Rozdział 9
Kim właściwe jestem? To pytanie zadaje sobie tysiące nastolatek w moim wieku, ale ja jestem szczególnym przypadkiem. Spojrzałam na swoje ręce. Małe, lekko zdartę, mocne paznokcie z ostrymi zakończeniami. Miałam wrażenie, że jest jak dzika bestia, która przez lata była tresowana. No tak... Ludzie, którzy przeżyli piekło w przyszłości nie chcą, by inni czuli się równie okropnie. Widzą w tej samotnej i skrzywdzonej siebie samego. Jednakże w moim przypadku było inaczej... Coś poszło nie tak, nie tak jak chciała moja matka.
Więc to oczywiste... Jestem potworem... Nie... Osoby, które chcą bym nim była, są w rzeczywistości potworami! Głos jest potworem! Nie! Diabłem! Wcieleniem zła!
Zaczęłam się trząść... Nie z zimna, ale ze strachu przez samą sobą! Jestem ich narzędziem. Marionetką! To oni trzymają za sznurki!
Nie rozumiem tylko jednej rzeczy... Ponieważ głos nie powinien mi mówić o planach mojej matki wobec mnie! Bo to przecież oczywiste, że bym się zbuntowała przeciwko Nim! Zaprzestała! Chodź moja psychika jest całkowicie zniszczona, to i tak bym się opierała! Jaki oni mają w tym cel?!
Dlaczego ja!? No tak... Ktoś musiał...
Muszę sprzeciwić się samemu diabłu!
Ale... Myślę, że głos jest albo demonem albo szatanem we własnej osobie. Bądź co bądź... Ta osoba jest siłą nieczystą!
Jest tylko jedno miejsce, w którym jestem bezpieczna! Kościół! Gdy jechałam w stronę tego chorego sierocińca to widziałam kościół! Nie tracąc czasu udałam się w stronę stronę tego przeklęte budynku, z tamtą pójdę drogą którą jechałam jeszcze parę dni temu. Jeśli będę uważać i trzymać się ścieżki, to powinnam tam dotrzeć jeszcze przez świtem!
Zimny wiatr, rześkie powietrze i wielki księżyc razem z tysięcem gwiazd tworzyły piękny widok... Szkoda tylko, że za bardzo się bałam, żeby teraz się tym wszystkim cieszyć. Głos w mojej głowie zdawał się cicho chichotać. On zna moje myśli, czemu więc nie reaguje!? Nic nie mówi!? Tylko ten chory szept, który doprowadza mnie do istnego szaleństwa! Czuję się zmęczona, oczy same mi się zamykają. Staram się temu wszystkiemu zapobiec. Widzę już powoli wschodzące słońce. Niebo jest czerwone jak krew... Krew... Przypomniała mi się dziewczyna co popełniła samobójstwo przegryzając sobie żyły. Nie dam rady... Nagle upadam na kolana na środku drogi, ale widzę uprawniony budynek... Jest tak blisko... Parę metrów... Nie dam się... Ciężko wstaje... Chwiejnym krokiem idę. Wyglądam jak pijana. Szept / chichot zamienił się w przeraźliwy śmiech. Śmieje ze mnie z mojej bezsilności. Mino tego w końcu wstaje przed budynkiem mojego zbawienia. Jednak drzwi są zamknięte. Szarpie resztkami sił, krzyczę i płacze. Jestem rozwcieczona, gdy nagle słabe drewniane deski drzwi wyrwały się, a po spotkaniu się z podłoga skruszały zostawiając po sobie drzazgi. Byłam szczęśliwa, ale tylko przez chwilę... Gdy chciałam przekroczyć próg miejsca świętego, to jakaś niewidzialna siła mnie odepchnęła. Jakbym się odbiła od pola siłowego. Próbowałam jeszcze kilka razy, ale niewidzialna ściana mi nie pozwalała! Upadłam na kolana całkowicie zrozpaczona. Moje łzy płynęły niczym wodospady, a żałosny krzyk wydawał się odbijać echem od środka świątyni. Spójrzałam na budowę... Moją uwagę przykuła tabliczka z napisem ponad drzwiami: "demony nie mają prawa wejść do miejsca pełnego czystości".
- NIE JESTEM DEMONEM!!! - Krzyknęłam rozwcieczona. Echo odbiło się o powtarzało: "e jestem demonem! Jestem demonem! Jestem demonem! Jestem demonem!"
Zrobiło mi się słabo... Nie mogłam już kontrolować swojego nie-spania. Zamykałam powoli oczy...
- No już mała... - Ktoś mnie podniósł. - Starczy emocji jak na jeden dzień. - Jego głos... Te czerwone oczy... TO ON. Jednak zasypiam... Nie mogłam zobaczyć jego twarzy , tylko te czerwone krwiste oczy.
***
Obudziłam się w swoim pokoju. Czułam się rewelacyjnie... Jakby tego zdarzenia z przez kilku godzin w ogóle nie było, widziałam te obrazy jakby przy mgłę. Tylko te oczy zostały przeze mnie dokładnie zapakowane. Spodziewałam się, że moja współlokatorka od razy zapyta mnie gdzie byłam i co z Kat, ale ta cicho leżała na Swoim łóżku patrząc w ekran w komórce.
- Dzięki, że wtedy zajęłaś Katrin... - Mruknęłam wstając. Jeszcze nigdy nie czułam się tak... Dobrze... Chciałam ją jakkolwiek zagadać, by moje oblicze było delikatne.
- Kto to Katrin?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top