Rozdział 5 - Nowy rok

— Aurélie, wstawaj, jest już siódma!

Tym okrzykiem Flyy rozpoczęła dzień zarówno swój, jak i samej Aurélie. Dziewczyna otworzyła oczy i obdarzyła kwami morderczym spojrzeniem.

— Jak mi się będziesz codziennie tak drzeć do ucha, to będę się zrzekać miraculum na noc — obiecała jej. — A poza tym co tak wcześnie mnie budzisz? Do szkoły mam dopiero na dziewiątą... Mogłabym spać jeszcze pół godziny.

— Szkoda takiego pięknego dnia!

— Czasem naprawdę się zastanawiam, czy nie zmówiliście się z Lucienem przeciwko mnie.

— Przeciwko? Nie... Wiesz, ile korzyści ma wstawanie wcześnie rano?

— Zmęczenie na resztę dnia?

— Oj, nie marudź tyle, tylko wstawaj! Będziesz mogła sobie zrobić dobre śniadanko, zjeść je na spokojnie...

— Wiesz, co się działo, kiedy ostatnio robiłam sobie śniadanie? Straszne rzeczy...

Aurélie uznała jednak, że nie będzie opowiadać po raz kolejny tej historii ani dalej kłócić się z Flyy, toteż wstała i nieustannie ziewając, poszła do łazienki, a potem do kuchni. Tak jak w ciągu ostatnich paru dni, uderzyła ją tam obecność aż trzech osób. Nadal nie umiała się przyzwyczaić do powrotu matki i w ogóle do tego, że rzeczywiście mogła być we własnej kuchni, a nie tylko w tej żałosnej celi u Odnowicieli.

— Dzień dobry — przywitała ją radośnie Coline.

— Dzieeeń dooobry — odmruknęła Aurélie, znowu przy tym ziewając.

— Ugotowałam kiełbaski, chcesz trochę?

— Niech będzie...

Matka nałożyła jej na talerz z pięć kiełbasek, a Aurélie od razu zrozumiała, że nie da rady zjeść tego wszystkiego. Niemniej było to miłe, że w ogóle pomyślano, by jej coś zrobić. Zabrała się do kiełbasek, choć bez szczególnego apetytu. W miarę, jak jadła, również się rozbudzała i dopiero teraz w pełni docierało do niej to, iż dzisiaj było rozpoczęcie roku szkolnego. Kolejnego, który musiała spędzić w starej szkole. Przez ostatnie dni nieraz zastanawiała się, czy to w ogóle miało jakiś sens... Czy po tym kolejnym roku naprawdę opłacało się jej pójść do liceum, stracić tyle lat?

Oczywiście, zawsze wyobrażała sobie siebie, kończącą szkołę, a potem na studiach, aż do momentu osiągnięcia sukcesu i pójścia w ślady ojca. Nie bardzo miała pojęcie, co innego poza chemią mogłaby robić. Tylko że przez to wszystko ów moment coraz bardziej się opóźniał... Czy naprawdę chciała spędzić nad tym tyle czasu?

No nic... Miała jeszcze cały rok, by zastanowić się nad tym, co chciała robić. A tymczasem chyba najlepiej będzie, jeśli przyłoży się do nauki, tak jak wcześniej. Oby tylko w tym czasie wszystko się nie rozpadło...

Do jej świadomości ledwo przebił się dźwięk powiadomienia z telefonu. Aurélie wzięła go do ręki i zobaczyła, że to Alexandre do niej napisał.

„W przyszłym tygodniu wracam do Paryża".

Aurélie uśmiechnęła się. Czyli jednak nie będzie musiała czekać miesiąc! Jedynie tydzień... Tydzień to w porównaniu do całego miesiąca było niewiele. A poza tym mogła się założyć, że gdy wpadnie w wir szkolnego życia, minie jej on niemal jak jeden dzień.

„Nie umiem się doczekać" — odpisała.

O tak, to była jedna dobra wiadomość. Zła była taka, że zanim się obejrzała, śniadanie zniknęło z jej talerza (a jednak zjadła wszystkie kiełbaski!), a to oznaczało, że musiała się zacząć powoli szykować do szkoły. Co prawda przez Flyy miała więcej czasu, ale jednak im więcej czasu miała, w tym szybszym tempie upływał. A poza tym przeszło jej przez myśl, że skoro będzie mieć chwilkę, będzie mogła jeszcze wstąpić po coś słodkiego do Sucreceurów.

Zajrzawszy do szafy, westchnęła ze smutkiem. Jej ulubiony zestaw ubrań przepadł w dniu porwania przez Odnowicieli... Gdyby to wiedziała, ubrałaby się wtedy inaczej, ale co miała poradzić? A ubrania, które Odnowiciele, nie wiedziała z jakich pobudek, postanowili sami jej wręczyć, nie były na nią idealnie dobre, a poza tym nie miała ochoty w nich chodzić. Powinna się ich pozbyć... Jej wzrok padł na samotną reklamówkę, która okazała się idealna do jej celów. Spakowała do niej ubrania z postanowieniem wrzucenia ich do najbliższego pojemnika CRF, jaki znajdzie na swojej drodze. A jeśli chodziło o to, co założyć do szkoły... Ostatecznie dobrała zestaw jednolicie niebieski, obejmujący ciemną bluzkę oraz jaśniejszy sweterek i spódnicę. Przejrzała się krytycznie w lustrze i uznała, że może być, choć po raz kolejny rzuciło się jej w oczy to, że ubrania stały się nieco luźniejsze — nieszczególnie, ale jednak. No nic, za niedługo wróci do dawnej siebie, prawda? A ptysie od Sucreceurów z pewnością jej w tym pomogą.

Pożegnała się z rodziną i wyszła. Był dość ciepły dzień, co Aurélie wcale nie zdziwiło, bo dopiero co zaczął się wrzesień. Jeszcze nie zdążyło się ochłodzić po wakacjach, ale mimo wszystko nie było upału. Dziewczyna pomyślała, że to idealna pogoda na spacer... Aż żal, że musiała iść do szkoły!

Zgodnie z tym, co postanowiła jeszcze w pokoju, znalazła pojemnik CRF na używane ubrania i wepchnęła do nich te, którymi uraczyli ją Odnowiciele. Cóż, biedne rodziny nie muszą wiedzieć, że dostaną ubrania od złych półbogów, którzy chcieli zniszczyć świat... A gdy tylko pozbyła się tej nieprzyjemnej pamiątki, skierowała się do Sucreceurów. Przy ladzie dostrzegła jak zwykle panią Sucreceur, a Bruno krzątał się w okolicy. Aurélie zaczęła się zastanawiać, czy Bruno przypadkiem nie powinien mieć teraz lekcji, ale zaraz przypomniała sobie, że przecież już skończył szkołę. To takie dziwne...

— Hej, Aurélie — przywitał się Bruno, zauważywszy ją. Otaksował ją wzrokiem. — Wyglądasz... niebiańsko.

— Że co? — zdziwiła się Aurélie. — Chyba nie rozumiem...

Bruno zaśmiał się pod nosem.

— Niebiesko — wyjaśnił. — To prawie jak niebiańsko.

Aurélie zajęło chwilę zrozumienie, o co mu chodziło, aż wreszcie sama również się roześmiała. Co prawda nie był to żart najwyższych lotów, ale i tak ją rozbawił.

— Ale wiesz, ładnie ci tak — dodał po chwili.

— Naprawdę? — Aurélie, nie wiedzieć czemu, zdziwiło usłyszenie czegoś takiego akurat z ust Brunona. Poczuła się dziwnie, ale szybko odrzuciła od siebie wszystkie myśli na ten temat. — Dzięki...

— Co podać? — Do rozmowy wtrąciła się pani Sucreceur.

— To, co zawsze — odparła Aurélie.

— Bruno, weź mi tu podaj jakieś ładne ptysie!

Bruno poszedł po ptysie, a jego matka ponownie zwróciła się do Aurélie:

— Wiesz, dobrze cię tu znowu widzieć. Martwiliśmy się, co się z tobą stało, wiesz, tyle słychać o tych wszystkich zaginięciach, a potem najczęściej odnajduje się jedynie ciała...

— Też się cieszę, że wróciłam — mruknęła Aurélie. Nie bardzo wiedziała, co więcej może powiedzieć.

Bruno znalazł ptysie i wręczył je Aurélie, a ona, zapłaciwszy, opuściła sklep. Niespiesznie ruszyła do szkoły, po drodze zjadając już jedno z ciastek. Uśmiechnęła się do siebie. O tak, ptysie Sucreceurów to było to... Nie znała żadnych lepszych i miała szczerą nadzieję, że przez całe życie będzie się mogła nimi raczyć.

Kiedy ujrzała przed sobą budynek Collège Françoise Dupont, jej stres powrócił. Czy na pewno sobie poradzi? Otoczona młodszymi ludźmi, których w ogóle nie znała... No nic, musi jakoś przeżyć. Powtarzając sobie, że to nic takiego, że na pewno nie stanie się nic złego, przekroczyła próg szkoły. Pierwszą lekcją w tym roku szkolnym był, niestety, wf z panem D'Argencourtem, toteż Aurélie skierowała się do przebieralni.

Jak się okazało, było tam już parę innych dziewczyn. W kącie siedziały blondynka i brunetka, pogrążone w cichej rozmowie. Nawet jeśli ktoś chciałby je podsłuchać, byłoby to niemożliwe ze względu na fakt, iż na środku pomieszczenia dwie inne dziewczyny, wyglądające identycznie, biły się na coś, co wyglądało na bardzo długie linijki używane przez pana Nombre do rysowania figur i brył na tablicy. A przy tym zachowywały się bardzo, bardzo głośno. Walce bliźniaczek (bo to musiały być bliźniaczki) przypatrywały się z pewnym zainteresowaniem dwie pozostałe dziewczyny: jedna z nich miała krótkie rude włosy, a druga okazała się blondynką, lecz w przeciwieństwie do tej, którą Aurélie zobaczyła wcześniej, jej włosy nie były długie i falujące, a proste i nieco krótsze, a jedno z pasemek jej grzywki zostało pofarbowane na różowo.

W szatni nie było szczególnie dużo miejsca, więc Aurélie zrozumiała, że nie będzie mogła usiąść zbyt daleko od nikogo. Przy rudowłosej dziewczynie znajdowały się rzeczy, które prawdopodobnie leżały do bliźniaczek, toteż jedyną opcją zostało usiąść przy blondynce z pasemkiem. Uważając, by nie zostać uderzoną linijką, Aurélie usadowiła się na wolnym miejscu i sięgnęła do torby po strój. Jej sąsiadka spojrzała na nią z zaciekawieniem, lecz po chwili taktownie odwróciła wzrok, dalej przypatrując się bliźniaczkom.

Wreszcie dało się usłyszeć trzask łamanego plastiku. Aurélie podniosła wzrok i ujrzała, że w istocie jedna z linijek została przełamana na pół. A bliźniaczka, której linijka była jeszcze cała, uśmiechnęła się szeroko.

— Ha, wygrałam! I kto jest najlepszy, kto? Vi Rentir, aha!

— Zrewanżuję się — obiecała jej siostra.

— Och, Ax. — Vi położyła dłoń na ramieniu bliźniaczki, owej Ax. — Wiem, że przegrana jest bolesna, ale musisz się przyzwyczajać, że będziesz na drugim miejscu.

— Widzę, że radzisz samej sobie.

— Ta... Y, znaczy, czekaj!

Ax roześmiała się i nie trzeba było długo czekać, aż Vi się do niej przyłączy. Wkrótce już zaśmiewały się wniebogłosy. Aurélie wpatrywała się w nie, ale bynajmniej nie dlatego że tak ją bawiło czy bulwersowało to, co robiły. Nie, miała dziwne wrażenie, jakby już je kiedyś widziała... No tak, musiała je mijać czasem w szkole. Chociaż coś jej podpowiadało, że nie o taki rodzaj widzenia chodziło. Wkrótce jednak się rozległ dzwonek i Aurélie uznała, że rozmyślanie nad bliźniaczkami nie miało sensu. A nawet jeśli, to zawsze może je zapytać, czy się przypadkiem nie znają...

Bliźniaczki jako pierwsze dobiegły do drzwi i wyglądało na to, że będą się ścigać do sali gimnastycznej, ale wszystkie pozostałe dziewczyny nie planowały się spieszyć. Opuściły salę, a Aurélie dostrzegła, że do ich grupki doszła jeszcze jedna dziewczyna — wysoka i czarnoskóra, o ciemnych włosach splecionych w warkoczyki. Jako że też już miała na sobie strój sportowy, to zapewne musiała się przebrać, kiedy Aurélie skupiała się na walce sióstr.

— Uważajcie na te świruski — odezwała się nagle do pozostałych dziewcząt długowłosa blondynka, nachylając się do nich konspiracyjnie.

— Uważać? — zdziwiła się rudowłosa. — Ale dlaczego?

— Byłyśmy z nimi w zeszłym roku w klasie. — Dziewczyna wskazała siebie i swoją czarnowłosą przyjaciółkę. — I na obozie zimowym... To istne diabły, mówię wam!

— Ax i Vi, tak? — upewniła się dziewczyna z pasemkiem.

— Axelle i Violaine — sprostowała tamta. — Tylko nie używajcie nigdy imienia Violaine, dobrze wam radzę. A, właśnie, a co do imion... Jestem Madeleine Clavier, a to jest Alexis Anconina. — Wskazała na przyjaciółkę, a Alexis pomachała im nieco nieśmiało. — A wy?

Rudowłosa dziewczyna przedstawiła się jako Ingrid Guetta, natomiast czarnoskóra jako Paola Bardet. Aurélie również podała swoje imię, a ostatnia została blondynka z pasemkiem.

— Zoé Lee. — Podała rękę pozostałym dziewczynom. — Przyjechałam z Nowego Jorku i jestem tu nowa...

— W zasadzie cała ta klasa jest nowa, więc się nie przejmuj. — Madeleine poklepała Zoé po ramieniu. — Szybko się zaklimatyzujesz.

Aurélie miała wielką nadzieję, że te słowa okażą się prawdziwe również wobec niej samej. Ale hej, na razie nieźle się zapowiadało! Pozostałe dziewczyny były wobec niej przyjazne i nawet jeśli Axelle i Vi rzeczywiście okazałyby się diablicami, to chyba nie miała się o co martwić, prawda? Po tym, co przeżyła w tym roku, klasa w szkole nie mogła się okazać aż taka zła. Tak rozmyślając, wraz z pozostałymi przeszła do sali gimnastycznej. Chłopcy już tam stali — Aurélie, rzuciwszy na nich szybko okiem, nie zauważyła nikogo, kogo mogłaby tam znać. Ustawiła się na samym końcu szeregu — za sąsiadkę miała Zoé po swojej prawej.

— Dzień dobry, uczniowie! — przywitał się z nimi D'Argencourt. — Witam was w nowym roku szkolnym jako wasz wychowawca. Dla tych, którzy mnie jeszcze nie znają, nazywam się Armand D'Argencourt i będę was uczyć wfu. Czy macie jakieś pytania?

Jak się okazało, nikt nie miał pytań.

— Świetnie! W takim razie zaczniemy od małej rozgrzewki. Na mój gwizdek proszę zacząć biegać wokół boiska, zatrzymacie się na kolejny gwizdek.

Uczniowie ustawili się i już po chwili usłyszeli gwizdek. Aurélie zaczęła biec, dość powoli — wiedziała, że D'Argencourt nie będzie mieć jej tego za złe, o ile będzie biegać. W trakcie przypatrywała się kolegom z klasy. Dostrzegła, że Axelle i Vi biegły tuż obok siebie i co ciekawe, teraz nie próbowały się ze sobą ścigać. Być może uznały, że to zbędny wysiłek. W sumie słusznie... Jeśli chodziło o drugi gwizdek, nigdy nie było wiadomo, kiedy nastąpi.

Poza tym Aurélie zorientowała się, że chłopców było mniej-więcej tyle samo, co dziewczyn. I miała niemal niezachwianą pewność, że ich nie zapamięta zbyt szybko. O ile dziewczyny się w miarę wyróżniały, o tyle oni... Wszyscy wyglądali niemal tak samo... No dobrze, może z wyjątkiem czarnowłosego, drobnej budowy chłopaka, który, jak się zdawało Aurélie, miał paznokcie pomalowane na czarno, a poza tym mogłaby przysiąc, że dostrzegła na jego twarzy lekki makijaż. Okej, tego może zapamięta.

Co ciekawe, niemal wszyscy chłopcy mieli ciemne włosy. Jedynym wyjątkiem był blondyn, który biegł tuż przed nią. Aurélie zrównała się z nim i rzuciła na niego okiem z ciekawości. Z wrażenia niemal się aż zatrzymała, ale dobrze, że tego nie zrobiła, bo w rozpędzie mogłaby się przewrócić.

— Rousseau? — wykrzyknęła.

Kilka głów zwróciło się w jej stronę, ale ona nadal wpatrywała się w Antoine'a. On odwzajemnił to spojrzenie.

— Czemu wszyscy są zawsze tak zaskoczeni, jak mnie widzą? — odpowiedział pytaniem. — To się zaczyna robić irytujące, czuję się, jakbym był w grobie i ludzie widzieli mojego ducha!

— Przepraszam, po prostu nie spodziewałam się, że, no wiesz, wrócisz do szkoły i w ogóle... I że znowu trafimy razem do klasy, to tyle...

— Założę się, że wolałabyś mnie nie widzieć, co?

— Skąd ten pomysł?

— No bo wiesz, byłem w tej ekipie, która cię...

— Ćsi! — uciszyła go Aurélie. — Ktoś może cię usłyszeć! Lepiej o tym nie rozprawiać...

— Ale co z tego? Odnowicieli już nie ma!

— I tak... Nie mam ochoty, by cała szkoła o tym rozprawiała. W każdym razie nie, nie mam ci nic za złe — dodała, a gdy to powiedziała, na twarzy Rousseau odmalowała się ulga.

— To dobrze, bo jeszcze się spotkamy.

— Bo jesteśmy w jednej klasie?

— Bo zdecydowałem się dołączyć do tego Zakonu. Ty też w nim jesteś, co?

— Ano, to super. — Aurélie, prawdę mówiąc, niespecjalnie miała ochotę ciągnąć tę rozmowę. Nigdy nie przepadała za Rousseau, nawet pomijając to, że przez parę ostatnich miesięcy był Odnowicielem.

Na szczęście nie musiała się silić na wymyślenie czegoś lepszego, bo wtedy od dalszej rozmowy uratował ją gwizdek D'Argencourta. Od biegania w sumie też, bo gdy się zatrzymała, zorientowała się, że całkiem nieźle poczuła to bieganie. Oj, chyba będzie musiała sobie wreszcie wyrobić kondycję, zwłaszcza jeśli chciała być dalej superbohaterką i nie dać się znowu porwać.

Dalsza część lekcji okazała się nie taka najgorsza. Z ćwiczeniami Aurélie nawet sobie dawała radę, nawet z tymi w parach, do których dobrano ją razem z Ingrid. Dostrzegła wtedy, że Madeleine i Alexis rozdzieliły się — pierwsza z nich ćwiczyła z Paolą, a druga z Zoé. Jedynie bliźniaczki jak zawsze były razem, bo chyba nikt inny nie chciałby z nimi być, a i one same nigdy w życiu nie zaakceptowałyby nikogo innego jako swojego partnera. Jeśli o chłopców chodziło, uwadze Aurélie nie uszło, że ten chłopak z czarnymi paznokciami, którego ujrzała wcześniej, dobrał się do pary z Rousseau, ale chyba niespecjalnie się ze sobą dogadywali.

W ten sposób Aurélie upłynęła pierwsza lekcja w nowym roku szkolnym. O dziwo teraz wszystkie jej lęki z wcześniej wyparowały. Nikt nie zdawał się dostrzegać, że była od wszystkich starsza, a nawet jeśli, to czuła, że nie przejęliby się tym zbytnio. Kolejne lekcje też upłynęły dość spokojnie, a przynajmniej dla niej — dla Axelle i Vi już pierwsza lekcja francuskiego skończyła się ukaraniem odsiadką po lekcjach. Nie żeby bliźniaczki wyglądały na jakkolwiek zasmucone tym faktem. Na matematyce z panem Nombre gawędziły ze sobą w najlepsze, nie zwracając specjalnie uwagi na nauczyciela.

Mimo tego względnego spokoju Aurélie wyszła ze szkoły zmęczona. Już zapomniała, jak to jest siedzieć w szkolnej ławce przez kilka godzin i uczyć się konwencjonalnych, zupełnie niemagicznych rzeczy. A jeśli o magię chodziło... Nie umiała się do końca zdecydować, co z nią począć. Jaqueline nauczyła ją rzucać podstawowe zaklęcia, a poza tym znała jeszcze zaklęcie tymczasowego piętna Odnowicieli, teraz już kompletnie bezużyteczne. Ale skoro miała znowu miraculum, to czy był sens uczyć się magii?

— Jak myślisz, Flyy? — zapytała kwami i zrelacjonowała swój problem.

— Wiesz, ci spece od Zakonu umieją sporo sztuczek — zauważyła Flyy. — Pod ich okiem nawet Pierre zrobił postępy.

— Powiadasz? To może... W weekend tam pójdę — obiecała sobie. — Teraz w tygodniu nie ma co sobie tym zaprzątać głowy...

Przypomniała sobie o telefonie, który w czasie lekcji zawsze miała wyciszony. Wyciągnęła go z kieszeni i dostrzegła kilka nieodebranych połączeń. Wszystkie od Sende.

— Ciekawe, czego chce...

Odkąd wróciła, Sende niemal nieustannie do niej dzwoniła czy wpadała z wizytą, jakby nie umiała się nacieszyć z jej powrotu. Aurélie ciekawiło, czy Roxy też tak nagabuje, więc pewnego dnia zadzwoniła do niej i otrzymała odpowiedź: „Ty jeszcze nie wiesz, co to znaczy być nagabywanym przez Sende". To było wystarczająco wymowne. Ale chociaż trochę to męczyło, to mimo wszystko przyjemnie było widzieć, że kogoś faktycznie obchodziła.

Aurélie oddzwoniła do Sende, a ta odebrała niemal natychmiast.

— O, hej, Aurélie! Dobrze, że już odebrałaś! Pewnie miałaś lekcje, co? Musiałam się źle wstrzelić...

— Nic nie szkodzi! — zapewniła ją szybko Aurélie. — Miałam wyciszony telefon, nikt nie mógł się mnie do niczego doczepić.

— Ale jesteś już po? Słuchaj, co robisz w sobotę?

W sobotę Aurélie miała wstępnie zaplanowaną wizytę w Zakonie, ale była na tyle ciekawa tego, co Sende mogła jej zaproponować, że aż nie zaczęła szukać wymówek. Odwiedzenie Zakonu mogła przełożyć.

— Prawdę mówiąc, to nic, a co?

— Zabukowałam wieczorem tor do kręgli! Wiesz, jakoś nigdy nie miałam okazji pójść na kręgle i zawsze chciałam spróbować, to wiesz, tak mówię to Roxy, a ona mi na to, że czemu ja sama nie zarezerwuję toru. No to mówię jej, że ej, to świetny pomysł, więc zadzwoniłam do kręgielni, ale najbliższe wolne tory mieli dopiero na sobotę, wyobrażasz sobie? A jest poniedziałek! Pewnie na kręgielni będą tłumy...

— Ło, ło, spokojnie! — Aurélie zahamowała słowotok Sende. — Czyli kręgle w sobotę, tak? W sumie... też nigdy nie byłam. Może być zabawnie. A w sumie to kto idzie, my trzy? To jest ty, Roxy i ja?

— Prawie...

— Prawie?

— Jest jeszcze jedna osoba! Będziemy we czwórkę!

— Jeszcze jedna? — Aurélie miała pewne podejrzenia co do tożsamości ostatniej osoby, ale wolała ich nie wypowiadać, w obawie, że się pomyli. — Kto?

— A wiesz, zadzwoniłam jeszcze do Brunona i się zgodził!

Czyli jednak Aurélie się nie pomyliła.

— Cieszysz się, co? To będzie prawie jak podwójna randka!

— Podwójna randka? O czym ty pleciesz?

— Och, dałabyś sobie spokój z Alexandre...

— Ale czemu? Wraca w przyszłym tygodniu, a poza tym już o tym rozmawiałyśmy.

— No dobrze, to w takim razie randka i spotkanie dwojga przyjaciół, którzy mogliby spokojnie być kimś więcej, ale jedna ze stron uparcie tego nie chce, mimo że ta druga byłaby dla niej wręcz idealna.

— No dobrze... niech będzie tak...

— To super! — pisnęła ucieszona Sende. — Wiesz, chętnie bym jeszcze pogadała, ale w tym liceum od początku dają mi całe sterty pracy domowej! To nie fair! No, w każdym razie... Musimy się jeszcze któregoś dnia spotkać, a tymczasem cześć!

Aurélie ledwo zdążyła się pożegnać z Sende, gdy ta się rozłączyła. Och, za nią nigdy nie dało się nadążyć... Skąd miała w sobie tyle energii? I czemu tak upierała się na tego Brunona? To znaczy, Aurélie zawsze sobie ceniła jego obecność. I miała nadzieję, że ich drogi się nigdy nie rozejdą, ale czy to znaczyło, że musieli być od razu kimś więcej? Aurélie nieco wbrew sobie wyobraziła sobie taki scenariusz. Ujrzała w głowie wizję siebie i Brunona siedzących przy stoliku w jakiejś uroczej kawiarence i prawiących sobie słodkie słówka, po czym pochylających ku sobie głowy...

Nagle poczuła gorąco, które nie miało zbyt wiele wspólnego z dzisiejszą pogodą. Ku jej nieszczęściu nie uszło to uwadze Flyy.

— Coś tak spiekła buraka? — zapytała złośliwie. — Chodzi o tę rozmowę z Sende? Słyszałam, jak się upierałaś przy swoim... O to chodzi, prawda?

— Nie twój interes — odburknęła Aurélie.

— Spokojnie, poczekam sobie do następnej przemiany. Wtedy już się dowiem, o co ci chodziło.

Aurélie ostentacyjnie rozejrzała się wokół siebie.

— Nie wiem jak ty, ale ja tu widzę bardzo spokojny Paryż... Nie sądzę, żeby Mucha przydała się w najbliższym czasie.

Flyy nie odpowiedziała, ale mimo to myśli Aurélie nadal krążyły wokół tego tematu. Czy to możliwe, żeby jednak Flyy i Sende miały rację? Nie... To niemożliwe. Ona i Bruno byli przyjaciółmi, kropka. Za to Alexandre miał za niedługo wrócić do Paryża. A wtedy już na pewno wszystko się między nimi ułoży.

Ale czy na pewno?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top