ocho

Blondyn dosłownie biegł wzdłuż, wąskiego, szpitalnego korytarza. Nie wiedział, co dokładnie przytrafiło się Rachel, ani w jakim jest stanie. Nie wiedział kompletnie nic.

Luke miał ochotę się wycofać, kiedy na samym końcu ujrzał Caluma. Wiedział że ich konfrontacja nie skończy się dobrze.

-Popatrzcie kto idzie, Luke Hemmings przypomniał sobie iż ma dziewczynę! -powiedział sarkastycznie, przez co blondyn zacisnął mocno szczękę, jak i dłonie w pieści.

-Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia, chcę tylko zobaczyć Rachel -mruknął, odpychajac go od siebie, kiedy ten niebezpiecznie się do niego zbliżył.

-Chcesz ją zobaczyć, po tym jak prawie się przez Ciebie zabiła?! -Luke przystanął w miejscu, kiedy doszedł go krzyk Caluma. Niepewnie obrócił się w jego stronę, przyglądając mu się z uchylonymi ustami.

-Co? -szepnął, starając się zrozumieć, co Rachel najlepszego zrobiła. Calum prychnął, chowając swoje dłonie do kieszeni.

-Upiła się, dobrze wiesz że rzadko kiedy sięgała po alkohol, nawet na imprezach -odparł, przyglądając mu się z obrzydzeniem. -Pijana wyszła z domu, wpadła pod samochód, jej stan nie jest ciężki, ale jednak stało się i to wszystko twoja wina! -wrzasnął, gwałtownie się do niego przybliżając. W szale, czarnowłosy popchnął Luke'a, na ścianę. Ashton starał się temu zaprzestać, jednak Hood mocno go odepchnął.

-Jeśli jej nie kochasz, to zerwij z nią. Na pewno nie cierpiała by po tym, tak jak teraz -syknął, zacieśniając dłonie na jego koszulce. Luke przełknął głośno ślinę, czując jak chwilowo wszelka odwaga i pewność siebie, całkowicie z niego wyparowuje. Jednak tylko na moment.

-Nie masz prawa mówić mi co mam robić, kiedy nie wiesz jak wygląda moja sytuacja. Nic nie wiesz, nigdy nie interesowałem Cię na poważnie. Byłem tylko kumplem na imprezy i do picia. Nie mogę nazwać tego przyjaźnią. To była toksyczna znajomość, która głównie opierała się na szydzeniu ze mnie, oraz stawianiu Ciebie, w jak najlepszym świetle -powiedział łamiącym się głosem, czując się jak podczas czytania "Rubinowych łez", gdzie najczęściej dawał upust swoim emocją. Miał ochotę płakać i krzyczeć, jak Calum wiele o nim nie wie, oraz jak dużo przy nim stracił, jednak nie powiedział tego. Nie był na tyle podły, aby wytknąć mu każdą złą rzecz, zmieszać go z błotem, zdeptać niczym brzydkiego owada. Nie, to nie był Luke.

-Może powiesz mi jeszcze, że jesteś pedałem? -parsknął, patrząc na niego z kpiącym uśmiechem, jednak nie wiedział iż w tej chwili trafił, w niesamowicie czuły punkt, Luke'a. W coś z czym od dłuższego czasu toczył walkę.

Hemmingsa z szałem, odepchnął od siebie Caluma, który w prędkim czasie zacisnął lewą dłoń w pięść, która z impetem zderzyła się z twarzą blondyna. Zszokowany Luke popatrzył niedowierzająco na chłopaka, którego znał tyle lat, a w tym, nazywał przyjacielem. Drżącą dłonią dotknął swoje nosa, z którego pociekła stróżka krwi.

Hemmings w tej chwili nie panował nad sobą. Po prostu rzucił się na Hooda, ignorując przy tym krzyki Ashtona, a później także pielęgniarek i ochrony.








Po incydencie w szpitalu, Luke nie potrafił tak po prostu wrócić do domu i ponownie zawieźć swoich rodziców. Jeszcze nigdy nie wpadł w bójkę, przez co Liz kompletnie by się załamała, gdyby tylko dowiedziała się, o jego poważnym wybryku.

Ashton był w stanie go przenocować, jednak Luke nie chciał sprawiać kolejnych kłopotów, chociaż i tak wiele już narozrabiał.

Po bójce od razu wybiegł ze szpitala, przez co w dalszym ciągu nie widział się z Rachel.

Kiedy usłyszał iż jest w szpitalu, coś go tknęło. Świadomość iż jest dla niego bardzo ważna, jednak nie na tym stanowisku, na którym obecnie się znajduję. Z każdym dniem, Luke zdawał sobie sprawę iż nie kocha jej w ten jedyny sposób, zarezerwowany, dla tylko jednej osoby. 

Hemmings zatrzymał się przed białym budynkiem, który także tonął, w ciemności. Z tego co usłyszał od Marisy, tylne wejście zawsze było otwarte. W ośrodku często siedział ochroniarz, a niektórzy pracownicy zostawali po godzinach, z własnego wyboru.

Luke wszedł niepewnie w głąb ośrodku, oświetlając swoją drogę telefonem. Do teraz był cały obolały po bójce, a jego twarz była cała brudna od krwi. Gdyby ktoś zobaczył go w tym mroku, takiego zakrwawionego, najprawdopodobniej zszedłby na zawał.

Na usta chłopaka, wpełzną drobny uśmiech, kiedy zauważył w oddali niewielką wersalkę. Luke prędko podszedł w jej stronę, od razu na niej zasiadając. Nie należała do najwygodniejszych, jednak, w tej chwili nie miał wyjścia. Był skazany na noc w ośrodku, a wszystko przez niekontrolowanie swojej agresji, jednak kiedy przypomniał sobie jak urządził Caluma, wcale nie odczuwał z tego powodów wyrzutów sumienia, a wręcz pewną satysfakcję. Jakby z każdym uderzeniem, odpłacał się za każdą utraconą rzecz, w ich przyjaźni.

Luke przycisnął twarz do niezbyt miękkiej poduszki dekoracyjnej, po czym starał się zapaść w sen, jednak jakimś dziwnym trafem, zaczął myśleć o Michaelu.







Nad ranem, kiedy tylko do jego uszu dostał się pewien hałas, Luke z niemałym bólem uchylił swoje powieki. Jak szybko je uchylił, w tak samo szybkim czasie je przymknął, kiedy tylko jaskrawe światło zaczęło razić go w oczy, które jeszcze nie przywyknęły do jasności. 

Luke czuł się okropnie, był cały obolały, a w dodatku natarczywy katar postanowił znów wrócić, najprawdopodobniej zabierając ze sobą koleżankę gorączkę, przez co Hemmings czuł się jakby umierał.

Podejmując kolejną próbę, ostrożnie otworzył oczy, leniwie przyglądaj ac się osobie, która minęła mu przed oczami. Ta sama ossoba która odsłoniła rolety, aby światło zaatakowało, jego biedne oczy. W końcu postanowił się ogarnąć, powoli podnosząc się z niewygodnej kanapy. Dotykając swojej obolałej głowy, zerknął na swoją dłoń, która posiadała poranione knykcie.

To iż wmówił swojej matce że nocuje u Ashtona, nie oznaczało iż ta niczego się nie dowie. Przecież nie zdoła ukryć przed nią swoich obrażeń.

Hemmings znacznie się skrzywił, czując kolejny pulsujący ból, swojej głowie, jednak w końcu postanowił zerknąć przed siebie. Blondyn wytrzeszczył swoje oczy, kiedy ujrzał przed sobą kolorowowłosego.

-Co Ty tutaj robisz? -wychrypiał, od razu oblewając się czerwienią, z nadmiaru wstydu i zażenowania przez to iż Michael musiał widzieć go w takim stanie.

-Chciałbym zapytać o to samo -westchnął cicho, stawiają obok siebie swoją butlę z tlenem, po czym zasiadł obok niego. Niepewnie spojrzał na jego poranione dłonie, a następnie na twarz. 

Luke milczał, samemu nie potrafiąc ubrać tego wszystkiego, w słowa. Czuł się kompletnie zagubiony w tej sytuacji. W dodatku, nie chciał ponownie przedstawić się Michaelowi z złej strony, po tym kiedy ich relacje zaczęły iść w dobrym kierunku.

Michael chwilowo odszedł od niego, z ledwością ciągnąc za sobą butlę, jednak przywykł już do wiecznych utrudnień. Wchodząc do biura Marisy, wyciągnął z szafki apteczkę, w którą zawsze była wyposażona.

-Masz tu posłusznie przyjść i nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów -skierował swoje słowa do Luke'a, nawet na niego nie patrząc, kiedy sam szykował opatrunki. Blondyn spojrzał w jego stronę zszokowanym wzrokiem, jednak bez słowa wykonał jego polecenie. Biorąc po drodze krzesło, niepewnie podszedł do kolorowowłosego, zasiadając na przeciwko niego.

Michael namoczył wacik wodą utlenioną, który po chwili przyłożył do rannego łuku brwiowego, blondyna. Luke syknął, na niekomfortowe uczucie na swojej skórze, jednak później starał się zachować zimną krew.

Clifford ze skupieniem oczyszczał jego rany, śledząc swoimi zielonymi tęczówkami, jego poranioną twarz, co sprawiało mu drobny ból, jednak za żadne skarby, nie chciał dać tego po sobie poznać.

-Dlaczego w ogóle to robisz? -zapytał ze zdezorientowaniem, patrząc na Michaela, który przylepiał na jego czoło plaster. Każdy jego ruch był bardzo delikatny, jakby przepełniony troską, ale przecież to niemożliwe. Dlaczego niby Michael miałby się o niego troszczyć?

-Bo to ludzki i normalny odruch? -odpowiedział pytaniem, na pytanie, a na jego ustach pojawił się drobny uśmiech.

Luke nie powiedział już ani słowa, jedynie pokiwał zrozumiale swoją głową.

Clifford odłożył na bok zakrwawione gazy, wyciągając z opakowania świeżą, którą także nasączył wodą utlenioną. Ostrożnie pochylił się w stronę Luke'a, przykładając do jego rozciętej wargi, gazę. Hemmings znów poczuł pieczenie, lecz starał się to zignorować. Ostatnio ból fizyczny był dla niego błahy, w porównaniu z tym psychicznym.

-Gotowe -szepnął, chowając z powrotem do pudełka wszystkie rzeczy, po czym popatrzył z zadowoleniem na opatrzoną twarz Luke'a. -Możesz mi powiedzieć co się stało -mruknął cicho, unikając jego wzroku, co go lekko smuciło. Luke poprawił się niewygodnie na miejscu, nie mając ochoty, odpowiadać na to pytanie. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

-Przepraszam, może kiedy indziej, nie chcę zbytnio o tym rozmawiać -odparł z zakłopotaniem, zauważając iż jego knykcie nadal krwawią. 
Michael pokiwał głową, wcale nie mając mu tego za złe. Powiedział to jedynie z dobroci, gdyby blondyna naszła ochota się wyżalić.

Także widząc jego dłonie, o których zapomniał, ponownie sięgnął po bandaż, biorąc się za ich opatrywanie.

-Wiem że już dziękowałem, ale dzięki tobie wiem że Amelia w końcu nie wyjechała z Londynu oraz nie zostawiła Brandona -szepnął, podnosząc na niego swoje spojrzenie, a kąciki jego ust, delikatnie drgnęły w górę.

-Mam też najnowszy, ostatni tom -powiedział z szerokim uśmiechem, który znacznie się powiększył, kiedy ujrzał reakcję Michaela.

-Na prawdę?! -zapytał radośnie, prawie zaplątując się w swoje wąsy tlenowe.

-Nie martw się, pożyczę Ci -dodał, dotykając palcami miękkiego bandaża, który okrywał jego prawą dłoń. -Dziękuję -mruknął, w jego stronę, przypatrując się sylwetce Michaela. Chłopak ponownie uprzątnął cały bałagan, pozostawiając apteczkę na stoliku.

-Często przychodzisz tu tak wcześnie? -rzucił pytanie w jego stronę, samemu ponownie zasiadając na kanapie. Kolorowowłosy, usiadł powoli obok niego, splatając swoje blade dłonie.

-Teoretycznie tak, zwłaszcza w niedzielę -odparł z obojętnością, spoglądając kątem oka na blondyna, który przyglądał mu się z drobnym uśmiechem. -Czasami przychodzę tutaj w tygodniu, ponieważ nie chodzę do szkoły, mam nauczanie domowe przez swoją chorobę -dodał niepewnie, jak by z obawą, czy na pewno powinien mówić, to Luke'owi.

-Chciałbym nie chodzić do szkoły i tutaj wcale nie chodzi o naukę, a raczej o ludzi -westchnął zagryzając swoją wargę, czego od razu pożałował, ponieważ była bardzo obolała po ostatniej bójce.

-Ja czasem chciałbym tego doświadczyć, ponieważ prawie całe moje życie odbywa się w domu lub szpitalach i klinikach -Luke poczuł pewne ukłucie, w swoim sercu, kiedy słuchał Michaela. Nie wyobrażał sobie takiego życia.

Clifford przez chwilę zamilknął, czując się źle, kiedy ujrzał smutną twarz Luke'a. 

Kolorowowłosy niepewnie sięgnął do przeźroczystego kabelka, po czym ostrożnie ściągnął swoje wąsy tlenowe.

-Co ty wyprawiasz?! -Luke zareagował nagle, kiedy ujrzał poczynania Michaela. Chłopak jedynie uśmiechnął się w jego stronę, wzruszając przy tym ramionami.

-Chciałem zyskać chwilowo twoją uwagę, a najważniejsze, to zobaczyć jak żyje się bez tych cholernych rurek -powiedział z trudem, czując jak prędko słabnie bez sztucznego tlenu. 

Hemmings prędko pomógł mu założyć z powrotem wąsy, niechcący muskając przy tym opuszką palca, jego policzek.  

Michael przymknął swoje oczy, po czym głęboko odetchnął. Za każdym razem czuł okropny ból, kiedy uświadamiał sobie iż nie mógł funkcjonować normalnie, jak inni. Musiał być zależny od tej przeklętej butli, która przytrzymywała go przy życiu, jednak nie wiadomym było czy już zawsze będzie mogła to robić...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top