Rozdział 6

Chłodne i suche powietrze podrażniało moją skórę na twarzy. Nie miałam pojęcia, czy to co robię jest głupie, szalone czy jedyne. Stałam na parapecie otwartego okna, przyglądając się ciemnemu lasu, do którego muszę się udać. Stres zniknął, kiedy spojrzałem w inną stronę, przestawia ona coś zupełnie innego, a było nią dokładny pogląd z góry na ogród Izaaka. Światło księżyca błyszczało w małych kanałach przy altanie. Natomiast kwiaty nie zwinęły się pod wpływem płaszcza nocy, wręcz przeciwnie, były otwarte jeszcze bardziej prezentując się w całej okazałości. Nawet zdawały się być posypane błyszczących, magicznym pyłem. Niczym pomalowane farbą świecąca w ciemności. Ten widok zupełnie odpędził mój strach. Dał spokój. Już nie kierowały mną emocje, tylko zdrowy rozsądek i trzeźwości umysłu. Dokładnie rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu rozwiązania. Jadnak nie umiałam tego rozgryźć. Cmoknęłam niezadowola. Musiałam swoje myśli skierować nie co wyżej... Wyżej...

- Wyżej... - Mruknęłam podnosząc głowę go góry.

Nade mną zobaczyłam starą, drewnianą drabinę. Była ona jakoś dziwnie złożona, przypięta skórzanymi pasami. Było to dość intrygujące zjawisko. Zaczęłam się zastanawiać ile ten budynek może mieć lat. Wygląda na nowy, a jednak ma w sobie trochę starego może nawet renesansowego klimatu. Sięgnęła ręką po najbliższy mi szczebel, pociągnęłam za niego, ale zaraz się złamał. Warknęłam, czując drzazgi wbijające się w moją skórę. Do kolejnych szczebli nie miałam dostępu. Były stanowczo za wysoko. Zaczęłam się denerwować. Może to impuls, może odruch lub czysta desperacja, lecz wzięłam mały rozbieg i... Wyskoczyłam przez okno usilnie celując na jedną z posadzonych drzew. Wszystko wydawało się, jakby działo się w zwolnionym tempie. Widziałam dokładnie drzewo, za które chce złapać. Wyciągnęłam ręce, aby pochwycić za gałąź. Serce waliło jak oszalałe. Zamknęłam oczy nie chcąc widzieć zakończenia mojego lekkomyślność. Miałam wrażenie, że coś złapało mnie za talie i podniosło w locie trochę do góry. Wtedy poczułam, że za coś w moich rękach. Otworzyłam oczy, i ze zdumieniem odkryłam, iż wiszę, a trzymam za najniższą gałąź. Bez obaw puściłam nią, wylądowałam na miękkiej trawie. Z ciekawość spojrzałam w górę, by zobaczyć jak daleko musiałam skoczyć. Serce przestało mi bić, gdy zobaczyłam, że rak na prawdę nie jestem obok najbliższego drzewa od domu, tylko tym najdalszym, który znajduje się dobre 50 metrów od budynku. Intrygujące. Przypomniałam sobie o tym tajemniczym dotyku. Pragnęłam wytłumaczenia, ale widziałam, że teraz to nie jest istotne. Pobiegłam w stronę lasu, tam gdzie zostawiłam ciało Keshy. Musiałam na szybko obmyślać jakiś plan. Wiedziałam, że moim celem było zabić te żmije. Albo ja je, albo one mnie. Poza tym... One należą fo jakieś dziwnej mafi narkotyków, więc nie mam najmniejszych wątpliwości o ich losie. Nagle głowa zaczęła mnie potwornie boleć. Upadłam na kolana.

Zabije ich w ten banalny sposób nie jest dla usatysfakcjonujący. Przypominam: Katrin boi się prądu, a Kesha broni palnej. Wykorzystaj ich stach, albo sama zgiń z ich rąk. Evega zaczyna się wybudzać. Pospiesz się!

Znów ten głos! Spokojny, głęboki, ale tak bardzo przerażający!
Głowa przestała mnie boleć, tak szybko jak się pojawiła. Wstałam potrzebując spódniczkę. Pierwsze co zobaczyłam, to była powoli wybudzająca się kolorowowłosa. Była w jakimś dziwnym letargu i mamrotała coś kompletnie niezrozumiałego. Podeszłam do niej. Czyżby miała zły sen? Z czystej ciekawości wyjęłam pistolet, poczym strzeliłam w ziemię.

- Nie! Proszę! - Zaczęła płakać przez sen. - Mamo! Tato! Nieee!!! - Strzeliłam ponownie. - Aaaaa!!!! Nie strzelać!!! - I jeszcze raz. Oddychała z trudnem. Strach przejął nad nią kontrolę. Szarpała się, a jej ciało walczyło z wyimaginowną siłą. Nie miałam pojęcia, że ludzkim strachem można w tak prostu sposób się bawić. Rany, które zostały z czasów dzieciństwa są wieczne, a w dorosłym życiu przebierając na sile! Nagle zaczęła krzyczeć. Znudziło mnie to jej zachowanie. Do tego jej krzyki wywoływały u mnie ból głowy. Wsadziłam jej do gardła pistolet. Wtedy się obudziła. Spojrzałam ze łzami w oczach na broń. Zachowywała się jak opętana. Jakby była związana sznurami i spróbowała się uwolnić. Zabawne. Stach jest taki intrygujący! Pociągnęłam za spust i szybko wyjęłam jej broń z gardzieli. Zaczęła się dusić własną krwią. Umarła? Nie mam pojęcia, bo w tędy poczułam ukucie na szyij. Ciemność ogarnęła całą mnie? Czyżbym przegrała?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top