▪︎ Rozdział XVII - Impreza ▪︎

Droga zajęła nam jakieś około czterdzieści minut. Nie wiem, przez pół drogi wysłałam, że zasnę, ale niestety para bliźniaków, nawet gdy siedzą po przeciwnych stronach foteli muszą się bić, a że ja siedziałam z PRL'em na środku ciągle dostawałam albo pięścią w oko, albo girą w żebra. Mój osobisty fotel powoli miał tego dość i w końcu opieprzył Słowację i jego siostrę. Wtedy miałam właśnie walnąć się w kimę, ale zanim zdążyłam to zrobić dojechaliśmy na miejsce. Wszyscy wysiedli z pojazdu. Ilość zaparkowanych przed ogromną willą samochodów nieco mnie zaniepokoiło, i nie jestem zbyt pewna czy znajdę tam trochę miejsca dla swojej OGROMNEJ przestrzeni osobistej.

— Maaaatko, na chuj ja się zgodziłam... — jęknęłam.

— Spokojnie młoda, będzie dobrze! — poklepał mnie po ramieniu Węgry. — Wiesz, USA ma ogródek, zwykle nikt tam nie przebywa podczas przyjęć. Jak będzie ci zbyt tłoczno to znajdź kogoś z nas i powiedz o zaistniałej sytuacji, możemy wtedy z tobą tam posiedzieć! — dodał szeptem, puszczając mi porozumiewawczo oczko.

— No dobra... ale co będzie, jak się schlacie?

— Co? Pffft! My nie chlamy! Nie martw się, będziemy cały czas trzeźwi! — zapewnił.

— Nie ufaj mu, raz tak się schlał że wyjebał telewizor przez okno, bo myślał że wojna idzie, a to tylko film w telewizji był... — dodał Niemcy, gdy już zaparkował i zdążył wysiąść.

— Ej, to nieprawda! Łżesz szkopie! — warknął obrażony krewniak Niemca. Bo tak, Węgry i Niemcy to kuzyni. Aż trudno uwierzyć, no nie?

— ...więc jakby co leć po mnie, ja nawet jakbym chciał się napić to nie mogę, bo prowadzę. Taki plan B — dokończył.

— Dobra, kończcie już pierdolić i idziemy! — burknęła Czechy i popchnęła wszystkich w kierunku wejścia.

Okej... wdech... wydech... dam radę!

Otworzyłam ogromne drzwi z impetem, nawet nie wiem dlaczego. Myślę, że chciałam mieć jakieś emocjonujące wejście. No i fakt, było emocjonujące. Wszystkie oczy odwróciły się natychmiastowo w moją stronę. Automatycznie poczułam, jak pocą mi się ręce a moje nogi zaczynają dygotać.

— To znaczy, eghem... dzień dobry...? — przywitałam się nieśmiało, chcąc odwrócić uwagę od wcześniejszego incydentu. Niezbyt podziałało, w całym [dość sporym] salonie wciąż panowała grobowa cisza. Kurwa.

— Bardzo przepraszam za zachowanie mojej córki... nie wiem co w nią wstąpiło! — wyjaśniła nerwowo Polska, stając obok mnie. — W domu cię osobiście ukatrupie [T/I]...! — wyszeptała groźnym tonem, karcąc mnie wzrokiem.

Słowa polki zadziałały jak za dotknięciem magicznej różdżki, bo wszyscy nagle zbiegli się dookoła mnie i zaczęli witać, przedstawiać czy... komplementować. Dobra, muszę przyznać, jednak bycie w centrum uwagi nie jest takie złe. Wcześniej nie byłam do tego zbyt dostosowana, nie wyróżniałam się niczym z tłumu ludzi, ale powoli zaczynam się przyzwyczajać. Choć nie potrwa to jednak zbyt długo, góra miesiąc. Sądzę, że po prostu są mnie ciekawi, w końcu nie dość, że jestem skutkiem związku dwóch kraji, których rodziny od zawsze miały ze sobą na pieńku, to muszą czuć się dziwnie, gdy znają praktycznie wszystkie kraje oprócz tej jednej laski co się tak z dupy pojawiła. No i przypuszczam też, że jeszcze nie zdarzył się przypadek, w którym kraj zmieniony w człowieka na stałe by do nich wrócił. Co prawda, mi to się zdarzyło przypadkiem, że wciąż. Hm... coś czuje, że jest tu więcej takich dzieciorów z tego samego pokolenia co ja...

— Ejejej, dajcie jej chwilę odetchnąć! [T/I] potrzebuje trochę przestrzeni osobistej, z resztą jak każdy chyba. No, już już! Zaraz sobie z nią pogadacie! — zaczęła ich rozganiać jakaś dziewczyna. Jak wszystkie flagi rozpoznaje to jej już nie mogłam nikomu podpasować. Była cała biała, z niebieskim kołem na środku, na którym dodatkowo znajdowała się biała gwiazda, z trzema czerwonymi z lewej i prawej strony. Tak samo czerwone były dwa paski na górze i na dole. Włosy miała takiego samego koloru jak ja, czyli białe. Z dodatkowymi kocimi uszkami? Co to za abominacja.

— Kto to jest? — zapytałam po kryjomu rodziców.

— Ona? To córka USA i Japonii. Bo chyba nie myślisz, że tylko ja i Polska żeśmy TO robili, no nie? — Niemcy spojrzał dwuznacznym wzrokiem na swoją drugą połówkę. Przyznaje, to było w chuj niekomfortowe.

— Niemcy kurwa nie przy ludziach! — wycedziła słowianka, na co german tylko się zaśmiał. Ja w sumie trochę też. Bawiła mnie ich relacja. Niby typowa zrzęda i jej pantofel, ale wciąż widać, że się kochają. Heh, u mnie w sumie jest podobnie... tylko mój pantofel nie jest zbyt dobrym pantoflem...

— No kurwa mówiłam żebyście ruszyli dupska, chce się napierdolić! — warknęła Czechy, przepchała się przez naszą trójkę i ciągnąc PRL za sobą poszła w kierunku baru, a Słowacja poszedł za nią, głośno wzdychając z rezygnacją.

— Uf, szybko poszło. Jak dobrze że wy mi zosta... — zauważyłam, że Polska i Niemcy też gdzieś się zmyli. — ...liście... cholera... — i za kim mam teraz łazić? Ja nie umiem się sama czymś zająć, muszę za kimś podążać bo inaczej mi odjebie. Dobra, znajdę se kogoś innego... Rosja? Nie, pewnie chleje z tymi zjebami przy barze. Ukraina? Przecież się do mnie nie odzywa od tamtego incydentu w szpitalu... czyli został... Białoruś! Tak, to dobry pomysł! Lubię z nim rozmawiać, mamy sporo wspólnych tematów i łatwiej mi za nim nadążyć, ponieważ z trójki rodzeństwa [chociaż podobno ma go więcej] jest najbardziej spokojny. Teraz tylko go znaleźć...

Przepychałam się między krajami, szukając po drodze wzrokiem syna ZSRR, ewentualnie nasłuchując jego głosu.

— Cześć [T/I]! Miło, że zdecydowałaś się przyjść! — usłyszałam za sobą znajomy, przepełniony entuzjazmem głos Kanady.

— O, cześć Nada! Taaa, na początku nie byłam zbyt pewna, ale ostatecznie się przekonałam... co tam u ciebie?

— A całkiem dobrze, w końcu doczekałam się tej imprezy, wiesz jak bardzo lubię towarzystwo! — pisnęła wesoło. — Tylko Ukraina mi gdzieś uciekł! A powiedział, że zaraz wróci! — dodała z udawaną złością. Moje kąciki ust opadły w dół.

— Ukraina... — wyszeptałam do siebie.

— Od tamtej sytuacji stał się taki bardziej... zamknięty w sobie, przygnębiony... coś w tym stylu. Myślę, że powinnaś nim porozmawiać — zmieniła ton głosu na bardziej poważny.

— No niby tak, ale nie chce naciskać bo to przyniesie jeszcze gorsze skutki...

— ...ostatnio często do mnie przychodził, żeby się tak wiesz, wygadać. I on też chciałby o tym porozmawiać, tylko nie ma zbytnio odwagi... myślał, że to ty zrobisz pierwszy krok. A gdy tego nie zrobiłaś pomyślał, że pewnie nie masz ochoty tego tematu poruszać, więc dał ci spokój...

— Oh, to wiele wyjaśnia... — pomiędzy nami zapanowała krótka cisza. Poniekąd. Wokół było pełno głosów, muzyki i stukanie butelek, ale jakby to do nas nie docierało.

— Pewnie gdzieś kręci się w pobliżu... jak chcesz, możesz pójść go poszukać. Będziesz miała to z głowy — doradziła. Wzięłam głęboki wdech.

— To dobry pomysł... tylko najpierw pójdę się przewietrzyć... za tłoczno trochę... — burknęłam i poszłam powoli w wyjścia. Wymknęłam się tak, żeby nikt nic nie żauważył [bo zaraz posypałyby się pytania gdzie się wybieram, i tym podobne] i usiadłam na pobliskiej huśtawce, obrośniętą bluszczem. Bujałam się lekko w przód i w tył. Odetchnęłam. Ah, trochę ciszy i spokoju... byłam w środku raptem kilka minut, a już myślałam że umrę przez tłum.

— Witaj [T/I]... dawno nie rozmawialiśmy, co?

___________

Aw yeah, w końcu czerwiec i spokój od tego majowego cyrku :DD

Tak właściwie to nie do końca, bo muszę jeszcze złożyć papiery do szkoły i wszyscy ciągle na mnie naciskają, ale to już nieważne-

~ Shiba

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top