ROZDZIAŁ 5
/rozdział tylko wstępnie zbetowany, po prostu nie mogłam się doczekać, aż go wstawię. Tęskniłam, przepraszam/
Jongin syknął, gdy Kyungsoo wyjął kolejny odłamek lustra z jego dłoni. Przemył ją delikatnie środkiem dezynfekującym i zabandażował. To samo zrobił z drugą. Białe warstwy materiału zakrywały liczne przecięcia skóry i zmiażdżone kostki. Zmartwiony Do zarzucił mu rękę na ramiona, jednak ten wstał i wyszedł z pomieszczenia. Starszy spojrzał na krwawe ślady pozostawione na jasnym dywanie. Niepokój ciążył mu na sercu.
Baekhyun wyszedł ze szkoły. Ze spuszczoną głową przemierzał stopnie prowadzące w dół. Co krok zbliżał się do innego świata, tak bardzo różniącego się od aktualnego. Postawił stopę na wielkim placu przed szkołą. To był jego ostatni ruch w starym życiu. Odwrócił się twarzą w stronę budynku. Trzy lata. I nadszedł koniec. Z uśmiechem żegnał się z tym światem. Swoje kroki skierował w stronę wierzby.
Lekcja dłużyła się niemiłosiernie. Chanyeol wpatrywał się pustym wzrokiem w przestrzeń za oknem. Przymknął oczy na moment. Gdy rozbrzmiał dzwonek, ich nauczyciel poprosił ich o pozostanie na miejscach.
-Mam nadzieję, że wszyscy spędzicie bezpiecznie przerwę zimową i wrócicie pełni sił – zacisnął pięść i wyrzucił ją w powietrze. Życzył im dobrej zabawy i pożegnał się. Park włożył do swojego plecaka zeszyt i ostatni raz zerknął przez okno. Zauważył blondyna zmierzającego w stronę kryjówki jego i Baekhyuna. Nie mógł to być nikt inny, niż on. Chan rzucił się biegiem w stronę wyjścia.
Byun usiadł na stole, kładąc buty na ławce. Gałęzie drzewa tworzyły swoistą ścianę i dach, więc śniegu pod nim było niewiele. Baek mógł doliczyć się jednego pozytywu w swoim aktualnym stanie – sprzyjał on rozmyślaniom. Zero zakłóceń dla jego myśli. Zauważył skaczącą wiewiórkę wokoło drzewa. Zmarszczył brwi. „Czy ona nie wie, co to sen zimowy?". Nagle zatrzymała się i spojrzała na niego zaciekawiona swoimi paciorkowymi oczami. Mierzyli się krótką chwilę wzrokiem, gdy coś spłoszyło zwierzę. Śledził jej drogę ucieczki, aż zniknęła z jego pola widzenia. Przestraszył się, gdy poczuł czyjeś ciało przy swoim. Podskoczył i obrócił się w jego stronę. Przywitała go smutna i zmęczona twarz Chanayeola. Ciało Byuna przeszył dreszcz, domagało się kontaktu z nim. Tęskniło za jego delikatnym dotykiem, a umysł za głębokim głosem. Niestety, już nigdy go nie usłyszy. Park patrzył się w jego oczy, jakby chciał znaleźć w nich odpowiedzi na wszelkie nurtujące go pytania. Przejechał dużą dłonią po czerwonym od zimna policzku blondyna. Jego serce wyskoczyło z piersi na ten gest. Zauważył prezent bożonarodzeniowy na nadgarstku chłopaka, chwycił za niego. Muskał go swoimi drobnymi palcami. Nie patrzy w twarz Chana. Nie potrafił. Nie po tym, co mu zrobił. Nie po tym, jak zostawił go bez słów. Było mu wstyd. Poczuł delikatne muśnięcie w okolicach lewego ucha. Nim się zorientował i zdążył zaprotestować, jego jedna słuchawka została przejęta przez olbrzyma. Żołądek Baekhyuna nieprzyjemnie się skurczył.
Patrzyli tak na siebie w nieprzyjemnej ciszy. Chanyeol przyglądał się jego czarnym kręgom pod oczami, które wyglądały, jakby nie zaznał snu od kilkudziesięciu godzin. Ciekawiła go jedna rzecz.
-Baekhyun... czemu w słuchawkach jest głucha cisza? – wyjął je im obu z uszu – Czemu nie reagowałeś na moje wołanie? Na moje słowa?
Blondyn lekko odsunął się od olbrzyma, po czym wstał. Patrzył w ziemię.
-Nie wiem – choć to były jego słowa, nie brzmiały jak on. Chan skrzywił się na tę zmianę. Zlustrował młodszego chłopaka wzrokiem. Nie wyglądał jak on. Jakby to nie był on.
-Co się dzieje? – nadal na niego nie patrzył – Byun, odpowiedz mi.
Zero reakcji z jego strony. Zirytowany Park gwałtownie się podniósł i chwycił go za ramiona, zmuszając do podniesienia głowy. W jego oczach błyszczały łzy.
-Chan... to nie ma sensu – wydukał niezrozumiale. Starszy wzmocnił uścisk, sprawiając ból blondynowi, jednak nie zważał na to w tamtym momencie.
-Według ciebie nic nie ma sensu, nic! – krzyczał mu prosto w twarz – Czemu nic mi nie wyjaśnisz, czemu kryjesz się jak bandyta po kątach, czemu... Czemu nie chcesz mi zaufać.
Puścił Byuna i zwiesił bezsilnie ramiona. Czekał na odpowiedź, której nie dostał. Patrzyli sobie w oczy, puste oczy. Żaden z nich nie pokazywał swoich prawdziwych uczuć. Byun czuł, jak to, co dla niego najważniejsze, rozsypuje mu się w dłoniach. Park czuł to, że ucieka mu niewykorzystana szansa na szczęście.
Pół metra. 30 centymetrów. 10 centymetrów. Pół metra. Odległość pomiędzy nimi zmniejszała się i zwiększała bezwiednie, jakby los sobie z nich kpił. Wędrowali w bliżej nieokreślonym kierunku. Żaden nie odezwał się słowem. Szli w tym samym rytmie, biorąc oddech w tym samym momencie, jak dwie zaginione połówki. Minęła godzina, potem druga. Znaleźli się pod domem Chanyeola. Olbrzym przystanął przy furtce, obserwując powoli oddalającego się Baekhyuna. Jakby nie zauważył, że został sam. Nie usłyszał, że teraz słychać tylko jego kroki. Nie miał możliwości tego zarejestrować. Poczuł jak w jego dłoń wkrada się dłoń Parka. Przystanął i popatrzył na nie. Do jego głowy napłynęły przyjemne wspomnienia. Uśmiechnął się. Potem spojrzał na twarz Chana. Powiększył uśmiech, a w jego oczach ponownie pojawiły się radosne iskierki. Po raz pierwszy od tygodni. Zdezorientowany chłopak zmiennym nastrojem blondyna niepewnie i nieszczerze odwzajemnił gest, po czym delikatnie pociągnął go w stronę mieszkania.
Wspinali się powoli po schodach. Rodzice Chana i jego siostra wybrali się w odwiedziny do ich ciotki, przez co duży dom stał się jeszcze większy i cichszy niż zazwyczaj. Jedynym odgłosem w nim były oddechy chłopaków. Ich ręce pozostały złączone przez cały ten czas. Baekhyun zaczął się denerwować, a w jego głowie panował chaos. Walczył pomiędzy prawdą, a ucieczką. Jednocześnie ogarniał go strach i błogi spokój. Emocje dzieliły się na dwie skrajności. Jego serce cały czas biło jak u spłoszonego zwierzęcia. Stracił podstawowy zmysł, czuł się zagrożony ze wszystkich stron, jego instynkt nakazywał ucieczkę i odnalezienie kryjówki na resztę, prawdopodobnie nudnego, życia. Wkroczył do pokoju olbrzyma, otulił go typowy dla Parka zapach. Kurz, delikatne perfumy i specyficzna słodycz. Nigdy nie odczuwał tego tak intensywnie. Zdał sobie sprawę również z tego, że pod palcami czuje wyraźniej fakturę wnętrza dłoni Chanyeola. Kilka wyraźniejszych bruzd i odciski od gry na gitarze. Był pod wrażeniem pracy swojego ciała, które tak łatwo przystosowało się do zaistniałej sytuacji. Zazdrościł mu. Jego świadomość tego nie potrafiła.
Park zaciągnął ich na łóżko, usadowił nieobecnego duchem blondyna na nim, a sam usiadł obok po turecku i zaczął wpatrywać się w profil jego twarzy. Musnął kciukiem wolnej ręki jego policzek. Próbował odczytać coś z jego oczu. Pustych oczu. Zacisnął mocniej szczękę i zaczął przypominać sobie słowa Jongina. Nie chciał wierzyć w te brednie, jednak ma teraz dowód jego słów przed sobą. Czarne kręgi pod oczami, a one same były czerwone. Twarz i reszta ciała były wychudzone, a palce jego i tak drobnej dłoni stały się jeszcze bardziej smukłe. Nieobecny wyraz zestresowanej twarzy, poobgryzane wargi. Co jakiś czas rzucał spojrzeniem jak szaleniec, który próbował przeanalizować wszystko wokół, jakby życie było dla niego nowością. Ścisnął mocniej jego dłoń, którą cały czas trzymał. Blondyn zamarł na moment, jednak odwrócił głowę w jego stronę. Na jego twarzy pojawiło się nowe uczucie. Rozterka? Niezdecydowanie. Park nic nie rozumiał. Chciał się dowiedzieć wszystkiego, jednocześnie starając się odepchnąć prawdę. Obawiał się jej. Był przerażony zmianą chłopaka. Z wiecznie szczerego, wiecznie uśmiechniętego nastolatka pozostał szary człowiek, któremu życie zwaliło się na ramiona. Puścił rękę Baekhyuna, aby zaraz przyciągnąć jego drobne ciało do siebie. Przycisnął go do swojej piersi, a ten wtulił się w niego jak małe dziecko. Młodszy podciągnął nogi tak, aby znaleźć się jak najbliżej swojej ostoi spokoju. Chanyeol nie rozumiał całej tej chorej sytuacji, jednak nie chciał, by blondyn zmagał się z przeciwnościami losu i problemami sam. Chciał przejąć ciężar jego zmartwień na siebie. Bezwiednie zaczął nucić piosenkę skomponowaną przez Byuna. Autor nie rozpoznał jej, nie miał możliwości, nie usłyszał melodii, jednak zachłannie odbierał wszelkie wibracje wydobywające się z ciała Parka. W jego głowie postawał obraz dźwięku, tak pięknego niczym niski głos Chanyeola. Jego oczy zaczęły mu ciążyć, po raz pierwszy od wielu dni. Wierzył, że był w stanie usnąć w ramionach chłopaka. W swojej ostoi spokoju. Chciał zaznać snu, jednocześnie chcąc napawać się obecnością Chanyeola. Jongin miał racje. W pewnym sensie. Blondyn był uzależniony. Uzależniony od olbrzyma, który bez słów wyjaśnienia przyjął go do siebie i ofiarował mu swoje uczucie.
Pod starą, obskurną fabrykę podjechał osobowy samochód z przyciemnianymi szybami. Promienie słoneczne tworzyły na nich kolorowe refleksy. Budynek wydawał się być opuszczony od wielu lat. Jednakże tylko sprawiał takie wrażenie. W rzeczywistości był on regularnie użytkowany przez rodzinę Kim. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się, a z pojazdu wyszedł ciemnoskóry, potężnej budowy mężczyzna. Ubrany był w granatowy garnitur, zupełnie niepasujący do otoczenia. Rozpoczął wędrówkę po okolicznych drogach. Wypatrywał innych pojazdów czy podejrzanych osób. Zatrzymał się na dłuższą chwilę przy murach oddzielających parking od budynku, który przypominał bardziej magazyn niż dawniej dobrze prosperującą fabrykę. Po piętnastu minutach ponownie podszedł do auta, tym razem od strony pasażera. Chwycił za klamkę, a zaraz obok niego wyrósł wysoki młodzieniec. Młody pożegnał się w duchu z ogrzewanymi fotelami i pocierając ręką o rękę ruszył w kierunku budynku. Podążał po wydeptanym torze jego przewodnika, dzięki czemu śnieg nie dostał się do jego krótkich, zdecydowanie nieprzystosowanych do tej pory roku, butów. Znaleźli się pod metalowymi drzwiami, które w połowie zostały skonsumowane przez bezlitosną, rudawą rdzę. Były one jednak nadal zamknięte na cztery spusty. Mężczyzna w garniturze odsunął się, przepuszczając chłopaka przodem, który rozpiął swoją puchową kurtkę i rozpoczął poszukiwania niewielkiego pęku kluczy. Znalazł go w wewnętrznej kieszeni okrycia. Na chybił trafił dobierał zamek do klucza, klnąc, kiedy nie pasowały. W końcu ostatni trzask oświadczył otwarcie bramy, a ona sama lekko się rozchyliła, ukazując czyste podwórze prowadzące do kolejnych drzwi – tym razem już bezpośrednio do samego budynku. Kiedy miał przekraczać próg bramy, czarnoskóry złapał go za kołnierz, tym samym powodując zastygnięcie chłopaka w półkroku. Mężczyzna skinął na toczący się powoli w ich stronę samochód terenowy. Kierowca zgasił światła, kiedy silnik jeszcze pracował. Wyskoczył z samochodu i skierował się dużymi krokami w ich stronę. Chłopak powoli odwrócił się, strzepując dłoń ochroniarza ze swojego ramienia.
- Jongin – basowy głos wydobył się spod schowanych pod kominiarką ust. Młodszy chłopak ponownie ruszył w stronę fabryki gestem nakazując czarnoskóremu pozostanie na zewnątrz. Ochroniarz zawahał się, jednak usłuchał się rozkazu. Chłopak brnął w śniegu w kierunku drzwi, zaś przechodzący obok ciemnoskórego przybysz zmierzył go uważnie wzrokiem. Z pogardą wypisaną na twarzy wyminął go i zniknął za bramą. Pozostawiony na zimnie mężczyzna zacisnął skostniałe dłonie i wrócił do samochodu, włączając ogrzewanie na pełną moc. Wychodzenie w środku zimy bez kurtki był złym pomysłem.
Jongin naparł mocno barkiem na drzwi budynku. Kiedy szczelina stała się wystarczająco duża, przecisnął się przez nią. Omiótł wzrokiem ciemne wnętrze fabryki, które zagracone było aktualnie przez skrzynie wszelkiej maści z różnoraką zawartością – legalną lub mniej. Wokół jego głowy tańczyły drobinki wszechobecnego kurzu, który mienił się w pojedynczych strumieniach światła, jakie dawały drobne okna przy suficie. Czekał na swojego towarzysza. Ciemna postać wślizgnęła się z lekkim trudem przez drzwi, przeklinając cicho. Znieruchomiała i wlepiła spojrzenie w Kaia. Mężczyzna pozbawił się czapki, kominiarki i okręcającego jego szyję pokaźnego szala. Odsłonił swoje blond włosy i wyraźnie kości jarzmowe. Ostrą szczękę zdobił kilku dniowy zarost.
- Wu Yifan – teraz to Jongin zwrócił się do niego po imieniu. Trzymał się na dystans, nie wiedział jak zareaguje na bliższy kontakt z mężczyzną. Miał mu wiele do wygarnięcia, obawiał się jednak o własne zdrowie, wiedział, do czego blondyn jest zdolny.
- Już nie Wu – odgłos kroków niósł się po całym pomieszczeniu – Dzięki twojemu serdecznemu 'przyjacielowi' muszę chować się po kątach jak kryminalista.
- Którym jesteś, gwoli ścisłości, Wu – Kai podniósł brwi, nie miał pojęcia, o czym mówi starszy – To jak mam cię od dzisiaj nazywać?
- Po prostu Kris – znajdował się metr, może mniej, od tancerza. Zauważył napięcie na jego twarzy, niepewność w oczach i waleczność w postawie ciała. Jongin zaczął wiercić się pod naporem jego spojrzenia.
- A więc Yi... Kris. Jesteś mi w stanie wytłumaczyć, co ty do cholery odjebałeś? – ostatnie słowa zaczął cedzić przez zaciśnięte zęby. Młodszy chłopak miał wielki mętlik w głowie, nie wiedział na kim mu zależy, czemu się tak wścieka oraz czemu pomyślał, aby posunąć się do takiego czynu. Siłą woli powstrzymywał się od wybuchu ogarniających go emocji. Przerażały go.
- To ja powinienem o to zapytać – Yifan skrzyżował ręce na piersi i przeniósł ciężar ciała na prawą stronę – Skąd Park ma takie wtyki na rynku?
Jongin zmarszczył brwi. Odchylił się do tyłu i założył ręce na pierś podobnie jak jego rozmówca.
- O czym ty mówisz... - zmrużył oczy – Słuchaj...
- To ty sobie posłuchasz – blondyn doskoczył do niego i złapał za szyję. Jongin nie spodziewał się tego, złapał haust powietrza. Mężczyzna zaczął ciągnąć go stronę metalowego słupa. Młodszy starał się nadążyć za oprawcą, jednak co rusz się potykał powodując, że dłoń na jego gardle co raz mocniej się zaciskała. Do oczu napłynęły mu łzy - nie był pewien czy strachu, bezsilności czy złości. W końcu Kai uderzył plecami o twardą powierzchnię. Ból zaczął promieniować po jego ciele.
- Teoretycznie rzecz biorąc, żyłem sobie spokojnie na przedmieściach tego toksycznego miasta jako nieuczciwy obywatel – Kris poluźnił chwyt, cały czas jednak napierając na ciało Jongina. Przyłożył łokieć do jego klatki piersiowej, aby go unieruchomić. Kim nie próbował walczyć, pomimo że był silny, nie miał najmniejszych szans ze starszym.
- Pewnego pięknego dnia, kiedy stwierdziłem, że pora wyjść z tego kryminalnego bagna, zjawiasz się ty – parsknął – Wybłagałeś mnie o moją ostatnia akcję. Miała być szybka, przyjemna i dobrze płatna. Faktycznie była. Ale powikłania po tym wrzodzie są katastrofalne, rozprzestrzeniające się niczym malaria.
Puścił Jongina, a ten usunął się na ziemię, starając się zaczerpnąć powietrze głębiej. Nie było mu to dane, gdyż poczuł na swojej klatce kopnięcie. Odrzuciło go w tył, nie dawał po sobie jednak poznać, jakie wrażenie wywarła na nim siła Krisa. Mężczyzna zbliżał się do niego powoli.
- Czy wiem o jego kalectwie? Och tak! Czy o tym chciałeś rozmawiać? Zapewne! Czy chciałem tego? Nie jestem takim zwyrodnialcem. Za to ty tak. Pogrążyłeś mnie, tego chłopaka i siebie. Całkiem niezły wynik jak na amatora – ku uciechy Jongina blondyn zaczął krążyć po hali, oddalając się od niego. Powoli starał się ruszyć obolałym ciałem. Syknął.
- Najbardziej zastanawia mnie fakt, jakim cudem przykładna rodzina Parka ma takie wtyki w mafii, DO CHOLERY – zaczął wykrzykiwać obelgi w jego stronę. Kim cierpliwie czekał, aż zakończy swoją tyradę.
- To nie Park – rzucił Kai jakby od niechcenia – Kilka razy próbował dociec co się stało z Byunem. Z marnym skutkiem.
- Jakieś inne podejrzenia?
- Huang – uśmiechnął się pod nosem – Wiedział o wszystkim. Siedzi w tym gównie głębiej niż ty. Możesz nie zdawać sobie sprawy z tego, że pracujesz dla niego. Skubany przewiózł całą bazę z Chin. Stał się potęgą podziemi. To on mi pomógł z dyrektorem, kiedy znalazł się portfel Baekhyuna. Swoją drogą, słaba robota. Musiałem po tobie sprzątać.
Kris ponownie ruszył w stronę Jongina, jednak ten wykonał sprawny unik. Dzięki temu ruchowi za plecami miał drzwi, czuł się bezpieczniej. Blondyn spojrzał na niego z politowaniem.
- Cwaniaczysz – zacmokał – Kim Jonginie, będziesz w stanie z tym żyć?
Kai zdębiał.
- Muszę uciekać z kraju. Okaleczyłeś swojego przyjaciela dla czegoś tak niewartego, jak miłość. Na zawsze pozostaniesz wpisany w kartoteki podziemnego życia. Warto było?
Wyminął go, nie dotykając go. Jakby się go brzydził. Tancerz został sam. W pomieszczeniu jak i ze swoimi myślami.
- Nie warto – wyszeptał.
Baekhyun lawirował na granicy snu z jawą. Przyjemne wibracje głosu Chanyeola koiły jego wewnętrzny ból. Potrafił ciałem usłyszeć w pewnym stopniu piosenkę nuconą przez niego. Poczuł jego smukłe palce na swoim policzku. Nie zauważył, kiedy zaczął płakać. Otworzył oczy i spojrzał w przystojną twarz chłopaka. Patrzył na niego badawczo i z troską. Chwilę przyglądali się sobie, po czym Park powoli zaczął wodzić palcami po konturach twarzy młodszego. Złączył ich usta razem. Pocałunek był czuły, ale jednocześnie namiętny i elektryzujący. Byun objął Chana, muskając opuszkami jego chude plecy. Idealne plecy. Oddali się temu pocałunkowi bez reszty. Chanyeol muskał ustami jego szyję i żuchwę, by zaraz zuchwale znów wpić się w drobne usta chłopaka. Splótł ich ręce razem. Zmęczeni ułożyli się na poduszkach, gdy pierwsze promienie słońca wzeszły ponad horyzont. Spędzili noc nie zamieniając słowa. Napawali się tylko swoją obecnością. Nastał pierwszy poranek przerwy zimowek. Ostatni poranek razem. Chanyeol szeptał prawie bezgłośnie we włosy chłopaka dwa słowa, jak mantrę, z nadzieją, że ten je usłyszy. Niestety. „Kocham cię". Zasnął.
Jongin snuł się niczym cień. Wu Yifan uświadomił mu, jakim potworem jest. Nie miał siły jeść, wstać z łóżka czy oddychać. „Zabawne", pomyślał „To jestem wszystkiemu winien, a zachowuję się jak ofiara". Siedział rozczochrany na kanapie w samych bokserkach i niewidzącym wzrokiem wodził po pęknięciach w ścianach. Łomot dobiegający ze strony drzwi wejściowych nie zraził go i nie pofatygował się, aby otworzyć je nachalnemu gościowi. W końcu hałas ustał, a Kai niezmiennie trwał w swojej pozycji. Po kilku godzinach ciszę przerwał przekręcany klucz w drzwiach. Do domu wszedł Kyungsoo, niosąc niewielkie zakupy i niebieską kopertę. Skrzywił się na smród panujący w mieszkaniu i zaraz otworzył wszystkie możliwe okna. Próbował rozpocząć sensowniejszą konwersację z Jonginem, jednak na marne. Ten go zbywał lakonicznymi odpowiedziami bądź ich brakiem. Irytowało to niemiłosiernie Do. Kiedy porozkładał zakupione produkty po szafkach, a sypialnia Kaia wydawała się nie być polem bitwy secesyjnej, Kyung wręczył kopertę chłopakowi. Rzucił na nią pobieżnie okiem i zignorował.
- Leżała na wycieraczce.
Brak reakcji.
- Ktoś musiał się pofatygować i ją tu przynieść.
Nic. Do westchnął.
- Przez kogoś, mam na myśli Byuna.
Kim ożywił się. Jego wzrok padł na Soo, jakby dopiero zdał sobie sprawę z jego obecności. Wpatrywał się w niebieski papier, by za chwilę rozerwać go i przeczytać zawartość dość krótkiego listu. Krótkiego, ale niezrozumiałego. Kilkakrotnie przenosił spojrzenie z zegara na kartkę i z powrotem. Liczył w myślach, na głos i na palcach. Było już za późno. Ciężar na jego klatce piersiowej zaczął go przytłaczać. Kyungsoo usiadł obok niego i chwycił papier, szybko czytając jego zawartość. Podniósł brwi i utkwił w swoim chłopaku pytające spojrzenie.
Chanyeol przeciągnął się. Jęknął i zaciągnął kołdrę na swoją twarz, by uchronić ją przez niechcianymi promieniami słonecznymi. Odrzucił ją jednak szybko i wstał do pozycji siedzącej zdezorientowany. Obok niego nie było Baekhyuna. Przetarł ręką kark i uśmiechnął się na wspomnienie jego ust przy ustach chłopaka. Chwiejnym krokiem ruszył w kierunku drzwi, skąd dochodziły odgłosy krzątania się i przyrządzanego jedzenia. Mógłby budzić się tak codziennie.
Byun szykował śniadanie w kuchni Parka. Cieszył się, że jego rodzice jeszcze nie wrócili, poruszał się tutaj swobodniej dzięki temu. Przygotował owsiankę, do której dodał pokrojone truskawki, borówki i banany. Nie chciał wiedzieć, ile mają one w sobie chemii, biorąc pod uwagę, że był to sezon zimowy. Wyjął dwie grzanki z tostera i zaczął smarować je znalezionym w odmętach lodówki płynnym miodem, kiedy wokół jego talii znalazły się długie ręce Chanyeola. Mniejszy krzyknął przestraszony i upuścił nóż na blat. Obrócił się tak, by móc patrzeć w rozbawioną twarz wyższego.
- Nie rób tak więcej – zmrużył oczy i cmoknął zaskoczonego olbrzyma w usta. Z blondyna zeszło chwilowe uczucie pewności siebie, zawstydził się. Chciał odepchnąć Chanyeola, ten złapał go jednak za nadgarstki i ponownie pocałował, tym razem leniwiej. Każda bliskość z Parkiem sprawiała, że całe wnętrzności Baekhyuna buzowały. Jego dotyk sprawiał, że dostawał gęsiej skórki, miękkie usta zabierały mu oddech.
- Nie rób czego? – zamruczał Chan, jednak blondyn nie był w stanie odgadnąć wypowiedzianych przez niego słów. Postanowił zignorować to pytanie. Odsunął się od olbrzyma i wrócił do smarowania tostów, podsuwając ciepłą miskę płatków w kierunku drugiego chłopaka. Ten wskoczył na blat i spróbował pierwszą łyżkę. Zachwycał się połączeniem owoców z cynamonem i papryczką chili.
- Wołałem cię – powiedział Park pomiędzy kolejnymi porcjami jedzenia. Byun skupiał się na jego twarzy i ustach, więc pomimo napchanych policzków olbrzyma, zrozumiał. Wzruszył ramionami.
- Musiałem być zamyślony – mówienie sprawiało mu co raz większe problemy, co zauważył starszy. Przemilczał to jednak.
- Nie słyszałeś, jak idę? – Byun zaprzeczył i uśmiechnął się do chłopaka. Zaraz potem spoważniał. Odłożył prawie nietkniętą miskę płatków, zerknął na zegar. Zostawało mu co raz mniej czasu, musiał się pospieszyć.
- Chanyeollie, jest coś, o czym musimy porozmawiać – zaczął, jednak chłopak zeskoczył z mebla i jakby go ignorując, ruszył w stronę łazienki. Byun krzyknął za nim. Odwrócił się.
- Powiedziałem, żebyś dał mi sekundkę – posłał mu szeroki uśmiech – Wezmę tylko prysznic.
Baekhyun nie miał tej sekundy.
Park po blisko 20 minutach wyszedł z mokrymi włosami z pomieszczenia. Zastał kuchnię taką, jak ją zostawił. Z jednym wyjątkiem. Nie było w niej blondyna. Chanyeol ruszył do swojego pokoju z nadzieją, że tam go zastanie. Pudło. Narzucił na siebie jeansy i ciemny t-shirt z dekoltem w serek i przetarł ręcznikiem włosy. Sprawdził powiadomienia z telefonu, jednak żadne nie było od Baekhyuna. Co raz bardziej zdenerwowany Chan wrócił do kuchni. Wyjrzał przez okno. Zauważył świeże ślady w śniegu. „Wyszedł, tak po prostu", zaśmiał się do siebie. Nie rozumiał ostatniego zachowania Baekhyuna. Był inny, jakby nieobecny. Powoli wzbierała w nim wściekłość wynikająca z niewiedzy. Przeczesał mokre włosy. Kierował się w stronę pokoju, gdy zauważył leżącą obok misy z owocami niebieską kopertę. Chanyeol zmarszczył brwi. Chwycił ją i otworzył, płynnym ruchem rozdzierając papier. Jego oczom ukazał się własnoręcznie napisany list. Nagle jego oddech stał się płytki, a każde uderzenie serca odbijało się od jego żeber. Czuj się tak, jakby ktoś zarzucił mu na plecy worek ołowiu. Podparł się ręką o blat by nie stracić równowagi i nie runąć na ziemię. Było mu niedobrze. Dokończył list, zgniótł go i wcisnął w kieszeń spodni. Rzucił się biegiem do wyjścia, nie kłopocząc się taką przyziemną sprawą jak założenie kurtki. Nie czuł chłodu. Jego krew buzowała napawana strachem.
- Jongin, o co tu chodzi? – Kyungsoo wpatrywał się w Kaia, ten zaś zaczął się trząść. Baekhyun wiedział o wszystkim. Łzy zaczęły cieknąć mu po policzkach. Łzy wstydu. Kris miał racje. Zrujnował życia wszystkim dookoła. Jest chodzącą destrukcją. A to wszystko dla chłopaka, który siedzi koło niego i trzyma go za rękę. Który próbuje zrozumieć, co się wydarzyło. Nie jest mu to dane, gdyż po mieszkaniu rozległo się walenie w drzwi. Kai podskoczył przestraszony, by zaraz potem dopaść klamki. Spodziewał się zobaczyć w nich Byuna. Niestety, ujrzał sylwetkę Chanyeola. Na jego włosach pojawił się lód, a on sam był w koszulce na krótki rękaw.
- Gdzie on... - trząsł się z zimna, a jego ręce i twarz były całe czerwone. Zauważył identyczną kopertę z listem, jaką on sam czytał kilka minut temu. Wyrwał Kaiowi ją z ręki. Kim zamknął oczy i czekał na cios, który nie nadchodził.
- To nie ma sensu – Jongin usłyszał głos Kyungsoo obok siebie – Nie trać czasu.
Tancerz dopiero teraz zauważył uniesioną pięść olbrzyma, a na niej zawieszoną kurtkę. Prawdopodobnie w tej sposób Do uratował Kaia przed bolesnym uderzeniem. Jego twarz była czerwona i zmieszana. Popatrzył na nich przez sekundę po czym, niczym spłoszony koń, ruszył biegiem z drugą stronę.
- Do... - zaczął wyższy, jednak chłopak odwrócił się do niego plecami – Porozmawiajmy.
- Nie mamy o czym – wrócił do salonu po klucze od mieszkania Jongina i wręczył mu je. Wyszedł.
Chanyeol biegł jak opętany. Potrącał ludzi, rzucając w powietrze przeprosiny. Nie wybaczy sobie, jeżeli nie zdąży. O mały włos nie wpadł pod kolumnę samochodów. Wyciągnął list Jongina i przeczytał go jeszcze raz.
Hej, Kim Jongin! Wiesz, że byłeś dla mnie jest brat, prawda? Dziękuję Ci za wszystkie chwile razem, za wspólnie wylany pot i łzy. Mam nadzieję, że nie sądzisz, że jestem głupcem. Przyjaźnię się z Huangiem. I wiesz co? Nie jestem zły. Chciałbym Ci wybaczyć. I właśnie to robię. Nie czuję żalu, urazy. Zaczynam nowy rozdział w życiu. Bez spięć. Możesz sądzić, że jestem niemądry – jak mógłbym przebaczyć osobie, która, na dobrą sprawę, zrobiła ze mnie kalekę? Ja sam nie sądziłem, że uda mi się na to zdobyć. Ale robiąc to czuję się lżejszy i czystszy. Wyjeżdżam. Chciałbym powiedzieć Ci to wszystko prosto w twarz, jednak nie sądzę, że w aktualnym stanie będę potrafił. Wylatuję dziś o trzeciej po południu. Chyba czas się pożegnać?
Cisnął zmiętą kartkę po tym, jak zapamiętał nazwę lotniska i numer odlotu samolotu Baekhyuna. Kiedy zielone światło zajaśniało, Chan rzucił się ponownie w szaleńczy bieg. Pozostało mu jeszcze tylko kilka przecznic.
Olbrzym wykorzystując swój wzrost przepychał się sprawnie przez tłum. Tykanie wyimaginowanego zegara w jego głowie nie dawało mu spokoju. Wpadł przez rozsuwane drzwi do poczekalni. Wokół kłębili się ludzie z walizkami kierujący się w stronę bramek bądź odwrotną.
- Baekhyun! – Chanyeol złożył ręcę w tubę i zaczął nawoływać chłopaka. Szanse na znalezienie go tą metodą były nikłe z powodu panującej wrzawy. Zdążył wykrzyczeć jeszcze kilka razy jego imię, kiedy w pomieszczeniu z głośników rozległ się przyjemny głos kobiety.
- Lot numer 372 z Seoulu do Londynu, samolot właśnie wystartował – Park starał się zignorować się tą informację, jednak numer lotu był dla niego znany. Zastygł. Stracił oddech. Dopadł przeszkloną ścianę i obserwował, jak jego miłość ucieka. Ucieka przed nim i przeszłością. Bił pięścią w okno, zdzierał sobie gardło w oszalałym krzyku. Osunął się na kolana, zaczął rwać włosy z głowy. Wpatrywał się w oddalający się punkcik na niebie. Czuł się pusty.
Nie wiedział ile przesiedział czasu na ziemi. Może był to cały dzień, kilka godzin albo minut. A może w ogóle na niej nie siedział, a całe to zdarzenie to był nieśmieszny żart jego koszmarów. Jednak słone łzy uświadamiały Chanyeola o prawdziwości sytuacji. Wpatrywał się w czarny rzemyk na swoim nadgarstku. W ręku trzymał list naznaczony wieloma kroplami smutku, jego jak i Baekhyuna. On także płakał pisząc go. Park zwiesił głowę i uśmiechnął się sarkastycznie. „Przynajmniej to pokazuje, że cokolwiek dla niego znaczyłem", pomyślał. Zesztywniały i obolały podniósł się z zimnej posadzki.
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam za to, że nic Ci nie powiedziałem. Przepraszam za to, jaki oschły byłem ostatnimi czasy. Przepraszam, że mnie poznałeś, polubiłeś, pokochałeś???? Jesteś spełnieniem moich malutkich marzeń. Jesteś idealny. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego chłopaka???? przyjaciela. Dziękuję Ci. Dziękuję za to, że bezinteresownie pomogłeś mi z treningami. Zabawne, że zaczęło się od takiej błahostki. Dziękuję Ci za te 5 miesięcy. Każdy kolejny dzień był co raz to lepszy dzięki Tobie. Twój szeroki uśmiech witał mnie codziennie rano, widziałem go w swojej głowie. Te urocze iskierki w oczach jak u pięcioletniego dziecka sprawiały, że miałem ochotę nie wypuszczać Cię z objęć. Zawsze się obawiałem, że mnie zostawisz. Tymczasem to JA robię Ci takie świństwo. Nie martw się. W Londynie będzie mi łatwej. Będzie łatwiej Tobie. Kto by chciał żyć z kaleką? Chanyeol, nie zastanowiło Cię to, czemu nie mówię Ci tych słów prosto w twarz? Czemu ostatnimi czasy przygasłem? A pamiętasz słowa lekarza? Cóż, wiele bym oddał, by znów je usłyszeć... właśnie, usłyszeć. Tęsknię za Twoim głosem, który powoli blaknie w moim umyśle. Fakt, że już nigdy go nie usłyszę sprawia, że mam ochotę wybić wszystkich ludzi na świecie, ponieważ mogą dostać coś, czego ja pragnę tak bardzo. Nienawidzę siebie za to, co Ci zrobiłem. Świat jest niesprawiedliwy. Ja jestem niesprawiedliwy. Nie zasługiwałeś na mnie, jestem bezwartościowym człowiekiem, skoro zostawiłem ta dobrego mężczyznę, jakim jesteś. Przepraszam. Nigdy Cię nie zapomnę. Nigdy nie zapomnę Twojego dotyku.. 'Nawet jeżeli ludzie odchodzą, wspomnienia pozostają".
Kocham Cię
Byun Baekhyun
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top