Rozdział 3. Potrzebuję cię, aby wypełnić pustkę

Od rozmowy ze staruszką minął tydzień.

Noah codziennie, przez okrągłe siedem dni poszukiwał w parku śpiewającej dziewczyny. Im więcej czasu mijało, tym jego nadzieja na ponowne zobaczenie Dove gasła. Przeklinał siebie, że mógł postąpić inaczej, pomyśleć wcześniej.

Miał dość. Przerosło go bezcelowe wypatrywanie blondynki. Co nie znaczyło, że się poddał. Przez ostatnie dni działał na własną rękę. Samotnie kroczył ścieżkami otoczonymi drzewami, zaglądał pod każde, gdyby przypadkiem wybrała inny pień.

Tym razem podszedł do pierwszej lepszej napotkanej osoby. Rozmowy z ludźmi nie leżały w jego naturze. Krępował się i bał, że palnie coś nieodpowiedniego. Jednak tu chodziło o Dove. Dlatego też powstrzymał narastający strach i stanął przed sporo starszym od niego facetem.

— Przepraszam, widział pan może...

Nie musiał kończyć zdania. Bo w końcu ją zobaczył. Wkroczyła do parku ze słuchawkami w uszach i zeszytem w dłoniach. Usiadła pod tym samym drzewem, pod którym siedzieli wspólnie zaledwie tydzień temu. Miała na sobie białą bluzkę i dżinsowe ogrodniczki, a włosy były rozpuszczone.

Podszedł do niej i patrzył z góry. Kiedy dziewczyna podniosła wzrok, zdarzyło się to, co zawsze, kiedy tylko ich wzrok się krzyżował. Żołądek zacisnął mu się w supeł, dając złudzenie motyli trzepoczących skrzydłami.

— Cześć. — odezwał się pierwszy.

— Hej, Nick.

Zdziwiony, że pomyliła jego imię, spojrzał podejrzliwie. Dove widząc jego minę, zaniosła się śmiechem.

— Zgrywam się! Jak leci, Noah?

— Jak zawsze. Praca, praca... o, i jeszcze praca. — powiedział, na co oboje szeroko się uśmiechnęli. — A ty? Jak sztuka?

— Rezygnuję.

— Co... nie możesz!

— Muszę. Nie spełniam wymagań dyrektorki. Nie mam scenariusza, bo ten szkic był zbyt żałosny, ani osoby, z którą bym wystąpiła.

Noah nie mógł uwierzyć w to, co powiedziała. Mimo tego, że zostało jej to narzucone, to przecież Dove zależało na tym, aby wystawić tę sztukę. Wiedział to. Wiedział, choć tak naprawdę jej nie znał. Stwierdził, że nie pozwoli jej zaprzepaścić nie zdania roku.

— Nie, nie, nie — zaprzeczył. — Nie, rozumiesz? Wystąpisz tam i pokażesz, na co cię stać. Nie możesz tak po prostu się poddać!

— Głuchy jesteś, czy co? Nie będę cię więcej namawiać. Zresztą to było lekkomyślne i samolubne. Jesteśmy dla siebie obcy.

— Zgadzam się. — wypalił.

— No mówię, to głupie.

— Wystąpię z tobą w przedstawieniu.

— Słucham?

Nie wiedział, na co się pisze, decydując się pomóc dziewczynie. W zasadzie to pierwszy raz pozwolił sobie na taką spontaniczność. I miał nadzieję, że go to nie zgubi.

— Wiem, że wcześniej nie chciałem tego robić, ale nie pozwolę ci tak zwyczajnie się poddać.

— Nie potrzebuję współczucia.

— To nie współczucie. Naprawdę chcę ci pomóc. Chcę cię poznać. Mieć kogoś, do kogo będę mógł się odezwać. Otworzyć się. I dać ci szansę na ukończenie tej szkoły.

Dove toczyła w głowie wewnętrzną walkę. Nie wyglądała na przekonaną, jednak Noah wiedział, że jest on jej jedynym ratunkiem. Zgodzi się. Musiała się zgodzić.

— Co z twoją pracą? — zapytała.

— Ogarnę to, nie przejmuj się.

Myślała tak jeszcze dobrą chwilę. Zapewne układała sobie w głowie wszystkie za i przeciw.

— No dobra. Nie zrezygnuję i zrobimy tę sztukę razem. Masz rację, chcę po prostu uporać się z tym głupim zadaniem i zacząć spełniać marzenia.

— O czym marzysz? — zapytał ciekawy tego, jaki cel w życiu ma ta dziewczyna.

Poklepała miejsce obok siebie zachęcając, aby usiadł przy niej. Zrobił to i oboje położyli się wlepiając wzrok w jasne niebo.

— Chciałabym wystąpić kiedyś na wielkiej scenie. Jako piosenkarka. Wiesz, wybrałam Cherrywood Art, żeby podszkolić trochę swój głos. I udało się. Szkoda tylko, że ta szkoła ma głupią zasadę, że trzeba uczyć się więcej niż jednego kierunku. Dlatego nie idzie mi tak dobrze. Teatr to nie jest moja zajawka. Chcę wynieść się z Cherrywood, gdzieś daleko stąd i koncertować po całym świecie, dzieląc się z nim swoją muzyką.

— To naprawdę piękne i ambitne. Wierzę w to, że ci się uda.

Dove spojrzała na niego i uniosła kącik ust.

— A więc, kiedy zaczynamy lekcje?

— Jakie lekcje?

— No śpiewu. W aktorstwie sama jestem nijaka, ale chociaż dam ci rady, jak nie ryczeć jak pies.

— Aż tak we mnie wątpisz? — zaśmiał się.

— Jakże bym śmiała!

— Ile w ogóle mamy czasu na przygotowania? — spytał.

— To przedstawienie na zakończenie roku, więc... niecały miesiąc.

— O, no to możemy zacząć...

Przerwał, kiedy uświadomił sobie, co właśnie powiedziała.

— MIESIĄC!?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top