| Rozdział 11 |

Spojrzał na kapitana i podbiegł do niego, chcąc zabrać właściwy klucz.

Ten złapał go w jednej chwili i odwrócił tak, że chłopak leżał na łóżku — Nawet nie waż się wstawać chłopcze, uspokój się i śpij!

- Zostaw mnie! - ten krzyknął i zaczął go na oślep bić — Proszę, Oliver ja nie chcę! Zostaw mnie! - zaczął krzyczeć z zamkniętymi oczami.

- Henry... - przyszpilił go do łóżka tak, że ten nie mógł się już ruszać — O czym mówisz?

Ten na to zaczął jeszcze bardziej płakać i krzyczeć. Błagał, żeby ten go puścił i panikował.

- Ciiii — Kapitan puścił go delikatnie, podnosząc i sadzając na swoich kolanach, po czym oparł go tak, że głowa blondyna opierała się o jego klatkę piersiową.

Zmiana pozycji trochę mu pomogła, jednak nadal usilnie starał się uciec z nieznanych objęć.

- Proszę, zrobię ci to ustami. Jak tylko zechcesz! Tylko nie rób tego znowu. Proszę — płakał rozdygotany.

- To ja mały, spójrz na mnie — złapał jego policzki w dłonie i nakierował na siebie — Jestem tutaj.

Jasnowłosy uniósł na niego czerwone oczy. - Oh — od razu uspokoił się, jakby dopiero teraz odzyskując świadomość sytuacji.

- Henry, czy ktoś Cię skrzywdził? - zapytał powoli.

- T-to nie twoja sprawa. Zostaw mnie i użyj innych perfum. Nie zasnę przy tych — powiedział słabym głosem, wyraźnie oddychając ustami. Jakby nie chciał czuć zapachu.

- Połóż się — delikatnie ułożył go na łóżku i okrył kołdrą — Jestem przy tobie...

- Proszę. Zabierz ten zapach — wyszeptał skulony.

- Dobrze, zaraz to zrobię — zaczął gładzić go po włosach — Już dobrze...

Henry zasnął szybko, cały czas cicho pochlipując. Kapitan leżał obok niego, gładząc po jasnych włosach. Trzymał się blisko, obejmując ramieniem by chłopak przy nagłym ruchu nie spadł z łóżka

Panicz spał z całymi zapłakanymi i czerwonym  policzkami. Wyglądał tak... żałośnie. Jak mokry szczeniak wystawiony na mróz. Czuł się jednak dziwnie spokojnie w ramionach wyższego, umięśnionego mężczyzny. Nie powinien się tak czuć... Otarł się sennie głową o jego ramię. Chciał więcej ciepła. Potrzebował go...

Sam nawet nie wiedział kiedy jego powieki się przymknęły, a on sam zasnął.

***

Obudził się z bólem głowy. Otworzył oczy i rozejrzał się, mając nadzieję, że to, co stało się wczoraj, było tylko koszmarem. Miał jednak złe przeczucia...

Pomieszczenie było puste. Nie była to jego kajuta... Zdecydowanie nie jego.

Powoli się podniósł, podchodząc do biurka. Skoro kapitan go tu zostawił samego, to niech teraz żałuje.  Przyglądał się dokładnie mapom i oznaczeniom. Dlaczego bardziej nie uważał na lekcjach mówiących o tym? Teraz słowa nauczycieli, że "Wszystko przyda się w najmniej oczekiwanym czasie" okazały się prawdą.

Westchnął, może znajdzie tutaj coś ciekawego?

Przeglądał uważnie papiery. Gdy nie znalazł niczego interesującego, podszedł do globusu i dotknął miejsca, gdzie znajdował się jego dom. Przymknął oczy, wyobrażając sobie go. Pamiętał każdy szczegół. Począwszy od koloru dachu i wykładzin na korytarzach aż po drewniany mostek po prawej stronie od wierzby. Znów pomrugał, nie chcąc się rozkleić.

Zgłodniał i postanowił wyjść na śniadanie, jednak najpierw zaczął przeszukiwać szuflady w poszukiwaniu perfum. Robił to coraz szybciej, jakby znalezienie ich było wyznacznikiem jego życia lub śmierci. A może... Faktycznie było?

W pewnej chwili przestał już nawet zasuwać z powrotem odsunięte przez siebie szuflady i zamykać otwarte szafki. Był bardzo zdeterminowany, by to odnaleźć. W końcu gdy je znalazł, wsadził je sobie do kieszeni i odetchnął z ulgą, opierając głowę o szafkę.

- Co robisz...? - usłyszał za sobą ostry głos, na co podskoczył przestraszony.

- J-ja... - cofnął się i przywarł do szafki. Rozejrzał się, dopiero teraz dostrzegając jaki bałagan. - Nic szczególnego. Nudziłem się... - powiedział niepewnie, starając się brzmieć jak najbardziej znudzony.

- Nudziłeś się...? - wycedził i przemierzył pomieszczenie w dwóch krokach. Henry nawet nie wyobrażał sobie, że można być tak szybkim.

- T-tak - powiedział, próbując ukryć strach. - Nie denerwuj się tak...

Ten uniósł dłoń, jednak odetchnął, zatrzymując ją w powietrzu. Przymknął oczy. Henry dostrzegł, że ledwie panuje nad sobą. - Dotykałeś moich rzeczy — warknął — Oddaj, co zabrałeś — wyciągnął przed siebie rękę.

- J-ja. Nic nie zabrałem — powiedział obronnie. Przecież nie powie mu, że ukradł perfumy. I to jeszcze z jakiego powodu.

- Powiedziałem, oddaj, masz wystarczające kłopoty. - spojrzał na niego pełnym wściekłości wzrokiem — Natychmiast!

Panicz opuścił wzrok. Było mu wstyd. Nie przywykł do takich sytuacji i wiedział, że nie zachował się dobrze. Nie był jednak w stanie znieść tego zapachu...  - Nie. - powiedział ostro i uniósł spojrzenia.

- Nie? - powtórzył, unosząc brwi — Dobrze! - szarpnął go za ramię, ciągnąc w stronę drzwi, drugą dłonią wyciągnął zza paska bat — Może dwadzieścia batów cię czegoś nauczy — wycedził.

Oczy młodszego rozszerzyły się w przestrachu.

- N-nie, proszę, ja... - zaparł się ze łzami w oczach.

Nie chciał dostać batem.

Przecież tego nie zniesie!

- O-oddam ci to gdy dobijemy do portu, proszę...?

Ten zignorował jego słowa, otwierając, drzwi próbując wyciągnąć go z pomieszczenia.

- Panie... - powiedział błagalnie.

Podobno mężczyzna miał do niego słabość. Może da się namówić jak przez jakiś czas... będzie mu posłuszny?

- Milcz! - wycedził, a kilka spojrzeń skierowało się na nich na korytarzu — Chciałeś się przekonać, czym się skończy prowokowanie mnie, bardzo proszę! - ścisnął go mocniej za ramię.

- D-dobrze - powiedział, czując łzy jak jego obraz, zamazuje się przez łzy. Poszedł za nim, żeby nie być targanym po pokładzie. To przykułoby jeszcze większą uwagę.

Tylko się upokorzę...  - myślał intensywnie, starając się zahamować drżenie ciała.

- Zemdleję po pięciu... - ostrzegł słabym głosem, wpatrując się w niego jak zranione szczenię.

- Zimna Woda ocuci każdego — warknął, spoglądając na niego. Jego oczy były tak smutne, że niemal poczuł ścisk w klatce piersiowej. Dopiero teraz poczuł drżenie chłopaka.

Zirytowane oczy kapitana lustrowały dokładnie jego twarz.

- Musisz to robić publicznie? - spytał szeptem, patrząc na zainteresowanych piratów zebranych na pokładzie. Nagle praca, jaką wykonywali przestała być dla niech interesująca. Chcieli zobaczyć jego łzy, chcieli usłyszeć jego krzyki bólu...

- Nie zapominaj, do kogo mówisz — warknął, po czym po krótkim zawahaniu, odwrócił się, znów w stronę korytarza ciągnąc go za sobą.

- Przepraszam...  - ledwie nadążając  za nim, ruszył trochę spokojniejszy. Zniesie baty... Jego ojciec zawsze mówił, że jest silny. Kapitan i tak już go widział płaczącego.

Ciemnowłosy ponownie wszedł do pokoju, po czym pchnął go tak, że ten poleciał na kolana — Zdejmij to — wskazał na koszulę nocną, którą wciąż miał na sobie chłopak, po czym ścisnął bat w dłoni.

Henry przełknął ślinę i powoli rozwiązując sznurek na klatce piersiowej, pozwolił opaść ubraniu na ziemię. Wyszedł z niego, pozostawiając je na podłodze. Od razu odwrócił się tyłem, nie chcąc, by ten widział jego miejsca intymne.

- Naprawdę przepraszam — powiedział, wracając do klęku. Jego głos brzmiał zaskakująco szczere, co i jego samego zadziwiło.

Ten wskazał brodą na łóżko.

- Oprzyj się i nie waż drgnąć — warknął.

Panicz wykonał polecenie, przenosząc wzrok na bat w jego dłoni. Bał się tak przeraźliwie tego narzędzia. W końcu nie mogąc już wstrzymywać łez, zaczął płakać. 

Za dużo emocji teraz się w nim znajdowało.

- Czego wyjesz? - prychnął mężczyzna, zdejmując płaszcz i podwijając rękaw koszuli. Zganił się w myślach za wahanie, jakie odczuł słysząc jego szlochu

Chłopak nie zareagował. Był zbyt przerażony tym wszystkim. Oliver mówił, że uroczo wygląda płacząc. Myśl o tym sprawiła, że wcisnął twarz w pościel mocniej.

Ten przeklął cicho pod nosem, wnosząc oczy ku niebu. - Nie wydzieraj się z łaski swojej — wymamrotał, machając biczem w powietrzu, zastanawiając się jakiej siły powinien użyć, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk.

Widział, jak chłopak podskakuje przerażony tym odgłosem i zaciska dłonie na pościeli. Jego uda zaczęły drżeć, wprawiając w ruch krągłe pośladki.

Ta nieskazitelna skóra, bez ani jednego śladu. Ani jednego zaczerwienienia czy niedoskonałości.

Spojrzał na bat, a potem znów przeniósł wzrok na chłopaka.

Wystarczy jedno uderzenie, by na jego ciele pojawiła się rana, po której blizna może zostać na długi czas.

Henry odwrócił głowę, chcąc zobaczyć, co robi mężczyzna. Już dawno spodziewał się uderzenia. Dlaczego ten zwleka? Mógłby okazać mu choć trochę łaski, zwalniając z tego strasznego oczekiwania.

- Powiedziałem ani drgnij — wycedził, zły teraz bardziej na siebie niż chłopaka.

Uniósł dłoń, chcąc wprawić narzędzie w ruch.

__________________________

Dzień dobry!

No... i wiem że jestem polsatem :>
Ale jestem ciekawa co sądzicie, że będzie dalej.

Miłego dnia słodziaki❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top