uno
-Lukas! Śniadanie! -blondyn wzdrygnął się na głośne nawoływanie jego matki i z lekkim grymasem, podążył na dół do kuchni. Witając się z rodzicielką cichym mruknięciem, zasiadł do stołu, kładąc na nim głowę.
-Musimy porozmawiać -oświadczyła poważnie Liz, kładąc przed synem talerz z naleśnikami. -Dostaliśmy ostatnio z ojcem wykaz twoich ocen -zasiadła na przeciwko niego, jednak Luke był zbyt zaspany, aby podnieść głowę i na nią spojrzeć. Blondynka zauważając jego olewatorskie nastawienie, postanowiła zrobić inny ruch. -Postanowiliśmy tego nie tolerować i dać ci karę -na te słowa Luke od razu wyprostował się, wbijając w kobietę, swoje szeroko otwarte oczy.
-Słucham? -zamrugał kilkukrotnie, wychylając się w stronę swojej matki.
-To co słyszysz. Luke, dobrze wiesz że nie chcemy dla ciebie źle, wręcz przeciwnie i tak, cieszyliśmy się że skończyłeś z imprezami i w końcu przestałeś spędzać czas z tym Azjatą.
-Mamo, ile razy mam ci mówić że Calum nie jest Azjatą -jęknął uderzając się z otwartej dłoni w czoło.
-Nieważne, nie przerywaj matce -skarciła go, chcąc dalej kontynuować swój monolog. -Chodzi mi o to, że rezygnując z tego, wcale nie polepszyło się twoje zachowanie abyśmy byli całkowicie zadowoleni. Fakt, nie muszę już prać raz w tygodniu twojej pościeli z wymiocin -wzdrygnęła się na samo wspomnienie, znowu Luke cicho się zaśmiał. Wszystkie jego po imprezowe sytuacje były dla niego bardzo śmieszne. -Teraz opuściłeś się w nauce, nic nie robisz, siedzisz całymi dniami w tym pokoju i masz wszystko gdzieś. Luke, musisz wziąć się w końcu w garść! -uniosła swój ton, wstając gwałtownie od stołu, na co Luke upuścił swojego naleśniczka. Z żalem spojrzał w dół na jedzenie i otarł z oka sztuczną łzę.
-Przepraszam cię, zastąpię twoim dzieciom ojca, wychowam ich na porządne naleśniczki -szepnął, przykładając dłoń do piersi, a Liz przypatrywała mu się z niedowierzaniem.
-Gdzie to masz? -zapytała, a Luke nie wiedząc o co jej chodzi, posłał jej niezrozumiałe spojrzenie. -No narkotyki! Rozmawiasz z naleśnikiem, Luke zlituj się na de mną. Stara Liz też ma już swoje lata. Przeżyłam z tobą dużo, wiele zniosłam, nawet tą dziwną dziewczynę Asparagus... Abażur...
-Arzaylea -wywrócił wzrokiem , chcąc wymazać z głowy swój niezbyt udany związek.
-Ale syna zamkniętego na oddziale psychiatrycznym już nie zniosę -dokończyła trzymając się za głowę, a Luke nie potrafił nie wybuchnąć śmiechem.
----
-Jak tam twoje nowe życie? Co robisz w tym pokoju? Może dziergasz sweterki! -sarknął Calum, obijając się o bok blondyna. Luke nie zwracając na niego uwagi kontynuował swoje notatki na chemię. -Stary, masz ledwo osiemnaście lat, a już zachowujesz się jak stary dziad. Nie szkoda ci życia? -Dosiadł się do niego na parapecie, posyłając mu pytające spojrzenie. Luke z ociężałym westchnięciem, położył zeszyt i podręcznik obok swojego uda i odwrócił się w stronę brązowookiego.
-Wracając do dziergania, szkoda że jeszcze się nie nauczyłem, bo najprawdopodobniej wymyśliłbym sposób jak cię udusić bez użycia wysiłku i poduszki lub plastikowej siatki. A jeśli chodzi o moje marnowanie życia, to wcale nie uważam iż je marnuję. Znudziło mi się już to wieczne imprezowanie, tylko alkohol, półnagie dziewczyny które nawet mnie nie obchodzą bo mam własną. Co w tym fajnego?
-Luke, jakiś dwa tygodnie temu, gadałeś że kochasz imprezy -zgromił go wzrokiem, nie rozumiejąc dziwnego toku myślenia blondyna. -I nie podkreślaj tego że masz dziewczynę, ostatnio nawet wobec niej zachowujesz się jak dupek, jak by w ogóle cię już nie interesowała -burknął z oburzeniem, wbijając palące spojrzenie w twarz chłopaka. Luke wzruszył ramionami, jednak nie mógł ukryć iż ruszyły go słowa Caluma. Od dawna czuł że jego związek się sypie. Rachel była cudowną dziewczyną, piękną, ale też inteligentną, nie to co poniektóre dziewczyny, które posiadały tylko tą pierwszą cechę. Luke zawsze mógł znaleźć w niej wsparcie i pocieszenie, ale coraz bardziej przestawał czuć do niej, to co chłopak powinien czuć do swojej dziewczyny. Raniło go to, że Rachel była jego, kiedy mogła by być z kimkolwiek innym, kimś kto by ją uszczęśliwiał. Luke uważał iż, marnuje jej życie swoją obecnością. Nie zasługiwał na nią.
Kiedy ocknął się ze swojego zamyślenia, ujrzał oddalającą się sylwetkę obrażonego Hooda. Lekki uśmiech wpełzną na jego usta, kiedy zobaczył podchodząca do niego, wcześniej wspomnianą w myślach Rachel.
-Cześć kochanie -mruknęła w jego usta, po czym delikatnie je musnęła. Serce Luke'a znowu się złamało, kiedy widział jak dziewczyna na niego patrzy. To było oczywiste iż była zakochana w nim po uszy. Nie chciał jej ranić, chciał aby była szczęśliwa, ale czasami pragnął też pomyśleć trochę o sobie, uszczęśliwić samego siebie.
-Richard organizuje dzisiaj imprezie w bractwie, oczywiście jesteś zaproszony -brunetka usiadła na jego kolanach, oplatając szyję chłopaka i wtulając się w jego ramię. Luke jęknął coś pod nosem, na wspomnienie o imprezie. -Calum ci nie mówił? -Uniosła brwi, odsuwając się od niego. Blondyn pokręcił przecząco głową, a ciche westchnięcie opuściło jego usta.
-Obraził się, ale najprawdopodobniej chciał o tym zagadać, zresztą to nie ma znaczenia, nigdzie nie idę -burknął, podnosząc się z miejsca, przez co prawie by zrzucił swoją dziewczynę. Z przepraszającym wzrokiem szybko objął ją w pasie, chroniąc przed upadkiem.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę że w końcu nauczyłeś się mu odmawiać -stwierdziła, splatając ich palce i kierując się do szkolnego bufetu. Luke pokiwał lekko głową na jej słowa, sam się cieszył, ale bał się że w końcu znowu mu ulegnie, najczęściej tak właśnie się to kończyło.
Po dzwonku, brunetka pożegnała go całusem w policzek po czym pokierowała się w stronę klasy. Blondyn popatrzył na zegarek i uświadomił sobie że czeka go jeszcze tylko jedna godzina lekcyjna.
---
Biały sufit był w tej chwili jedynym najbardziej interesującym obiektem, na którym Luke skupiał całą swoją uwagę. Leżąc na łóżku i wpatrując się w jeden punkt starał poukładać w głowie cały bałagan, który z każdym dniem coraz bardziej się powiększał. Najbardziej dręczącymi myślami były te odwołujące się do jego "idealnego" związku. Już parę razy miał ochotę zadzwonić do niej nawet w nocy i tak po prostu zerwać, ale jego dobre wychowanie, oczywiście mu tego odmawiało.
Każdy z nas wątpi w to, kim tak na prawdę jest. Robimy tak, jak mówią nam inni, ponieważ większość z nas boi się wyrazić samego siebie, być innym. Jeśli spotykamy się z negatywnymi opiniami dotyczącymi homoseksualizmu, to też zniechęcamy się do bycia jednym, z nich, a jeśli nie, to po prostu boimy się ujawnić. Lękamy się przed tym, co inni o nas powiedzą, czy nas zaakceptują... Więc, czemu takie właśnie myśli zaprzątały umysł Luke'a? Akceptacja, orientacja, odmienność...
Myśli ulotniły się z jego głowy w trybie natychmiastowym, kiedy jego uszy zlokalizowały niepokojący szelest za oknem. Luke ociężale podniósł się z łóżka i ostrożnie podszedł w stronę okna, które zaczynało się otwierać, co spotęgowało jego strach. Zasłonka gwałtownie się poruszyła, a na panele zeskoczyła zakapturzona postać.
-Ja pierdole, weź mojego brata, kradnie mi płatki i nazywa mnie gnojem, dlaczego to ja mam ginąć jako pierwszy?! -wyjąkał, kryjąc się za swoim łóżkiem, uprzednio uderzając się stopą w jego kant, przez co głośno syknął. Kompletnie zwątpił, kiedy po pokoju rozniósł się śmiech, dobrze znany mu śmiech.
-Calum?! -warknął wychylając się zza łóżka i z wściekłym wyrazem twarzy, podszedł do rozbawionego przyjaciela.
-No cześć Hemmo, więc co to mówiłeś, brat zjada ci płatki? -zakpił, nadal trzymając się za brzuch, który już bolał go ze śmiechu.
-To nie jest śmieszne! I co do cholery tutaj robisz? -burknął, obijając się o jego bok, po czym podchodząc do okna, usiłował je zamknąć, bo niestety Calum już nie mógł tego zrobić, jeszcze się zmęczy biedak.
-Przyszedłem zabrać cię na imprezę do Richarda -wzruszył ramionami, zasiadając na progu jego łóżka.
-Nigdzie nie idę.
-Och idziesz, bez ciebie się nie ruszam -założył ręce na piersi, przybierając zwycięski uśmiech.
-Spoko, w szafie mam miejsce, możesz tam przenocować -uśmiechnął się tak samo jak Calum, przez co zrzedła mu mina.
-N Luke, proszę, obiecuję że odprowadzę cię potem całego i zdrowego do domu -zatrzepotał słodko rzęsami, robiąc do niego maślane oczy.
-Och czekaj, przypomnę sobie ile razy już mi tak naobiecywałeś -prychnął, spychając brązowookiego z łóżka, przez co ten wydał z siebie gardłowy jęk.
-Tym razem obiecuję, Luke przyjacielu -kontynuował swoje błagania, zwrazstając tym poziom irytacji ze strony blondyna.
-Nienawidzę cię.
-Jeśli tak mówisz, to oznacza tylko jedno, zgadzasz się -uśmiechnął się zwycięsko, przybijając sobie piątkę w myślach.
----
Jak myślicie, jak bardzo schleje się Luke? A może Calum na prawdę wyjdzie w końcu na ludzi.............. CO JA PIEPRZE
To oczywiste ze calumeł zawali, ale to juz w nastepnym rozdziale.
W sumie, to chcę już Michaela ;-;
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top