▪︎ Rozdział VI - Deszczowy dzień ▪︎
Jebany kwiecień. Wczoraj świeciło śliczne słoneczko a dziś kurwa pada. Nienawidzę tego miesiąca...
Siedziałam przymulona przy oknie, opierając głowę o parapet. Obserwowałam spływające po szybie krople wody, stawiając która zrobi to szybciej. Z jakiegoś powodu praktycznie wszystkie, którym kibicowałam bo miały większe szanse, stawały nagle a kropla konkurencyjna je wyprzedzała i ostatecznie wygrywała.
— Kurwa, znowu — mruknęłam pod nosem. Nawet już nie chciało mi się wściekać, przez ciężką atmosferę wywołaną pogodą. I chyba nie tylko ja miałam zepsuty humor...
Rosja smętnie przewracała strony dzisiejszej gazety, Białoruś bawił się gumką recepturką, a Ukraina rysował coś w swoim zeszycie, który często przynosił.
— Хесус Мария — przez drzwi do domu wparował ZSRR, przemoczony do suchej nitki.
— No i po co żeś do sklepu wychodził? Przecież Rosja ci mówiła, że dziś będzie padać — wzięłam od niego płaszcz i powiesiłam na wieszaku obok drzwi.
— Myślałem, że zdążę, ale była długa kolejka, a inny sklep był w sąsiednim mieście jakieś siedem kilometrów stąd — wytłumaczył.
— A podczas wojny to jakoś chciało ci się iść kilka dni
— A postoje? Przecież nie będę robił postojów idąc do jebanego sklepu — już mu nie odpowiedziałam. Nie mam humoru by się z nim sprzeczać.
— Co ty taka dziś nie w sosie?
— Domyśl się... — pokręcił głową.
— [Z/T/I] mnie nie wyzywa? Ajajaj, coś musi być nie tak — ciągnął dalej.
— Jak ci zaraz przypier... a z resztą, nie ważne...
— Odejdźże w końcu od tego okna — zaniósł mnie do salonu i posadził na kanapie. — Pogadaj z twoimi towarzyszami — i se poszedł. Pewnie do łazienki by się się przebrać, ale szczerze nie interesuje mnie co robi.
— Hej, Kirill, co tam masz? — spytała Rosja zaciekawiona.
— Chuj cię to — pokazał jej środkowego palca, nie odrywając wzroku z zeszytu.
— No nie bądź taki! Pokaż! — wyrwała zdezorientowanemu ukraińcowi przedmiot i pobiegła z nim na środek pokoju.
— Hej! — poleciał za nią. Rosjanka uniosła szkicownik bardzo wysoko i ze śmiechem patrzyła, jak Ukraina próbuje do niego doskoczyć.
— Valeriya! Oddawaj to! — chłopak nie dawał za wygraną.
— Rosja, oddaj mu to — zarządził stanowczo Białoruś.
— Bo co? — spojrzała na młodszego brata z kpiną. Ten niewiadomo skąd wyjął jakiś inny notes, tylko że na kluczyk, który też pokazał.
— Chyba nie chcesz, bym dał to Serbi, prawda? — dziewczyna się mocno przestraszyła. Padła na kolana i zaczęła go błagać.
— Zgoda zgoda! Tylko błagam, za żadne skarby mu tego nie dawaj!
— Najpierw oddaj Kirillowi jego własność — jak obiecała, tak zrobiła. Białoruś oddał jej pamiętnik. Oboje ponownie usiedli.
— Wiesz, to trochę śmieszne, że to ty rozwiązujesz wszystkie konflikty miło bycia najmłodszym — sprzeczka krajów znacznie poprawiła mi humor.
— Ktoś musi, niestety — podsumował.
* * *
— Idziemy na spacer? — stanęłam zadowolona przy drzwiach.
— Jest mokro. I wilgotno. I pewnie jak będziemy w środku drogi znowu zacznie padać — jak podejrzewałam, nie zgodził się. Ale, mam plan awaryjny...
— No weź... prooooszę? — zrobiłam minę szczeniaczka. To zawsze działa, tym bardziej, że trenuje to od wielu lat.
— Nie to nie! I nie próbuj tych swoich sztuczek! — mina szczeniaczka zmieniła się w minę smutnego szczeniaczka. Chyba się w końcu złamał, sądząc po jego mimicę.
— Ugh... niech już będzie... — tak! Udało się! — Załóż kurtkę i weź parasol. Ja pójdę po smycz — przytaknęłam i pobiegłam po parasolkę.
* * *
Los mi chyba przyja, bo chodzimy już jakieś dwie godziny a jeszcze nie zaczęło padać. Podczas spaceru prowadziliśmy konwersacje na różne tematy, błahe i mniej błahe.
— Znasz jakieś inne kraje?
— Oczywiście, tylko z większością nie mam kontaktu. Wiesz, komuna i te sprawy...
— Podasz jakieś przykłady?
— Chiny, Jugosławia, Korea Północna...
— Sami twoi byli sąsiedzi, hm? — przytaknął. Nie miałam więcej pomysłów, jak pociągnąć ten temat, więc go zmieniłam.
— Miałeś kiedyś jakiegoś zwierzaka? — moje standardowe pytanie do każdego.
— Miałem kiedyś psa, kundelka o imieniu Łajka, ale ją postrzelili. Stąd mam smycz — posmutniał nieco. Aj, chyba niepotrzebnie pytałam...
— Wybacz, nie wiedziałam...
— Nie nie, jest w porządku...
— Nie myślałeś kiedyś nad adopcją nowego psa?
— Myślałem, nawet bardzo dużo ale ostatecznie się rozmyśliłem bo mogłoby się stać to samo co z Łajką, nie chciałem tego... — a może...
— A może teraz jakiegoś przygarniesz? W końcu masz już spokój, wojna się dawno skończyła...
— Pomyślimy [T/I], pomyślimy...
* * *
— Oho, chyba zaczyna padać... — powiedziałam, gdy kilka kropel spadło mi na nos. I miałam oczywiście rację, bo w moment zdążyło się rozpadać. Tyle dobrego, że nie jakoś intensywnie...
Komunista otworzył parasol. Był duży, więc idealnie zmieściliśmy się pod nim oboje. Tylko musieliśmy stać bardzo blisko siebie, przez co czułam się niekomfortowo, bo naruszał moją przestrzeć osobistą. A ja potrzebuje PRZESTRZENI OSOBISTEJ-
— Co jest? Nie wyglądasz na zbyt zadowoloną — no shit Sherlock, dopiero teraz się zorientowałeś.
— Moja przestrzeń osobista jest naruszana. Przez ciebie — nie pierdoliłam się w tańcu, od razu mu powiedziałam co mi nie odpowiada.
— Jak chcesz to możesz iść na deszczu, bo ja się z pod parasola nie ruszam — odpowiedział rozbawiony. No spoko. Jak chcesz komuchu.
Odsunęłam się od niego i jak gdyby nigdy nic szłam w deszcz.
— Ej, młoda, ja tylko żartowałem! Wracaj! — zaciągnął mnie z powrotem. Przy okazji coś zauważył. — Co to jest?
— To? — spojrzałam na czerwoną plamę na moim nadgarstku. — Nie wiem, pewnie jakiś siniak albo coś
— Не думаю... — mruknął.
— To co w takim razie?
— Aaa nic takiego! — powiedział zestresowany. — Szybko wracamy do domu! — przyśpieszył kroku, więc i mi nie pozostało nic innego jak zrobić to samo.
* * *
Siedząc na kanapie czytając książkę, usłyszałam dźwięk telefonu. Odłożyłam książkę na stolik kawowy i poszłam go odebrać. Gdy byłam już przy nim, podniosłam słuchawkę.
— Ja ich höre?
— Привет
— O, guten tag Brutus! O co chodzi?
— Dzisiaj byłem na spacerze z [T/I] i zauważyłem czerwoną plamę na jej ręce i myślę że...
— A może to zwykły siniak debilu?
— To mi nie wyglądało jak siniak...
— Czyli możesz mieć rację...
— Przyjdź do mnie, to omówimy wszystko. To nie jest rozmowa na telefon
— W porządku, już idę. Tschüss!
Odłożyłam słuchawkę. No, mam robotę do wykonania!
* * *
— Już jestem! — Rzesza ponownie zrobiła swoje wejście smoka.
— No nareszcie! [T/I] idź do pokoju — oho, pewnie znowu jakieś plany podboju nad światem będą omawiać... to ja się zmywam.
— Oczywiście — posłusznie udałam się do pokoju, ale zanim przekroczyłam jego próg...
— Bist du sicher, dass es kein Bluterguss ist?
— Ja, ich war mit ihr spazieren. Da habe ich es bemerkt
— Hej, o co wam chodzi? To tylko jebany siniak, już wam mówiłam! — umilkli.
— ...czy ty nas zrozumiałaś? — zapytała zdziwiona Rzesza.
— Tak... aż dziwne, bo nigdy nie uczyłam się niemieckiego — spohrzeli na siebie zaskoczeni.
— Вот дерьмо
________________
W końcu zaczyna się akcja! >:D
Bo tak, to ma fabułę. Szook, ja sama nie zauważyłam :0
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top