. Robię to co sprawia, że jestem szczęśliwy — wzruszył ramionami.

- A co z Twoją rodziną...? Napewno Cię szukają... Nie tęsknisz za nimi?

- Tęsknie — westchnął jasnowłosy — I to nawet bardzo, nie ma dnia, w którym nie myślałbym o matce czy siostrach, o ojcu... Jednak to już przeszłość, nie wrócę do domu wbrew temu co sobie wymawiałem przez ostatnie miesiące. Teraz... Nie jest tu nawet tak źle. Jestem tutaj szczęśliwszy... Wiem, jak absurdalnie to brzmi. - powiedział szybko, widząc wzrok Robina.

- Nie... Po prostu Ciężko mi to zrozumieć. Sam nie miałem rodziny, więc nigdy nie tęskniłem.

- Ucieszy cię pewnie fakt, że teraz już masz. Na tym statku wszyscy jesteśmy rodziną. - zarzucił mu rękę na ramiona i przycisnął do siebie.

Razem udali się na śniadanie.

- Znów będziemy jeść? - zapytał ze zdziwieniem chłopak, gdy Henry posadził go przy jednym z drewnianych, nieco rozpadających się stolików.

- Owszem. Jeśli pracujesz, dostajesz jeść 2-3 razy dziennie — postawił przed nim talerz z kawałkami chleba i suszonego mięsa. Dodatkowo leżała też na nim świeża pomarańcza — Zazwyczaj nie mamy świeżych owoców, ale w jesteśmy w porcie, więc można sobie pozwolić na trochę luksusu.

- Nigdy nie jadłem czegoś takiego... - dotknął pomarańczowego owocu. - Jest większe niż jabłko.

- Pokażę ci. Jest bardzo dobre — usiadł obok chłopaka, zdejmując skórkę z owocu.

Do nosa Robina dotarł smakowity zapach.

- To się pije czy je? - zapytał niepewnie, przyglądając się temu. Mimo wczorajszego ugaszenia głodu teraz wciąż czuł się niesamowicie chętny do jedzenia.

- Można i tak i tak — odkroił kawałek owocu i podsunął mu pod usta — Spróbuj — zaczął karmić ciemnowłosego.

Ten zamlaskał, a jego uśmiech poszerzył się — Przepyszne! Nigdy czegoś takiego nie jadłem!

- Smakuje ci? - podsunął mu kolejny kawałek pod wargi. Radość chłopaka sprawiała radość i jemu.

- Tak, chociaż wcale nie jest takie słodkie, bardziej kwaśne - przyznał smakując. Przymknął oczy — Ale i tak to najlepsze co w życiu jadłem.

- Aż tak? - zdziwił się, wolną dłonią gładząc jego ramię.

- Przecież w moim domu było mnóstwo jedzenia. Sam jadałem... - zaczął.

Robin nieco się zmieszał.

- Myślisz, że służba dostawała to samo jedzenie co wy? - chłopak pokręcił głową — Nie mogliśmy dotykać jedzenia państwa. Za to groziła chłosta albo wyrzucenie z pracy.

- Ale... Przecież jedzenia była cała masa, starczyłaby na wyżywienie wszystkich. Zawsze pozostały resztki albo...

- Tak, ale niedojedzone posiłki trafiały do psów myśliwskich albo innych zwierząt. Nie wolno nam było tego jeść...

- O-Oh... - Henry zwiesił głowę — Nie miałem pojęcia...

Robin wzruszył jedynie ramionami — Raz dostałem jabłko od pana Olivera. Było przepyszne. - na nowo się rozmarzył.

- Oliver zawsze miał dobre serce — skinął głową cicho, odwracając nieco wzrok — Przepraszam, że wcześniej nie widziałem waszej niedoli. Powinienem był coś z tym zrobić — westchnął.

- Będąc tam na górze... Na takie rzeczy się nie patrzy. Nie widzi się ich, bo ma się zbyt wiele na głowie. Rozumiem to... Nie miałem wam tego za złe.

- I tak przepraszam. Teraz widzie jak bardzo głupi byłem — podsunął mu znów owoc pod usta.

- Ważne, że się zmieniłeś — uśmiechnął się Robin, biorąc w dłonie owoc i samemu zamaczając w nim usta.

Henry uśmiechnął się na to i zakaszlał, zakrywając usta dłonią. Samemu również dokończył swój posiłek.

- Chodź, nauczę Cię, na czym będzie polegała nasza praca. Myślę, że poradzisz sobie dużo lepiej niż ja — uśmiechnął się.

- W myciu podłóg jestem bardzo dobry -pochwalił się, wylizując od środka skórkę pomarańczy, nie chcąc zostawić ani odrobinki resztek. Poszedł jednak posłusznie za chłopakiem.

Spod pokładu, wzięli parę wiader z nieco już brudną wodą i szczotki do mycia. Ruszyli po schodkach na górę, gdzie uderzyło ich intensywnie palące słońce. Tam na kolanach deski mył już Elian, który z uśmiechem pomachał ich dwójce.

- Witaj El — uśmiechnął się Henry — Przepraszam, że musiałeś zaczynać samemu. - powiedział ze skruchą — Musiałem nakarmić Robina.

- Nie ma problemu. Nie zrobiłem i tak zbyt wiele. Dziś mam... niewielki problem z ruszeniem się — jego policzki pokrył szkarłat -Musiałem w nocy podziękować Panu za kota. -wyjaśnił, po czym spojrzał na Robina — Witaj. Miło mi cię poznać

- Też miałem kiedyś kota — wtrącił niepewnie Robin. Nie wiedział, czy odzywanie się niepytanym jest tutaj dobrze odbierane.

- O! Jak się nazywał? - chłopak spojrzał na niego ciekawsko, przerywając na chwilę pracę.

- Nie miał imienia, to nie był mój kot, tylko Pana, u którego przebywałem. Mieszkał w stodole, w której spałem. Był cały czarny, tylko ma łapce miał jedną małą łatkę. O tutaj — pokazał na wierzch swojej dłoni.

- Musiał być wspaniały. Mój też jest czarny. Zastanawiam się, czy nazwać go pan Miałgregory, czy Kapitan Kociłapka -powiedział, wracając do mycia pokładu.

Henry uklęknął obok niego, również biorąc się do pracy.

- Oba imiona są ładne — stwierdził Robin, a Henry skinął na to głową i kaszlnął cicho.

Oboje zabrali się do pracy, która zdecydowanie najlepiej szła nowemu członkowi załogi.

Godziny mijały im na rozmowach, opowieściach, ale i pracy, która wbrew pozorom, nie mijała tak długo w miłym towarzystwie.

- Powinieneś mieć coś na głowie — stwierdził Henry, przyglądając się Robinowi.

- Ja... Nie mam nic takiego — powiedział cicho chłopak, dotykając swojej głowy.

Faktycznie jego włosy były strasznie ciepłe od prażącego słońca.

- Zaczekaj. Przyniosę ci coś — Chłopak wstał szybko.

Lekki kaszel wyrwał się z jego gardła na szybki ruch. Ruszył w stronę schodków prowadzących pod pokład.

- Dziękuję S... Henry — uśmiechnął się lekko i przeniósł wzrok na Eliana.

- Henry jest dobry — powiedział czarnowłosy chłopak — Lubi Cię.

- Znaliście się wcześniej? - przekrzywił głowę ciekawsko.

- Tak. Służyłem mu gdy jeszcze... był paniczem — wyjaśnił.

- Oh... To musiało być wspaniałe. Zawsze chciałem służyć w jakiejś rezydencji. Chociaż pewnie bym sobie nie poradził...

- Nie było zbyt przyjemnie — przyznał smutno? Wracając do pracy — Dostawałem mniej jedzenia niż psy Pana. Ale mogło być też gorzej — zaznaczył od razu

- Oh, tutaj będziesz dostawał dużo jedzenie! Zobaczysz, może mój kot Ci coś upoluje — rozmarzył się, a Robin uśmiechnął się na to jedynie.

Niewinność tego chłopaka była urokliwa.

- Proszę — usłyszał, czując, jak Henry zakłada mu coś na głowę — To Cię ochroni przed słońcem.

- Dziękuję — dotknął chusty na głowie z uśmiechem.

- Wiem, że nie jest to nic najlepszego, jednak zawsze to coś więcej niż nic — powiedział, po czym na nowo sięgnął po szczotkę do szorowania. - W takich chwilach tęsknię za moim pałacowym życiem — zaśmiał się.

- Jak dla mnie to i tak wiele — oddał uśmiech. - Poza tym... dobrze sobie radzisz w tej pracy -niepewnie go pochwalił.

- Dziękuję, choć chyba nigdy Ci nie dorównam! - na nowo cała trójka się zaśmiała.


___________________________

Witamy w ten ponidziałkowy dzień!
🫶🏻❤️

Jak humory? Muszę przyznać, że u mnie bardzo dobrze, mam nadzieję,
że i u was podobnie.

<Mówi wewnętrznie umierając podczas czytania Pieśni o Achillesie>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top