siete

Słońce przegoniło z nieba deszczowe chmury, dzięki czemu sobotni poranek, był ciepłym i przyjemnym rozpoczęciem weekendu. 

Luke z westchnięciem wygrzebał się z łóżka, nieudolnie stając na proste nogi. Dziś czuł się o wiele lepiej, lecz natrętny katar, w dalszym ciągu atakował jego nos.

Blondyn ominął istniejący na podłodze bałagan, powoli wychodząc ze swojego pokoju.

Po mimo choroby, nie miał zamiaru tkwić, w domu, akurat kiedy na dworze panowała taka pogoda.

Po wykonaniu porannej toalety, od razu zrzucił z siebie obciachową pidżamę, zastępując ją zwykłymi, czarnymi rurkami i koszulką. Wyglądając całkiem przyzwoicie, zszedł  na dół, zastając tam oczywiście swoich rodziców.

Ojciec jak zawsze tkwił przy gazecie, oraz kawie, znów matka buszowała po kuchni.

-Och, Luke! -zawołała radośnie, kiedy tylko go zauważyła. Blondyn, lekko uśmiechnął się w jej stronę podążając do przedpokoju.

-Idę do ośrodka -oświadczył, zakładając na swoje stopy czarne trampki. Liz spojrzała na niego zdezorientowany wzrokiem, w tej samej chwili prędko wbiegając w głąb kuchni.

-A śniadanie? -wykrzyknęła, zagłuszając swój głos trzaskaniem garów.

-Zjem coś na mieście -westchnął, sięgając po klucze, oraz kurtkę. Blondynka jedynie zbeształa go wzrokiem, po chwili wychodząc z kuchni z pojemnikiem pełnym naleśników.

-Po moim trupie -burknęła, wpychając mu pudełko do dłoni. -I ubierz się cieplej, jesteś po chorobie! -dodała z oburzeniem, owijając go mocno szalikiem, przez co Luke, ledwo mógł odetchnąć. Kiedy Liz całkowicie, opakowała go w ciepłe ubrania, Luke ledwo ruszając się, opuścił swój dom.












-Dzisiaj zorganizujemy sobie zajęcia w plenerze! -Marisa wykrzyknęła radośnie, od razu spoglądając w stronę Luke'a, który dopiero, co przybył na miejsce. -Och Luke! Przyszedłeś do nas! -Rudowłosa prędko podbiegła w jego stronę, szczypiąc go za policzki. Blondyn uśmiechnął się krzywo, w między czasie zdejmując z szyi, szalik, który prawie odciął mu dopływ tlenu. -Jeśli nadal jesteś chory nie musisz z nami iść, nawet mogę z tobą tu zostać -dodała szybko, widząc średni stan, w jakim znajdował się Luke. Chłopak pokiwał przecząco głową, zakładając na siebie ponownie szal.

-Nie, spokojnie, dam radę -odparł przekonująco, w tej samej chwili posyłając uśmiech, w stronę Philipa oraz Harvey, którzy stali przy drzwiach wyjściowych.

Marisa popatrzyła na niego niepewnie, jednak Luke posiadał dar przekonywania.

-No chodź, przecież nie umrę -jęknął ociężale, chwytając ją za dłoń, po czym z śmiechem na ustach, pobiegł wraz z rudowłosą w stronę drzwi.




Marisa zaciągnęła wszystkich do pobliskiego parku, gdzie urządziła malowanie, lub rysowanie natury. Tworzenie jest jedną z czynności, która potrafi nas uspokoić i wyciszyć. Wcale nie potrzebujemy do niej talentu, wystarczy nasza cierpliwość, oraz starania.

Luke niestety nie tryskał szczęściem, na ten pomysł, kiedy wepchano mu do dłoni przybory plastyczne.

Z przerażeniem obserwował, jak Harvey sprawnie radzi sobie z nakładaniem farb na paletę, a następnie od razu z malowaniem. O wiele gorzej wychodziło to jej bratu, który był taką samą sierotą w tym, jak Luke.

-Jestem już cały niebieski, a farby nadal nie ma na palecie -jęknął, strzepując kolorową maź, ze swoich palców. Czarnowłosa wywróciła na niego oczami, od niechcenia pomagając mu uporać się z farbami. 

Blondyn zachichotał na ich widok, chwilowo zerkając w stronę Michaela, który znajdował się na innym kocu, parę stóp dalej.

Oczywistym było iż kolorowowłosy był w niebo wzięty, tym pomysłem. Ze skupieniem tworzył swój obraz, a na jego uszach tradycyjnie znajdowały się zielone słuchawki.

-Luke? -chłopak od razu odwrócił wzrok od Michaela, kiedy tylko usłyszał swoje imię dochodzące, z ust Harvey. Hemmings niepewnie spojrzał w jej stronę, patrząc na nią z wyczekującym wyrazem twarzy.

-Chciałam Cię przeprosić, że tak wczoraj na Ciebie naskoczyłam -westchnęła, spoglądając katem oka na Philipa, który jakby kontrolował ją wzrokiem.

Luke uśmiechnął się szczerze w jej stronę.

-Nic się nie stało, ale zepsułaś teraz moją szansę udowodnienia Ci iż się myliłaś! -burknął dowcipnie, powodując tym jej nagły śmiech. Luke pierwszy raz miał szansę go usłyszeć. Harvey była osobą która rzadko się uśmiechała, śmiała, a nawet mówiła.

-Niech Ci będzie, udowodnij mi -odparła wesoło, w między czasie, podkradając z pojemnika, jednego naleśnika.

-Nie chcę, aby każdy mnie lubił, mażę jedynie zyskać uwagę ludzi, którzy mogą dać mi prawdziwą przyjaźń, której pośród fałszywych osób, praktycznie nigdy nie doświadczyłem -szepnął, dokładnie przypatrując się jej twarzy. Czarnowłosa, spojrzała w stronę Philipa, po czym cicho się zaśmiała, jednak nie w kpinie. Był to całkowicie naturalny odruch.

-W takim razie, walcz o przyjaźń Michaela -dźgnęła go figlarnie stopą, w jego kolano, wypychając go w stronę Clifforda. -Ale zostaw naleśniki! -jęknęła, sięgając szybko po pudełko, za które była by w stanie się pociąć.

Luke wywrócił wzrokiem, ociężale podnosząc się z miejsca.

-I co, warto było przeprosić? -zapytał Philip, z dumą w głosie, przypatrując jej się z szerokim uśmiechem. Harvey wzruszyła ramionami pożerając kolejnego naleśnika, jednak prawda była taka iż nie żałowała, a nawet cieszyła się iż to zrobiła.



Luke podszedł do Michaela, bez zastanowienia zasiadając obok niego na kocu. Swoimi niebieskimi tęczówkami, uważnie prześledził pejzaż stworzony przez chłopaka.

Michael raczej nie był świadom, obecności blondyna, w wyniku czego, w dalszym ciągu całą swoją uwagę skupiał na obrazie.

Hemmings wykorzystał ten moment, sięgając prędko po swój plecak, z którego wyciągnął dwa tomy "Rubinowych łez", kładąc je obok Michaela.

Chłopak chwilowo się obruszył, rozszerzając swoje oczy, kiedy tylko zauważył przed sobą blondyna.

-Zawsze tak się skradasz? -zapytał, chwytając się za serce, po czym ciężko odetchnął. Luke chwilowo przeraził się jego stanem, jednak Michael postanowił być śmieszkiem i jedynie udawać.

Rozbawiony po uszy Clifford zerknął na koc, gdzie zauważył dwie, czarne książki. Niepewnie pochwycił je, w swoje blade dłonie, przyglądając się z niedowierzaniem ich okładkom.

-A-ale, skąd ty... -zaczął niepewnie, jednak zaprzestał, kiedy blondyn wskazał za siebie, na dwójkę rodzeństwa.

-Także powiedzieli mi, jakich tomów Ci brakuje -odparł, przyglądając się jego zafascynowanej twarzy, co od raz wywołało, w jego sercu niesamowite ciepło.

-Nie wierzę że to czytasz -powiedział, marszcząc na niego delikatnie, swoje grube brwi. - W takim razie kto jest głównym bohaterem?

-Amelia Foolk, francuska, studiująca Psychologię w Londynie -odpowiedział pewnie, czując się, jak by nad jego głową zaświecił jeden punkt dla niego, a zero dla Michaela. 

-To podstawowe informacje, które nawet są na tyle książki! -burknął, uderzając go delikatnie książką w ramię, a przy tym, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Luke czuł się chwilowo zahipnotyzowany, kiedy patrzył na radosnego Michaela. W dodatku, sam doprowadził do takiego stanu chłopaka, co niesamowicie go satysfakcjonowało.

-Na jednych z praktyk, Amelia natyka się na przystojnego psychologa, jednak to tylko jej wyobraźnia, tak właśnie przedstawia jej Brandona Morena. Mężczyznę który tak na prawdę jest jednym z podopiecznych, zakładu psychiatrycznego w Londynie. Coś jeszcze, aby przekonać Cię iż na prawdę przeczytałem te książki? -Luke uniósł z rozbawieniem swoje brwi, przygryzając swoją wargę, w której tkwił połyskujący kolczyk.

-Wystarczy -Michael wywrócił swoimi oczyma, przyciągając książki bliżej siebie. -Dziękuję, Luke -szepnął, posyłając, w jego stronę uroczy uśmiech. W tamtym momencie Luke poczuł coś dziwnego, pierwszy raz podczas którejś już z kolei, konfrontacji z Michaelem. W końcu przełamali pewne lody, a Clifford nawet nie próbował go spławić.

Być może gdzieś istnieje szansa, na przyjaźń?
















***


















Słońce zaszło za chmury, a barwne niebo pogrążyło się w ciemności, która zaczęła okalać całe miasto. 

Luke szczelnie owinął się materiałem szala, kiedy tylko chłód otoczył jego ciało. 

Do teraz szeroki uśmiech, nie potrafił zejść z jego twarzy, kiedy przypomniał sobie jak bardzo szczęśliwy był dziś Michael. Często się śmiał, a co najważniejsze, był taki podczas rozmowy, z Luke'em, a z tym bywało przecież różnie.

Hemmings wyciągnął ze swojej kieszeni telefon, oraz słuchawki, w celu posłuchania muzyki, jednak zrezygnował chwilowo, kiedy jego oczom ukazało się wiele nieodebranych połączeń oraz wiadomości od Ashtona.

Blondyn od razu zerknął przed siebie, dostrzegając iż był już bardzo blisko swojego domu, który był widoczny z daleka.

Luke postanowił nie oddzwaniać, kiedy zauważył Irwina, na terenie swojego domu. Chłopak siedział na schodach przed drzwiami, nerwowo stukając butem, o podłoże.

-Ash? -Luke spytał niepewnie, przykuwając tym spojrzenie ciemnego blondyna.

-Gdzie ty byłeś do cholery i dlaczego nie odbierasz moich telefonów?! -zapytał nerwowo, gwałtownie wstając ze schodów. Ashton nigdy taki nie był, więc coś musiało być na rzeczy.

-Co się dzieje? -Luke poczuł zdenerwowanie, które przeszło przez całe jego ciało. Ashton delikatnie zadrżał, spuszczając swój wzrok na ziemię, za nim jego usta opuściło tę parę słów.

-Rachel jest w szpitalu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top