07 | Ploty o rebelii
BRENDA
— Purwa, jak ona się drze!
— Co?! Nie słyszę! Ona za głośno się drze!
Zirytowana przewróciłam oczami. Na chwilę przestałam celować w wierzgającą świruskę w uścisku Thomasa oraz Minho, aby móc odwrócić strzelbę i kolbą rypnąć darcoryjca w łeb. Po tym kobieta zajęczała i zamilkła. Do tego przestała się wyrywać. Posłałam zdumionym kmiotkom obojętne spojrzenie.
— Nie ma za...
Nim skończyłam, mój głos ponownie zagłuszyło głośne wycie Poparzeńca. Kobieta znowu zaczęła wierzgać, kopać oraz kłapać zębami, równocześnie próbując krzykiem rozchlastać sobie gardziołko. Powtórka z rozrywki. Jupi.
W tym samym momencie do garażu wszedł Vince w masce gazowej i Harriet, która również mierzyła w wyjca z karabinu. Sekunda i moja broń odnalazła ten sam cel.
Jakimś cudem, po wielu purwach i krótasach oraz ciężkim wysiłku, Minho i Thomas w końcu posadzili Poparzeńca na metalowym krześle i przywiązali jej machające jak wiatraki ręce do ram za pomocą skórzanych pasów. Potem zrobili to samo z nogami oraz szyją. Związana kobieta przestała się pruć, ograniczając się do koszenia nas morderczym wzrokiem, w którym pląsało szaleństwo. Dopiero wtedy mogłam dokładniej się jej przyjrzeć.
Była ohydna. Skóra zdzierała się z niej flakami, przez co gdzieniegdzie widać było jej kości. Reszta część ciała, która akurat nie chowała się pod brudnymi szmatami aka ubraniami, to był zlepek starszych i świeższych blizn, siniaków oraz zakrzepłej krwi. Jej twarz za to... powiedzmy, że z trudem hamowałam pawia. To był jeden wielki bąbel. Z kępką suchych włosów na czubku, kilkoma dziurkami jako paszcza czy uszy i dwiema przegniłymi gałkami. Czarnymi, pełnymi obłędu.
Dreszcz pociekł mi po plecach i zjechał po kościach jak na zjeżdżalni. Przecież to mogłabym być ja. Ta i podobne myśli przekonały mnie, abym mocniej docisnęła maskę gazową do swojej twarzy.
— Po co ją tu przytargaliście? — szepnęła warcząco Harriet obok. Z naganą.
— Pasażer na gapę — odparłam. Widząc jej niekumaty wzrok, westchnęłam i zaczęłam wyjaśniać: — Zostawiliśmy wóz na granicy Piaskownicy z Ulem, rozproszyliśmy się i zaczęliśmy przeczesywać okolicę. Kiedy to odbębniliśmy i chcieliśmy wracać do domciu, kupka koców na pace nagle zaczęła się chichrać.
— Trzeba było wyrzucić ją w trakcie jazdy na zbity pysk — wtrącił skwaszony Minho. — Problem z bańki.
Wtedy spojrzałam niepewnie na Thomasa. Chłopak nadal gapił się wielkimi oczami na mamroczącą pod nosem kobietę, której bulgotów nie szło zrozumieć. Wreszcie jego ciemne oczy uniosły na mnie wzrok, po czym przeskoczyły dalej, na innych. Co mogłam poradzić, że moje serce wydało z siebie głośne i miłosne ahh.
— Bo zaczęła gadać o ataku na Przystań.
Potem zaległa cisza. Spadła niczym grom z jasnego nieba, przygniatając nasze barki i próbując docisnąć do gleby. Wszyscy zbiorowo wwiercaliśmy wzrok w kobietę, która naprzemiennie chlipała i chichotała, wierzgała się jak dziki kocur i zastygała w bezruchu, nawet bez mrugnięcia bąblem... znaczy okiem. Aż w końcu Vince się tym znudził i klapnął na podstawionym przez siebie stołku. Tuż przed nią. Twarzą w twarz. A raczej bąblem w maskę.
— Dobra, a teraz gadaj — chłód z jego głosu uderzył w same moje kości. — Co znaczy, że niedługo mamy zginąć z waszych rąk. Tak powiedziałaś na przyczepie.
— A guci, nic nie powiem — gdy mówiła, czarna ślina spływała jej po brodzie. — Nic nie powiem, nic, nic.... Ani mru-mru, ani guci-guci-gu... Pokroiliby mnie... tym ostrym nożem... a guci-guci... — dalej już tylko gderała pod nosem, a śluzowate bąble pryskały tuż obok jej ust.
Obrzydzenie do niej wręcz skręcało moje jelita w różne kształty niczym balonika w pieska. Skrzywiłam się też, czego pewnie nikt nie widział przez moją pieprzoną maskę, z którą nie po drodze było mi z oddechem. Ale ratowała mi skórę, chociaż tyle robiła. Pozostali również się pogrymasili i to już każdy widział.
Wtem, niż tego ni z owego, drzwi garażu rozsunęły się ze metalicznym zgrzytem, a światło i żar wlały się do środka. W samym wyjściu stał Newt, tuż za nim była Ellie. A za nimi jeszcze kolejni; Cody, Sonya, Skylar. Nad każdą głową mógłby wirować znak zapytania, gdyby to był komiks. Tacy byli zdezorientowani.
Nie od razu po prawdzie, ale wreszcie Newt skumał bazę i naciągnął swój T-shirt na usta i nos. Jakby to miało cokolwiek pomóc. Wirus już i tak penetrował jego płuca, powolutku sięgając po mózg. Podczas gdy widownia zza pleców wtranżalała się do środka, blondyn zaczął wypychać Ellie za drzwi.
— Wyjdź stąd. Jest niebezpiecznie.
— Sam se wyjdź. Chcę poznać nową... — wtedy luknęła na zgarbioną posturę Poparzeńca, skupiając się głównie na klatce piersiowej. Dokładniej na cyckach. Potem znów spojrzała na Newta. — ...koleżankę.
Zarówno Newt jak i Ellie wyglądali na zirytowanych. Wściekła chmurka ich emocji elektryzowała obojga kłaki na głowach. Przez to ja też się zirytowałam, uh.
— Nie...
— Oboje stąd won! — Minho w sekundę znalazł się przy dwójce i jednym susem wypchnął ich na zewnątrz. Tamci byli tak skołowani, że aż posłuszni. — Poprzysięgłem sobie, że Newton Junior będzie miał obu starych do ukończenia trzydziestki. I tak będzie. Więc wypikalać — i zasunął im drzwi tuż przed nosem.
Kącik ust zadrżał mi do góry. Dobrze gadał. Parszywe czasy sierot skończyły się na nas i już nigdy miały nie powrócić. A przynajmniej taką miałam nadzieję...
— Fajną płotkę żeście schwytali — pochwalił Cody, któremu oczka się świeciły jak u szczurka.
Stojąca obok Sonya przewróciła oczami i odeszła od niego, by głupota na nią nie przelazła, zatrzymując się przy Harriet. Za to ta cała Skylar z zamyśleniem przyglądała się wariatce na krześle. Włosy falowały jej jak płomienne języczki, choć garaż był wolny od przeciągów.
Nie ufałam jej. Nie dlatego, że była nowa i nieznajoma, a ja takich wrzucałam do jednego wora. Nie. Po prostu otaczała ją pewna tajemnicza skorupa, od której wiało chłodem. Coś ukrywała, głęboko w sobie, by świat ani nikt się do tego nie dogrzebał. Być może to były tylko bolesne wspomnienia i rany po sześciu latach samotni, a może coś znacznie grubszego. Nie ważne. Ważne było jednak to, że kiedyś wszyscy zostaliśmy skopani po dupach za ufanie takiej właśnie osobie. Nielojalnej. Chytrej. Fałszywej suce...
Na myśl o Teresie automatycznie zacisnęłam wściekła pięści. W następnej kolejności luknęłam na Thomasa, uparcie wpatrzonego w Poparzeńca, a fala smutku natychmiast złagodziła moje nerwy.
Kiedy on miał o niej zapomnieć?
Lepsze pytanie. Czy ja zdołałabym zastąpić mu jej wspomnienie?
— Napadną... zabiją... pokroją... i zjedzą!... — kobieta zachichotała. Opluła. — Nudne są góry, ciemne i mokre. Sami se w nich domek róbcie, my nie...
— O czym ona bredzi?
Te wszystkie emocje, wspomnienia, myśli. One i cała reszta spowodowały, że coś we mnie pękło. Bąbelek mojej samokontroli.
— Dosyć tego.
W kilku krokach znalazłam się przy krześle i przyłożyłam lufę do łysawego łba Poparzeńca, niewiele wyżej nad obgryzionym uchem. Wokół mnie padło zbiorowe westchnięcie, a potem osiadła na nas dzwoniąca cisza. Lufa na celu. Palec przy spuście. Oddech spokojny. Na dotyk zimnej stali kobieta znieruchomiała, wyłupiastymi gałkami próbując spojrzeć na drażniącą jej skórę broń. Nawet nie drgnęłam.
— Gadaj. Gadaj albo odstrzelę ci łeb — wysyczałam powoli. Ledwo do mnie docierało, co mówiłam.
— Bren, co ty odwalasz?
— Oh, stul japę, Tommy. Daj dziewczynie działać.
Dzięki Minho.
Chwila, dwie, trzy. Tyle dałam, aby rozwiązał jej się język i by wreszcie puściła farbę. Niecierpliwość buzowała we mnie jak rój wściekłych pszczół; drażnił mięśnie, przyśpieszał oddech, popędzał serce. Chciał kąsać. Z tego powodu dźgnęłam kobietę lufą mocniej.
Wnioskując po tym, co potem odwaliło się w tamtym zatęchłym garażu, świruska była nie pszczółką. Tylko osą. Ze sztywnym żądłem.
Nie wyłapałam momentu, kiedy zaorana do krwi łapa capnęła moją koszulkę. Wcześniej usłyszałam tylko trzask pękniętego pasa i widziałam śmig przed oczami. Potem mną szarpnęło. Tak mocno, że wszystkie moje flaki pomieszały się i poplątały z innymi organami, pewnie wyglądając jak obleśne spaghetti z klopsami. Kłap zębów tuż przy uchu. Kłap, syk, kłap, kłap, jeszcze jeden, mlask. Na tamtą chwilę wszyscy i wszystko z otoczenia ucichło, oddając popis kobiecie próbującej odgryźć mi ucho.
Zazwyczaj nie dawałam się strachowi. Byłam zbyt silna, aby go okazywać. Ale wtedy moje serce nawalało szybko w jego potrzasku, dodatkowo otaczając się chłodem i mrokiem. Myśli w głowie pierdolca dostawały w poszukiwaniu moich ostatnich słów.
I jedyne na co wtedy wpadłam to hasta la vista, skurwysyny. Zdecydowanie za dużo czasu spędzałam z Jorge.
Próbowałam się wyszarpać, czego jednym skutkiem był dźwięk pękających szwów oraz pieczenie skóry nad pępkiem. Krzyki z otoczenia wreszcie zaczęły do mnie docierać, chcąc rozsadzić mi głowę. Kłap i kłap przy uchu. Jej smród z pyska. Smród krwi oraz zgnilizny. Już sama nie wiedziałam, czy po moim gardle ciasnym objęciem wspinał się wirus czy strach, aby doprowadzić mnie do obłędu. Ciężko się oddychało.
Aż w końcu wszystko ustało. Padły strzały. Dwa. Po nich cisza zagęściła powietrze. Uścisk łapy na mojej koszulce osłabł, a kolejny na moich plecach pociągnął mnie do tyłu. Zderzyłam się z czymś twardym i ciepłym, pachnącym tak dobrze, że bez miauknięcia się w to wtuliłam. A raczej w niego.
Bo to był on. Ten, na którego punkcie szalałam bite sześć lat.
Wciąż ledwo łapałam dech, a łzy słabości pchały mi się do oczu, ale odważyłam się odwrócić i zerknąć. Thomas, który jednym ramieniem mnie obejmował, nadal celował pistoletem w martwego już Poparzeńca. Prawie że czarna krew powoli zalewała nadgryzione ucho oraz poranioną szyję, wydostając się z dziury po boku łysawej głowy. Siny i napuchnięty jęzor zwisał na brodę z popękanymi bąblami. Wszyscy gapili się na ten obrazek z wytrzeszczonymi gałami, w których jednak pływała ulga. Zgadzali się, że Tom postąpił dobrze.
— No i informacje fuj trafił — skomentował Minho po kolejnych paru minutach. — Niczego się nie dowiedzieliśmy.
— Wiemy, że planują atak...
— Wszystko w porządku?
Ten szept przebiegł elektryzującym dreszczem po moim ciele. Thomas odsunął mnie nieco od siebie i dokładnie prześwidrował wzrokiem, pod którym nogi flakły. Czyli robiły się jak flaczki; wyjaśnienie dla niekumatych. Świat wokół nas znowu się wyciszył. I dobrze.
— Jest okej — chrząknęłam i zadarłam podbródek. Liczyłam, że nie wpadnie mi na myśl się zająknąć. — Przepraszam. Odwaliłam niezłą gafę. Przeze mnie niczego nie wiemy — mruknęłam z gulą w gardle.
Nie lubiłam się przyznawać do błędu.
— Bardziej mnie wkurza, że tak się naraziłaś. Bałem się o ciebie.
Ale chyba mogłabym się częściej do niego przyznawać.
Patrzyłam na niego wielki oczami, gubiąc gdzieś własny oddech. Gdy minęło zagrożenie, moje serce nieco się uspokoiło, ale wtedy znów bimbało jak dzwon kościelny, co na pewno chłopak słyszał. Rany, co ten tłuk ze mną robił...
— Masz zadrapanie pod koszulką. Nie wygląda na groźne — zauważył brunet. Spojrzał tam raz, a potem uciekł wzrokiem w górę z czerwonymi plamami na twarzy. — Trzeba ci też podać Serum.
Niezbyt ciekawa zerknęłam na swój brzuch. Koszulkę raczej ostatni raz miałam na sobie, bo pociachana nadawała się już tylko na szmatę do mycia. I faktycznie – pod materiałem dało się dostrzec trzy rany po pazurach i spływającą z nich krew. Zdziwiłam się. Pamiętałam, że wcześniej coś tam mnie piekło, ale przy obecności Thomasa wyleciało mi to z bani.
— Mam! Wiem kogo mi ona przypomina.
Szlag trafił naszą tyci bańkę, w której czas płynął wolniej. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeliśmy na Skylar, która do tamtej pory nie brała udziału w darciu na siebie pyska i obwinianiu się nawzajem. Od samego początku jedynie gapiła się na Poaprzeńca; za życia jak i już po nim.
Wyszczerz na jej twarzy mówił, że była z siebie zadowolona.
— Oświeć nas, jeśli łaska — pogonił Vince.
Ze słowami skierowała się nie do wszystkich, a bardziej do Minho, Sonyi oraz Cody'ego, którzy stali w jednej kupie. Odwróciła do nich głowę i powiedziała:
— Wygląda jak ta laska, co pomagała nam w ucieczce. Sześć lat temu. No, z tymi motorami.
Reakcje były różne. Sonya szarpnęła prędko głową do góry, dziw brał że nic jej w karku nie pękło, a Cody prawie się przewrócił. Ich oczy prawie powypadały na posadzkę, ale zostały na miejscach, gdy potem spojrzeli porozumiewawczo na siebie. Vince podrapał się po brodzie i zmarszczył brwi. Harriet też chwilę je marszczyła, aż te wystrzeliły w górę, a dłonie przycisnęła do ust. Tuż obok Tom szturchnął mnie łokciem, szukając u mnie wyjaśnień, ale też gówno wiedziałam. Wzruszyłam więc ramionami na jego pytanie w oczach.
No bo o kim, do cholery, mówiła?
Najciekawszy był Minho. Nie wyglądał na zaskoczonego, ciekawego czy nawet kontaktującego. On jakby skamieniał. Nie wierzgał już irytująco girą, klata przestała mu się unosić i opadać, a gałki z sekundy na sekundę zaczęły mu lśnić łzami od nie mrugania. Dziwne to było.
Już chciałam pstryknąć mu w nos, gdy wtem się księżniczka obudziła. Azjata pierw spojrzał na zdechlaka na krześle, by następnie przelecieć po wszystkich wzrokiem i zatrzymać się na rudej. Patrzył na mnie krócej niż sekundę, a czułam się niczym rąbnięta młotem.
W tych tyci oczkach był tylko szał i ból.
Nikt nie zdążył nic zrobić, zanim ani po tym jak Minho złapał Skylar za ramię i zaczął ją ciągnąć ku wyjściu. Ta oprzytomniała i zaczęła wierzgać dopiero na progu. Nie powstrzymało to jednak chłopaka przed wywleczeniem jej na zewnątrz. Oni zniknęli, a na ich miejsce do garażu wepchał się piekarnik, jaki od lat fundowało nam słońce.
Przez dłuższą chwilę żaden się nie odezwał. Byliśmy jak wmurowani w mur, jak wbici w ziemię; tacy byliśmy skołowani. W końcu pierwszy jęzor w gębie odzyskał Cody:
— To ci dzień. Dawno nie mieliśmy tu trupa, a dzisiaj będzie ich aż dwóch.
Najpierw oberwał od Harriet, potem od Sonyi i jeszcze ode mnie. Harriet na dokładkę wlała mu też na końcu.
···
MINHO
Olałem ogłupiałych Newta i Ellie, którzy cały ten czas czatowali pod drzwiami, dalej ciągnąc za sobą Sky. Fuj wiedział gdzie. Wyrywała się jak mysz dachowcowi, ale ja trzymałem ją mocno. Prawie że miażdżyłem jej ramię czy za co ją tam trzymałem. Nie widziałem, bo obraz przed oczyma zalewała mnie furia. Nie kontrolowałem się. Nie znałem nawet takiego słowa jak kontrola.
Kontroluj się. Ta, jasne. Odpikol się.
Od samego wyjścia z naszej lichej kanciapki próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie, co wpurwiło mnie bardziej. Porównanie tamtego zgniłego truchła do wiosenki, jaką była moja Zoey, czy może samo odgrzebanie jej wspomnienia, które zakopane było tylko we mnie. W nikim innym. Bo się nim nie podzieliłem. Nigdy.
I purwa, pytanie bez odpowiedzi. Do śmieci.
Zatrzymałem się dopiero od dupy strony szopki (na tyłach). Wtedy też puściłem rękę Sky i odwróciłem się do niej, tym samym zarabiając solidnego kopa w łydkę. Zabolało, nie mogłem powiedzieć nie, ale na twarzy udałem, że dalej wszystko mi lata. Ruda natomiast wyglądała, jakby lada chwila miała eksplodować. Złość gotowała się jej pod kopułą, dlatego była taka czerwona.
— Nigdy więcej mnie nie dotykaj, psycholu! — machnęła mi paluchem przed nosem.
— A ty nigdy więcej nie mów o Zoey — wycedziłem.
Jej imię ciężko przeszło mi przez gardło. Z początku zostawiło po sobie przyjemne smyranie, by zaraz potem zapiec jakbym połknął kulkę papieru ściernego. Do tego była jeszcze ta szpila w sercu – przypominała o tym, że zamiast niej powinien być tam ktoś inny. Ktoś, kto zasługiwał na więcej niż oferowano. Na wolność, miłość, przyjaciół. Przede wszystkim zasługiwała na życie.
I to wszystko jej odebrano. Tak jak mnie odebrano ją.
W pierwszej chwili Sky zmarszczyła zdziwiona brwi. Dopiero nieco później pokiwała głową niby ze zrozumieniem, choć na bank guzik kapowała. Uśmiechnęła się też kpiąco.
— Koledzy nie wiedzą kim była twoja dziewczyna? — prychnęła.
To laska.To laska.TO LASKA! Powtarzałem to sobie do upadłego, a i tak korciło mnie aby jej solidnie szurnąć.
W ogóle, co to była za wiocha: masz większe cyce i nagle jesteś zwolniony od manta, nawet gdy zasłużyłeś? Pikolenie. Chciałbym zgłosić zażalenie u Stwórcy.
Z całej siły jednak zdusiłem w sobie chęć przyfasolenia tej ognistowłosej żmii, co by mnie nie pokąsała czy poparzyła, i powiedziałem, bardzo powoli i zza zaciśniętych zębów:
— Nie, nie wiedzą i lepiej, aby tak zostało.
To ją nieco strąciło z pałeczki, która najprawdopodobniej dźgała ją w dupę, dlatego była tak uszczypliwa. Wywnioskowałem to po tym, jak jej zmieszanie prysło z jej twarzy po zaledwie sekundach, ustępując miejsca drwinie. We mnie za to coraz bardziej się gotowało.
Nie walniesz jej, mówił aniołek na moim ramieniu.
Jesteś na tyłach garażu. Żadnych oczu. Zero świadków. Do boju! Tak, to był diabełek.
Kogo słuchać?
— Też bym się wstydziła.
No purwa.
Że jaki anioł?
— Ona tu w ogóle jest? — zaczęła się rozglądać. Po fuja, skoro jawnie pokazywała, że po prawdzie miała to w dupie. — Odkąd tu jestem jeszcze jej nie...
— Zoey nie żyje.
Docierało to do niej powoli. Przez pierwsze chwile gapiła się na mnie, wyczekująco i z bałaganem w oczach, myśląc że robię sobie jaja. Tyle że w kwestii Zoey nigdy nie żartowałem. Gdy Skylar to zrozumiała, gały wyszły jej z orbit, a paszczęka opadła w dół, zupełnie jak u ryby czy innego gupika. W zielonych oczach mignęło coś w rodzaju poczucia winy. I to mnie rozsierdziło tylko jeszcze bardziej.
— No co? Zabrakło języka w gębie? — prychnąłem; odkopanie nigdy nie zabliźnionej rany, jaką była śmierć Zoey, popchnęła mnie za granicę, za którą nie znałem litości. — Tak, nie żyje. Chcesz wiedzieć jak to się stało? Ugryziono ją. Niedługo później przeszła Granicę, rozszarpała Szczurowatego i pewnie zrobiłaby to samo z Tommym i Teresą, gdyby nie została splaszczona przez zawalający się budynek obok.
Z każdym wypluwanym zdaniem zbliżałem się do niej o krok, a ona się cofała, aż nie dotknęła plecami ściany garażu. Po każdym słowie dźgałem ją palcem w pierś. Wraz z kolejnym oddechem czułem coraz większy ból w płucach, jakby szalał tam pożar, a powietrze tylko go podjudzało.
Twarz Skylar wyglądała na zawstydzoną i przerażoną tym, co słyszała.
Moja twarz z pewnością wyglądała bezdusznie. Choć w środku płakałem, bluźniłem i trząsłem się jednocześnie.
— I nikt o niej nie wie. Bo nikt nie zasłużył, aby o niej wiedzieć — mruknąłem już ciszej. — Nie zrozumieliby. Więc trzymaj buźkę na kłódkę — pod koniec warknąłem.
— Skąd miałam...
— Zamknij się!
Wtedy walnąłem w blaszaną ścianę garażu. Tuż obok jej główki. Podskoczyła.
Po co ona się odzywała? Czy nie wyraziłem się jasno?
Oddech był ciężki, a obraz przed oczyma zamazany. Płomień w mojej piersi powoli gasł, zostawiając po sobie popiół i szczątki, dzięki którym musiałem dalej żyć. Czułem na skórze nierówny oddech Skylar. Coś czułem, że jeszcze tego samego dnia narodzą się ploty o naszej dwójce.
Wreszcie dziewczyna odepchnęła mnie od siebie, przez co prawie wyrżnąłem orzełka do tyłu. Mózg pogruchotał mi się o czaszkę, więc otworzyłem oczy. Otworzyłem je po to, by móc zobaczyć wpurwioną po swoje rude cebulki Sky.
— Przykro mi z powodu Zoey — choć warczała, zdawało się, że było to szczere. — I... sory, że o niej wspomniałam. Nie daje ci do jednak prawa do miotania mną jak szmatą! — tym razem to ona wycelowała we mnie swoim palcem. — Nie dotykaj mnie więcej. Inaczej połamię ci coś więcej niż tylko paluchy.
Odchodząc, pokazała mi jeszcze faka. Trik Tommy'ego właśnie zyskiwał na rozgłosie.
Ja natomiast zostałem w tamtym miejscu przez jeszcze parę dłuższych chwil; wyrzucałem sobie sam przed sobą jak wielkim krótasem byłem oraz żałowałem, że nie mogłem się przytulić do mojej Zoey. Ona by mnie postawiła do pionu, zanim bym coś odwalił.
A tak to nikt nie mógł mnie powstrzymać.
···
THOMAS
Był już wieczór. Słońce chowało się już w połowie za horyzontem spokojnego oceanu, na którego brzegu właśnie w tamtym momencie moczyliśmy wraz z Newtem stopy. Blondyn od jakiegoś czasu kopał wodę, grzebał girą i się schylał, jakby szukał skarbu, za to ja po prostu stałem obok. Patrzyłem na zachodzące słońce. Kolorowe niebo i morskie fale. Słuchałem nawoływania mew. I sobie dumałem.
O śmierci. Bo o czym by innym?
— Myślisz, że to co mówiła ta babka to prawda? — spytałem. Na jego pytający wzrok dodałem: — No, o tym napadzie na wioskę.
— Mózg Poparzeńców jest tak zlansowany, że często gadają brednie — wzruszył ramionami Newt i spojrzał na mnie. — Wiem co mówię. Byłem nim, pamiętasz?
Dreszcz pociekł mi po plecach. Nie chciałem o tym pamiętać.
Newt wrócił do przekopywania dna, gdy ja odleciałem myślami wysoko, jeszcze wyżej niż tam, gdzie latały mewy. Więc stałem tak, niczym kołek wbity w piach, o który pieniły się fale i który zarastał mchem.
Sytuacja z rana nie dawała mi spokoju. Newt mógł mieć racje i pogłoski o rebelii Poparzeńców mogły być ściemą. Ale gdyby tak było Vince nie chodziłby taki zamyślony, Minho nie unikałby by nikogo, a cała reszta nie byłaby taka przygaszona. Do tego jeszcze mnie gdzieś w piersi uwierało przeczucie, że nie mogliśmy tego tak po prostu olać i żyć sobie dalej sielanką. Coś było na rzeczy.
Znów coś się knociło. A świat chyba liczył, że kolejny raz będziemy to ogarniać.
Po następnych kilku chwilach spojrzałem na wschód, gdzie na ciemnym niebie blado, acz nadal rysowały się górskie szczyty. Jak do tamtej pory Ul milczał.
— Myślisz, że tam faktycznie buntują się przeciwko nam?
— Czemu to ja zawsze mam myśleć? Sami ruszcie mózgownicą.
— Może powinniśmy to sprawdzić? — zignorowałem jego zaczepkę i kontynuowałem: — Przeszukać kopalnie. Mieć pewność.
— Tommy, posłuchaj mnie — specjalnie na tą przemowę chłopak wstał z kucek i wlepił we mnie wzrok. — Krótki patrol w kopalniach jest jeszcze okej. Ale dłuższe wejście do kopalni równa się ze śmiercią. Nie bez powodu nazywamy te góry Ulem, czubku. Siedzi tam chmara niezrównoważonych ludojadów, którzy marzą tylko o tym, aby wbić ząbki w takie chuderlawe ciałko jak to o — dźgnął palcem w moje ramię, tym samym dźgając moją dumę. Głos miał równocześnie poważny oraz zmęczony. — Więc zapomnij o tym. I trochę wylaksuj, bo już świrujesz. Zjedz Snickersa czy coś — i nie poświęcając mi już więcej uwagi, wrócił do pozycji żabki, aby macać piasek pod wodą.
Gapiłem się tak na niego z góry, brodząc w mule po kostki i nie dowierzając, że takie słowa padły właśnie z jego ust. Okej, Newt od zawsze był głosem rozsądku grupy. Czytaj: mądrusiem. Mając na uwadze jednak jego ostatnią eskapadę po kopalniach, nie sądziłem że będzie takim hipokrytą i będzie próbował mnie hamować.
— A to czasem nie ty ostatnio rozdrażniłeś tych ludojadów? — burknąłem. — Ze zwyczajnego widzimisię?
— Teraz jest inaczej, Tommy. Zostanę tatą.
Zaraz potem Newt ponownie dźwignął się do góry z garścią kamyczków w dłoni, a mały uśmiech drgał na jego buzi. Następnie na mnie spojrzał. Pierwszy raz w życiu widziałem, aby jego ciemne oczy lśniły tak jasno w innej chwili niż w takiej, gdy patrzył na Ellie.
— Będę tatą, Tommy — powtórzył. — I tak jak powiedział dzisiaj Minho, moje dziecko będzie miało obojgu rodziców przy sobie. Wszystkich wujaszków i ciotunie również. Ono musi wychować się z rodziną. Chociaż ono.
Nawet tępy by zrozumiał, że miał na myśli nas. Tych, których od własnej rodziny zabrano.
— Dlatego spróbuj nie odwalać, okej? — wtedy Newt położył rękę na moim ramieniu, wytrącając mnie z zadumy. — W końcu wykminimy, co robić dalej. Na razie daj temu spokój.
W odpowiedzi po prostu kiwnąłem głową i też się uśmiechnąłem. Odkąd Newt dowiedział się o ciąży Ellie, chodził jak w skowronkach. Szczerzył się bez przerwy, częściej chodził zadumany i tak jakoś promieniał; nie potrafiłem tego określić dokładnie, bo byłem facetem. Laski pewnie lepiej by to wytłumaczyły.
Ale mój przyjaciel po prostu odżył. A mnie bardzo się to podobało.
— Mogę tera ja się o coś ciebie spytać?
I znów mnie wyrwał z zamyślenia. Zbyt często odlatywałem.
— Pewnie.
— Który najbardziej pasuje do Ellie?
Wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń, na której leżały już same bursztynki. W trakcie moich zamyśleń musiał postrącać kamyki. Przyjrzałem się dokładnie wszystkim odłamkom, nie dopatrując się za wielkich różnic. No może oprócz wielkości czy ciemniejszego bądź jaśniejszego koloru.
— Żaden. Ellie ma niebieskie oczy.
— Cholera, przecież wiem — prychnął i przewrócił oczami. — Jeśli chcesz to możesz mi znaleźć diamenty. Może nawet nie dam ci kosza i je przyjmę, ale na cmoka nie licz.
Tym razem to ja przewróciłem oczami. Dalej patrzyłem jak chłopak ślęczy nad kamyczkami, aby spośród kilku wybrać ten jedyny. Po jego minie widziałem, że chyba żaden jednak nie miał tego czegoś, co powinien mieć. Kiedy tak obserwowałem, w pewnej chwili coś rąbnęło mnie w głowę i spadło akurat na moją rękę, gdy w górze zaskrzeczała mewa. Jakby się menda śmiała. Skrzywiłem się i pomasowałem po włosach, szukając na niebie tej fruwającej hieny.
— Pikolone choler...
— Cholera, idealny!
Najpierw nie zaczaiłem, o co było mu kaman. Dopiero gdy zabrał ode mnie pocisk, którym okazał się malusi bursztynek o kolorze miodu z ciemniejszymi prążkami, pojąłem czemu blondynowi się tak oczka zaświeciły. Newt obracał maluszka w placach z małym uśmieszkiem na ustach.
— Ty to jesteś gość, Tommy — powiedział.
— Taaa, wiadomo — sarknąłem. — I co zamierzasz teraz z nim zrobić? — spytałem szczerze ciekawy.
— Zabiorę do Gusa — odparł jakby to było oczywiste. — Myślisz, że po godzinach robi biżuterie?
— Jasne, wygląda na takiego. A w swoją brodę wplata różowe kokardki.
Jeśli na serio myślał, że nasz gburowaty kowal wyglądem przypominający trolla wykuje mu świecidełko, to jednak nie był tak mądry jak mniemano. Mimo tego Newt odwrócił się i odszedł bez słowa, zostawiając mnie samego. Pokręciłem głową.
A potem ostatni raz rozejrzałem się za mewą. Znalazłem ją siedzącą na dziobie jednej z wioskowych łódek, która gapiła się na mnie czarnymi ślepiami. Zaskrzeczała.
Za to ja pokazałem jej faka.
Czułem się wygrany.
···
a/n: proste pytanie; jak się dziś czujecie? oby świetnie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top