Rozdział 7 - Kręgle

Gdy wróciła do domu, Aurélie zorientowała się, że w zasadzie praktycznie nic w sprawie jej magii nie udało się wskórać, a przez to niespodziewane spotkanie z Pierre'em dość się zmęczyła. Miała już nawet ochotę zadzwonić do Sende i powiedzieć jej, że nie da rady dziś iść na te kręgle. Powstrzymała się jednak. Uznała, że lepiej zrobi, jeśli najpierw to przemyśli.

Nie zdołała jednak pomyśleć za długo. Jej telefon odezwał się dosłownie chwilę po tym, gdy zdecydowała się nie dzwonić. Spojrzała na ekran, a to, kto dzwonił, nie okazało się niespodzianką. Sende.

Aurélie odebrała.

— Siema, jak humorek dopisuje? Bo ja się mega cieszę, jestem nakręcona, jak nie wiem!

Typowa Sende. Aurélie aż się uśmiechnęła, słysząc jej głos.

— A ty?

— Ja? Cóż, załatwiałam trochę spraw i jestem lekko zmęczona... Ale odpocznę i wszystko będzie w porządku.

— Hm, bo widzisz, jest taka sprawa mała...

— To znaczy?

— A wiesz, jakoś tak trochę nie pomyślałam organizacyjnie, bo te kręgle są na siódmą, ale w sumie dobrze byłoby coś zjeść wcześniej, nie uważasz?

Aurélie zakładała, że po prostu zje coś w domu, jednak to, że trzeba było coś zjeść, było faktem niezaprzeczalnym.

— No tak...

— To może spotkamy się o piątej pod twoją kamienicą? Jest trochę po czwartej, to na pewno damy radę z Roxy dojechać!

— No okej — zgodziła się Aurélie. W zasadzie i tak niespecjalnie miała co teraz robić, chyba że położyłaby się spać. — Czyli spotkamy się o piątej?

— Tak, możesz nawet od razu z Brunonem wyjść, to będzie cacy, wszyscy się spotkamy i pójdziemy.

— Okej, a w sumie to dzwoniłaś już do niego?

— Nie, ale może sama mu powiesz?

— No w sumie czemu nie... Chyba będzie w domu...

— To super! — ucieszyła się Sende. — Będę już kończyć, bo muszę się jeszcze pozbierać, cześć!

Rozłączyła się, a Aurélie spojrzała na telefon i po chwili go odłożyła. A potem uświadomiła sobie, co oznaczała rozmowa z Sende: czasu na odpoczynek raczej nie będzie, więc powinna się powoli zebrać. A jeszcze miała wpaść do Brunona, żeby przekazać mu wieści, a to w zasadzie oznaczało, że może resztę czasu oczekiwania spędzić u niego. Musiała się więc na nowo zebrać, co było o tyle łatwe, że wcześniej nawet nie chciało się jej przebierać w domowe ubrania. Wystarczyło tylko, że założy buty i tyle. Jedyne, co poza tym jeszcze zrobiła, to poprawiła fryzurę, bo kucyk zdążył się jej już nieco roztrzepać.

Stwierdziwszy, że już wszystko miała przygotowane, wyszła z domu, wcześniej pożegnawszy się z rodzicami. Na szczęście nie musiała iść daleko, bo do mieszkania obok. Zapukała. Po chwili otworzyła jej pani Sucreceur.

— Dzień dobry, Aurélie, pewnie do Brunona przyszłaś, co?

Aurélie kiwnęła głową.

— Jest u siebie w pokoju, zaraz go zawołam. Chodź, rozgość się.

Dziewczyna, zaproszona gestem pani Sucreceur, przekroczyła próg mieszkania, które układem w zasadzie różniło się od jej własnego tylko tym, że stanowiło jego lustrzane odbicie. Stąd, nawet gdyby nie była tu wcześniej, doskonale wiedziałaby, jak dostać się do salonu. Usiadła na kanapie, najmiększej, na jakiej miała kiedykolwiek okazję siedzieć, i usłyszała, jak matka Brunona puka do jego pokoju i woła głośno jego imię. W odpowiedzi padło szybko rzucone „Za chwilę!" i w istocie po jakiejś minucie czy dwóch Bruno wyłonił się ze swojego pokoju. Gdy Aurélie go zauważyła, nie uszło jej uwadze, że miał wyjątkowo roztrzepane włosy i szybko oddychał, jakby dopiero co ćwiczył. Wyglądał na nieco rozkojarzonego, lecz gdy ujrzał przyjaciółkę, rozpromienił się.

— Hej, miło cię widzieć — przywitał się. — Chociaż nie spodziewałem się, że przyjdziesz, byliśmy chyba umówieni na szóstą...

— Tak, ja właśnie w tej sprawie. — Aurélie zrelacjonowała Brunonowi swoją rozmowę z Sende. — No i wiesz, uznałam, że możemy poczekać razem na dziewczyny, bo czemu nie...

— Możemy — zgodził się Bruno — ale daj mi jeszcze chwilkę, przebiorę się, bo tak to trochę niewyjściowo... — Spojrzał na powyciągany podkoszulek i stare spodnie od dresu, które na sobie miał.

Kiedy wrócił, już w porządnych ubraniach i z włosami odrobinę mniej przypominającymi siano niż wcześniej, przyjaciele uznali, że na dworze była na tyle ładna pogoda, że równie dobrze mogli poczekać na Roxy i Sende na zewnątrz. A mieli to szczęście, że akurat obok ich kamienicy znajdował się mały, lecz urokliwy skwer. Aurélie o dziwo niezbyt często tam przebywała i gdy usiadła na jednej z ławek, pomyślała, że powinna to zmienić. Bo było tu naprawdę ładnie.

— Co tam u ciebie? — zagaił Bruno. — Mówiłaś, że się wybierasz do Zakonu, wskórałaś coś?

— Niezbyt... Spotkałam Pierre'a.

— Czyli Pierre jest przyczyną, dla której nic nie wskórałaś?

— Nie, nie, tak mi się powiedziało... W sensie, nie wskórałam nic, bo nie udało mi się znaleźć speca od magii na miejscu. A tak poza tym to spotkałam Pierre'a.

— Ach, rozumiem...

— Wiesz może, jak się pociesza ludzi? — wypaliła dziewczyna nagle.

— Może trochę... Ale chyba nie łapię, co to ma wspólnego z tematem?

— Ech, bo widzisz, jestem beznadziejną pocieszycielką... — Opowiedziała o swojej żałosnej próbie pocieszenia Pierre'a. — A jeszcze Fu chciał, żebym miała na niego oko, ale to chyba się nie sprawdzi, zdołuję go jeszcze bardziej. — Tu roześmiała się, choć dość ponuro.

— Wiesz, wydaje mi się, że tu nie chodzi o żadne argumenty czy cokolwiek... Fu chce chyba, żeby Pierre nie został sam po prostu.

— Mówisz? No to nie jestem pewna, czy Fu dobrze wybrał. Nie potrafię dotrzymywać towarzystwa.

— To zabawne, bo teraz właśnie mnie dotrzymujesz towarzystwa i dobrze ci to wychodzi.

Aurélie uśmiechnęła się. Poczuła się mile połechtana komplementem, ale oczywiście, tak jak miała w zwyczaju, musiała zaprotestować.

— Ale z tobą to coś innego... Nie muszę cię pocieszać ani nic takiego.

— Tak, to prawda, ale wiesz, co ci powiem... Jestem szczęśliwy, bo jesteś przy mnie.

— Naprawdę? — zdziwiła się Aurélie.

— Naprawdę. Gdy zniknęłaś... Cóż, brakowało mi cię i to bardzo. Dlatego naprawdę się cieszę, że jesteś cała i zdrowa.

— Tak, ja w sumie też... Chociaż wtedy zastanawiałam się, czy lepiej dla mnie nie będzie odejść. Ale to się skończyło. I mam nadzieję, że już się nie narodzą żadni następcy Odnowicieli ani nic takiego.

— Jeśli się narodzą i będą chcieli cokolwiek ci zrobić, to będą mieli ze mną do czynienia. Z Brunonem Sucreceur, niepokonaną Zebrą!

— Niepokonaną? — Aurélie uniosła brew. — To znaczy, w ostatniej bitwie...

— W ostatniej bitwie Łowca zginął, a ja przeżyłem, więc to znaczy, że jestem górą! Nawet jeśli w nietypowy sposób, ostatecznie wyszło na moje.

— Po prostu masz więcej szczęścia niż rozumu — odezwał się nagle Ahiiya, który wyłonił się z kieszeni bluzy Brunona. — Niestety oznacza to również moje nieszczęście...

— Przymknij się — powiedział mu Bruno.

— A niby dlaczego? Mam prawo się odzywać! A to, że próbujesz zaimponować miło...

— Cicho bądź!

Aurélie zdziwiona spojrzała na Brunona i Ahiiyę. Kwami uśmiechnęło się złośliwie i wyglądało na to, że chce dokończyć swoją wypowiedź, ale Bruno go uprzedził.

— Wybacz chwilkę, muszę się rozmówić z najgorszym kwami świata.

Wstał i odszedł na parę metrów, a tymczasem Ahiiya poleciał za nim. Aurélie naszła przemożna ochota, żeby pójść za nimi i ich podsłuchać, ale ostatecznie powstrzymała się. Natomiast obecność Ahiiyi sprawiła, że Flyy również się pokazała.

— Nie mogę, co za kabaret! — zawołała i zaśmiała się.

— Kabaret? — powtórzyła Aurélie.

— O tak, Ahiiya jest taki zabawny — stwierdziła Flyy. — Bardzo go lubię.

— Bruno chyba niezbyt...

— No cóż, Ahiiya właśnie go wydał, to się nie dziwię.

— Wydał? — Aurélie nie rozumiała, do czego kwami dąży.

— No tak, ale widzę, że nie załapałaś. To może nie będę cię oświecać, bo jeszcze znowu się na mnie obrazisz.

— Ej, no weź, powiedz, o co chodzi!

— Nie ma mowy! Jak masz mózg, to sama zrozumiesz, ale myślę, że nawet, jakbyś się zorientowała, to i tak próbowałabyś temu bezsensownie przeczyć, więc cię zostawię z tym, aż to wreszcie przetrawisz.

Aurélie chciała dalej naciskać na Flyy, ale właśnie wtedy powrócił Bruno.

— Przepraszam cię za to — zwrócił się do niej. — Ahiiya to wyjątkowy złośliwiec i mówi rzeczy, których nie powinien.

— I tak nic nie zrozumiałam... Ale spokojnie, Flyy też się lubi ze mnie naigrawać. Robi to właśnie teraz.

— Ja się wcale nie naigrawam! — zaprotestowała Flyy. — To ty jesteś po prostu zbyt niedomyślna!

— Bo nawet nie wiem, czego powinnam się domyślać...

Tymczasem Ahiiya spojrzał na Aurélie i uśmiechnął się, lecz nie był to uśmiech przyjemny — zdawał się wyglądać raczej tak, jakby miał w głowie dużo myśli, którymi wcale nie zamierzał się podzielić.

— A więc oboje są tacy głupi? — zapytał Ahiiya, a pytanie najwyraźniej było skierowane do Flyy. — Może jednak to nie jest tak pozbawione sensu, jak wcześniej myślałem...

— To zależy — odparła Flyy. — Aurélie, cóż... może nie jest jakaś mega głupia, ale strasznie niedomyślna, a poza tym lubi zaprzeczać rzeczom oczywistym, jeśli nie zgadzają się z jej małą bańką.

— Hej, ja to wszystko słyszę! — oburzyła się Aurélie.

Bruno ochoczo jej zawtórował w proteście przeciwko byciu obgadywanym przez kwami.

— To był błąd, żeby pozwalać wam się spotykać — stwierdził.

— I tak nie stało się jeszcze najgorsze — mruknęła Aurélie. — Flyy i Sende się jeszcze nie znają.

— Zaraz... — Bruno zmarszczył brwi. — Czemu niby Flyy i Sende miałyby się poznać? Przecież Flyy nie może się pokazywać cywilom!

— No cóż, tak jakby powiedziałam jej, to znaczy Sende, kim jest Mucha... Jej i Roxy.

— Okej — odparł Bruno ostrożnie. — Tego się nie spodziewałem... Czemu im powiedziałaś?

— A bo ja wiem? Jakoś tak wyszło w rozmowie i stwierdziłam, że nie mam ochoty tego przed nimi ukrywać. Bo naprawdę się o mnie martwiły, uznałam, że należy im się prawda... No, może nie cała, wiesz, nie mówiłam im żadnych detali... Ale już wiedzą o mnie i miraculum. Ale nie powiedziałam im, kim jest Zebra, słowo!

— Nie no, spoko, wcale cię nie winię! — powiedział Bruno uspokajająco. — Tylko trochę się zdziwiłem... W sumie jakby się zastanowić, to chyba wszyscy, którzy cię bliżej znają, wiedzą, że jesteś Muchą. Lucien, twoi rodzice, ja, ludzie z Zakonu, no i Odnowiciele, to znaczy ich pozostałości... A teraz jeszcze Sende i Roxy. Kogoś pominąłem?

— Alexandre nie wie — przypomniała sobie Aurélie. — Myślisz, że powinnam mu powiedzieć?

Z jakiegoś powodu jednak wcale nie podobała się jej wizja wyjawienia Alexandre tożsamości Muchy.

— Czy ja wiem? — Bruno również nie wydawał się przekonany co do tego pomysłu. — To znaczy... Lucienowi powiedziałaś, bo to Lucien, rodzice, Zakon i Odnowiciele musieli się dowiedzieć, a ja się domyśliłem. Nie wiem, czy to był dobry pomysł mówić to Roxy i Sende, tak szczerze mówiąc, ale chyba nie wpędzą tym w kłopoty ani ciebie, ani siebie. Ale jednak Alexandre to teraz staje się sławny, jakby media odkryły, że zna tożsamość Muchy, mogłoby się to wydać na cały świat...

— Mówisz? Ale no wiesz, jednak... jednak ze sobą jesteśmy... Więc czy tak nie byłoby uczciwiej?

— To znaczy, rób, jak uważasz. Jeśli chcesz mu powiedzieć, to powiedz, ale moim zdaniem i tak już za dużo osób wie.

— Skoro tak mówisz... Zobaczę. Mam jeszcze chwilę, bo wraca w poniedziałek. Ma lot w nocy, ale i tak pewnie spotkamy się dopiero po południu.

Bruno nie odpowiedział. Aurélie zastanawiała się, czy chciał coś wtrącić, ale się powstrzymywał, czy może jednak rzeczywiście nie miał nic do powiedzenia. Jego milczenie zachęciło ją jednak do ciągnięcia dalej.

— Ale wiesz, to jest jakieś takie dziwne... To znaczy, przez to wszystko ja i Alexandre rozłączyliśmy się na tyle czasu, ale jak byłam u Odnowicieli, to nie myślałam o nim zbytnio.

— Miałaś ważniejsze rzeczy na głowie — przypomniał jej Bruno. — Na przykład manewrowanie tak, żeby przeżyć.

— Może i tak... choć prawdę mówiąc większość tych manewrów zrobiła za mnie Jaqueline. No i wiesz, jednak miałam trochę dużo czasu na myślenie. Najczęściej myślałam o rodzinie... No i o Fu, i reszcie bohaterów. Ale też czasem o innych myślałam... — Tu zawahała się. Czy na pewno powinna to mówić? To przecież nic takiego nadzwyczajnego. Ale z drugiej strony... Czy to nie zabrzmiałoby dziwnie? Może lepiej milczeć?

— O innych? — powtórzył Bruno. — To znaczy o kim?

— Czasem wspomniałam Sende, Roxy albo Alexandre... Tylko że najczęściej... — No, musiała to powiedzieć! — Najczęściej to o tobie. To znaczy poza rodziną. Bo wiesz, znamy się jednak najdłużej — dodała usprawiedliwiającym tonem.

Tylko że dlaczego w ogóle czuła potrzebę usprawiedliwiania się? Nie chciała, żeby Bruno przyjął jej słowa dwuznacznie... Ale co w nich takiego było dwuznacznego? Czy to nie ona podświadomie tę dwuznaczność im nadawała?

Prawdopodobnie dywagowałaby tak dalej w myślach, lecz ostatecznie ciąg tychże rozważań przerwał sam Bruno.

— O, patrz, Sende i Roxy już są.

Wskazał je ruchem głowy, a Aurélie dzięki temu również je zauważyła. Rozpromieniła się, bo to oznaczało, że nie będzie musiała dalej ciągnąć tej konwersacji, która wpływała na coraz niebezpieczniejsze wody. Owe wody były niebezpieczne o tyle, że Aurélie sama nie była pewna, co na nich znajdzie. Dlatego właśnie tak cieszyła się, że nie musiała wymyślać żadnych wymówek, żeby zmienić temat.

Bruno i Aurélie wstali i podeszli do przyjaciółek, bo nie byli pewni, czy one by ich znalazły w skwerze. Aurélie, prawdę mówiąc, nawet nie miała pewności, czy Roxy i Sende kiedykolwiek w nim były.

— Cześć wam! — przywitała się z nimi Sende.

Oczywiście jak zawsze musiała przytulić Aurélie, a sama Aurélie jak zawsze pomyślała, że Sende przydałaby się odrobina wyczucia, żeby jej przy tym nie dusić. Ale mimo wszystko nie narzekała, bo jednak w tych miażdżących uściskach Sende było coś przyjemnego. Kiedy Blanchard wreszcie wypuściła ją z objęć, Roxy również zyskała okazję, by się przywitać z Aurélie — tym razem również przytulasem, choć nie tak zabójczym jak ten od Sende. Natomiast sama Sende przywitała się też z Brunonem, ale jego już nie ściskała. Aurélie z jakiegoś powodu to ucieszyło. Niespecjalnie podobała się jej wizja Sende tulącej Brunona, choć nie do końca była pewna, dlaczego. Nie rozważała tego jednak dalej. Cała czwórka poszła w stronę przystanku autobusowego.

— Znam taką cudowną knajpę — zwróciła się do nich Sende. — Jedzenie mają tam super, a do tego jeszcze strasznie tanie! Gdy tylko mam ochotę zjeść na mieście, to idę właśnie tam!

Tak więc właśnie tam się udali. Przeżyli podróż zatłoczonym autobusem, a na miejscu okazało się, że nie tylko oni uznali ową knajpę za godną uwagi, bo ledwo znaleźli wolne miejsca przy jednym z długich stołów i to i tak na tyle wąskie, że praktycznie wszyscy stykali się ramionami. Aurélie nie powiedziałaby, żeby jedzenie pizzy, będąc wciśniętą pomiędzy Roxy i Brunona, było specjalnie wygodne. Ale z drugiej strony było to lepsze niż siedzenie pomiędzy ludźmi, których wcale nie znała. Tak czy siak, niespecjalnie umiała się skupić na smaku jedzenia, bardziej myślała o tym, jak to zrobić, żeby nie rozpychać się za bardzo i nie czuć się nadzwyczajnie niezręcznie. Ostatecznie wyszło na to, że najlepszym sposobem okazało się zjedzenie swojej porcji bardzo szybko, a potem udanie się do łazienki, na szczęście pustej.

— Nigdy więcej — wysapała, gdy wreszcie znalazła się w kabinie.

— Trochę tłoczno — przyznała Flyy, która nareszcie mogła się pokazać.

— Tak, chyba sobie tu chwilę posiedzę i przeczekam — zdecydowała Aurélie.

Usiadła na muszli, ale bez zamiaru załatwiania fizycznych potrzeb. Uznała, że jeśli ktoś bardzo będzie chciał wejść do tej kabiny, to wtedy ustąpi, lecz nie wcześniej.

— A wydawało mi się, że wytrzymam — westchnęła po chwili milczenia. — To znaczy... Zatłoczona knajpa to jeszcze nie koniec świata... Nie bardzo wiem, co się ze mną dzieje.

— Jesteś zmęczona, tak mi się wydaje — uznała Flyy. — To znaczy, najpierw Zakon, potem te tłumy... Jesteś pewna, że dasz radę przeżyć te kręgle?

— Szczerze? Nie mam pewności. Ale głupio byłoby się teraz wycofać, popsułabym im tylko zabawę...

Tak więc po jakichś dziesięciu minutach, poczuwszy się odrobinę lepiej, wróciła do przyjaciół, ale już nie próbowała się wciskać pomiędzy nich. Podała tylko Sende pieniądze za swoją porcję, po czym wyszła na zewnątrz i tam zaczekała na resztę. Nie trwało to długo — tamci skończyli jeść i wkrótce ruszyli do kręgielni, tym razem pieszo, bo nie była daleko.

— Wszystko dobrze? — Bruno zatroskany spojrzał na Aurélie. — To znaczy, tak wyszłaś w trakcie...

— To przez ten ścisk — wyjaśniła dziewczyna. — Nic mi nie jest. To znaczy tak mi się wydaje.

— Na pewno? Nie jesteś zmęczona?

— Nie...

To znaczy trochę była, ale wcale nie miała ochoty się dłużej tłumaczyć. Bruno skinął głową, choć później Aurélie nadal zauważała jego ukradkowe spojrzenia kierowane w jej stronę. Gdy szli do kręgielni, zmieniali buty, ale też w trakcie samej gry.

Kiedy tylko Aurélie podeszła do pierwszego rzutu, zrozumiała, że nie ma absolutnie żadnych szans. Najlżejsza kula, zaraz po tej dla dzieci (której jej już nie wolno było używać), okazała się niemiłosiernie ciężka. Dziewczyna ledwo zdołała ją pchnąć, a kula i tak wpadła do rowu. Podobnie było przy kolejnych paru rzutach i dopiero za piątym jej kula postanowiła sięgnąć aż dwóch kręgli. Aurélie więc pożegnała się z perspektywą zwycięstwa i rzucała tylko dla formalności, a bardziej pochłaniało ją obserwowanie zmagań pozostałych.

Była niemal pewna, że w tej rozgrywce zwycięży Roxy. Choć rzucała jakby od niechcenia, jej kula zwykle trafiała i to bardzo często w sam środek kręgli. Było jasne, że bywała na kręgielni nieraz. Dużo ciekawiej robiło się dalej. Choć Sende nie chciała zająć pierwszego miejsca, usilnie walczyła o drugie, ale Bruno wcale nie zamierzał pozwolić na to, żeby to ona się tam znalazła. Kiedy tylko nie martwił się stanem Aurélie, wymyślał coraz to nowe techniki, aby spróbować prześcignąć Sende, a ona odpłacała mu się pięknym za nadobne. Ich rywalizacja stawała się coraz bardziej zaciekła, aż wreszcie, gdy Aurélie zaczęła się obawiać, że może dojść do rękoczynów, automat ogłosił koniec gry.

— Wygrałam! — ucieszyła się Roxy.

— Gratulacje, ja to w ogóle ledwo parę punktów zgarnęłam — odpowiedziała Aurélie. — Sporty ogólnie chyba nie są dla mnie...

— To ciekawe, bo skoro jesteś... no, wiesz, kim...

— Ach, to działa na innych zasadach, ale może to nie tutaj...

Być może któraś z nich powiedziałaby coś jeszcze, ale właśnie wtedy Sende i Bruno zorientowali się w swoich wynikach.

— Remis?! — wykrzyknęli jednocześnie. — To niemożliwe! Jak to?

— Domagam się rewanżu! — oświadczyła Sende.

— Właśnie! — zawtórował jej Bruno. — To ja powinienem wygrać!

— Ha! W twoich snach! To ja wygram następnym razem, prawda, Roxy?

— Może i tak — zgodziła się z nią Roxy. — Ale może to innym razem, Aurélie nam tu zaraz padnie.

Bo rzeczywiście, Aurélie, która rozsiadła się na kanapie, niemal już odpływała do krainy snów. Bruno natychmiast zapomniał o swoim rozczarowaniu remisem z Sende i podszedł do Aurélie, po czym potrząsnął jej ramieniem. Dziewczyna powoli otworzyła oczy.

— Co...?

— Naprawdę jesteś zmęczona. Chodź.

Aurélie niechętnie wstała i wraz z resztą udała się przed kręgielnię, gdzie Sende spojrzała na nią z niepokojem.

— Wszystko gra?

— Tak, tylko wcześniej się trochę zmęczyłam i jestem trochę senna...

Sende przeniosła wzrok na Brunona, a ten zrozumiał, co chciała mu przekazać.

— Spokojnie, odprowadzę ją aż pod sam dom. Możecie być z Roxy spokojne.

— Okej, tylko daj mi znać, jak już będzie w domu, bo będę się martwić!

— Tak, jasne, nie ma sprawy.

Sende, uspokojona tym, odeszła wraz z Roxy na autobus, choć Bruno był pewien, że dziewczyny nie zamierzały jeszcze wrócić do domu. On tymczasem zdecydował, że pchanie się do autobusu teraz nie byłoby zbyt dobrym pomysłem, więc postanowił poświęcić część swoich oszczędności i zamówić taksówkę. W ten sposób on i Aurélie bezproblemowo dotarli pod swoją kamienicę.

Gdy wysiedli, Bruno podał przyjaciółce ramię.

— Jest ze mną naprawdę aż tak źle? — spytała Aurélie, choć chętnie przyjęła pomoc. — To znaczy wiesz, nie spodziewałam się, że będę aż taka padnięta...

— To normalne — uznał Bruno. — To znaczy, po twoich przeżyciach jeszcze trochę czasu minie, aż wrócisz do normalności, a poza tym przecież zawsze takie tłumy cię męczyły.

— No tak... Mam nadzieję, że to o to chodzi.

Weszli na górę na swoje piętro, przez co pożegnać się musieli dopiero przed drzwiami. Aurélie, gdy już wróciła do swojego pokoju, pomyślała, że w zasadzie, mimo tego że jedyne, czego w tej chwili pragnęła, to położyć się do łóżka, to wcale nie żałowała, że wyszła. Było całkiem miło, a to, że Bruno tak się o nią martwił, nawet jej pochlebiało.

Uśmiechając się pod nosem, położyła się i zasnęła niemal natychmiast.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top