05 | Ognisko
NEWT
Nadal siedzieliśmy w Lecznicy. Śledziłem uważnie wzrokiem Ellie jak, odwrócona do mnie plecami, szykowała dla mnie Serum. Wyczuwała to i usilnie starała się stłamsić emocje w sobie, niczego przy mnie nie pokazywać. Kiepsko jej szło. Szczupłe dłonie drżały, gdy wyważała strzykawkę, na brzoskwiniowej skórze przy rękawkach bluzki co chwilę wyskakiwała gęsia skórka, a jej gesty były niezgrabne, ciamajdowate. Jakby nie była pewna swoich dalszych ruchów. Siedziałem za nią na łóżku i patrzyłem na to z ciężkim sercem.
Wreszcie się odwróciła. Oklapłe kilkugodzinnym leżeniem włosy zatańczyły w powietrzu, odsłaniając jej zaszklone oczy. Błękit smutku czy błękitny smutek, tak bym je wtedy nazwał. Ciężko mi było znieść myśl, że cały ten czas kiedy mnie przy niej nie było, ona przepłakała. Wskazywały na to jej zarumienione i mokre policzki. Bo bała się jak zareaguję na jej stan.
A jak zareagowałem? Cholera, nawet tego nie pamiętałem.
— Szkoda mi już na ciebie ryja strzępić — chciała zabrzmieć groźnie, ale łzy tak nawyrabiały z jej głosem, że zabrzmiało to jak u smutnego dziecka. — Mówią mu, że ma nawet nie patrzeć w stronę Ula, a ten się tam pcha jakby cukierki za darmo rozdawali.
— Gdybyśmy tam nie poszli, nie znaleźlibyśmy tej dziewczyny — przypomniałem. — Mogłaby zginąć.
— Ty mogłeś zginąć.
Na tym się skończyło. Ellie bardzo poważnie podchodziła do mojej słabości, jaką była nieodporność, bardziej niż ja sam. Rozumiałem to. Sześć lat wcześniej wirus wystarczająco namącił w naszym życiu, a właściwie to niewiele brakowało, aby nam je ukrócił. Oczy Ellie często zachodziły mgłą, robiły się wręcz burzowo-szare, kiedy wracała do tamtych wstrętnych wspomnień. Traciły swój blask. Nienawidziłem tego. To dlatego zazwyczaj starałem się nie narażać na ryzyko.
Ale cholera, nie mogłem całe dnie tylko miotać się po wiosce i tyrać jak cholerny farmer. Brak adrenaliny swędział mnie pod skórą. Potrzebowałem jej.
Blondynka przemyła wacikiem skórę na moim ramieniu, skupiając się tylko na tym, gdy ja ciągle wpatrywałem się w jej twarz. Rozpraszało ją to, to było widać. Ellie jednak zawsze zgrywała twardzielkę, nawet gdy od środka wyniszczał ją płacz i smutek, więc i wtedy zaciskała mocno wargi i nie patrzyła w moją stronę. Chciała pokazać, że ją to nie rusza.
Ale ruszało. Jej bariera pękła po kilku sekundach, w których nie potrafiła uspokoić drżącej dłoni i wbić igłę w moją skórę. Łzy mokrymi krechami przecięły jej różowe policzki.
— Cholera! — krzyknęła zirytowana i zrozpaczona jednocześnie. — Tylko beczeć potrafię! Jakie to wszystko jest... uh! Przywaliłabym w coś, ja... Newt, tak się boję... — i rozpłakała się na dobre. Jej nastroje zmieniały kierunek jak chorągiewka.
Teraz będzie tak cały czas, głos ciotuni odbił mi się w głowie. Cholera.
Złapałem dziewczynę za nadgarstki i posadziłem na swoich kolanach, a ona z automatu się we mnie wtuliła. Od jakiegoś czasu już odczuwałem obecność wirusa w żyłach, które pociemniały, dlatego najpierw zająłem się podaniem sobie Serum, aby nie dać się zwariować i nikomu nie zrobić krzywdy. Szczególnie jej. Trochę mnie zemdliło, przed oczami pojawił się kręciołek i ochota na pawia, ale szybko zepchnąłem siebie na drugi plan. Ważniejsza była Ellie. Dopiero po tym mogłem mocno przytulić blodnynkę do piersi; kruszyna drżała w moich ramionach, mocząc łzami moją koszulę, które potem wsiąkały w skórę i zalewały serducho.
— Ja też się boję — szepnąłem w jej włosy. Pachniały potem po całodniowym leżeniu. — Boję się jak cholera, ale jakoś się do tego przyzwyczaimy.
Właściwie to nie wiedziałem co paplałem. Ja sam prawie waliłem klumpa przed myślą o tym, co nas od wtedy czekało, bo to było takie nowe. Życie kopnęło nas w stronę czegoś nieznanego, za co nawet nie wiedziałem jak się zabrać, aby tego nie popsuć. Wiedziałem jednak, że na Ellie spadło znacznie więcej niż na mnie. To ona siedziała w tego centrum, gdy ja tylko gibałem się gdzieś na krawędzi. I moim zadaniem było ją wspierać.
— Ja n-nie... nie dam sobie rady, Newt — zakwiliła. — Nikt mnie t-tego nie nauczył, ni-kt nie powiedział... rodzice nie żyją, Danny'ego nie ma... ani Mary... — ścisnęła mnie mocniej. — Ja nie potrafię...
— Ich nie ma, ale ja jestem — przypomniałem. Nigdy nie chciałbym, aby o tym zapomniała. — I nasi przyjaciele, którzy z pewnością nam pomogą. Nie jesteś w tym sama. Poradzimy sobie.
— Będę w tym najgorsza — nie ustępowała, ale już nie płakała. Nagle odepchnęła się polikiem od mojego ramienia i spojrzała na mnie skrzącymi się oczami, trochę od łez, a ciut od zirytowania. — Już ty byłbyś lepszy w tej roli — dźgnęła mnie w pierś.
W pierwszej reakcji przewróciłem oczami, już chcąc się wykłócać, ale porzuciłem te zamiary. Pierwszy raz od kilku godzin jej oczy nie były zamknięte lub przygnębione, a usta nie były prostą krechą czy zwisającą podkówką; i błękitne morze i wargi były uśmiechnięte. Lekko, ale były. Takie wystarczyły, aby moje serce mocniej zabiło. Ellie wreszcie nie była smutna, więc i ja nie byłem smutny. Tak to działało, proste chyba.
Uśmiechnąłem się i pogładziłem ją po plecach. W końcu pod gładką skórą nie wyczułem napiętych od stresu mięśni.
— W razie czego się zamienimy. Ty dokleisz sobie wąsa, a ja...
— ...powiększysz sobie cyce?
To nie była Ellie. Oboje zaskoczeni spojrzeliśmy na drzwi, gdzie przez niewielką szparę wystawały wyszczerzone łby Minho i Patelniaka. Po ich pogubionych gałach widać było, że dalej nie kapowali sytuacji, ale widocznie temat rozmowy bardzo im się spodobał.
— Wiesz, Newt, kogo jak kogo... — zaczął Patelniak, geniusz od wcześniejszej gadki.
— ...ale ciebie byśmy o to nie posądzili — zwieńczył Minho. — Ni fuja.
Irytacja spłynęła po mnie cholernym wodospadem, co krótasy musieli dostrzec po mojej zaciśniętej szczęce, bo w następnej sekundzie ich łby zniknęły, a drzwi trzasnęły z hukiem.
— Fuje — fuknąłem, na co Ellie się zaśmiała. Miło znowu było to słyszeć. Najpiękniejsza melodia.
— Idź im powiedz — poklepała mnie po policzku, potem się krzywiąc. — Ja sama jeszcze tego nie przełknęłam.
— Zagryziesz na ognisku i tam im powiemy. Razem — cmoknąłem ją szybko w czoło i zsunąłem z swoich kolan, następnie podrygując się na nogi. Ellie walnęła się plackiem na łóżku, twarzą do sufitu, baaardzo ostrożnie kładąc ręce na brzuch. Dziecięcy uśmiech błąkał się na jej twarzy.
Stwierdziłem w duchu, że mógłbym ją taką oglądać już zawsze.
— Ognisko! Super! — jej zaciśnięte pięści wystrzeliły w górę w oznace zwycięstwa. — Zjem sobie kiełbaskę. Albo dwie. Choć w sumie to nie wiem, czy mam na to chrapkę. Mam?
Idąc do drzwi, podrapałem się po głowie. Jeśli to był dopiero początek i miało być jeszcze gorzej, to powodzenia Newt.
Już w Strefie uchodziłem za chodzący spokój, co cały czas truł dupska innym o porządku, porządku i porządku. Ale co miało stać się z moim spokojem, kiedy los szturchnął moim porządkiem i narobił totalnego klumpa z mojego życia?
Cholera.
Wreszcie wyszedłem na korytarz i zamknąłem za sobą drzwi, aby wścibskie mordy na nim czekające nie dorwały się do Ellie. Minho i Patelniak stali ze skrzyżowanymi ramionami przy torsie, ze zmrużonymi oczami, podrygując na palcach jakby mieli robaki w dupie. Brenda na mój widok też hycnęła na nogi z podłogi. To samo Sonya. Vince podszedł bliżej. Reszta się zmyła, najwyraźniej znudzona czekaniem. Wszyscy uwierali mnie swoim wyczekującym na wieści wzrokiem, powoli popadającym w obłęd, który chlał mnie jak komary.
Jedynie Tommy dalej opierał się plecami o ścianę, uspokojony po moim spojrzeniu. Rozumiał mnie tak jak nikt inny, tak jak kiedyś Alby, więc wyniuchał po mojej postawie i oczach, że było w porządku. Widocznie się rozluźnił.
— Gadaj.
— Migusiem.
— Z Ellie wszystko dobrze — odparłem, ale to dwóm mateczkom nie wystarczało.
— Co jej było? — dopytywał Minho.
— Powiemy wam na ognisku, gdzie będą wszyscy.
Minho oraz Patelniakowi ręce opadły. Z dziewczyn nagle zeszło napięcie związane z niewiedzą o stanie blondynki, ale też nie wyglądały na do końca zadowolone, że będą musiały poczekać na więcej. Tommy i Vince przyjęli to kiwnięciem głowy.
— No bez jaj! — wypalił Minho. Wycelował we mnie paluchem. — Nie igraj ze mną, fuju. Już wystarczająco się naczekałem!
— Uspokój chlipadło i poczekaj do wieczora — warknąłem, na co brunet przewrócił nabzdyczony oczami.
— I tak sporo jeszcze trzeba przygotować — podsunął Vince. — Zrobić stos, ustawić ławy i podszykować żarcie — na to ostatnie Patelniak się ożywił, pocierając o siebie ręce. — I jeszcze wprowadzić nową.
— A ta nowa to ma jakieś imię? — wtrąciła się Brenda. — Czy wracamy do tego waszego Njubi?
Njubi. Wspomnienia zamrugały bladym światłem w mojej głowie, podsuwając na myśl Strefę, Labirynt oraz wszystkich, którzy zostali pomiędzy jego murami. Ból tęsknoty dźgnął mnie w serce, niczym Bóldożerca swoją igłą.
Widziałem, że moja siostra już otwiera buziuchnę z naszykowaną odpowiedzią, ale ja byłem szybszy:
— Skylar. Nazywa się Skylar.
Na to imię oczy Minho nagle wyskoczyły z orbit. Patrzył chwilę na mnie z tym wytrzeszczem, grzebiąc w moich oczach w poszukiwaniu potwierdzenia, a gdy chyba je odnalazł, zaczął się cofać do drzwi. Wszyscy odprowadzaliśmy go zdziwionymi spojrzeniami.
Sekundę później już go nie było. I tyle go widziałem.
···
CODY
— Nie tu, durniu. Bardziej na lewo.
— Jaki to ma sens?
— Ślepy jesteś? Tam stoją ławy, a jeśli będzie tak jak teraz to wszyscy się zadymią. Suwaj to w lewo i nie kłapaj dziobem.
— To może przestaniesz randkować i sam to zrobisz?
— Dobrze mi się siedzi, dzięki.
— Ciekawe czy powiesz tak samo, jak ci tego kija w dupę wsadzę.
Na ostry wzrok Diego i jego jakże ciepłą uwagę, postanowiłem zeskoczyć z płotka, co by chłopakowi żyłka nie pękła. W końcu taki młody był z niego kurczaczek. Pomogłem mu więc wbić pierwsze patyki na stos w dobre miejsce, aby dalej już poradził sobie sam. Stałem jednak przy nim nadal i patrzyłem mu na rączki, uchem wyłapując strzępy rozmowy Skylar oraz Arisa.
— ...zaczęli mnie gonić i...
— Nie bałaś się?
Przewróciłem zirytowany oczami. Aris od zawsze walił klumpa w portki przed niebezpieczeństwem; cuchnął strachem, przez co tylko je przyciągał. I że to niby pociągało Sonyę? Zgrywanie rycerza w związku z paniusią?
Coś mocno ścisnęło mnie w klatce. Głupie serce. Rozdrapywało ranę, przez co nigdy nie miała się zagoić.
Nie pamiętałem już dnia, w którym to wszystko się zaczęło. Z pewnością dopiero w obozie. W swoim Labiryncie miałem wiele dziewczyn, także jasnowłose i z krzepką czy pyskatą buźką, ale żadna nie była taka jak Sonya. Ona była inna, wyjątkowa. Będąc poetą, porównałbym ją do słońca, które promieniało na tle pochmurnego nieba kłopotów, jakie się za mną ciągnęły. Które błyszczało w towarzystwie, rzucało żartami i nie cykorzyło złapać za broń, gdy nadchodził mrok. Którego promień postrzelił jak strzała moje serce. Jej blask mnie oślepił, przez co nie mógłbym już patrzeć na inne tak samo, jak patrzyłem właśnie na nią.
Ale poetą nie byłem, dla mnie chuj pisany przez h był jednym i tym samym; ja mówiłem prosto i na temat. A więc: zabójczo kochałem Sonyę.
A ona zabójczo mnie... tolerowała.
— Te, ślinoryjec. Cieknie ci.
Na słowa Diego świat ponownie włączył mi się w oczach, a ukrop z nieba o sobie przypomniał. Rękawem bluzy otarłem ślinę z ust, której nie było dużo, jedynie ciutkę w kąciku, jednocześnie patrząc miażdżąco na rozbawionego Diego. Skurwiel się nabijał. Oczy mu złośliwie płonęły.
— Głodny jestem — wyjaśniłem; kłamstwo.
— Jasne — prychnął i wrócił do ustawiania gałęzi. — To dlatego parówa ci stanęła?
Z początku nie ogarnąłem, marszcząc brwi. Po chwili dopiero spanikowany zerknąłem w dół, nie dostrzegając żadnych zmian, za to słysząc drwiący śmiech tuż obok. Złość zapłonęła w moim ciele, gotując krew pod kopułą. Wredny bachor.
— Jak ja ci zaraz wpie...
— Co tam, chłoptasie?
— ...wpielę do ogródka buraki.
Sonya, która znikąd pojawiła się między nami dwoma a płotkiem, gdzie siedziała Skylar i opierał się Aris, spojrzała na mnie dziwnie. To samo zresztą reszta; jedynie Diego zarechotał głośno, potrzebując się schylić, bo przepona mu nie wyrabiała. Śmiał się jak szczur, którym był, zasługując na zanurzenie mu głowy w szambie. Obiecałem sobie, że po wszystkim tak właśnie mu zrobię.
Ostatecznie Sonya machnęła na nas ręką. Doskoczyła szybko do Arisa i złożyła mu cmoka na poliku, przy czym musiałem odwrócił wzrok, aby nie pokruszyć sobie zębów od zaciskania szczeny. Znów ten dziwny ścisk na sercu; kleszcz zazdrości. Aby jakoś odpędzić trajkoczące w głowie myśli, zająłem się wbijaniem gałęzi w ziemie, mocno i zdecydowanie, prawie wbijając jedną z nich Diego w nogę, gdyby w porę nie odskoczył. Szumiało mi w głowie, więc mało rozumiałem z przekleństw blondyna czy rozmowy jej oraz Skylar. Wszystko ustało dopiero w momencie, kiedy Sonya znów znalazła się bliżej nas a nie nich, co wypchało moje ciało dziwnym poczuciem ulgi. Spuściłem nieco z pary. Prościej, odetchnąłem już spokojniej.
Byłem świrem. ZAKOCHANYM.
Wtedy dostrzegłem, że na jej morelowych ustach tańczył zadowolony uśmieszek, a ciemne oczy skrzyły się jak dwie gwiazdeczki. Piękne były. Nigdy nie dziwiłem się Ellie, że też je pokochała. Choć, mówiąc skrycie, Sonya miała ładniejszy odcień czekolady. Nie, żebym się przyglądał jakoś Newtowi, tak nie było.
— Coś ty taka wyszczerzona? — spytał Diego, bo ja się zagapiłem. Dyskretnie dałem sobie łapą po mordzie, aby się ogarnąć.
— Z Ellie wszystko w porząsiu — wyjaśniła. Poczucie winy dźgnęło moje sumienie, że wcześniej nie zapytałem o stan przyjaciółki, zbyt zaaferowany dziewczyną. Ucieszyłem się jednak, że nic jej nie dolegało. — Znaczy, coś jest na rzeczy... — cholera, zagalopowałem się. — ...ale zakochane padalce powiedzą nam dopiero na ognisku. Dlatego dupa w troki i nie guzdrać się, bo nie ścierpię tego czekania!
Po swoich słowach klepnęła mnie w plecy, co zapoczątkowało elektryzujący dreszcz, śmigający po całym moim wewnętrznym szkieletorze. Sonya miała siłę i mógł to byś skutek bólu, jednak bardziej była to reakcja na jej dotyk. Choć krótki, zaledwie sekundowe muśnięcie, to odczułem go cholernie mocno. Musiałem aż zacisnąć oczy. Nieczęsto się zdarzały takie przypadki, dlatego brałem to, co dostawałem bez skomlenia o więcej. Choć, twojamać, chciałem więcej.
Więcej dotyku, więcej uśmiechów, więcej wspólnych dni.
Całą swoją siłą woli musiałem pilnować, aby rozochocone serce nie wyskoczyło mi z piersi i nie poleciało w jej stronę. Tylko tego mi brakowało.
— Się robi, szefowo — zasalutowałem z uśmiechem. Gdzieś obok usłyszałem prychnięcie Diego.
Uśmiech Sonyi zrobił się jeszcze większy, na co moje serce zatrzepotało niczym motylek. Następne chwile jednak podcięły mu skrzydełka i zgniotły w mokrą ciapę. Mianowicie musiałem patrzeć, jak blondynka podchodzi do Arisa i przytula się do jego boku, gdy ten otacza ją ramieniem. Ponownie się we mnie zagotowało. Jak zwykle jednak nic z tym nie zrobiłem, bo jej śmiech wywołany wypowiedzią Skylar zadziałał na mnie jak kołysanka na dziecko, kojąc moje nerwy.
Westchnąłem smętnie i wróciłem więc do układania gałęzi w stos.
— Ej, Emily! — krzyknął nagle Diego. Z nudów uniosłem na niego wzrok. — Uważaj, żeby ci tylko nie chlapło, bo woda dla wiedźm jest kaplicą!
Brunetka, która najwidoczniej pomagała nosić wodę z oceanu do Pijalni, czyli miejsca, gdzie ją filtrowaliśmy, nawet nie wysiliła się, aby na debila spojrzeć. Wyłapałem jednak, że uszy nieco jej poczerwieniały ze złości.
— Ty za to uważaj na komarzyska! Ściemnia się, zaraz będą wyłazić. A wiesz, ciągnie ich do tego, co cuchnie klumpskiem!
Nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. Za mną w ślady poszła Skylar, Aris oraz Sonya, na której śmiech znów poczułem milusie ciepełko w środku klatki piersiowej. Diego natomiast widocznie się nachmurzył, mamrocząc pod nosem coś tam, czego nie mogłem zrozumieć
— Chamstwem nie podbijesz jej serca — stwierdziłem, za co oberwałem srogim spojrzeniem. Wzruszyłem niewzruszony ramionami. — Taka prawda, stary.
— Odezwał się weteran miłosny — burknął najeżony wrogością jak jeżowiec.
— Ejejejej, moja miłość przynajmniej mnie lubi.
— Moja przynajmniej mnie zauważa.
Zmrużyłem gniewnie oczy na jego złośliwy uśmieszek. Mały skurwiel.
Wtem usłyszałem za sobą kroki w biegu, a potem solidny wdech powietrza. Zaciekawiony się obejrzałem, napotykając wzrokiem przytulających się Minho oraz Skylar, których jadaczki co chwilę kłapały słowa tak dawno cię nie widziałam czy aleś wyrosła! Kilka kroków dalej Sonya i Aris dalej kleili się do siebie, jakby nie znali zasady, że przy ludziach, szczególnie przy Codym, należało być skąpym w jakikolwiek dotyk. Oni wręcz łamali go trzysta-pierdyliardów-pikolonych-raza-bardziej.
Przewróciłem oczami, mając serdecznie dość publicznego okazywania sobie uczuć. Mój wzrok napotkał znudzone, jakże jasne oczy Diego, w których kryły się podobne uczucia co do moich.
— Muszę się napić.
— Świetny pomysł, chodźmy.
···
NORA
Co mnie podkusiło, aby iść na to ognisko? Dobre pytanie!
Niebo już od jakiegoś czasu zaścielała czarna płachta nocy, na której rozsypały się bałaganem małe i te większe gwiazdki. Mrugały radośnie, jakby przyklaskiwały oglądanej z góry zabawie. Płomień ogniska zdawał się lizać i łaskotać nocne niebo, skwiercząc i emanując ciepłem na każdą stronę, niczym taki opiekun, co przeganiał zimno. Wokół niego poustawiano ławy, na których już siedzieli mieszkańcy wioski i gawędzili spokojnie, co jakiś czas wybuchając głośnym śmiechem. O tak, śmiech tam wirował z wiatrem, tak samo jak zapach pieczonej kiełbaski, który zakręcił mi w nosie i kopnął w żołądek. Był on jedynak tak mocno zakleszczony przez stres, że praktycznie tego kopniaka głodu nie poczułam.
Nie czułam się tam zbyt pewnie. Miałam na sobie długą do kostek, lnianą sukienkę i żadnego zniesmaczonego wzroku, ale i tak starałam się trzymać bliżej cienia niżeli światła ogniska. Plątałam się niemrawo za ławkami, garbiąc się i rozglądając wokół, chcąc wyłowić z morza twarzy te, które były mi najbliższe. Ze stresu wykręcałam sobie palce.
— Norka, mordzia ty moja! Przyszłaś!
Zdążyłam się wzdrygnąć i podskoczyć, nim silne ramię Harriet oplotło moją szyję. Mulatka uwiesiła się na mnie, wcześniej potykając o własne nogi, przez co napój z jej kubeczka nieco się rozlał, szczęśliwie nie na mnie. Jego ostry i ohydny zapach zamącił mi w głowie i osiadł ciężko na żołądku. Skrzywiłam się. Harriet się zaśmiała. Obu tego był winny alkohol.
— Ten bimber Gally'ego potrafi kopnąć — wybulgotała i stanęła przede mną. Oczy miała dziwnie mętne. Mimo swoich słów nie zawahała się wziąć kolejnego łyka. — Ale tego było mi trzeba wiesz? Tego mi było trzeba, wiesz? Wieeeesz! Kto jak nie ty!... ops, pardnosik... — rzuciła do powietrza, gdy przez gwałtowny ruch znów rozlała swój napój. Potem pochyliła się nade mną i szepnęła konspiracyjnie: — To mnie tylko zachęca, a nie każe się odwalić.
Ponownie zrobiło mi się jej żal. Nie piła dla przyjemności ani towarzystwa, a dla zapicia smutków, które się za nią snuły jak cień. Łapała się wszystkiego, aby choć na moment zapomnieć o pustce, jaką w sobie miała. Zapychała ją czymś innym. Jeśli nie mogła miłością, wolała pójść na łatwiznę i golnąć sobie coś palącego do gardziołka, próbując utopić własne uczucia. Wyciszyć je. Na ten jeden moment. Jeden wieczór.
By następnego dnia odczuwać pustkę dwa razy bardziej.
A ja nie chciałam, aby miała jeszcze gorzej. Pełna motywacji postanowiłam jej to przetłumaczyć:
— Harriet, chyba nie powinnaś...
— Widzę żarcie! Uwaga, Harriet atakuje — przerwała mi, a chwilę później jej już nie było.
Pomrugałam szybko oczami, wciąż widząc pod powiekami jej zarys. Chcąc czy nie, pognałam od razu za nią.
Zastałam ją przy niedużym stole, kupce desek oraz zardzewiałych gwoździ, który był zastawiony masą tacek z różnorakimi przekąskami, przygotowanymi – jak się domyślałam – przez wioskowego kucharza, Patelniaka. Harriet chrupała właśnie jedną z mini zapiekanek, ale nigdzie nie widziałam jej wariackiego kubeczka.
— Dałam Cody'emu. On go bardziej potrzebował — wyfafluniła na mój pytający wzrok. Z krzywą miną starłam ręką jej ślinę z buzi, którą chlapnęła przy gadaniu z pełnymi ustami. W końcu przełknęła. — Dobre. Ale nie tak dobre, jak dobre są twoje pączusie. A teraz przepraszam, ale leci pawik.
Bez ściemy dziewczyna zgięła się w pół i czmychnęła czym prędzej, zanim zdążyłam ją złapać i jakoś wspomóc. Chwilę się jeszcze za nią rozglądałam, targana obawami, ale po mulatce ślad zaginął. Westchnęłam. Poczucie samotności ponownie objęło mnie swoimi ramionami, choć otaczałam się mnóstwem roześmianych twarzy; chłód wyparł z ciała ciepło ogniska. Kolejny raz poczułam się jak ten obcy. Ten nikomu niepotrzebny.
Nagle ogarnął mnie smutek. A na smutek, nie licząc herbatki, dobre też było jedzonko.
Capnęłam więc jedną z zapiekanek, którą lada wcześniej pałaszowała Harriet i dziabnęłam gryzka. Nie zdzierżyłam jednak tego smaku ani sekundy w ustach, tylko od razu wszystko wyplułam na ziemię. Mieszanka goryczy z słodyczą nie chciała zejść mi z języka. Poza tym, to było w ogóle niedoprawione! Moje kubki smakowe się buntowały, żołądek odwracał się ogonem, byleby nie mieć z tym nic do czynienia. Gdzieś niedaleko usłyszałam damski śmiech. Stres jak na zawołanie chwycił w szpony moje serce.
O-ou. Wtopa...
Powoli uniosłam głowę i spojrzałam na dwie dziewczyny, które siedziały na ławce nieco oddalonej od ogniska. Jednej włosy same przypominały ogień, a zielonkawe oczy z lekka mnie przerażały, podczas gdy drugą była po prostu Brenda. Obie uśmiechały się rozbawione.
— Nora wyszła z nory? — zażartowała Brenda; nie złośliwie, a wręcz przyjacielsko. — Chodź, dosiądź się do nas.
To mnie jeszcze bardziej zaskoczyło. Nie byłam przyzwyczajona do takich gestów w moją stronę, więc zaproszenie Brendy wpędziło mnie w podejrzliwość. Po chwili jednak niezgrabnie usiadłam pomiędzy nimi dwiema, wciąż mając się na baczności.
— To co? — Brenda przyłożyła kubek do oka, jakby szukając w nim więcej bimbru. — Jedzonko Patelniaka nie zasmakowało?
Zakręciłam na palec kosmyk swoich krótkich włosów, czując bijące od policzków ciepło. Nie lubiłam krytykować, bo sama wybitnym kucharzem nie byłam, ale nadal chodziła mi po głowie myśl, aby wstać i pójść wyszorować język szczotą.
— Jest takie... mdłe.
Powstrzymałam się przed dodaniem, że z tyłu głowy miałam już całą listę przypraw, dzięki którym zapiekanka byłaby smaczna, a nie wroga mojemu żołądkowi.
— Lepsze to od grillowanego wróbla — wtrąciła rudowłosa obojętnie. Na nasz wzrok wzruszyła tylko ramionami. — Musiałam coś jeść, tak? Rany...
— Nie zwracaj na nią uwagi — usłyszałam głośny szept Brendy. — Skylar robi z siebie ofiarę.
— Sklej się, pipko.
Wspomnienia tego, jak Beth przezywała tak kogo popadnie, zabłysło gdzieś w zakurzonych czeluściach mojej pamięci. Skylar musiała podłapać jakoś nasz slang.
Na naburmuszone słowa Skylar obie z Brendą zaniosłyśmy się śmiechem. Potem długo jeszcze z nimi rozmawiałam, tylko na początku gubiąc jęzor w gębie. Czułam się dobrze w ich towarzystwie, przyjemnie lekko, jakby ciężar samotności zszedł z moich ramion, bo nie miała tam czego szukać. Uśmiech nie opuszczał mojej buzi, serca nie poganiał stres. Dałam się nawet skusić na kubeczek słynnego bimbru Gally'ego. Oczywiście, sekunda nie minęła, a ja wszystko wypułam.
Wokół wiatr tańczył z ogniem, ludzkim śmiechem oraz rozmowami, budując między nami przyjemną atmosferę, w której każdy mógł być sobą. I mimo lęku, mimo przeszłości, ja nie chciałam trzymać się więcej z boku i się kryć.
···
THOMAS
Oparty biodrem o płot, przyglądałem się ludziom. Jak Brenda, Skylar oraz Nora wybuchają kolejnym śmiechem, prawie fikając z ławki. Jak Minho rywalizuje z Gallym w siłowaniu się na rękę, podczas gdy za doping robili Patelniak, Diego i Sonya, za którą czaił się Aris. Patelniak zakręcił bioderkami w momencie wygranej Minho. Patrzyłem też jak Harriet zeruje kolejny kubek bimbru, nawet już się nie krzywiąc. Jak Jorge częstuje ludzi własnym bimbrem, który popijał Vince tuż obok. Co jakiś czas migała mi postać Cody'ego, który kręcił się tu i tam, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. W tle słyszałem szczek Cudaka oraz śmiech Emily.
Tyle tam było ludzi, ciepła oraz uśmiechu, który kleił się do każdej twarzy. To była jedna z takich chwil, o których dawniej marzyły nasze serca, w czasie gdy oczy i ciało gniły od natłoku cierpień. Labirynt, Pogorzelisko, DRESZCZ...
Chciałbym, aby Chuck mógł to wszystko zobaczyć. Również się śmiać; żyć, tak jak my.
Żal zmieszany z tęsknotą zacisnął się pętlą na moim sercu, a wspomnienia zakuły z tyłu głowy, przez co na moment straciłem czucie w nogach. Gdyby nie wspierający mnie płot, jak nic grzmotnąłbym o ziemię. Zamknąłem z grymasem oczy. Zamiast blasku ogniska, ja widziałem mrok, który od lat siedział głęboko, cholernie głęboko wewnątrz mnie. Tonąłem w nim.
Żyć... chciałbym, aby Chuck żył... i Alby, Mary... czy Teresa...
Dlaczego, mając przy sobie wszystko, ja czułem się, jakbym nie osiągnął nic?
Czemu w swoim lepszym jutrze, ja nadal wracałem myślami do okropnego wczoraj?
Dlaczego oni musieli umrzeć, abym ja żył?
— Tommy!
Pomrugałem szybko oczami, kiedy oberwałem czymś w głowę. W jednej chwili ognisko płonęło na ziemi, w drugiej zwisało z góry. Karuzela. Gdy już wszystko było w normie, cisnąłem w Minho gniewnym spojrzeniem. On niewzruszony dalej zakładał buta, którym moment wcześniej mnie walnął. Potem podniósł z ziemi dwa kubeczki z bimbrem.
— Nie kontaktowałeś — mruknął na swoją obronę. — Musiałem cię jakoś obudzić.
— Mogłeś szturchnąć.
— Sam się szturchaj, to oklepane. A teraz chodź, bo Newt i Ellie już są.
Kiwnąłem głową, chcąc wziąć od niego jeden kubeczek, ale w porę czmychnął z nim ode mnie. Minho zgromił mnie spojrzeniem.
— Nie dla ciebie, żłobie jeden. Dla Ellie.
Przewróciłem oczami, ale nie skomentowałem tego. Tak właśnie wyglądało życie Thomasa, serdecznie witam.
Newt oraz Ellie faktycznie dotarli, stojąc na granicy dzielącej koniec alejki z okręgiem, uważanym za centrum, gdzie Patelniak miał swoją kuchnię i Głaz Pamięci napychał głowy wspomnieniami. Blondynka miętoliła w palcach kraniec swojej koszulki, rozbieganym wzrokiem skacząc po wszystkim wokół, natomiast Newt gładził ją po plecach i coś do niej mówił, czego ta zdawała się nie słyszeć. Zadziwił mnie jej stan. Nie wyglądała na chorą; jej skóra była nieco blada, co uwydatniało sińce ciążące jej pod oczami, a oczy zdawały się tkwić za ścianą mgły, ale poza tym była niczym codzienna Ellie. Trochę narwana, stuknięta i wiecznie roześmiana Ellie.
Wtedy jednak nazwał bym ją inaczej. Strasznie nerwową, niepewną oraz zdystansowaną Ellie.
Jakby nastąpił powrót Ellie z dnia, kiedy ją poznaliśmy. W mieście wraków, szczątków oraz potworów.
Ta myśl wbiła się we mnie szpilą i przyśpieszyłem kroku.
Na nasz widok Newt przestał szeptać do Ellie, posyłając nam lekki uśmiech. Dziewczyna nawet nie zauważyła, że stanęliśmy obok, dopóki Minho nie pstryknął ją w nos. Cisnęła w niego piorunem z oczu.
— Kiedy ja cię w coś brzdęknę, to ci to odpadnie — burknęła z dłonią przy nosie.
Wzrok Minho automatycznie zleciał w dół, na jego spodnie, po czym uśmiechnął się zadziornie do dziewczyny.
— Ellie, mówiłem ci już, że takie sprawy to na stronie. Newt tutaj jest — szepnął głośno i wskazał na blondyna kciukiem, za co ten wygiął mu go w drugą stronę. Azjata zaskomlał i zgiął się tak, że aż prawie przed nim klęknął. — Dobra, stary, wylaksuj! Jest twoja! Twoja jest, purwa!
Zadowolony z siebie Newt puścił go, a Minho praktycznie od razu złapał kciuka drugą dłonią, opiekuńczo go głaszcząc, czasem nawet chuchając. Za to ja dalej skupiałem wzrok na Ellie, która ponownie, miałem takie wrażenie, przeniosła się do innej rzeczywistości. W końcu położyłem dłoń na jej ramieniu, na co się wzdrygnęła. Zamglony wzrok wylądował na mnie.
Zawsze jej oczy były morzem emocji. W tamtym momencie sztorm pochłonął je wszystkie, nie pokazując ani jednej.
— Wszystko w porządku? — spytałem. Poważnie, martwiła mnie.
— Czy w porządku? A czemu miałoby nie być w porządku? Oczywiście, że jest w porządku! — zaśmiała się nerwowo, uciekając ode mnie wzrokiem. Nagle mina jej zrzedła. — W porządku? Ja już.. ja sama... Newt? — spojrzała na niego roztargniona. — W porządku, Newt?
— Dobra, co się popsuło? — spytał Minho, zanim Newt zdążył odpowiedzieć na jedno pytanie. Blondyn wywrócił oczami.
— Nic się nie popsuło.
— Ellie się popsuła — trwał przy swoim Azjata. Wycelował w blondynkę palcem i dodał: — Gadaj mi tu zaraz, która wtyczka ci się przegrzała. Hę? Uchem ci ją wygrzebię, jeśli będę musiał. Albo wiesz co? Lepiej się napij, przejdzie ci — wtedy wystawił w jej stronę jeden kubeczek z bimbrem.
— To coś jest o wiele niżej ucha — mruknęła posępnie. Po chwili złapała się za brzuch. Coś pstryknęło mi wtedy w głowie. — I nie mogę pić. Już nie.
— Purwa, co znaczy, że nie możesz pić? — spytał zszokowany Minho. — To najokropniejsze słowa jakie w życiu słyszałem, nie mów ich więcej.
— To ma związek z twoim zasłabnięciem?
Nie żar ogniska, nie ostry zapach bimbru, a właśnie moje słowa zagęściły atmosferę. Ellie wyglądała, jakby lada chwila miała znów runąć na ziemię; z bladej jej skóra zrobiła się przezroczysta, oczy zapadły się w czaszce, a pierś przestała podnosić i opadać. Sam Newt się zaniepokoił i chwycił ją w talii, opierając kruche ciało na swoim. Bo ciało Ellie było kruche. Od zawsze takie było i na zawsze miało już być.
Wyniszczył ją Lęk. Przez lata żerował na niej jak pasożyt. Skopał, przeżuł i porzucił, zostawiając po sobie wrak, który Newt tylko nieco odbudował. Ale nie każdą dziurę dało się załatać. Zawsze pozostawała ta jedna czy dwie. Choćby malusieńka, ona była.
Co dziwne, ostatnimi czasy ja sam czułem coś podobnego. Tyle że na mnie żerowała Tęsknota i Wina.
— Mamy wam coś do powiedzenia i tyle — warknął już nieźle zirytowany Newt. — Przestańcie wiercić tymi nochalami, bo szybciej i tak się nie dowiecie.
Minho wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, coś na podstawie jęku połączonego z muczeniem krowy, ale się nie kłócił. Prawdopodobnie też dostrzegł stan, w jakim obecnie znajdowała się Ellie i nie chciał pogarszać sprawy.
— Miejmy to już za sobą — westchnęła wreszcie Ellie i wyrwała się do przodu, wmaszerowując w głośny tłum.
Wraz z Newtem oraz Minho rozejrzeliśmy się po sobie, a po chwili sami popędziliśmy w ślad za blondynką.
Z początku nigdzie nie było jej widać. Jakby rozpłynęła się w powietrzu; widziałem roześmiane Norę, Brendę oraz Skylar, słyszałem prującą się — chyba na Diego — Emily, gdzieś z boku mignęła mi Harriet z rozanieloną miną, ale zero blond kosmyków. A gdy już je dostrzegłem, okazało się, że należały do Sonyi. Dopiero jak gruntem zatrząsł głośny klakson, wzrok każdego przeniósł się na Ellie za kierownicą starej Berty.
— Co ty robisz w mojej bryczce? — zawołał Jorge; miał bzika na punkcie tego grata. — Paluchy chociaż wytarłaś?
— Tak, ale na pedale zostawiłam klumpa Cudaka, w który wdepnęłam z rana.
Zbiorowy śmiech rozniósł się wraz z wiatrem po alejkach Przystani, który się spotęgował na widok kwaśnej miny Jorge. Ciągnąc za sobą wzrok każdego, Ellie znów znalazła się tuż przy Newcie, który od razu chwycił ją za dłoń. Po tym widocznie się rozluźniła. Spojrzała na ukochanego z wyczekiwaniem.
— Ja już swoje zrobiłam, twoja kolej — powiedziała.
Wtem między nami zawisła całkowita cisza. Nawet świerszcze stuliły swoje skrzypce, oddając głos naszej top jeden parze w Przystani. Newt jednak nic nie powiedział, tylko obrzucił Ellie oburzonym spojrzeniem.
— Czemu ja? Przecież to o ciebie głównie chodzi.
— Ale to ty jesteś za to odpowiedzialny.
— Jak to ja?
— No przecież to twoje ziarenko. Ja tylko tam byłam, gdy ty siałeś.
— Ja pikolę, muszę sobie golnąć, jeśli mam dalej tego słuchać — skomentował Minho.
Mnie samego powoli zaczynało nosić. Równocześnie przepełniała mnie irytacja przez ich zwlekanie oraz ciekawość tego, co mieli nam do powiedzenia. Te dwie emocje burzyły się w moim żołądku, przez co sam nabrałem ochoty sięgnąć po bimber.
Wreszcie, po jeszcze kilkusekundowej przepychance tych dwojga i kopnięciu przez Ellie Newta w łydkę, blondyn rozejrzał się po całym towarzystwie, westchnął i powiedział:
— Ellie jest w ciąży.
Cisza, zbiorowy wdech, gały na wierzchu. Wtedy już nawet morskie fale przestały śpiewać. Jedna sekunda, dwie, trzy... i na końcu wielki, głośny wybuch radości.
Wszyscy w jednej chwili zaczęli się tłoczyć wokół Newta i Ellie, ale to Minho jako pierwszy porwał ją w ramiona i zaczął nią kręcić dookoła. Z jej gardła wydostał się pisk, podczas gdy złote włosy zatańczyły z wiatrem. Newt patrzył na to z boku, bez przerwy się uśmiechając i nie zważając na poklepywania innych w geście gratulacji.
— Będę wujkiem, będę wujkiem, będę wujkiem! — krzyczał Azjata, wreszcie stawiając blondynkę na ziemi. Twarz miała rozjaśnioną od uśmiechu. — Będę najlepszym wujkiem świata! I małego szkraba też, ma się rozumieć.
W tym czasie ja podszedłem do Newta, kiedy już udało przepchać mi się przez podekscytowany tłum. Widząc brykające szczęście w oczach mojego przyjaciela, mnie samego ono przepełniło. Od razu zamknąłem go w braterskim uścisku i poklepałem po plecach.
— Gratulacje, stary — powiedziałem, gdy już się odsunąłem. — Będziesz wyczepistym ojcem.
— Zrobię wszystko, aby nim być — odparł blondyn. Widziałem tą obietnice w jego oczach. — My będziemy ostatnim zniszczonym przez świat pokoleniem. Moje dziecko dostanie wszystko, co nam odebrano i nie dano.
— Możesz na mnie liczyć.
Oni wszyscy byli moimi braćmi, ale to właśnie Newt był tym najbliższym. Nie licząc Chucka, to on w Strefie przyjął mnie najcieplej, zawsze stojąc za mną murem oraz popierając w każdej decyzji, nawet tej najgłupszej. Był po prostu wspaniałym przyjacielem, lojalnym bratem i dobrym człowiekiem i wiedziałem, że dla swojego małego bąbla będzie cudownym ojcem i wzorem do naśladowania.
I jeśli ja mogłem mu jakoś pomóc w jego wychowaniu, to byłem na to gotowy.
Newt podziękował mi mocnym uściskiem na ramieniu oraz małym uśmiechem, gdy nagle tuż obok niego znalazła się Ellie. Oczy lśniły jej niczym gwiazdy nad nami, których jej uśmiech prawie dosięgał. Natychmiast została objęta przez Newta w talii i ucałowana w głowę.
— Chyba wszyscy przyjęli to dobrze — stwierdziła. — Nie wiem czego się tak bałeś.
— Ja się bałem? — blondyn zmarszczył brwi. — To ty...
— A może byś przestał kłapać dziobem i wreszcie mnie pocałował?
Nie musiała dwa razy powtarzać.
Musiałem odwrócić wzrok, bo coś sobie wtedy uświadomiłem. To było tak silne, że aż rozbolała mnie głowa, a grunt zadrżał pod moimi nogami. A może to właśnie nogi mi drżały? Nagle cały ten hałas wokół, ich śmiech oraz radość zaczęły mi przeszkadzać, ranić moje uszy. Szarpnęła mną złość. Zacisnąłem mocno pięści, zazgrzytałem zębami.
Jak oni mogli świętować, kiedy Chuck, Teresa i wielu innych nie mogli robić tego z nami?
— Wypijmy za małego Newta! — usłyszałem głos Patelniaka.
— Lub małą Ellie!
— Tak, wszyscy się zgodzimy, że jedna taka menda jak Newt nam wystarczy.
Hura! Śmiech. Złość. Stukot kubków. Więcej podnieconych głosów, drażniących moje uszy. Uspokój się, Tom. Kto to mówił? Co za głos? Tom... niewielu tak na mnie mówiło...
Teresa?
— No dobra, czas rozkręcić towarzystwo! Diego, chwytaj za gitarę i zagraj no coś, a my ruszamy w tany! — głos Ellie. Nie ten, który słyszałem. Nie ten, który chciałem słyszeć.
Szum krwi w uszach. Natłok wspomnień. Ból w klatce. Weź wylaksuj, kupo klumpu.
Znowu głos! Chuck tak mówił! Ale... on nie stał obok, a był... w mojej głowie...
— Kto ze mną nie zatańczy, ten frajer i fujek. Tak, mówię do ciebie, Gally.
Oni naprawdę chcieli tańczyć, podczas gdy ich przyjaciele byli martwi?
Nie wytrzymałem. Odwróciłem się i uciekłem, zanim wspomnienia rozsadziłby mi głowę i doszczętnie zmiażdżyły serce. Wina i Tęsknota nie próżnowały, nawet w tak uroczystej dla moich przyjaciół chwili.
I przypominały, że druga część przyjaciół nie żyła. Przeze mnie.
···
a/n: ALERT!... czy tylko mnie to już wkurza? uważajcie na burze tak czy siak, ale ja powiem wam to raz, nie codziennie. mogliby w tych sms-ach dodać chociaż miłego dnia
WRESZCIE MAMY TO NA PIŚMIE - ELLIE W CIĄŻY! będę babcią
w najbliższych dniach wyjeżdżam z rodzinką na wakacje, więc rzadziej będę siedzieć przy komputerze, a co się z tym wiąże - nie mam pojęcia, kiedy wpadnie następny rozdział. na pewno będę pisać, ale no sami rozumiecie, że nie będzie szło to tak szybko. planuję też dokończyć wreszcie tego shota o Nellie, w którym występują i Danny, i Zoey i tych, których kochamy. dziękuję, jeśli zrozumiałaś, a jeśli nie, to cóż, podlak z ciebie.
ludzie trzymajcie kapelusze, niech nie trzaśnie was piorun i do następnego xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top