Rozdział 1



Kay

5 lat wcześniej

Nienawidziłem widoku pijanych snobów.

Harold Steinmann uśmiechnął się zza kieliszka i poklepał mojego ojca po plecach. Zaledwie pięć dni wcześniej wypowiedział się niepochlebnie na temat zaproponowanej przez ojca ustawy dla czasopisma England Eyes. Nie przeszkadzało mu to jednak w udawaniu jego sojusznika, czy nawet przyjaciela, gdy był w stanie upojenia alkoholowego.

Mężczyzna najwidoczniej zapomniał, że moja rodzina nie składa się z bandy idiotów.

– Przypomnij mi Haroldzie, co sądzisz o waloryzacji świadczeń socjalnych w pierwszym kwartale przyszłego roku? – zagaił ojciec.

– Sheldonie, to nie temat na dzisiejszy wieczór – odpowiedział wyraźnie zmieszany. – Spotkaliśmy się przecież by wspierać oczyszczanie oceanów.

– Ile więc zdążyłeś już powierzyć funduszy na wsparcie dzisiejszego celu? Miriam Berkeley wystawiła na aukcję wiele niesamowitych obrazów, nie sądzisz?

Harold poprawił bordowy krawat i ponownie przechylił szklankę z trunkiem. Jego ciemnobrązowe oczy były zaszklone i lśniły w świetle białych lamp. Ponownie chwycił za materiał na szyi i szarpnął nim tak, by choć trochę go rozluźnić.

– Niewątpliwie wylicytuję dzisiaj jeden z nich – stwierdził z fałszywym uśmiechem. – Miło się rozmawiało, obiecałem jeszcze Tracy Langford, że zamienimy słowo przed wystąpieniem gospodarza wydarzenia.

– Nie będę cię zatrzymywał – skwitował ojciec, po czym odprowadził mężczyznę spojrzeniem do stolika po drugiej stronie sali. Tuż po tym zerknął w moim kierunku. – To kanalia. Musisz nauczyć się je rozróżniać.

– Sheldon – szepnęła matka, karcąc go wzrokiem. – Kay jest stanowczo za młody.

– Cóż, ma już trzynaście lat. Umiejętność odczytywania intencji rozmówcy przyda mu się nie tylko w przyszłej karierze, a również życiu codziennym.

Kiwnąłem twierdząco głową, nie chcąc wdawać się w dalszą dyskusję. Ojciec i tak robił zawsze to, co sobie postanowił.

Chwilę później kelnerzy przeszli po sali niosąc srebrne tace zastawione przystawkami. Facet w średnim wieku postawił przede mną talerz z pastą warzywną i grzankami. Skrzywiłem się na stęchły zapach majonezu i odsunąłem od siebie posiłek. Tuż po tym podeszła kobieta z butelką wina i uzupełniła puste kieliszki.

– Donieść lemoniady? – zapytała mnie z pogodnym uśmiechem.

– Tak – mruknąłem pod nosem.

Jedyne czego w tamtym momencie pragnąłem to powrotu do domu. Umówiliśmy się z Kethanem, że kiedy ta denna gala się skończy zagramy w Need for speed na konsoli.

– Kay, następnym razem odpowiedz "poproszę" – upomniała mnie matka. Uniosłem na nią spojrzenie i dostrzegłem grymas niezadowolenia szpecący jej twarz. – Tak robią dobrze wychowani chłopcy.

Ojciec prychnął pod nosem.

– Mój syn nie musi prosić o nic służby. Wykonują swoją pracę, więc jego odpowiedź była adekwatna – skomentował, upijając następnie swojego drinka.

– Wpajasz mu zbyt wiele złych nawyków – prychnęła mama.

– To tylko kwestia perspektywy i gówna jakie współczesne matki uważają za "dobre wychowanie". Kay będzie potężnym człowiekiem i na takiego właśnie go kształtuję. Przestań czytać te durne poradniki o rodzicielstwie – zakpił.

Atmosfera przy naszym stole momentalnie stała się napięta. Mama spuściła wzrok na przystawkę, tym samym kończąc rozmowę z ojcem.

Rozejrzałem się po sali, licząc, że znajdę gdzieś Kethana. Ten dupek obiecał, że dosiądzie się dzisiaj do mojego stolika.

Przesunąłem spojrzeniem po wszystkich gościach. Krzywiłem się za każdym razem gdy napotkałem znajomą twarz, która nie należała do mojego przyjaciela. Wszyscy zgromadzeni pili, rozmawiali i śmiali się, zakrywając przy tym usta dłonią, dokładnie tak jak robią wszystkie snoby.

Nie potrafiłem sobie wyobrazić swojej przyszłości w gronie takich ludzi. Hipokryzja, zazdrość i megalomania. Totalne gówno.

Nagle wszystkie rozmowy ucichły. Ustał chichot, suche żarty i polityczny bełkot. Każde pojedyncze światło w pomieszczeniu padło na jedną osobę po przeciwnej stronie sali. A tak przynajmniej mi się wtedy wydawało.

Dziewczyna, prawdopodobnie moja rówieśniczka, siedziała tuż przy mężczyźnie w średnim wieku, a jej policzki pokrywał różowy rumieniec. Oprócz tego jednego miejsca, jej skóra była biała, jak u jakiegoś ducha. Miała krótkie, czarne włosy i wielkie zielone oczy.

Wyglądała niczym postać z bajki.

– Kto to jest? – zapytałem, nie spuszczając z niej wzroku. Obawiałem się, że jeśli chociażby mrugnę, ona zniknie.

– O kogo pytasz? – dopytała mama, rozglądając się dookoła.

– Tam przy podeście. Pierwszy stół na lewo – wychrypiałem. Nie poznawałem własnego głosu. Na ślepo sięgnąłem po lemoniadę, by zniwelować suchość w gardle..

Odciągnąłem od szyi kołnierzyk koszuli, czując jak temperatura w pomieszczeniu gwałtownie wzrosła.

– Oh, chodzi o Newcroftów. – W głosie matki można była wyczuć odrazę, gdy tylko wspomniała to nazwisko. – To konserwatyści. Kto w ogóle zaprosił ich na tak ważne wydarzenie?

– Jak ona się nazywa? – ciągnąłem dalej. – Tamta dziewczyna.

– To Grace Newcroft, synu. Jeśli już zaspokoiłem twoją ciekawość to odwróć wzrok i nigdy więcej nie poświęcaj jej swojej uwagi. Jej ojciec to szowinista, oszust i nasz pierdolony przeciwnik – wtrącił się ojciec.

– Sheldonie, nie klnij – upomniała go żona.

Mimo rozkazu ojca, nie potrafiłem odciągnąć od niej spojrzenia.

Wydawała się być taka zagubiona, wyobcowana w tym zepsutym środowisku i całkowicie bezbronna. Jakby każde słowo mogło sprawić jej ból.

Nie wiem skąd wysunąłem wtedy takie wnioski, jednak zbyt wiele się nie pomyliłem.

***

– Elijah Slaughter znowu nabił ponad trzydzieści punktów w meczu przeciwko Chicago Bulls. Ten facet jest jak maszyna do wygrywania – opowiadał Kethan, gdy tylko udało mu się dosiąść do mojego stolika. Rodzice usiedli przy stołach w wydzielonej sekcji nieopodal podestu, na którym rozpoczynały się pierwsze licytacje, dzięki czemu mogłem od nich w końcu odpocząć.

Koszykówka była ulubionym tematem mojego przyjaciela.

Żył i oddychał tym sportem. Już od początku szkoły podstawowej wiedział, że chce zostać zawodowym graczem. Zazdrościłem mu tego, że ma możliwość wyboru własnej przyszłości. Moja została zaplanowana zapewne zanim w ogóle pojawiłem się na świecie.

– Przekonasz ojca, aby pozwolił ci lecieć ze mną i mamą do Nowego Jorku w przyszłym miesiącu? Mam cztery bilety VIP na mecz z Netsów z Lakersami. Mogę zabrać ze sobą dwóch kolegów – dodał uśmiechnięty.

– Wątpię, że mi pozwoli.

– A jeśli zrobimy tak, że się o tym nie dowie?

– Myślisz, że twoja mama mogłaby mnie wywieźć z kraju tak, by nie dowiedzieli się o tym moi rodzice? – prychnąłem, rozbawiony jego głupim pomysłem.

– Mamy własny samolot, ogarniemy to – ciągnął dalej.

– Zapytam. Plan z wymknięciem się po kryjomu nie wypali.

Kethan dalej próbował mnie przekonać. Wymyślał dziesiątki teorii jak obejdziemy surową kontrolę mojego ojca, jednak nic co powiedział nie brzmiało na tyle skutecznie, by to wypaliło.

Znudzony jego entuzjazmem ponownie spojrzałem na przeciwny kąt sali.

Grace Newcroft siedziała wciąż w tym samym miejscu i gapiła się na ekran tabletu w różowym etui. Drażniło mnie to. Skoro ją dostrzegłem, chciałbym by i ona skupiła na mnie swoją uwagę. Coś dziwnego przyciągało mnie do niej. Była piękna.

Wyglądała jak Królewna Śnieżka.

– Ziemia do Kaya – zaśmiał się Kethan, machając dłonią przed moją twarzą. Miałam mu ochotę złamać palce za to, że przysłonił mi widok na dziewczynę. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

– Mój ojciec nie pozwoli ci wywieźć mnie z kraju.

– Pytałem czy kupiłeś już nową edycję NBA – prychnął. – Wyszła już ponad tydzień temu. Spędziłem cały weekend przed konsolą.

– Jeszcze jej nie mam – odparłem, ukrócając temat.

Drażniło mnie to, że Kethan odciągał moją uwagę od tej dziewczyny.

Jak mógł myśleć o koszykówce, kiedy znajdował się w tym samym pomieszczeniu co Grace Newcroft?

– Chcesz pożyczyć? – dociekał, wsuwając między wargi krakersa z pastą pomidorową.

– Nie – rzuciłem niezainteresowany.

Na szczęście mój kumpel przestał ciągnąć rozmowę i zajął się przekąskami.

Rozejrzałem się po sali by ocenić sytuację. Nie powinienem był jedynie oglądać jej z drugiego końca pomieszczenia. Chciałem podejść i dać Grace znać o swoim istnieniu. Nie wiedziałem, czy los da nam kolejną szansę na spotkanie. Co prawda uczestniczyłem w wielu wydarzeniach na które bywał zapraszany mój ojciec, jednak po raz pierwszy rodzina Newcroftów zwróciła na siebie moją uwagę.

Matka Kethana kończyła właśnie prowadzić licytację ostatniego dzieła. Dłonie polityków, przedsiębiorców i reszty zebranych tutaj snobów unosiły się, podbijając stawkę. Z oddali dostrzegłem, że mój ojciec również był zaangażowany w aukcje. Ci wszyscy faceci nie doceniali wystawionej przed nimi sztuki, to wszystko było efektem tkwiącej w ich głowach próżności - gównianej potrzeby przechwalania się i zdobywania pustych pochlebstw.

Nieważne jak bardzo mój ojciec na mnie naciskał, nie chciałem należeć do tego zepsutego świata.

– Zanim zakończymy ostatnią licytację, chciałabym na chwilę zatrzymać się i wyrazić naszą ogromną wdzięczność za Waszą obecność, zaangażowanie i wsparcie. – Uśmiech pani Berkeley zawsze wydawał mi się być szczerym. Nawet kiedy posyłała go do wyidealizowanych fasad nadętych snobów, nie potrafiłem dostrzec cienia fałszywości, a zazwyczaj wyczytywałem to z ludzi bez problemu. – Ta wieczorna uroczystość, jak i cała nasza inicjatywa, byłaby niemożliwa bez Waszych serdecznych serc i hojności.

Gromkie brawa rozbrzmiały ze wszystkich stron. Kelnerzy weszli na salę bocznymi drzwiami, niosąc tace zastawione kieliszkami z szampanem. Wykorzystałem więc tę okazję i opuściłem Kethana, udając się prosto do stolika Grace Newcroft.

Ta drobna niczym porcelanowa laleczka dziewczyna zapierała dech w piersiach.

Gdy tylko zatrzymałem się przy jednym z wolnych krzeseł, Grace spuściła wzrok na swój talerz. Odchrząknąłem by zwrócić na siebie jej uwagę. Nic to nie zmieniło. Panna Newcroft całkowicie mnie zignorowała.

Postanowiłem spróbować inaczej. Stanąłem tuż za jej krzesłem i pochyliłem głowę, dzięki czemu moje usta znalazły się na wysokości jej ucha.

– Spójrz na mnie, Grace – wyszeptałem, na co jej ramiona wyraźnie się spięły. – Czuję, że nudzisz się tutaj tak samo jak ja. Chcesz wyrwać się na chwilę z tego bagna?

– Skąd znasz moje imię? – zapytała. Bacznie obserwowałem jak ułożyła palec wskazujący na białym talerzu, na którym koncentrowała wzrok i przesunęła opuszką po jego rancie.

Zamknąłem mimowolnie powieki, bo cholera jasna... ten głos. Delikatny i niewinny jak cała ona.

– Wszyscy się tutaj znają – skłamałem. – Nasi rodzice się przyjaźnią, więc nie będą mieli nic przeciwko, jeśli spędzisz ze mną trochę czasu.

Nie wiedziałem jeszcze jak, ale pragnąłem sprawić, by Grace Newcroft zapamiętała mnie tamtego wieczoru.

– Naprawdę? – dociekała.

– Pewnie, że tak – zakpiłem. Była taka naiwna... Wystarczyło proste kłamstwo, żeby wstała od stołu i udała się ze mną do głównego holu. – Jestem Kay – oznajmiłem w trakcie drogi.

– To jakieś zdrobnienie? – zapytała niewinnie.

Zatrzymaliśmy się przy beżowej kolumnie niedaleko głównego wejścia. Bankiet rozkręcał się dopiero po aukcjach, dlatego były niewielkie szanse, że pomieszczenie stałoby się wkrótce zatłoczone.

– Nie, po prostu Kay. – Odpowiedziała mi uśmiechem.

Tak pięknym... Tak wyjątkowym... Tak niepowtarzalnym...

Myślałem, że jest bezbronna. Narażona na okrucieństwo paskudnego świata, w którym przyszło nam żyć. Grace jednak posiadała inną broń, której wcześniej nie dostrzegłem.

Jej piękno powalało na kolana i uderzało w najciemniejsze zakamarki serca. W tamtej chwili zrozumiałem, że spełniłbym każde życzenie tej dziewczyny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top