▪︎ Rozdział XXIV - Dziecko ▪︎
[Perspektywa [T/I]]
Minęło kilka miesięcy, a ja dalej leżałam w szpitalu. No cóż, jak już wcześniej mówiłam takie obrażenia wymagały długiego procesu kuracji. Chociaż fakt, że miałam coraz większy brzuch też się do tego przyczynił...
Coraz bardziej się z tego powodu denerwowałam, w końcu nie planowałam mieć dzieci w takim młodym wieku! I jeszcze poród... niby Polska, Rzesza i pielęgniarki mi tłumaczyły wszystko, ale wciąż się obawiałam... a to wszystko przez tego pierdolonego komucha!
Oh, o wilku mowa. Akurat przyszedł w odwiedziny.
— Siema siema, z tej strony YoungZSRR, jestem już! Witam z powrotem! — przywitał się ze mną głośno, jak zawsze. Usiadł na swoim ulubionym krzesełku obok. — Masz większy brzuch niż ostatnim razem!
— I kto to mówi! Spójrz na siebie!
Komunista podwinął swoją koszulkę, patrząc na swój piwny brzuch, szybko go zakrywając.
— Ej, odczep się! I z nim jestem seksowny w chuj! — zrobił dumną pozę.
— Tak tak, oczywiście — poklepałam go po nim, żeby jeszcze bardziej zrobić mu na złość. — Uuu, już chyba 7 miesiąc! Chłopiec czy dziewczynka?
— Kebab — odpowiedział głupio się szczerząc. Zaśmiałam się.
— Zaraz... byłeś na kebabie i mi nie wziąłeś?!
— Kobietom w ciąży nie wolno jeść takich rzeczy!
— Sranie w banie! A z resztą, skąd ty to wiesz? — popatrzyłam na niego podejrzliwie.
— Mam piętnaściorio dzieci, nie zapominaj! W ciągu tych kilkunastu lat się zdążyłem sporo dowiedzieć!
— A Ukraina i Białoruś nie są przypadkiem adoptowani?
— Oj tam oj tam... to mały szczegół — machnął ręką. — Kurwa niewygodne to krzesło...
— To chodź do mnie — przesunęłam się lekko, klepiąc wolne miejsce obok siebie. Bez zbędnego gadania od razu rozłożył się obok mnie.
— No, od razu lepiej... nie za ciasno?
— Nie, dobrze jest! Nie jesteś aż taki szeroki jak myślisz! — poklepałam go po jego ,,bojlerze".
— Weź zostaw! Co, przeszkadza ci?
— Nie, skąd! Przynajmniej masz fajną podusię! — znowu zaczęłam się chichrać, ale przerwałam gdy poczułam kopanie. — Ał... — syknęłam.
— Co jest?
— Kopie skubana... — mruknęłam cicho.
— Wytrzymałaś tyle miesięcy to teraz też dasz radę!
— Łatwo ci mówić! Ty tylko ruchałeś, teraz to ja się muszę męczyć! — trzepnęłam go w łeb.
— A co? Nie podobało ci się?~
— Nie będę teraz odpowiadać na to pytanie — skrzyżowałam ręcę. — Ała! No co za mała cholera!
— Oho, to już chyba wiemy w kogo się wdała! Będzie ZSRR 2.0!
— Zajebiście... — prychnęłam. Sowiet mi często opowiadał o swoim dzieciństwie i jak mocno jego rodzice mieli z nim przejebane. Świadomość, że też będę musiała się męczyć z takim małym gremlinem mnie doprawdy dobijała... no, ale przynajmniej nie będę sama.
— Nie przesadzaj! Poradzimy sobie! — poklepał mnie po głowie, na co zmarszczyłam brwi. — Może trochę z nią pogadam, co?
— Pogadasz? — ździwiłam się.
— A co w tym dziwnego? Dużo rodziców tak robi! I ja też tak robiłem!
— Wiesz, ja się nie znam na tym. To w tym dziwnego — prawdę mówiąc wciąż miałam takiego mindfucka że jestem w ciąży i to jeszcze z typ cepem. Oby nie odziedziczyło za dużo po nim bo też będzie miał takie debilne pomysły i zachce mu się jeździć na motorze... chociaż po takiej mamusi jak ja też się zbyt dobrych rzeczy spodziewać nie można. Też odpierdalałam niezłe szajsy.
Komuch podniósł się do siadu i pochylił nad moim brzuchem, bądź jak ja lubiłam to nazywać ,,kinder niespodzianką".
— No siema młoda! To ja, twój tatuś! Niezły dajesz mamusi wycisk, co? — zaczął nawijać. — Niepotrzebnie! Bo już taka brzydka pani ją wymęczyła i to jej wystarczy, wiesz?
— Ta brzydka pani mnie wymęczyła bo nie potrafiłeś się domyślić że to jej sprawka debilu jebany — przerwałam mu. Rzesza mu mówiła, było to wręcz oczywiste, ale nie on dalej swoje! Co za kretyn... eh, no ale mój kretyn, bądź co bądź...
— Wiem przecież, nie przypominaj mi... — przewrócił oczami i wrócił do ,,rozmowy" z naszą córką. To było takie urocze, że nie mogłam powstrzymać uśmiechu na mojej twarzy...
— Ałć... — syknęłam znowu. — Chyba ci odpowiedziała... szkoda, że w taki sposób, ała kurwa-
— Serio? — położył rękę, ale zaraz ją zabrał. — Ale kopa zajebała! O cię chuj!
— No widzisz, a ja tak mam cały czas!
— Ja to ci jednak współczuję...
— I słusznie... ale po porodzie ci się oberwie, bo to wszystko twoja wina!
— Oj już się tak nie stresuj, lekarz ci mówił że nie wolno ci się denerwować — pogłaskał mnie po głowie i położył się z powrotem obok mnie. Przesunęłam się trochę, żeby moja głowa leżała na jego klatce piersiowej. Przymknęłam oczy wtulając się w niego.
— Ale ty cieplutki jesteś... — mruknęłam zadowolona.
— No widzisz, czyli jednak mam ten kaloryfer~ — wyszczerzył się.
— A nie szcześciopak?
— Nie nie, szcześciopak to ja mam w lodówce! — zaprzeczył znowu się śmiejąc z własnego żartu. Eh, on i te jego poczucie humoru...
— No to dobra, niech ci będzie że kaloryfer... a może jednak bojler?
— ...[T/I], PRZESTAŃ
* * *
[Perspektywa ZSRR]
Siedziałem u siebie w domu, popijając kawusię z rana i czytając dzisiejszą gazetę, wciąż w szlafroku [oczywiście czerwonym bo jakim innym]. Założyłem nogę na nogę, przekręcając na kolejną stronę.
Miałem dzisiaj iść odwiedzić [T/I], jest już w 9 miesiącu i okropnie się przez to czuję. Niby do przewidywanego terminu porodu zostało jeszcze trochę czasu, ale i tak się stresowałem.
Wtem zadzwonił mój telefon. Popatrzyłem na nazwę kontaktu. Oho, Polska dzwoni. Odłożyłem gazetę na stół i odebrałem.
— No? Co chciałaś? — zapytałem na spokojnie, biorąc łyk kawy.
— KOMUCH KURWA PRZYJEŻDZAJ DO SZPITALA SZYBKO, [T/I] RODZI! — krzyknęła do telefonu. Słysząc to wyplułem wszystko co miałem w ustach na podłogę.
— JAK TO RODZI?! PRZECIEŻ TERMIN... — nie dokończyłem.
— NIE PIERDOL KOMUNISTYCZNY BURAKU TYLKO RUSZ DUPĘ I TU PRZYJEDŹ! — no tak, to nie byłaby Polska gdyby mnie nie zwyzywała.
— J-JUŻ PĘDZĘ! — rozłączyłem się. O chuj o chuj... tylko jak ja tam dotrę?! Nie mam auta, roweru, nic! A przecież nie ukradnę bo mnie jeszcze policja zgarnie! Nosz kurwa...! A chuj, pójdę na piechotę!
Przebrałem się na szybko, bo tak trochę głupio biec do szpitala w piżamie w króliczki i wybiegłem z domu. Biegłem tak szybko jak mogłem, z czym pomagała mi adrenalina. Usłyszałem jak coś trąbi obok mnie. Odwróciłem głowę w kierunku dźwięku i gwałtownie wychamowałem.
— Co wy, skąd tu... — aż zaniemówiłem, gdy zobaczyłem Rzeszę i jej brata. W dodatku na PIERDOLONYM motorze. Zaraz... a to przypadkiem nie ten sam, którym wtedy [T/I] ratowałem...?
— Wiemy, wiemy, [T/I] rodzi! A ty pewnie nie masz czym pojechać do szpitala? Wsiadaj! Tylko kasków nie mamy jak coś — poklepała miejsce za sobą.
— No, trudno odmówić! — zgodziłem się i usiadłem za Rzeszą. — Pierdolić kask! JADYMY! — krzyknąłem z entuzjazmem. Weimar ponownie wystartował i odjechaliśmy z piskiem opon.
* * *
Czekałem na korytarzu już którąś, chyba siódmą, godzinę. Poza mną byli tu jeszcze Polska, Niemcy, Rzesza, Weimar, Rosja, Białoruś, PRL, Węgry, Czechy i Słowacja. Ale bez wątpienia ja denerwowałem się najbardziej. Krążyłem w te i we w te po korytarzu, ciężko oddychając. Może martwiłbym się mniej, gdyby nie wyprosili mnie nagle z sali i usprawiedliwili to komplikacjami!
— Tato, weź może lepiej usiądź! Zaraz nam tu zemdlejesz! — zaczepił mnie Białoruś.
— ŁATWO CI MÓWIĆ BO TO NIE TWOJA KOBIETA RODZI! I BĘDĘ TAK KRĄŻYŁ! — odwarknąłem. Ten tylko uniósł ręcę w geście obronnym i już mnie nie zaczepiał. Z moich rozmyślań wyrwał mnie znowu dźwięk otwieranych drzwi. Lekarz wyszedł z sali, w której leżała moja dziewczyna. Od razu podszedłem do niego. — I co? Co z nią? Wszystko poszło dobrze?!
— Tak, na szczęście wszystko poszło dobrze! Ma pan zdrową córkę, gratuluję! — poklepał mnie po ramieniu. Uśmiechnąłem się jak głupi do sera. Tak szczęśliwy jeszcze nigdy nie byłem! — Może pan iść ją zobaczyć!
Nie musiał mi dwa razy powtarzać, od razu wparowałem na salę. Podbiegłem do łóżka na którym leżała [T/I], z naszym dzieckiem na rękach. Widząc ją całą i zdrową, odetchnąłem z ulgą.
— Uff... Boże, tak się bałem o ciebie... — usiadłem przy niej bardziej rozluźniony. — Lekarz mi powiedział, że urodziłaś córeczkę, tak jak chcieliśmy...
— Mhm... — przytaknęła uśmiechnięta. Bez ostrzeżenia podała mi małą. O matko, dawno nie trzymałem dziecka... ułożyłem ją w miarę wygodnie na moich rękach, żeby mi przypadkiem nie wypadła. Przyjrzałem się jej.
— O matko, jaka ona słodka! — powiedziałem rozczulony jej widokiem. — Awww, popatrzyła na mnie! Urocze maleństwo!
— No wiem, wiem... ma oczy po tobie — mruknęła cicho. Poród musiał ją ostro wymęczyć, skoro nie miała siły nawet się drzeć. Mimo to, uśmiech nie schodził z jej twarzy.
— I włosy takie jak ty... — dodałem. Po jej policzkach zaczęły cieknąć łzy. Szybko je wytarłem. — Ej, ale nie płacz mi tutaj!
— Nie mogę... jestem po prostu zbyt szczęśliwa... — rozpłakała się na dobre i przytuliła do mnie na tyle ile mogła. Odwzajemniłem tulasa.
Teraz oboje będziemy szczęśliwi...
__________________
DOBRA WRESZCIE TO NAPISAŁEM
Lipa trochę bo sobie obiecałem że w wakacje będę więcej wrzucał, ale jak zwykle dupa wyszła :(
Ale hej, mam jeszcze połowę lipca! Do reszty książek też coś wykombinuje!
No i na upartego w trakcie roku szkolnego, chociaż pewnie będzie zapierdol
Druga klasa technikum robi wrrrrr
A mogłem mieć wyjebane i iść do zawodówki-
Zbliżamy się już też do zakończenia książki, został mi jeszcze ostatni rozdziało-epilog
Bo szczerze nie mam już pomysłu co ma się dalej dziać, nie chce żeby wyszedł z tego tasiemiec, no i chciałem mieć równą liczbę rozdziałów uwu
To do zobaczenia w następnym rozdziale, życzę wam miłych ostatnich tygodni wakacji!
~Wafel
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top