| Rozdział 32 |
Henry zapiszczał i zaczął chichotać dumny z siebie.
- Przebieraj się — wskazał ruchem głowy na szafę — Raz dwa.
- Nie — założył ręce na piersi, patrząc na niego z wyzwaniem.
- Nie? - uniósł brew.
Rzadko mu odmawiano. Chociaż... Odkąd pojawił się Henry coraz częściej.
- Jeśli chcesz, żebym się przebrał, sam będziesz musiał to zrobić — uśmiechnął się słodko. Chciał poczuć dłonie mężczyzny na sobie.
- Nie poradzisz sobie? - zapytał mężczyzna, a kąciki jego ust się uniosły.
- Nie, w końcu jestem paniczem — rozłożył dłonie, uśmiechając się psotnie.
Ten skinął głową, po czym podszedł i delikatnie rozpiął jego koszulę.
Uśmiechnął się lekko, zsuwając mu ją z ramion.
Henry odetchnął zadowolony, wplątując dłoń we włosy mężczyzny. Czuł się idealnie z jego ciepłym ciałem obok i dotykiem na jego teraz już nie do końca gładkiej skórze. Fizyczna praca jednak odbiła się na nim znacząco. Palce odziane w sygnety sunęły po lekkich mięśniach chłopaka, który patrzył na mężczyznę. Edward natomiast po chwili uklęknął, zaczynając zsuwać mu też spodnie, co spotkało się z jeszcze większym zadowoleniem niewolnika.
- Jesteś do tego stworzony — skomentował rozbawiony. W jego bieliźnie widać już było jednak duże wybrzuszenie.
- Powinienem Cię ukarać za niewykonywanie poleceń kapitana — wymruczał powoli, przymykając oczy i jeżdżąc ustami po jego udzie.
- Ukarać powiadasz? - otarł się o jego twarz kroczem, domagając większej ilości pieszczot -Uważasz, że się źle zachowałem?
- Nieposłuszny swojemu Panu — wyjaśnił, lekko dotykając jego męskości.
- Więc może powinien mnie Pan ukarać? -zamruczał podniecony ich małą zabawą.
- Tak, taki mam zamiar — wciąż klęcząc, ustami dotknął przez bieliznę jego członka, ją również zsuwając. Nabrzmiały penis prawie uderzył w policzek mężczyzny.
Panicz odchylił głowę. Jego oddech przyspieszył wyraźnie. Zaraz po tym jęknął głośno gdy poczuł usta i na nim. Przymknął oczy na tę przyjemność. Szybko został doprowadzony na skraj. Młodość nie pozwalała mu na wytrzymanie zbyt długo. Wtedy mężczyzna odsunął się nagle i podniósł z kolan.
- A-ah! - Henry zachwiał się i skrzywił. - Czemu przestałeś!? - sięgnął do swojego krocza.
- To Twoja kara — wyprostował się, poprawiając swoją koszulę.
- To... Okrutne! - zaczął sam szybko się dotykać, nie mogąc znieść okropnego swędzenia.
Ten zatrzymał jego ręce i położył za głową, krzyżując jego nadgarstki i zamykając w jedną dłoń.
- Nie próbuj — powiedział i połączył ich usta w pocałunku.
Chłopak oddał słodki pocałunek, jednak spojrzał po nim na Pana prosząco — Ależ Panie... to boli. - powiedział żałośnie.
- Boli, ale zaboli bardziej jeśli się dotkniesz bez mojej zgody — naciągnął na niego białą koszulę i obcisłe spodnie.
Od razu powstała w nich śliczna wypukłość widoczna dla wszystkich. Henry zasłonił się dłońmi, czując, jak jego policzki się rumienią -Nie lubię cię, wiesz?
- Wiem, - sięgnął po płaszcz i zawiązał mu go na szyi. Ten był długi, sięgał mu niemal za kolana. Z obszernym kapturem — Tak jest dobrze.
- Wyglądam jak służebnica boża — przyznał, jednak opatulił się mocniej płaszczem.
Pachniał jak kapitan.
- Nie przeszkadza mi to — odparł — Bądź łaskaw przygotować się do drogi — odparł, po czym zamyślił się i sięgnął za pas, wynajmując zza niego mały sztylet i wkładając w dłoń chłopakowi.
- Dawać broń niewolnikowi? Nie uważasz, że to nie mądre? - ukrył narzędzie za paskiem.
- Jeśli coś Ci się stanie, nie wybaczę sobie tego. Wiesz, jak się nim posłużyć? - zapytał poważnie.
- Tak, nie wiem, czy pamiętasz, ale już wcześniej mówiłem ci, że potrafię walczyć. Co prawda zgodnie z pewnymi zasadami... ale wydaje mi się, że będę w stanie o nich zapomnieć i przejść na bardziej barbarzyński typ walki.
- Nie ma dobrego czy złego stylu walki. Najważniejsze by walka obroniła Cię przed śmiercią. Zasady nie mają wtedy znaczenia.
- Rozumiem — skinął głową, doprowadzając się do porządku. Po krótkiej chwili był już gotowy na opuszczenie pokładu.
***
Gdy wyszedł na zewnątrz, od razu dostrzegł niewielki port, do którego właśnie dopływali. Jego oczy rozbłysły na widok takiej ilości ludzi. Szczerze już miał dość tych samych gęb.
Oparł się o burtę, nie wiedząc, na czym zawiesić oczy. Wcześniej zapewne skrzywiłby się tylko na widok brudnego portu, teraz jednak cieszył się jak dziecko.
- Pięknie prawda? - usłyszał za sobą męski głos jednego z piratów
- Tak, dawno tak się nie cieszyłem — przytaknął zadowolony.
- Minęło wiele tygodni, odkąd ostatni raz byliśmy na brzegu. Mimo że to nie Tortuga i tak jest przyjemnie.
- Według ciebie Tortuga to przyjemne miejsce? - uniósł brew — polemizowałbym. Mam nadzieję, że tu będzie trochę miłej — skrzywił się wyraźnie.
- Tortuga to mój świat. Tam się urodziłem — uśmiechnął się z nostalgią w głosie.
- Niezbyt bezpieczne miejsce na narodziny, czyż nie? - oparł się o deski, przyglądając mężczyźnie.
- A co mi to zmienia — wzruszył ramionami — Moja matka mnie tam urodziła i tyle ją widziałam. Choć też wiele nie pamiętam.
- Grunt, że jakoś przeżyłeś bez większych uszkodzeń — powiedział, ze zdziwieniem stwierdzając, że naprawdę cieszy się ze zdrowia pirata.
Zaczął myśleć o załodze jak o... rodzinie?
Potrząsnął głową, by pozbyć się tych myśli.
- No to czas się zabawić — zatarł ręce, by zmienić temat.
- Na razie poczekasz tutaj — na jego ramieniu pojawiła się znajoma dłoń. Ta sama, która wcześniej go głaskała i sprawiała tyle przyjemności.
- Czemu? - naburmuszył się — Chcę już zejść.
- Najpierw trzeba sprawdzić, czy jest względnie bezpiecznie. Byłem na tej wyspie kilka lat temu, jednak od tego czasu mogło się wiele zmienić.
- No dobrze mamo — wywrócił oczami, na co odpowiedział mu cichy śmiech załogi.
Kapitan jedynie trzepnął go w tył głowy i wydał rozkazy. Już chwilę potem znalazł się na brzegu. Henry natomiast obserwował jego poczynania.
Uśmiechał się nikle, bawiąc rąbkiem płaszcza.
Był szczęśliwy. Dawno nie mógł tego przyznać, ale teraz był szczęśliwy.
Posłusznie został na pokładzie gdy kapitan i paru jego ludzi zeszło na ląd. Nie wybierał się nigdzie tym razem, co zademonstrował, siadając na jednej z ławek i przymykając oczy.
Dopiero po chwili mężczyzna machnął do niego dłonią — Chodź!
Podskoczył, nie mogąc się powstrzymać i zbiegł do kapitana na ląd. Gdyby miał ogon, pewnie już zamerdałaby się na śmierć. Jednak gdy tylko jego nogi dotknęły ziemi, zachwiał się i upadł wprost w ramiona mężczyzny.
- Uważaj, - zaśmiał się ten, przytrzymując go — Czyżbyś się nie mógł przyzwyczaić?
- Oh, daj spokój — również się zaśmiał, czując, jak świat w jego głowie wiruje. To było jednak dobre uczucie. Wtulił się w szyję kapitana, starając uspokoić.
- Rozejrzałem się, targ jest niedaleko. Udało mi się również znaleźć karczmę, w której się zatrzymamy.
- Tak jest kapitanie, ale na razie będziesz musiał mnie nosić, bo upadnę — stwierdził, wtulając mu się w ramiona.
Nie czuł już ani odrobimy wstydu.
- Paniczowi wypada? - zaśmiał się, klepiąc go w pośladki, po czym ruszył przed siebie — Idziemy na targ!
- Oczywiście, że tak. Dlaczego miałbym używać swoich nóg skoro mam ciebie? - objął go zadowolony i rozejrzał się po wyspie. Naprawdę mu się tu podobało.
- Idziemy na targ, wybierzesz sobie, co tylko zechcesz — uśmiechnął się.
- Co tylko zechcę? - zapytał dalej rozbawiony. Chłonął kolory miasta i rozmaite różności prezentowane w kramach.
Jarmark był przyjemny, choć pełen różnej ilości zapachów jedzenia i ludzi nie miał zbyt ciekawej woni. Nie zamierzał jednak narzekać. Teraz cieszył się zetknięciem butów z ziemią.
Kapitan co jakiś czas zatrzymywał się, przyglądając różnym ziołom i przedmiotom. Henry natomiast kroczył za nim, przyglądając się wszystkiemu z zainteresowaniem. Ślinka mu ciekła na widok tyłu pyszności. Zdecydowanie po tak długim czasie jedzenia suszonych suchych i czerstwych jedzeń i solonego mięsa wszystko tutaj wydawało mu się przepyszne.
Rozglądał się dookoła aż do momentu, w którym zastygł, wpatrując się w punkt przed sobą bez najmniejszego ruchu.
- Henry? - Mężczyzna zatrzymał się kawałek dalej, odwracając.
Od razu dostrzegł, że jasnowłosy przestał za nim podążać. Rozejrzał się wzrokiem za spojrzeniem chłopaka. Zmarszczył lekko brwi, nie do końca wiedząc, w co ten się wpatruje. Jego zdaniem nie było tu nic, co mogłoby wzbudzić jego uwagę. Kramy z jedzeniem, kosztownościami, wyrobami z bursztynu i pereł i targi niewolników.
Chłopak nie zareagował. Oddychał szybko i urywanie. Po chwili ruszył przed siebie, podchodząc do klęczących w jednej linii chłopaków, związanych jednym sznurem.
- Henry stój! — mężczyzna ruszył za nim i złapał go za ramię — Co robisz?
- T-to - zaciął się. - Ja go chyba znam -wyszeptał ledwo słyszalnie, wskazując na jednego z niewolników.
Edward przyjrzał mu się natomiast kupiec, który prezentował młodych związanych chłopców, odzianych jedynie w przepaski na biodrach uśmiechnął się, ukazując krzywe, gdzieniegdzie złote zęby.
- Jesteś zainteresowany Panie? - wskazał na kilku z nich, natomiast Henry zbliżył się jeszcze o krok, uważanie przyglądając się klęczącemu ze zwieszoną głową niewolnikowi. Jego włosy były ciemne a karnacja twarzy śniada, choć ciężko było mu przyznać czy to jej naturalny odcień, Czy przypadkiem nie brud.
Przygryzł wargę, podchodząc jeszcze bliżej. Musiał to sprawdzić, musiał ocenić czy...
Wtedy twarz chłopaka uniosła się, a on sam wbił spojrzenie w panicza, stojącego przed sobą. Szybko jego wzrok zmienił się w przerażony, a on sam cofnął się, choć liny zdecydowanie mu na to nie pozwalały.
Wzrok, jaki wbił w chłopaka, był taki... Bolesny i przestraszony. Jak rannego zwierzęcia.
- Nie — wymruczał Kapitan, przenosząc oczy na Henry'ego.
- Tak! - krzyknął w tym samym momencie jasnowłosy ku większemu przerażeniu w oczach niewolnika.
Edward zmarszczył brwi.
- Henry, idziemy...
- Posłuchaj mnie — Młodszy podszedł szybko do Edwarda i pociągnął go trochę w bok -Proszę... Czy stać cię by kupić jednego z tych chłopców?
- Stać mnie, by kupić ich wszystkich, jednak czemu miałbym to zrobić? I tak już za wiele mam ludzi na pokładzie. Nie zamierzam brać kolejnych.
- Jeden z nich kiedyś służył w mojej rezydencji i... chyba jestem trochę odpowiedzialny za to, że się tu znalazł.
- Co masz na myśli — ten zmarszczył brwi.
- Kilka wiosen temu postanowiłem zadworować siebie ze znajomego mojego ojca. Rozpiąłem popręg konia, na którym miał jechać na polowanie. Niestety w czasie drogi mężczyzna spadł z konia i poważnie uszkodził sobie rękę. S-sądziłem, że oni go tylko odesłali za złe oporządzenie konia... Nie, że go... -spojrzał na niewolnika teraz wpatrującego się w nich.
Kapitan uniósł brew — Popełniłeś błąd, jednak co da mi wykupienie go? - zapytał, gdy w tym czasie to właśnie ten chłopak został postawiony na podwyższeniu, a sprzedawca rozpoczął licytację.
Henry zacisnął oczy — A co byś za to chciał?
- Co masz na myśli? - przekrzywił głowę.
- Co mogę zrobić, żebyś go wziął? Nie daruję siebie jeśli któryś z tych obrzydliwców go weźmie — wskazał na licytatorów.
Jeden z nich ostentacyjnie przyciskał sobie głowę innego chłopaka do krocza i patrzył na niewolnika oblizując usta
- Zależy Ci na nim...? - odetchnął, przenosząc wzrok na niewolnika,
- Tak Panie... - przyznał cicho.
- Obiecałem, że dostaniesz, cokolwiek zechcesz, jeśli twoim życzeniem jest on, kupię Ci go — skinął głową.
Twarz Henry'ego rozjaśniła się — Dziękuję Panie — przytulił się do niego krótko, po czym pociągnął do licytacji.
Kapitan bez słowa, ignorując wykrzykiwane liczby, po prostu wyjął sakiewkę złotych monet — Biorę go — wskazał na chłopaka, rzucając ją pod nogi sprzedawcy.
Kupiec uśmiechnął się szeroko, chwytając sakiewkę i zaglądając do niej. — Sprzedane temu szanownemu Panu — wykrzyknął zadowolony. - Mam nadzieję, że zakup się sprawdzi.
Henry w tym czasie podszedł do drugiego niewolnika i delikatnie dotknął jego ramienia — Robin... - wyszeptał.
___________________________
Cóż, akcja się toczy. Jak wam się podoba? Jakieś spekulacje?
Jak tam rozpoczęliście swój kwiecień? 💓🌱
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top