| Rozdział 31 |

Henry zamknął oczy, oddychając głęboko. Czuł się teraz dziwnie bezpiecznie i dobrze.

- Dziękuje. - Powiedział nagle — Za wszystko...

- Za porwanie Cię z rodzinnego statku także? - wymruczał kapitan, pomiędzy pocałunkami.

- Poniekąd? Dzięki temu otworzyły mi się oczy. I nigdy nie byłem aż tak szczęśliwy — przyznał, odchylając głowę.

- Zniewalając Cię, dałem ci wolność — uśmiechnął się mężczyzna, po czym opadł na plecy i odetchnął głęboko — Może inną niż miałbyś na myśli...

- Sam nie wiem, dlaczego, ale teraz czuję się tu jak w domu. Tęsknie tylko za siostrami i matką.

- Jakie to uczucie...? - zapytał Edward, patrząc w sufit, nie przerwanie gładząc włosy chłopaka.

- Tęsknota? Nigdy nie tęskniłeś za nikim? -zapytał zdziwiony Henry.

- Raz mi się zdarzyło, tęskniłem za Tobą gdy ode mnie odszedłeś — skinął głową — Ale nigdy nie poznałem, czym jest tęsknota za rodziną.

- Tęskniłeś za mną? To raczej była... złość -wymruczał. - Musiałbyś mnie kochać, by za mną tęsknić, albo... Czuć do mnie coś więcej.

- Skąd wiesz, że tego nie czynię? -  przeniósł na niego swoje spojrzenie — Sądzisz, że pirat uważany za bezwzględnego i okrutnego dla innych nie potrafi miłować?

- Sam już nie wiem co sądzić. - odetchnął, przytulając się do niego — Naprawdę mnie miłujesz?

- Cóż... Nie do końca poznałem sens miłości. Jak możesz opisać to uczucie?

- Sam nie wiem. - Jasnowłosy oparł się o jego ramię — To takie ciepło w sercu, uczucie, że mógłbyś dla tej osoby zrobić wszystko, nawet poświecić życie. Radość na jej widok, radość gdy ją słyszysz... Poczucie, że gdyby zniknęła, twoje życie zupełnie by się rozpadło. Nie wiesz też, jak mogłeś wcześniej żyć bez tej osoby.

Ten skinął głową — W takim razie moje serce w pełni należy do Ciebie — uśmiechnął się.

Henry uśmiechnął się na te słowa, po czym odetchnął, a mężczyznę spojrzał na niego.

- Niedługo zejdziemy na ląd — wymruczał kapitan.

- Taki... Jak ostatnio? - zapytał przestraszony i  wtulił się w niego.

- Załoga jest z lekka nie wyżyta, potrzebują się rozluźnić. Poużywać, zająć się kurwami. Trzeba też zaopatrzyć się w żywność. - wzruszył ramionami.

- Zdecydowanie mi się to nie podoba. - skrzywił się — Zapewne kolejna wyspa śmierdząca piratami?

- Jak każda, do której tacy jak my mogą zawinąć do portu bez strachu przed stryczkiem. - powiedział, po czym uniósł jego podbródek — Nie odstąpisz mnie ani na krok, nie chcę, aby ostatnia sytuacja się powtórzyła.

Henry niechętnie wtulił się w dłoń — Może jeszcze weźmiesz mnie na smycz, co?

- To byłby dobry pomysł, może uda mi się jakąś zdobyć na lądzie — uśmiechnął się.

- Nawet nie próbuj! - prychnął rozbawiony i uderzył go w ramię.

- Bo co? - ten uniósł w rozbawieniu brwi.

- Bo, bo... - zmrużył oczy — W nocy odetnę ci penisa!

- Odetniesz? - uniósł wzrok i uśmiechnął się lekko — Aż zadrżałem... - przybliżył usta do ucha chłopaka — Ze strachu...

- A żebyś wiedział! - zarumienił się, czując ciepły oddech na małżowinie — Nie jestem psem, żeby chodzić ze mną na smyczy — uniósł dumnie głowę, prezentując szyję.

- Nie, oczywiście, że nie, ale chyba lepiej byś się nie oddalał, niż znów wpadł w czyjeś ręce?

- Tak... Masz rację Panie — przytaknął, zawstydzony.

- Jest coś, czego byś chciał? - zapytał mężczyzna.

- Sam nie wiem, chyba mam wszystko. -zastanowił się chwilę. - Ale chciałbym przejść się z tobą. Mam dość oglądania ciągle tych samych mord. Chciałbym zobaczyć jakieś inne. Nawet jeśli mają należeć do innych zachlanych piratów. Jestem już w stanie wymienić wszystkie pieprzyki na twarzach każdego z załogi — skrzywił się.

- Będziesz mógł sobie wybrać, co tylko zechcesz — uśmiechnął się — A teraz ruszaj się, czas do pracy. Muszę sięgnąć za ster.

- Tak jest, kapitanie! - zaśmiał się Henry.

***

Widok lądu nawet tak niewielkiego po tak długim oglądaniu jedynie morza był naprawdę pięknym widokiem. Henry już od samego rana stał na dziobie i trzymając się masztu, by nie stracić równowagi, obserwował go wzrokiem. I to również on pierwszy wykrzyknął słowa:

- Ląd na horyzoncie!

Po których nastąpiła fala okrzyków radości i wiwatów.

Chłopak poprawił swoje już zdecydowanie przydługie włosy pod narzuconą na głowę chustą chroniącą przed słońcem i się uśmiechnął. Jego nagie stopy zwinnie zeskoczyły z podwyższenia i znalazły się przy sterze, który trzymał Kapitan.

- Nie sądziłem, że masz tak dobry wzrok — uśmiechnął się ten znad teleskopu. Bez niego pewnie nie odróżniłby linii wody od nieba, nie mówiąc już o lądzie.

- Zdrowa dieta przez większość życia robi swoje. No i młody wiek, staruszku — zaśmiał się, zerkając na kapitana rozbawiony. Chciał już wreszcie stanąć na stałym lądzie.

- Może i staruszek, ale krzepę i siłę wciąż mam — uśmiechnął się — A i myślenie idzie mi nie najgorzej — Dodał — Najpóźniej w nocy znajdziemy w porcie.

- Schodzimy od razu? W noc chyba nie będzie najbezpieczniej? Chociaż w dzień chyba nie będzie lepiej — skrzywił się.

- Jak już dostrzegłeś, nocą łatwiej zatopić się w tłumie, jednak z tego co widzę, ląd ten nie jest strzeżony, a i martwych wisielcy nie widzę. Tak więc wieczór może być odpowiedni. Chcesz spędzić noc na brzegu?

- Chciałbym. Brakuje mi stabilności — oparł głowę o jego ramię.

Przyzwyczaił się już do panującego na statku braku ogłady. Nie wstydził się więc takiego okazywania uczuć. Wydawało mu się to teraz całkiem normalne.

- Spędzimy noc w jednej z karczm. Kilka sztuk złota i znajdą nam z pewnością przyjemny pokój, chodź osobiście wolę własną koję.

- Może jakoś go wykorzystamy? -zaproponował Henry, patrząc na niego wymownie.

- Jakoś? Zamierzasz się upić czy wykorzystać jakąś kurtyzanę? - uniósł kącik ust.

- Może obydwa? Skoro już trzymam z piratami to niech, chociaż zasmakuje waszych przyjemności.

- Nie uważasz już, że jedynym znośnym alkoholem jest wino pite z wypolerowanego kielicha? - zapytał z rozbawieniem Edward.

- Z kim przystajesz, takim się stajesz, jak to powiadają — skinął głową.

- Cóż, w to akurat nie wątpię — uśmiechnął się — Zbieraj się lepiej do pracy, chyba droga do lądu nie sprawia, że pokład się sam umyje.

Henry jęknął żałośnie i wywrócił oczami. Udał się jednak posłusznie na pokład i wziął się do pracy.

Tam od razu spotkał Eliana, który uśmiechnął się na jego widok — Henry!

- Cześć El - opadł na kolana obok niego. Z zadowoleniem zauważył, że piraci omijają miejsce, gdzie pracuje. Tak wiele zmieniło się przez te parę miesięcy.

- Dziś przybijamy do portu, cieszysz się? — zapytał chłopak.

- Nawet bardzo. Życie na morzu nie jest zbytnio ciekawe — przyznał.

- Już zapomniałem, jak to jest czuć ziemię pod stopami — rozmarzył się panicz.

- Na tej wyspie jest wspaniały targ. A Pan obiecał, że kupi mi coś ładnego, wiesz? -ucieszył się Elian.

- Co takiego? Już wiesz, co byś chciał? - przekręcił głowę.

- Ma mi kupić nowe ubrania. I może nawet dostanę kota? Na statku ostatnio pojawiło się dużo szczurów, a Pan mówi, że jestem na tyle grzeczny, że to przemyśli.

- Kota? Takiego prawdziwego? - zdziwił się lekko.

- Tak! Najprawdziwszego! To wspaniale, prawda?

- Nie wiem jak z kotami na statkach, nigdy nie widziałem morskiego kota — podrapał się po głowie.

- Na naszym statku był już kiedyś kot, ale podczas sztormu trochę mu się umarło — powiedział smutno Henry.

- Umarło? - panicz zmarszczył brwi, ale zaśmiał się cicho na to określenie.

- Tak — też zachichotał — Znaczy, nie wiemy do końca. Bo nigdy nie znaleźliśmy ciała.

- Może gdzieś dalej pływa — wzruszył ramionami Henry, po czym kontynuował szorowanie pokładu.

Pracowali jeszcze przez jakiś czas, oboje pogrążeniu w przyglądaniu się coraz bliżej znajdującemu się zarysowi lądu, który zdecydowanie uniemożliwiał im dokładne mycie pokładu.

- Henry. - usłyszał za sobą znajomy głos.

- Tak? - odwrócił się, unosząc wzrok na mężczyznę i uśmiechając się lekko.

- Idź do siebie, ubierz się. Przyjdę po Ciebie za chwilę — delikatnie przeczesał jego włosy.

- Hmmm... - pobiegł do kajuty, od razu wybierając strój.  Miał zamiar doprowadzić kapitana do szału. Ubrał się najbardziej kusząco, jak potrafił.  Sięgnął po niemal prześwitującą koszulę z wiązaniem na dekolcie, który całkowicie rozsznurował i podciągnął rękawy. Spodnie również odsłaniały mu sporą część pośladków.

Uśmiechnął się dumny z siebie, po czym przeczesał włosy, myjąc twarz w wiaderku stojącym przy drzwiach. Kiedyś nie wyobrażał sobie tego, jednak teraz... Mógł uznać odrobinę czystej wody w kajucie za prawdziwy luksus.

Odegnał myśli, szybko potrząsając głową i uśmiechnął się, słysząc otwierane drzwi. Nonszalancko oparł się o ciężkie biurko

- Wyruszymy gdy tylko słońce zajdzie, wtedy zacumujemy i... - Kapitan zatrzymał się w przejściu, patrząc na chłopaka. Jego oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu. A usta mimo wszystko lekko się uniosły przy kącikach.

- I? - zapytał Henry, jakby nie zauważając zaskoczenia kapitana. W środku jednak śmiał się w głos.

- Co masz na sobie? - zapytał powoli...

- Ubrania? Czyżbyś oślepł? - podszedł do niego spokojnie i ułożył dłoń na jego policzku.

- Nie wyjdziesz tak — dodał twardym tonem.

- Dlaczegóż to? Uważasz, że wyglądam brzydko? Może spytamy załogę...?

- Ten widok zarezerwowany jest dla mnie — jego oczy błysnęły — Nikt inny nie będzie Cię takim oglądał.

- Niestety nie masz nic do powiedzenia -pstryknął go w nos i wyszedł przez otwarte drzwi.

Edward szybkim krokiem dorównał z nim kroku, zastępując mu drogę — Henry, powiedziałam — dodał ostrzej.

Henry psotnie wywrócił oczami — Co ci się nie podoba staruszku? Sam mi kupiłeś takie ubrania.

Ten westchnął jedynie krótko, po czym jednym ruchem podniósł drobne ciało chłopaka i przerzucił go sobie przez ramię, wracając do kajuty.


_________________________

Witajcie!
Macie dziś wyjątkowo długi rozdział. Cieszycie się?

Szykuje się zejście na ląd... Czyżby to czemuś zwiastowało? Jakieś sugestie? 💓

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top