| Rozdział 12 |
- Proszę — wyskomlał jeszcze cicho, patrząc na niego błagalnie, zaszklonymi oczami. Wiedział, że bat zostawi mu szramę do końca życia.
Ten przymknął na chwilę oczy.
- Nie potrafisz, choć na chwile umilknąć, Henry? - zagryzł wargi.
Choć usilnie próbował, nie był w stanie zamachnąć się tak, jak tego chciał. Jakby niewidzialna siła zatrzymała jego rękę w powietrzu.
- B-boję się — powiedział, patrząc na bat z przestrachem — Czy on przetnie mi skórę...? Wykrwawię się na śmierć? - wyjąkał.
- Jeśli uderzę wystarczająco dobrze, możesz mieć ranę nawet do kości. Nie wspominając o urażeniu mięśni. - prychnął, próbując wyobrazić sobie jak ta śliczna alabastrowa skóra, zmienia się w to, co właśnie wypowiedziały jego usta.
- Proszę nie... Nie zniosę tego — skulił się w kulkę — To były perfumy! - wypłakał, również wyobrażając sobie gołe kości na swoim kręgosłupie. Już wolał się upokorzyć. I tak po chłoście będzie zmuszony się przyznać.
- Co? - powtórzył, marszcząc brwi.
- To, co zabrałem — sięgnął po koszulę nocną, i drżącą dłonią wyjął z niej pachnidła. - Nie mogę znieść tego zapachu. Proszę, nie chciałem ich ukraść! Tylko ukryć, żeby nikt ich nie użył, a potem oddać. Przysięgam!
- Przecież... Powiedziałem ci wczoraj, że jeśli nie chcesz czuć tego zapachu, nie będę ich używał — powiedział już nieco łagodniej.
Henry patrzył jedynie w podłogę, poddańczym wzrokiem. Pozwoliłby włosy opadły na jego twarz, przysłaniając oczy.
A obiecał sobie, że nie będzie błagał...
- P-proszę nie rób tego... Nie bij mnie tym...
Ten westchnął głęboko.
- Ale to wciąż była kradzież, Henry — powiedział, obracając bat w dłoniach — Znieważyłeś mnie i naruszyłeś przestrzeń, która należy do mnie. - wskazał na wciąż pootwierane szafki — Gdybyś mnie poprosił, sam bym się ich pozbył gdybym wiedział, że to takie ważne dla Ciebie, chłopcze...
Dolna warga zadrżała tak, jakby znów miał ochotę wybuchnąć szlochem. Widząc, że nic nie zdziała, ułożył się ponownie klatka piersiową na łóżku i zacisnął oczy. Może chociaż nie uderzy go dwadzieścia razy?
Kapitan odetchnął głęboko, po czym odrzucił bat na podłogę. Nie próbował się nawet oszukiwać, że nie jest w stanie uderzyć tym chłopaka. Nie mógł też jednak odpuścić mu tego jak się zachował...
Szybkim ruchem złapał za klamrę swojego pasa i wysunął ze spodni.
Henry znów zmarszczył brwi, słysząc ten dźwięk.
Pas... Dostanie Pasem.
Odetchnął z pewnego rodzaju ulgą. Nim już kiedyś dostał i od swojego nauczyciela i od ojca.
Mężczyzna stanął za jasnowłosym, po czym zamachnął się pierwszy raz, trafiając w sam środek jego pośladków. Wiedział, że to nie pozostanie na jego skórze nic prócz krótkotrwałego zaczerwienienia.
Młodszy pisnął cicho, podskakując, jednak od razu znów przybrał pozycję, starając się oddychać. To zaraz się skończy... Już zaraz. Musi pokazać, że jest silny, w końcu był de Badlesmere!
Kapitan ponowił zamach przez jeszcze siedem razy i odetchnął głęboko. Czuł się... Inaczej niż zwykle. Jakby dopadły go wyrzuty sumienia. Lub coś... W tym rodzaju. Nie, to nie mogły być wyrzuty sumienia. Wyzbył się ich już tak dawno!
Przeniósł wzrok na panicza.
Henry wypłakiwał sobie oczy w poduszkę, a całe jego ciało drżało. Czuł się tak, jakby jego skóra płonęła żywym ogniem.
Kapitan odrzucił pas na łóżko i kucnął przy chłopaku — Cicho już — sięgnął do jego głowy.
- Już? - podniósł oczy na starszego i otarł swoje łzy. Nie chciał, je widział, choć na to było już za późno. Czuł ból, ale nie taki, jakiego się bał. Fakt, ze nie dostanie batem, bardzo go uspokajał. Równocześnie jednak zastawiał. Skąd u kapitana taka decyzja?
- Już po wszystkim — powiedział, troskliwie gładząc go po loczkach — Już po wszystkim Henry
- M-mhm -przysunął się do niego i zastygł w jego ramionach. Nie zamierzał go jednak objąć. Zaczął wdychać jego zapach. Ten był tak przyjemny....
- Chodź — wciągnął go na łóżko i przysunął do swojej klatki piersiowej — Obiecaj mi, że więcej się tak nie zachowasz.
- Wiem, że kradzież jest zła, po prostu — spiął się po raz kolejny, na to wspomnienie.
- Opowiedz mi — powiedział łagodnie, sięgając po kapę z pościeli i przykrywając nią wciąż nagiego chłopaka.
- Nie chce. To... nie — pokręcił głową, nadal na niego nie patrząc.
Co by zrobił jego ojciec gdyby zobaczył go skarżącego na innego szlachcica jakiemuś piratowi? To byłaby hańba.
- Nikomu tego nie wyjawię. Mam chodź odrobinę honoru — odparł.
-Ale wykorzystasz przeciw mnie — powiedział, patrząc w jego oczy ze smutkiem. Tym razem jednak nie było w nich gniewu.
- Dlaczego miałbym to zrobić...? - zapytał cichym głosem.
- Bo wszyscy to robią. Zawsze — ponowił próbę odsunięcia się od niego. Nie powinien lubić jego ciepła...
- Ale ja jestem inny — powiedział łagodnie — Zaufanie jest ważne, ja ci zaufałem.
- Zaufałeś? - spytał, nie do końca rozumiejąc.
- Powinienem publicznie Cię wychłostać. Zwłaszcza za to co zrobiłeś. Tymczasem ty widziałeś moją słabość. Widziałeś, że tego nie zrobiłem. Jako dobry Kapitan powinienem... Być sprawiedliwy. W każdym innym przypadku właśnie tak bym postąpił jednak w twoim...
- Oh... - Henry kiwnął głową, na znak, że rozumie — Oliver. To szlachcic z zaprzyjaźnionej rodziny. Używa tych perfum — zerknął na flakonik. Bardzo lubił zapach dzikiej róży. Przyjaźniliśmy się, z czasem nawet... bardzo. Jednak kiedyś się upił. Ja stronię od alkoholu, ojciec mi zabraniał pić więcej niż jeden kielich wina. On był starszy... Byliśmy sami w posiadłości, on... Wykorzystał mnie — powiedział słabo, wpatrując się w swoje dłonie.
- Odpowie za to — powiedział delikatnym głosem.
Poczuł dziwne uczucie wściekłości na tego człowieka. I złość na siebie, że nie ochronił Henry'ego, mimo że... Przecież nie mógł tego zrobić. Nawet go nie znał.
- To... skomplikowane. Potem mnie przeprosił i-i... - spuścił wzrok — Przebaczyłem mu. Teraz już i tak się nie spotkamy. Cóż to więc za różnica?
- Jeśli uderzyłbym ci batem, tworząc bliznę, która zostałaby do końca twoich dni, moja prośba o przebaczenie sprawiałaby, że by zniknęła? - zapytał.
- Nie, ale gdybyś zrobił to po pijaku i bylibyśmy od dziecka przyjaciółmi, zapewne bym ci wybaczył.
- Może i byś mi to wybaczył. Jednakże trauma i tak by została. Tak samo jak rana w twoim sercu. - powiedział cichym uspakajającym głosem.
- Być może. Ja... dziękuje. Nie wiedziałem, że piraci mają jakąkolwiek empatię — oparł głowę na jego ramieniu.
Najwyżej usprawiedliwi się później emocjami.
- Cóż, bo nie mają. I na tym zostańmy — uniósł jego podbródek, zaglądając w oczy. Otarł z jego policzków ostatnie łzy — Okazałem ci litość, w zamian oczekuje, że będziesz mnie szanował.
- Oh — ten cofnął się trochę.
Czyli to o to chodziło? Chciał mieć powód, żeby móc postawić mu ultimatum opartym na jego honorze? Nie okazał mu litości, bo go lubił. Miał w tym cel... choć czy miał cię czemu dziwić?
W jego oczach pojawiła się uraza.
Kapitan zmarszczył brwi, widząc zmianę jego mimiki — O co chodzi? - zapytał
- O nic, Panie. - wycedził, podnosząc się z jego kolan - Mogę iść?
- Zostań — powiedział — Jak się czujesz? - zapytał troskliwie.
Miał cichą nadzieję tam głęboko w sobie, że nie skrzywdził go zbyt mocno.
- Głodny — odpowiedział, patrząc na niego z czymś w rodzaju... odrazy?
Zaufał mu! Znów został zdradzony!
Ten mocniej złapał jego podbródek.
- Twoje oczy mówią wszystko, o co chodzi?
- O nic. Powiedzmy, że wmówiłem sobie coś, co jest nierealne — powiedział chłodno.
- To... Znaczy? - uniósł brew, wciąż trzymając jego brodę.
- Pomyślałem, że taki obrzydliwy pirat może mieć uczucia — warknął i się odsunął.
- A nie może? - przekrzywił głowę zaciekawiony.
- Jak widać — stwierdził Henry.
- Czemuż to zmieniłeś zdanie?
- Nie uderzyłeś mnie batem nie z człowieczeństwa, a ponieważ widziałeś w tym okazje do zmuszenia mnie do szacunku. - powiedział wprost
Ciemnowłosy zmarszczył brwi.
- Gdybym chciał zmusić cię do szacunku, strategia byłaby raczej odwrotna. Ale być może masz racje. Niektórzy nie potrafią docenić niczego. Czego mogłem się spodziewać — puścił go idąc w stronę biurka.
- Szanuje spryt, Panie — mruknął i zaczął się ubierać. Poczuł ukłucie w sercu — I jestem wdzięczny, choć pewnie za dużo sobie wyobrażam.
- Kiedyś usłyszałem pewne słowa. - zaczął powoli — Litość jest cnotą... Wtedy uznawałem wyjątki, jednak teraz rozumiem, że takowe nie istnieją.
- Co masz na myśli? - spytał, podchodząc do kapitana. Jego pozycja była bojowa.
- Nikt nie zasługuje na litość. A jeśli tak się wydarzy i tak jej nie doceni. - sięgnął po mapy, zaczynając je przeglądać.
Henry, odetchnął i zbliżył się kilka kroków. Lekko dotknął jego ramienia dłonią.
Nie chciał, aby ten tak myślał...
- Doceniam to. Dziękuję za to, wiem, że powinienem dostać mocniej. Dziękuje, że wziąłeś pod uwagę moje samopoczucie — powiedział dość... łagodnie.
- Twoje poprzednie słowa świadczyły o czymś innym — wymruczał upijając łyk rumu.
- Raczej zabolało mnie, że... - zatrzymał się na chwilę.
Właściwe, że co? Co go tak zabolało?
- Że? - odwrócił się w jego stronę.
- To trudne — przyznał, wzdychając. Rozmowa o emocjach zawsze traktował jako słabość.
- Cóż takiego? - przeczesał jeden z niesfornych kosmyków za jego ucho.
- Mówienie o uczuciach. To niemęskie. Masz mnie pewnie teraz za głupca — odetchnął.
Czemu nagle interesowało go zdanie tego pirata?
- Nie, bardziej za niewdzięcznika, który nie potrafi docenić mojego dobrego serca — odparł.
Ten pokręcił głową — Po prostu... myślałem, że mnie nie nienawidzisz — wyszeptał ledwo słyszalnie.
Ten przekrzywił głowę. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Doprawdy...?
- Jak mówiłem. To głupie. Nie, żebym tego chciał czy coś. Nie przywiązuje do tego wagi. - poprawił się od razu, rumieniąc się odruchowo.
- Cóż, zazwyczaj nie pozwalam spać innym w swoim łóżku ani nie dbam o piękno ich delikatnej skóry — przesunął palcami po jego ramieniu.
- Czyli jestem kurtyzaną? - odetchnął
- Nie, kurtyzany są raczej na krótki czas, niczym się nie różnią. Ale ktoś taki jak ty...
- Jak byś wiec mnie nazwał?
- Czasami najlepsze rzeczy nie mają nazw — wzruszył ramionami
-Powiedziałbym, że jestem jak utrzymanka, ale muszę pracować, więc to raczej nieprawda — odszedł od niego i podszedł do okna.
Mężczyzna nie był już zły, wiec on nie musiał być już miły.
- Miałem załatwić ci pracę przy pomyjach. Rozmawiałem dziś z osobami, które się tym zajmują. Przejmiesz ich obowiązki.
- To... gorsza czy lepsza praca? -zapytał dość niepewnie. Nie brzmiała lepiej — I oh. Nie będzie tam Eliana...
- Sam oceń, wymienienie w kajutach wiader na ekskrementy jest niezwykle ważne — mruknął kpiąco.
Chłopak spojrzał na swojego Pana.
- Dlaczego podjąłeś taką decyzję?
- Nie podoba ci się? - przekręcił głowę.
Ten ściągnął wargi.
- Nie wiem. To brzmi jak gorsza praca. Taka... Chcesz mnie upokorzyć?
- Sam się domyśl, chciałbym Cię upokorzyć? - taka zabawa z chłopakiem niezwykle go śmieszyła.
- Oczywiście, że tak - ten westchnął cierpięczniczo.
- Cóż, skoro masz mnie za takiego... - sam udawanie odetchnął.
- Nie mógłbym pracować dalej na pokładzie? - wrócił do tematu.
- Mógłbyś — skinął głową
- Czyli... zgadzasz się? -dopytał z lekkim zaskoczeniem.
- Tak, w zasadzie tylko z Ciebie dworowałem — zaśmiał się.
- Jesteś okropny -nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu.
- Tak? Obrażasz Kapitana, może jednak chcesz posmakować bata? - zapytał żartobliwie.
- Lepiej nie. Nie wygląda zbyt... zachęcająco — powiedział przełykając ślinę
- Zdecydowanie — skinął głową — Idź jeść — wskazał na drzwi.
Ten skinął głową, po czym po szybkim poprawieniu na siebie niedbale zarzuconych ubrań ruszył w stronę kuchni.
___________________________
Dzień dobry słońca!
Chyba zawaliłam kartkówkę z geografii, no nic, zdarza się.
Co sądzicie o postępowaniu Kapitana? Jest słuszne? 💓
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top