▪︎ Rozdział II - Las Komucha ▪︎
— No serio mówię! Widziałam go! Uwierzcie mi! — krzyczałam za każdym razem. Ale nikt mi nie wierzył. Jednak komunista miał rację... tylko niepotrzebnie się ośmieszyłam. Na bank będą mi z tego powodu dokuczać. Nie że mnie to obchodzi, ale to denerwujące... strasznie denerwujące...
— Nie gadaj głupot [T/I], pewnie ci się to śniło — odpowiedziała moja przyjaciółka [I/P].
— Nie wierzycie mi?! Dobra! Udowodnie wam to! — odeszłam wściekła. Jeszcze im wszystkim pokażę...
* * *
Wyszłam z uczelni po ostatnim wykładzie, idąc w kierunku ulicy. Wszyscy, którzy obok mnie przechodzili cicho się śmiali i szeptali coś pod nosem. Na ich nieszczęście, gówno mnie to obchodziło. Stojąc przy bramie, odwróciłam się na chwilę by pokazać wszystkim środkowego palca, i jak gdyby nigdy nic zniknęłam za rogiem.
Jakąś godzinę później znowu stałam przed ogrodzeniem. Niczym kot wsięłam się po nim i już byłam po drugiej stronie. Od razu odpaliłam kamerę w telefonie. W drugiej dłoni trzymałam pistolet mojego ojca. Tak na wszelki wypadek. Po krajo-ludziach można się spodziewać wszystkiego.
Chodziłam tak przez dłuższy czas, ale jak komunisty nie było tak nie ma. Choć to nawet lepiej. Wyobraźcie sobie laskę chodzącą po lesie z telefonem i pistoletem, jakby szukała żołnierzy wyklętych wśród drzew. Głupioby to wyglądało, no nie?
— Cholera, chyba się zgubiłam — pomyślałam. Jak zwykle. Jebany las. Zero zasięgu.
— Ktoś tu się zgubił, co? — jakbyś kurwa zgadł.
Z ciemności wyłonił się wysoki, znajomy mi już mężczyzna.
— Aha! Mam cię! — odpaliłam nagrywanie. Ten nic na to nie zareagował, tylko się uśmiechał jak głupi do sera.
— No i co się tak szczerzysz? — w odpowiedzi Związek Radziecki wyciągnął zza pleców pistolet i jednym celnym strzałem przebił mój telefon na wylot.
— Ty serio myślisz, że tak łatwo wydasz moje istnienie? Hahah! A to dobre! Nawet nie wiem, czemu się tak wysilasz. Mogłaś mieć normalne życie, ale nieeee, po co to komu! Teraz nie będziesz go miała w ogóle! — wygarnął mi.
— Tak... tak... masz rację... nie mam już życia. Ani pieniędzy, ani szacunku, ani nic. Więc po co to? — wzruszyłam ramionami.
— Co ty kombinujesz...?
— Ależ nic, chce tylko spróbować się uwolnić od tego wszystkiego. No, to jak to mówią, увидимся на другой стороне — przyłożyłam pistolet do swojej głowy.
— [T/I] NIE O TO MI CHO...
Przez całą puszczę rozwlekł się echem dźwięk strzału. Ból przeszył całe moje ciało, a wszystko wokół zginęło skąpane w czerni...
Ale czy to naprawdę był już mój koniec...?
* * *
— No ciebie chyba pojebało! Obcą babę co ci po posesji prywatnej chodzi?! — zabrzmiał donośny, żeński głos, który usłyszałam przez niedomknięte drzwi. Podniosła jedną powiekę w nadziei, że coś zobaczę.
— To nie jest jakaś obca baba, już wcześniej ją widziałem! — próbował bronić się komunista.
— Tak, widziałeś, jak zakopywała trupy pod drzewami!
— Konkretniej to śmieci — poprawił dziewczynę.
— Wszystko jedno! Zasady to zasady, nikt nie może o tobie wiedzieć!
— Już próbowała wszystkim to udowodnić, ale ją wyśmiali. Nie ma na mnie dowody, nie zagraża nam... ugh, wiesz co? Nie mam już ochoty na rozmowę z tobą. Wracaj do siebie — zarządził stanowczo.
— Niech będzie... — odpowiedziała kwaśnym tonem. — Do jutra — odeszła.
— No, chyba pora sprawdzić czy nasza niedoszła samobójczyni się nie obudziła — otworzył drzwi, wypełniając do tej pory ciemne pomieszczenie jasnym, żółtym światłem. Przymknęłam szybko oko licząc, że się nie zorientuje.
— Widziałem, że nie śpisz. Nie udawaj — powiedział, lekko rozbawionym tonem. Podniosłam się bardzo powoli do pozycji siedzącej, przecierając oczy.
— Co się stało? Gdzie ja jestem? W piekle? Coś tu zbyt zimno jak na piekło. Komuch się zaśmiał.
— No, to nie piekło, ale byłaś blisko. Jesteś w moim domu — cóż, mogłam się domyśleć... — Chciałaś się zabić, ale że miałaś słabego cela przeżyłaś, w czym pomogła ci dodatkowo opieka medyczna jednego z moich synów.
— W-was jest więcej?
— A co, myślałaś, że tylko ja? To jesteś w błędzie, moja droga — poklepał mnie po głowie. — Oczywiście, że jest nas więcej. Jednym z przykładów może być moja najstarsza córka, z którą to przed chwilą się spierałem, lub Ukraina, który cię opatrzył. W końcu się gówniarz niewdzięczny na coś przydał... — warknął sam do siebie.
— Rozumiem... dobra, to ja się zbieram. Do zobaczenia następnym razem, komuszku! — pożegnałam się ochoczo, wstając z wyrka i zmierzając ku wyjściu. Moim planom przeszkodził ZSRR, łamiąc mnie za kaptur od bluzy i podnosząc do góry na swoją wysokość. Zaczęłam się rzucać.
— Spokojnie bo się zmęczysz!
— Daj mi wrócić!
— Nagle ci się żyć zachciało? — uspokoiłam się. — Nie mogę cię puścić. Zapamiętasz drogę i przyprowadzisz tu innych. A nie mam zamiaru znowu cię walić w łeb łopatą, ponieważ nie jest teraz w zbyt dobrym stanie. — dotknęłam swojego czoła. Dopiero teraz obczaiłam, że na głowie mam bandaż.
— Na ile tu zostanę? — zapytałam niepewnie.
— Do póki ci się nie polepszy. Nie bój żaby, krzywda ci się tu nie stanie. Dopilnuje tego osobiście — poklepał mnie po ramieniu. — A teraz wybacz, ale muszę coś jeszcze załatwić. Czuj się jak u siebie — wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
* * *
Dobra, udało mi się jej wcisnąć kit. Prawda, nie chciałem, by ktoś odkrył moje istnienie, ale w razie czego zawsze mogę spierdolić. Bardziej mi chodziło o zatrzymanie jej tak dla siebie. Znam ją ledwo dwa dni, jednak jej ostry i zadziorny charakter mi zaimponował. Widzę w niej spory potencjał... bardzo mi się przyda... szkoda, że Rosja nie popiera moich poglądów...
Chciałbym się trochę z nią zapoznać, ale faktycznie mam kilka spraw do załatwienia. Na szczęście mam jeszcze dużo czasu, by się do niej trochę zbliżyć, wydaje się bardzo nieufna. W sumie jej się nie dziwię, sam bym nie ufał komuś, kto odpowiada za śmierć milionów. A, odnośnie krajów które zabiły miliony...
— Pora zadzwonić do tej suki. Matko, czemu ja się wciąż z nią zadaje... — mruknąłem.
* * *
— Cóż, zawsze mogło być lepiej, co nie [T/I]? A teraz wypadałoby się tu trochę rozejrzeć — nacisnęłam na klamkę, wychodząc na korytarz. Rozejrzałam się dookoła. Dużo drzwi.
Nagle, ktoś z impetem otworzył sobie wejście kopniakiem, wystraszona schowałam się za schody. Na szczęście, postać nie zdążyła mnie zauważyć.
— Witaj Brutus! Tęskniłeś za mną? — zawołała entuzjastycznie.
— Blondi?! Co ty tu robisz tak wcześnie?! — zdziwił się Bru...tus? Tak, Brutus. Dziwnie imię, ale okej. Wychyliłam lekko łeb by zobaczyć kto to jest.
— Nie... niemożliwe... — powiedziałam do siebie w myślach.
To była... III RZESZA?!
_______________
Nowy rozdział, yeeeey
Mam nadzieję, że wam się podobał
~ Shiba
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top