| Rozdział 3 |
Sen mimo miejsca w jakim się znajdował był dość spokojny. Zawsze lubił poczucie bycia kołysanym przez fale i morze. Jego spokój udzielał i jemu. Jakby zupełnie zapomniał o tym miejscu. Lubił wodę, jednak ta, która zetknęła się z jego twarzą podczas spokojnego snu zdecydowanie nie była przyjemna.
Krztusząc się przerażony, poderwał się i usiadł na łóżku chwytając za gardło.
Czyżby woda dostała się do środka kajuty? Okręt tonie?! A może to jego chcą utopić?!
Rozejrzał się widząc nad sobą nieznanego mężczyznę. Wpatrywał w niego swoje oczy, a jego odrażający wygląd i woń alkoholu sprawiła, że ponownie się wzdrygnął. Tym razem jednak z obrzydzenia.
- Wstawaj gnoju, nie ma spania - powiedział, odstawiając kubek wody, którą na niego wylał na szafkę obok.
- T-to... Nie mogłeś po prostu powiedzieć?! - warknął na niego podnosząc się - Jestem teraz przemoczony! - zmrużył na niego oczy.
A co jak się przeziebi?
- Mówiłem, jednakże księżulek niekoniecznie mnie słuchał. Nie zamierzam Cię prosić. Wstawaj i do roboty!
- Mam pracować w mokrych ubraniach? - zdjął z siebie koszulę i wycisnął z niej wodę do wiadra - Żądam nowego odzienia i najlepiej czegoś wierzchniego, poranki są chłodne, wiatr wieje i...
- Możesz bez - ten przerwał mu wzruszając ramionami i wskazując na drzwi - Ruszaj się.
- To jakieś żarty - powiedział załamany, jednak założył na siebie mokre ubranie i przeszedł przez drzwi. Chciało mu się wymiotować ze smrodu, a do tego drżał z zimna.
- Nie mam obuwia - powiedział rozglądając się.
- Przyzwyczaj się - powiedział ze śmiechem a potem dodał - Co, chłodno Ci? Zaraz się rozgrzejesz. Nic tak nie ogrzewa jak ciężka praca - powiedział.
- Właściwie to ciężka praca wychładza organizm - powiedział, choć nie sądził by to zwierzę go zrozumiało.
Wszedł pewnym i dumnym krokiem na pokład rozglądając się.
Od razu poczuł spojrzenia innych piratów. Zmarszczył nos, czując ten nieprzyjemny zapach. Za jakie grzechy się tu znalazł?
Mamrotał po łacinie przekleństwa pod nosem. Jakoś fakt, że w ten sposób może ich obrażać, poprawiał mu nastrój.
- Co tam mruczysz? - zapytał obojętnie starzec.
- Modlitwę - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Lękasz się śmierci? - zapytał - Nie obawiaj się, gdyby Kapitan chciał pozbawić Cię życia, zrobiłby to w chwili gdy go znieważyłeś. Skoro tego nie uczynił, oznacza że ma inny cel.
- Nie śmierci się lękam. A po za tym znam jego cel. Chce mnie upokorzyć i złamać mojego ducha. - wyprostował się dumnie patrząc na mijanych mężczyzn z góry
- Nie... Tylko Cię wziąć - wzruszył ramionami.
- Wziąć. Tak jak kurtyzanę? - zatrzymał się nagle.
- Nie mów, że nigdy nie wepchałeś swojego kutasa w mokrą cipkę jakiejś ładnej cycatej - powiedział grubiańsko.
- Oczywiście, że nie! Arystokracja czeka z takimi aktami do ślubu - stwierdził, choć nie była to do końca prawda. Mu po prostu nie podobała się wizja stosunku z kobietą. Ich ciała mu się nie podobały.
- Czyli zrobiłeś to wchodząc w dupę mężczyźnie? - obejrzał się na niego przechodząc po między ludźmi.
Henry wstrzymał oddech.
Takie słowa... To było odrażające i to na głos, publicznie!
Co jakiś czas z przyzwyczajenia przenosił wzrok szukając zaskoczenia na twarzach innych, wywołanym takimi grubiańskim słowami, nie znalazł go rzecz jasna. Ani jego, ani choćby zainteresowania tematem. Ewidentnie takie rozmowy były tu na początku dziennym.
- Mężczyźni nie powinni współżyć razem, przecież... to nie ma sensu. Zresztą odbyt nie służy do tego w przeciwieństwie do pochwy - zarumienił się - Jak śmiesz w ogóle spekulować, że zrobiłbym coś takiego?
- W twoim wieku ruchałem się po kątach z czym się nasunęło. Chłop czy baba - wzruszył ramionami - Byle zaspokoić.
- W takim razie jesteś obrzydliwym zwierzęciem - wymruczał po łacinie.
Zaczął się bać. Czy ktoś tu zechce go tknąć? Czy... zmusi go do przyjęcia w siebie swojego brudnej męskości?
- Skończ te modły. Zaraz dostaniesz żarcie. Jakieś życzenia? - spytał teatralnie.
Wyczuł kpinę w jego głosie, więc nie odpowiedział. Nie będzie się upokarzał. Chciał po prostu zjeść porządny posiłek. Spodziewał się, że nie będzie zbyt... wybitny.
Resztę drogi pokonali w ciszy. Chodź, nie... Po prostu żaden z nich nic nie mówił. Zamieszanie jakie dobiegało zewsząd nie można było bowiem nazwać ciszą. Prędzej jej przeciwieństwem
Książę oddychał głęboko krocząc dumnie za swym przewodnikiem. Nie miał zamiaru pokazywać, że się boi. W końcu dotarli do pomieszczenia, które jak mniemał było jadalnią.
O ile można było to tak nazwać.
Tam przy kilku drewnianych stołach siedziała część załogi. Jedni jedli, ini grali w karty lub kości, inni rozmawiali... Chodź bardziej mógł to określić jako wydzieranie się na siebie z nieokreślonego powodu.
Opiekun podał Henry'emu kawałek chleba z solonym, surowym mięsem i suszone jabłko. Do tego rozwodniony rum.
- Jedz - powiedział wskazując na stolik obok. Jak na pirackie warunki znośne niezłe śniadanie.
- Nie usiądę tutaj, nie z nimi - spojrzał na wskazane wolne miejsce po między innymi mężczyznami.
- W takim razie usiądziesz na ziemi. Właściwe tak by wypadało skoro jesteś niewolnikiem - zaśmiał się jakiś pirat wskazując na podłogę - Prawda chłopcy? - inni mężczyźni go poparli.
- Nie... Nie jestem żadnym niewolnikiem! Jak śmiesz?! - wycedził i gdyby nie trzymana żywność jego dłoń z pewnością już dosięgnęli by mężczyzny.
- Ależ jesteś. Oddałeś wolność za życie tej załogi, wszyscy to słyszeli. Więc na ziemię i jedz, bo potraktuję cię batem - zaśmiał się znów.
- Myślisz, że się Ciebie boję? - syknął - Takie beli? - roześmiał się.
- Jak wolisz - wyjął bat zza paska - Przytrzymajcie go. Spokornieje panienka po paru razach.
Chłopak cofnął się krok.
- N-nie masz prawa - wycedził. Jego głos niebezpiecznie zadrżał.
- Ależ mam. Odmawiasz jedzenia i obrażasz załogę. Dwa przywinienia jak na niewolnika. Jeśli jednak uklękniesz, poprosisz o wybaczenie i zjesz na podłodze daruję Ci -powiedział, jakby napawając się jego upokorzeniem.
Henry umilkł na chwilę - Niedoczekanie twoje, nie masz prawa podnieść na mnie ręki.
- No to bat! - zakrzyknął wesoło a dwóch mężczyzn wstało od stołu zbliżając się w jego stronę, i mimo wycofania się w tył chłopaka, przytrzymali go i odwrócili.
Podwinęli mu koszulę ukazując nieskazitelne plecy.
- Puście mnie! Zostawcie! - zawołał nieco piskliwie, przestraszony.
- Raz - powiedział mężczyzna i zamachując się batem i uderzając go niezbyt mocno.
Jednak już po tym jednym uderzeniu nogi chłopca ugięły się a on zawył przeraźliwie. To tak bolało, że przed jego oczami pojawiły się mroczki.
- Zobaczcie Panowie jaka panienka!
- stwierdził bosman, widząc jak ten reaguje - Może powinien dostać ręką? W końcu nie wypada bić kobiet batem.
Śmiech sprawił, że z jego oczu wypłynęły łzy. Nienawidził ich, tak bardzo ich nienawidził!
Zaczął drzeć.
- Ojej... księżniczka jest smutna? -
jakiś inny mężczyzna zaszedł go od przodu widząc jego łzy.
Ten zacisnął powieki. Znów próbował się wyszarpnąć. Jego jasne, zazwyczaj idealnie ułożone włosy spadły mu na zapłakaną twarz.
- Dobra chłopcy, starczy. Puście chłopaka - odezwał się głos, którego wcześniej nie słyszał. - Ja z nim pomówię.
Gdy tylko żelazne uściski puściły go, Henry opadł na kolana chowając twarz w dłoniach. Czuł ból, mimo że został uderzony tylko jeden raz.
- Spokojnie - dłoń zaczęła gładzić go po włosach - Zjedz trochę. Zaraz zaczynasz pracę - mężczyzna postawił go do pionu i posadził na ławce. Podał mu chleb.
- Zostawcie mnie! Wszyscy zostawcie! - powiedział żałośnie kuląc się bardziej.
Nie da rady znieść więcej!
- Shhh... Uspokój się. Henry tak? - mężczyzna rozstawił ręce, jednak nie dotknął go - Nic ci nie grozi. Oddychaj. Za pierwszym razem wszyscy tak reagują - pocieszył go.
Ten uniósł na niego zapłakane oczy. Upokorzenie i wstyd jaki czuł były tak ogromne...
- K-kim jesteś? Jeśli... Jeśli zamierzasz mnie wyśmiewać odejdź, nie potrzebuję twoich rad.
- Zwą mnie Desmond - powiedział łagodnie - Nie uczynię ci szkody i nie uważam, żeby to co się dzieje było zabawne. Nie bój się dzieciaku. -podszedł bliżej wyciągając ku niemu dłoń.
Ten cofnął się od razu, jednak przypatrywał mu się. Ten mężczyzna miał taki spokojny głos...
- Tak... Tak dobrze... zjedz, musisz mieć siłę - podał mu chleb samemu siadając obok - Nie martw się łzami. Każdy za pierwszym razem ryczał.
- Z-za pierwszym razem? - przekrzywił głowę.
- Przy pierwszej chłoście - wyjaśnił łaskawym tonem przyglądając się jak ten skubie chleb. Sam również zaczął spożywać śniadanie.
- Ale... Ja dostałem tylko raz - powiedział czując jak ból ustępuje. W zasadzie... Ten bat wyglądał inaczej niż ten kapitana był krótszy i grubszy. - Czy... Zostanie mi blizna? - zapytał, na co mężczyzna przyjrzał się jego plecom.
- Nie, masz jedynie jasną pręgę. To narzędzie służy do dyscypliny niż typowej chłosty. Ma zaboleć przez chwilę, potem zniknie. Jednak inne baty są dużo gorsze - powiedział spokojnie.
- Ja nie miałem takiego szczęścia za pierwszym razem. A wyłem jak dziewica. - uniósł kącik ust.
- Nie chcę już więcej tym dostać, po za tym, ja... nie zrobiłem nic złego. Tylko nie chciałem jeść jak pies - zgarbił się ocierając oczy.
- Spokojnie dzieciaku. - powiedział mężczyzna klepiąc go po plecach.
- Ał! - syknął od razu na ból, kuląc się.
Ciemnowłosy zaśmiał się z rozbawieniem - Dobrze. Teraz chodź, czas do pracy. Mój dzieciak cię wprowadzi - pstryknął palcami a z za stołu wyszedł chudy, drobny chłopak. Od razu klęknął obok. Miał czarne roztrzepane włosy i brązowe oczy. Również był mizernej postury nie posiadającej mięśni.
Był młodszy? A może w jego wieku?
Nie wiedział, jednak zauważył, że znacznie wyróżniał się z tłumu zapijaczonych, odrażających piratów.
- To Henry, będzie pracował przy myciu pokładu tak jak ty - mężczyzna pogłaskał go po głowie z uśmiechem - Wprowadź go i pokaż co ma robić. Dasz radę?
- Tak, Panie - pokiwał głową ochoczo - Mam iść teraz...?
- Zgadza się. Najadłeś się? - dopytał jeszcze chcąc się upewnić. Jego dłoń zjechała mu na kark.
- Tak, Sir. Zjadłem wszystko - powiedział radośnie.
- Grzeczny chłopiec. Jeśli ładnie zajmiesz się nowym kolegą wieczorem cię nagrodzę - schylił się i pocałował chłopaka w głowę - Idźcie. A ty, jeśli nie chcesz powtórki z batem lepiej nie rób problemów.
- Nie chcę - wymamrotał niechętnie panicz i ruszył za chłopakiem powoli. Przynajmniej teraz nieco się najadł. Może wcześniej nie tknął by takiego jedzenia, jednak teraz, nie chcąc umrzeć z głodu nie miał wyjścia.
- To... Ciebie wczoraj zniewolili, tak? - spytał czarnowłosy, idąc sobie radośnie. Był widocznie szczęśliwy.
- Mhm - wymruczał z niezadowoleniem. Czy naprawdę był aż taką sesnsacją?
- Spodoba Ci się tu. To naprawdę dobry statek. I nie biją jeśli jest się grzecznym - posłał mu uśmiech i przeciągnął się wdychając świerze powietrze. - Gotowy do pracy?
- Nie - prychnął, rozglądając się. Wreszcie mógł odetchnąć, nie czuć tutaj było smrodu a słońce przyjemnie go grzało.
- Oh - chłopak skulił się wyraźnie - Ale... musisz pracować. N-nie chcesz..?
- Co mamy robić? - powiedział niekoniecznie zadowolony.
Rozejrzał się w około. Wszędzie roiło się od zapracowanych mężczyzn. Jedni zataczali się a od innych czuć było jedynie alkoholową woń. Henry miał wrażenie, że mało kto zwraca teraz na niego uwagę. Czy to przez brak wytwornego stroju? Stan włosów czy brak obuwia?
Poczuł jak rumieńce wstępują na jego policzki. Mieli go... Za jednego ze swoich.
Czy mogło być gorzej?!
__________________________
Dzień dobry skarby!
Jak mija wam czwartek? Mi, mimo nieprzespanej nocy wyjątkowo dobrze. I nawet nie jest tak zimno na dworze. To już sukces!
Podobał wam się rozdział? ❤️💙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top