Silence After Pain

- To boli. - wyszeptałam sama do siebie, przerywając martwą ciszę dookoła mnie.

Miało boleć, tego jestem pewna. W końcu taki był cel, czyż nie? Mimo to, wciąż czułam że nie powinno tak być.

- Co ty bredzisz idiotko! Przecież wiedziałaś że to właśnie tak będzie wyglądać. - mruknęłam ponownie, próbując odwrócić swoją uwagę od bólu i bolesnego kołotania serca.

Mój wzrok powędrował w kierunku stojącego w rogu pomieszczenia fotela. Był zakurzony, zaczęło mnie to irytować. Nigdy nie przywiązywałam dużej wagi do porządku, więc dlaczego akurat teraz powinno się to zmienić?

- Mogłam przynajmniej zrobić pranie. - powiedziałam na głos, wiedząc że nawet gdyby ktokolwiek tutaj teraz był, nie przejąłby się tym, ponieważ powtarzałam to prawie każdego dnia.

Z bólem w oczach, spojrzałam na piętrzący się stos brudnych ubrań, które gromadziły się tam już przynajmniej trzy miesiące. Jednak to nie miało już znaczenia, napewno nie w tej chwili.

Mój wzrok skierował się na brudne, pokryte kurzem panele. Mimo wielu lat które tutaj spędziłam, mam wrażenie jakby były one jakimś elementem obcym, jakby nie powinno było ich tu być.

Pająki w zakamarkach ścian, patrzyły na mnie złowrogo, podczas gdy próbowałam zapamiętać ostatni widziany obraz swego mieszkania. Lekko mrugnęłam, próbując pozbyć się poczucia winy i wstydu, jakie ogarnęło mnie w tej właśnie chwili.

- To i tak nie ma znaczenia. - powiedziałam, obcym dla siebie głosem. Nie pamiętałam nawet jakie wydaje on brzmienie.

Nikt mnie tu nie znajdzie. Nikt nie będzie mnie szukać. Nie znajdzie się osoba, która za mną zatęskni. Właśnie z tą myślą sięgnęłam po ostateczny środek.

Moje nogi, jak sparaliżowane, leżały na podłodze, jakby były innym ciałem. Blade, z podłużnymi bliznami, jakby ktoś chciał je odciąć. Później był brzuch, wyglądający podobnie do nóg, oraz ramiona i dłonie, w niczym nie przypominające tego co zapamiętałam z dawnej siebie.

Włosy sięgające mi do łokci, przybrały kolor wypłukanej czerni. Gdzieniegdzie przez farbę, prześwitywały złote kosmyki. Nie musiałam patrzeć w lustro. Sam widok mego zniszczonego ciała mi wystarczył.

Z każdą chwilą, mój oddech stawał się cięższy i bardziej bolesny. Spojrzałam na ściany i sufit, coraz bardziej zbliżające się do mnie, powoli i przerażająco, jakby chciały mnie zmiażdżyć.

Bałam się. Lecz kto nie boi się końca swego istnienia? Kto nie lęka swego żywota?

Zamknęłam oczy, czując coraz większy ból. Potężne ciśnienie, rozsadzające mi płuca, zabierające dech. Kurczące się ściany, oświetlane światłem pełni księżyca, oraz ciemna ciecz, oblewająca wszystko wokół.

Bałam się śmierci. Lecz już nie mam czego. W końcu nie czuję już nic.

~~~
401 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top