Rozdział 1 - W domu
— Zewsząd dochodzą do nas informacje o dziwnych wydarzeniach, które rozegrały się we wschodniej części Paryża tej nocy — mówiła Nadja Chamack w porannych wiadomościach. — Naoczni świadkowie i liczne nagrania potwierdzają, iż w dzielnicy Père-Lachaise doszło do nieoczekiwanego pojawienia się zupełnie znikąd gruzów bardzo wielkiego budynku. Jeszcze bardziej osobliwy jest fakt, iż nikomu, kto próbował przedostać się na ich teren, nie udało się to, gdyż zostali odepchnięci przez coś w rodzaju pola siłowego.
Na ekranie pojawił się filmik, który, choć dość słabej jakości, dobrze obrazował to, o czym mówiła reporterka. Kilkoro ludzi próbowało wejść na gruzy, lecz nie mogli. Widać było to dobrze, gdyż w okolicy, mimo mroku nocy, migotało jakieś niezwykłe światło.
— Niedługo po tym dziwnym zdarzeniu na niebie pojawiło się coś, co przypominało zorzę, a potem lunął stamtąd, uwaga, kolorowy deszcz! Wraz z nim zniknęły tajemnicze gruzy i już wkrótce na te obszary można było ponownie wchodzić. Gruzy w żaden sposób nie uszkodziły budynków znajdujących się w tej dzielnicy i nie jest jasne, czym właściwie były. — Tu Nadja zawiesiła na chwilę głos. — Mieszkańcy Paryża sądzą, że związek ma to z miraculami. Niektórzy uważają, że mimo zniknięcia posiadaczy miraculów oraz sługusów Władcy Ciem miracula nie odeszły w zapomnienie i byliśmy świadkiem jakiejś niespotykanej wcześniej magii, z pewnością z nimi związanej. Ale czy to prawda?
Coline przestała już zwracać uwagę na paplaninę Nadji. Oglądała program tylko po to, żeby zobaczyć, czy bitwa Zakonu z Odnowicielami wywołała jakieś echo w Paryżu, ale wszystko wskazywało na to, że cywile byli bezpieczni. Nic im się nie stało. Mogła odetchnąć z ulgą. I, być może, wreszcie się porządnie wyspać. Kiedy tylko Aurélie nacieszyła się tym, że Bruno przeżył bitwę, Coline kazała jej natychmiast pójść spać, a Zakon na szczęście użyczył pokoi uczestnikom bitwy, którzy nie mogli jeszcze wrócić do domu.
Teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, żeby Coline i Aurélie wróciły do domu już dziś. Ale jednak po tym wszystkim, co się wydarzyło, lepiej było jednak przeczekać jeszcze ten jeden dzień. Aurélie była wykończona, więc powrót jeszcze nie miał sensu. Coline miała świadomość, że gdy tylko Samuel i Lucien ujrzą ją po tak długiej nieobecności, na pewno nie dadzą jej spokoju. Nie sądziła, żeby dziś była na to gotowa. Dobrze tylko, że ona sama nie musiała ukrywać przed nimi tego, że wyruszyła w sprawach Zakonu, bo już od wielu miesięcy obaj byli wtajemniczeni w jej działalność. Dlatego tylko wystarczyło poinformować ich, że wróci dzień później. Na szczęście nie protestowali.
Coline opuściła więc salę, w której inni Strażnicy, podobnie jak ona, oglądali wiadomości i udała się do pokoju udostępnionego przez Zakon. Po drodze minęła Pierre'a, ale on nawet jej nie dostrzegł. Zastanawiała się, czy się do niego nie odezwać, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Już dotarły do niej wieści o Brigitte... Miała na tyle rozsądku, by wiedzieć, że zwyczajne słowa pocieszenia wiele tu nie dadzą, a była zbyt zmęczona, żeby wdawać się w poważne emocjonalne rozmowy. Zostawiwszy Pierre'a samego z myślami, wreszcie dotarła do pokoju. Ledwo rzuciła się na łóżko, a już zasnęła.
***
Aurélie, mimo całego swojego zmęczenia, spała dość niespokojnie i kilka razy się budziła. Nie pomagało to, że w snach przewijały się wizje wszystkiego tego, co wydarzyło się przez ostatnie miesiące, a gdy się budziła, nie umiała odpędzić obrazów z poprzednich paru godzin. Wreszcie, kiedy zobaczyła za oknem ciemność, zdecydowała się nie kłaść znowu.
— Nie wytrzymam tego — mruknęła.
Flyy natychmiast podchwyciła wątek.
— Czego nie wytrzymasz?
— Tego wszystkiego! Próbuję spać, nawet nie wiesz, jak jestem zmęczona... — Tu ziewnęła, jakby na udowodnienie tego faktu. — Ale to wcale nie pomaga. Jestem chyba nawet bardziej niewyspana niż wcześniej.
— Może to to miejsce? — zasugerowało kwami. — Wiesz, łóżko inne...
— Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Ciągle myślę o tym wszystkim... Jakoś nie dociera do mnie, że to prawda. Czasem wyobrażam sobie, że nadal jestem u Odnowicieli. A czasem... Czasem nawet mam poczucie, że wszystko od stycznia to nieprawda! Tak jakby nigdy nie było Chemiczki, jakby Fu nie dał mi miraculum... A zresztą, to i tak wszystko bez znaczenia. Odnowiciele zostali pokonani, więc wszystko będzie takie jak dawniej, prawda?
— Naprawdę w to wierzysz? To znaczy... Może wrócisz do normalnego życia, ale to, co się wydarzyło, pozostanie częścią ciebie.
— No tak — przyznała Aurélie. — A poza tym... Obiecałam, że cię nie zostawię, nie rozdzielimy się znowu. Chociaż, prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, czy Mucha będzie jeszcze kiedykolwiek potrzebna. Miałam walczyć z Władcą Ciem... A potem z Odnowicielami. Co będzie teraz? Kiedy już żadnego z nich nie ma.
— Wiesz... Zakon działał jeszcze przed powstaniem Odnowicieli, z tego co słyszałam. Zawsze trafi się ktoś, kogo trzeba będzie powstrzymać od realizacji złych zamiarów. Nawet jeśli nie jakiegoś groźnego oprycha, to choćby złodzieja sklepowego. Albo możesz ściągać kotki z drzew... Albo...
— Dobra, chyba łapię — przerwała jej Aurélie. — Mówisz, że Mucha będzie miała co robić.
— To cudowne wieści, co nie?
— Z jednej strony tak, ale z drugiej... Jak myślisz, czy to znaczy, że będę w tym sama? Biedronka i Czarny Kot nie mają już miraculów, Pierre też nie. A Brigitte... — Nie, nie będzie wracać do tematu Brigitte.
— A co z Brunonem?
— Z Brunonem?
— No wiesz, też ma miraculum!
— Ach, no tak... Wiesz, czasem nadal o tym zapominam. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia... Bruno mówił, że chciał mnie znaleźć... A potem brał udział w bitwie... Tylko że nie jest w to wszystko tak zaplątany jak ja. Myślisz, że będzie chciał być bohaterem Paryża?
— Tak sobie myślę, że jeśli Mucha tam będzie, to on też.
Aurélie zajęło chwilę zrozumienie, że Flyy znowu czyni jakieś aluzje. Westchnęła pod nosem.
— O tym nie będziemy rozmawiać — stwierdziła kategorycznie. — Ale tak wracając... Jak myślisz, co na to wszystko powiedzą tata i Lucien? Na to, że mnie tak długo nie było, ale się znalazłam...
— Będą szczęśliwi, tak myślę — uznała Flyy. — Chyba bardziej powinnaś się martwić, co powiesz Roxy i Sende. I temu swojemu gwiazdorowi Hollywodu.
— Co im powiem? — Aurélie nie zrozumiała. Aż wreszcie do niej dotarło. — O matko, co ja im powiem! — wykrzyknęła głośniej, niż zamierzała. — I szkole, i w ogóle wszystkim... Nie mogę im powiedzieć, że porwali mnie Odnowiciele!
— Właśnie o tym mówiłam.
— Nie no, coś trzeba będzie wymyślić! Porwali mnie handlarze organów, ale udało się mnie odbić? Nie... Nikt by nie uwierzył, że przeżyłam tyle czasu. A może powiem im, że jakaś sekta... To byłoby prawie zgodne z prawdą!
— Coś na pewno wymyślisz — zapewniła ją Flyy. — A zresztą, myślę, że Zakon wymyśli ci jakieś wiarygodne wyjaśnienie. A teraz... Może jeszcze się prześpij.
— Nie wiem, czy to ma sens...
— Na dworze jest jeszcze ciemno, do rana masz mnóstwo czasu, zanudzisz się i jeszcze bardziej zmęczysz, jak nie zaśniesz.
— No dobrze... Nawiasem mówiąc, od kiedy mi tak matkujesz?
— Ja, matkuję?
— Tak, ty. — Aurélie uśmiechnęła się. — A więc, idę już spać, mamusiu.
— Ej!
Aurélie nic nie zrobiła sobie z protestów Flyy i wygodnie ułożyła się w łóżku. Wkrótce zmorzył ją sen, tym razem lepszy niż wcześniej.
***
— Sekta? — powtórzyła Hennion.
Aurélie nerwowo pokiwała głową. Właśnie stała w sali przysiąg po tym, jak i ona, śladem swoich towarzyszy, oficjalnie dołączyła do Zakonu Strażników.
— No wie pani... To chyba nierozsądne mówić całemu światu prawdę o Odnowicielach... A zresztą, i tak nikt by mi nie uwierzył. A coś muszę powiedzieć... Wyjaśnić, czemu mnie nie było tyle czasu.
— W zasadzie nigdy tak na to nie patrzyłam, ale Odnowiciele rzeczywiście byli czymś w rodzaju sekty, jakby się zastanowić — przyznała przywódczyni. — Myślę, że takie wyjaśnienie wyda się wystarczająco wiarygodne. W razie czego Zakon może przygotować całą historyjkę pod to.
Aurélie skłoniła się jej — mimo że zwykle nie miała takiego zwyczaju, przywódcy Zakonu tak na nią działali. A poza tym miała szczególne powody.
— Dziękuję, naprawdę dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście — powiedziała, a w jej oczach zalśniły łzy. — Gdyby nie Jaqueline, to nie wiem, co by ze mnie zostało...
Gdy to powiedziała, zauważyła, że Hennion się zasmuciła.
— Wszyscy zawdzięczamy Jaqueline życie — powiedziała, ale jakby bardziej do siebie niż do Aurélie. — Szkoda, że nie może razem z nami świętować zwycięstwa.
Aurélie stała jeszcze przez chwilę w miejscu, czekając na jakiś znak od przywódczyni. Ona jednak dopiero po jakiejś chwili przypomniała sobie o jej istnieniu. Dała znak, że może odejść, na co dziewczyna opuściła salę przysiąg. Na zewnątrz zastała czekającą na nią matkę.
— Wszystko w porządku — powiedziała jej. — Przysięga poszła gładko, a historia o sekcie została zaakceptowana.
— A więc możemy już wrócić do domu — ucieszyła się Coline. — Wiesz, nie mówiłam im o tym, że się odnalazłaś, będą mieli niespodziankę.
Aurélie poczuła się dziwnie, słysząc to. Wróci do domu... Po raz pierwszy od tamtej feralnej nocy... Nie miała pewności, czy aby na pewno była na to gotowa. I tak to wszystko wydawało się jakieś dziwne. Matka powróciła... To już samo w sobie było nierealne. Choć Aurélie od lat tego pragnęła, w rzeczywistości nie łudziła się, że to nastąpi. A jednak... A jeszcze w całym chaosie bitewnym nie miała czasu, żeby w pełni się oswoić z tym faktem, musiała go zaakceptować i już.
— Nie wiem, co się dzieje w twojej głowie, ale chyba się domyślam — odezwała się Coline znowu, po chwili milczenia. — Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Tata i Lucien na pewno będą szczęśliwi, gdy cię zobaczą. A wszystko inne też się ułoży, jakoś sobie poradzimy.
Aurélie nie odpowiedziała, ale uśmiechnęła się blado. Razem z matką opuściły siedzibę Zakonu i następnie cmentarz. Tam Coline zamówiła taksówkę. Wspomnienia Aurélie wróciły do tego dnia, kiedy sama zamawiała taksówkę, po tym, jak tak pospiesznie wyszła od Sende... Nie, nie było sensu o tym myśleć... Jednak to sprawiło, że gdy czekała, a potem wsiadła do samochodu, jej myśli popłynęły w kierunku, w którym w końcu musiały. Wyciągnęła telefon, zastanawiając się, czy nie napisać do Sende, ale się powstrzymała.
— Ech — mruknęła pod nosem.
Nie uszło to uwadze Coline, która spojrzała na nią badawczo. Aurélie poczuła się zobowiązana wyjaśnić to matce.
— Zastanawiam się, jak powiedzieć innym, że żyję — powiedziała. — To znaczy... Nie wiem, wydaje mi się jakoś głupio napisać im: „Hej, to ja, Aurélie, żyję, sorry, że zniknęłam na tak długo, porwała mnie sekta. Spotkamy się? Buziaczki".
— Myślę, że możesz do nich zadzwonić, tylko może już na spokojnie w domu. Zresztą, i tak trzeba będzie dużo rzeczy załatwić...
Aurélie nie skupiała się na tym szczególnie. Jej uwagę przykuła bardziej historia wiadomości w jej telefonie. Zobaczyła tam numer, którego nie znała, a nawet to, że ktoś w lipcu i sierpniu odpowiadał z tego telefonu. Przypomniała sobie, co Bruno mówił jej o Odnowicielach i domyśliła się, że to jego konwersacja z Łowcą. Przejrzała ją i zorientowała się, że chłopak nie kłamał — Odnowiciele wykorzystali jego chęć zobaczenia się z nią samą, żeby nakłonić go do współpracy. Ech... Gdyby nie ona, nie dostaliby artefaktów... Ale z drugiej strony, co by się wtedy wydarzyło zamiast tego? Nie... Rozmyślanie na ten temat nie miało sensu. Odnowiciele stanowili przeszłość, a tego, co się wydarzyło, już nijak nie odkręci. Aurélie odszukała odpowiednią ikonkę i skasowała konwersację.
— Jeszcze trzeba będzie załatwić wszystko w szkole... — dotarły do niej słowa matki.
— W szkole? — powtórzyła Aurélie. — Wybacz, nie słuchałam...
— No wiesz, zaginęłaś na tyle czasu, straciłaś niemal cały semestr nauki. Obawiam się, że żeby to wszystko nadrobić, będziesz musiała powtórzyć rok.
Ach, no tak. Szkoła... Dotąd Aurélie w ogóle nie myślała o szkole. W porównaniu z Odnowicielami to była przecież błahostka! Ale teraz... Jeśli miała wrócić do normalnego życia, musiała wrócić i do szkoły. I wtedy właśnie sobie coś uświadomiła.
— Jeśli będę powtarzać rok, będę o dwa lata starsza od innych z mojej klasy!
Ta myśl ją przeraziła. I tak zawsze była od nich starsza, ale tylko o rok! Dwa lata... Dwa lata dużo bardziej dało się odczuć. To poczucie niedopasowania... Towarzyszyło jej zawsze, ale po tym wszystkim będzie tylko większe.
— Wszystko będzie w porządku — zapewniła ją Coline. — Dasz radę, naprawdę w ciebie wierzę.
I mówiła to osoba, której przy tym wszystkim nie było, przez którą nie była gotowa pójść do szkoły wcześniej... Nie, obwinianie matki nie miało sensu. Lepiej było wierzyć, że to, co mówiła, okaże się prawdą — że rzeczywiście wszystko się ułoży.
Dopiero gdy taksówkarz zatrzymał samochód, Aurélie zauważyła, że znalazły się na miejscu. Wysiadła z auta i dopiero gdy stanęła przed kamienicą, którą tak dobrze znała, poczuła, że wróciła, naprawdę wróciła! Serce zabiło jej mocniej i nie przestawało dawać o sobie znać, kiedy wraz z Coline wspinały się po schodach. Aż wreszcie dotarły. Coline stanęła przed drzwiami i zapukała. Otworzył jej Samuel.
— Już jesteś! — ucieszył się. — Martwiłem się, wiesz, w wiadomościach mówili jakieś dziwne rzeczy i myślałem, że...
Nagle urwał. Dostrzegł, że Coline nie była sama. Aurélie poczuła na sobie jego wzrok i uniosła głowę, spoglądając ojcu w oczy.
— Ja chyba śnię... — wymamrotał. — Aurélie, to naprawdę ty?
— Wróciłam...
Po chwili, mimo że nadal nieco nie dowierzał w to, co widział, uśmiechnął się szeroko.
— Jak dobrze! Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę... Chodźcie, chodźcie. — Przypomniawszy sobie, że cały czas stoją w drzwiach, przepuścił żonę i córkę. — Lucien, chodź tu! — zawołał przez ramię.
Lucien zjawił się po chwili. Przez chwilę nie zauważył, kto przyszedł do domu, ale już wkrótce dostrzegł Aurélie. I zaraz rzucił się jej na szyję.
— Ty żyjesz! — ucieszył się. — Naprawdę żyjesz! — Odsunął się i spojrzał na matkę. — Jak... Jak się odnalazła? — zapytał ją.
— To dość długa historia — odparła Coline.
— Ale chcemy ją poznać — wtrącił Samuel. — Prawda, Lucien?
Lucien pokiwał głową. Tymczasem Coline zerknęła na Aurélie, jakby szukając u niej potwierdzenia, że tak należy zrobić.
— Należy im się prawda — zadecydowała dziewczyna. — Po tym wszystkim...
Całą czwórką przeszli do salonu. Lucien jeszcze na chwilę poszedł do kuchni i przyniósł stamtąd dwa kubki wypełnione po brzegi gorącą herbatą, po czym postawił je przed matką i siostrą. Aurélie z wdzięcznością przyjęła herbatę.
I rozpoczęła się opowieść. Coline opowiedziała o poszukiwaniach Aurélie, a ona sama od siebie dodała, jak dzięki nieustającym wysiłkom Jaqueline ostatecznie udało się jej wrócić na wolność. A potem zrelacjonowały bitwę, nie wspomniały jednak o ofiarach, jakie musieli ponieść obrońcy świata. Ani o tym, co łączyło Aurélie z Shouyi.
— Jeszcze dzień odpoczęłyśmy, ale dziś już mogłyśmy wrócić — zakończyła Coline. — I nareszcie wszystko będzie mogło być po staremu.
— Nie rozumiem tylko jednego — odezwał się Samuel. — Aurélie, czemu w ogóle wpakowałaś się w to wszystko? Czemu? Przecież to zupełnie nie w twoim stylu!
W tym samym momencie Aurélie i Lucien spojrzeli na siebie, a dziewczyna zrozumiała, że brat nie wyjawił ojcu jej motywacji. Ale przyszedł najwyższy czas, by skonfrontować się z prawdą.
— Zrobiłam to dla ciebie — wyznała.
— Dla mnie? — Samuel zmarszczył brwi. — Nie rozumiem...
— No bo... Bo chciałeś wyjechać! — Aurélie nie zamierzała krzyknąć. Musi się opanować... — Powiedziałeś nam, że to przez ataki Władcy Ciem... Gdy mistrz Fu proponował mi miraculum, nie chciałam go przyjąć, ale potem zmieniłam zdanie. Liczyłam na to, że uda mi się go pokonać i odwieść cię od wyjazdu! Ale to nic nie dało. Wyjechałeś...
— Skoro to nic nie dało, to czemu nie zrezygnowałaś?
— Zrozumiałam, że Władca Ciem nadal stanowi zagrożenie. Został mi tylko Lucien, a jego też nie chciałam stracić...
Miała wrażenie, że zaraz znowu się rozklei, co ostatnio zdarzało się jej dość często, ale opanowała się. Choć głos jej drżał, zachowała nad sobą kontrolę. Spojrzała znowu na ojca. Spodziewała się, że będzie zły, że zaraz ją zwymyśla, ale nie, na jego twarzy pojawił się raczej smutek.
— Powinienem był wam powiedzieć prawdę od samego początku. Lucien już wie, że do Marsylii wyjechałem szukać waszej matki, a Władca Ciem był tylko pretekstem.
Aurélie otworzyła usta. Bruno niejasno coś jej wspominał o spotkaniu jej rodziców, ale nie miała pojęcia, o co dokładnie chodziło.
— Ale dlaczego nie powiedziałeś?
— Na to, że może być w Marsylii, miałem ledwie cień dowodu... Nie chciałem dawać wam niepotrzebnej nadziei. Bo jeśli miało się okazać, że się myliłem... Ale się nie myliłem. A nawet jeśli, teraz wiem, że głupio zrobiłem. Wpędziłem cię w niebezpieczeństwo... Przepraszam.
— Wszyscy popełniamy błędy — stwierdziła Aurélie sentencjonalnie, ale prawdziwie. — Wybaczam. A wy... Wybaczycie mi?
— A moglibyśmy nie? Oczywiście, że tak.
Aurélie odetchnęła z ulgą. Cały jej strach wyparował... Prawdę mówiąc, bała się nieco ponownego spotkania z ojcem, ale jednak teraz, kiedy wszystko sobie wyjaśnili, poczuła się niespodziewanie lekko. Może matka miała rację? Może teraz naprawdę wszystko się ułoży?
Tak uspokojona, nie spiesząc się ani trochę, sączyła herbatę i całkowicie zajęła się rozmową z rodziną. Oj tak, po tak długiej rozłące zdecydowanie mieli sobie co opowiadać. U Samuela zawodowo niewiele się zmieniło, jednak wizyta w Marsylii pozwoliła mu odnowić kontakt z jednym z jego drogich przyjaciół. Zapewnił ich, że jeśli będzie taka okazja, być może nawet będą mogli się z nim poznać. Lucien za to awansował — pan Leroy naprawdę cenił go jako pracownika i Lucien stał się kimś w rodzaju jego prawej ręki, podobnie jak Véronique, która ostatecznie, mimo licznych sprzeciwów ze strony ojca, zdecydowała się porzucić studia i poświęcić się swojej pasji w warsztacie.
— Właśnie, co tam u Véronique? — zainteresowała się Aurélie.
— Wszystko w jak najlepszym porządku — odparł Lucien radośnie. — Naprawdę mi z nią dobrze. Prawdę mówiąc, myślę nawet, że mógłbym spędzić z nią resztę życia.
— Zamierzacie się pobrać?
— Jeszcze nie wiem, ale na pewno chcemy razem zamieszkać. Tylko musimy trochę jeszcze odłożyć na mieszkanie...
Aurélie uśmiechnęła się, słysząc te wieści. Szczerze życzyła Lucienowi, by ułożyło mu się z Véronique, bo po prostu na to zasługiwali. Nie wyobrażała sobie też nikogo innego u boku brata. Véronique wyróżniała się spośród dziewczyn, które widziała u boku Luciena, bo naprawdę jej na nim zależało, a nie tylko na samej sobie.
Coline również się rozpromieniła, słysząc plany Luciena. I już po chwili popłynęła z własną wizją, zakładającą, że jej syn już wkrótce stanie na ślubnym kobiercu, wraz z Véronique wypowiedzą słowa przysięgi, a ona sama niedługo później doczeka się wnuków...
— Wnuków? — Lucien nagle się zaczerwienił. — Mówisz poważnie?
— Już nie jestem taka młoda, a wy — Coline wskazała jego i Aurélie — już nie jesteście małymi dziećmi. I tak mi się marzy... Wiesz, wydaje mi się, że będziesz dobrym ojcem.
— No nie wiem...
Lucien nie wydawał się co do tego przekonany, ale Aurélie zgadzała się w duchu z Coline. Co jak co, ale Lucien został stworzony do roli ojca. W końcu nawet nią samą się zajmował, kiedy rodziców zabrakło... Ale teraz już wszystko było tak, jak powinno. I nie miała powodów, żeby martwić się o przyszłość.
Reszta dnia upłynęła jej dość spokojnie i wcale nie zamierzała tego spokoju burzyć. Musiała odpocząć od tych wszystkich niezwykłych zdarzeń. Jedyne, co jej przypomniało o tym wszystkim, to Bruno, który wpadł do niej na chwilę — w szpitalu Zakonu już doprowadzili go do porządku i mógł wrócić do siebie. I to właśnie zrobił chwilę później.
Oczywiście jutro będzie już musiała wrócić do życia — choćby pójść do szkoły i zapewnić sobie możliwość powtórzenia roku. A poza tym nie mogła już dłużej stronić od kontaktów. Postanowiła, że gdy już upora się ze sprawami szkolnymi, zadzwoni do Roxy i Sende, by obwieścić im swój powrót, ale jeden z kontaktów nie mógł już czekać nawet do jutra. Wybrała numer Alexandre i zadzwoniła. Po chwili Alexandre odebrał.
— Halo? — zapytał ostrożnie. — Kto tam?
No tak, pewnie nie spodziewał się, że to może być naprawdę ona.
— To ja, Aurélie — odpowiedziała.
— Aurélie? To jakiś głupi kawał?
— Nie? — zdziwiła się. Alexandre naprawdę myślał, że ktoś robi sobie z niego żarty? — To naprawdę ja.
— Ale jak? — Alexandre nadal jakby nie dowierzał. — To ty żyjesz? — No może jednak uwierzył. — Zastanawiałem się już...
— Czy nie umarłam? Ledwo...
Opowiedziała mu ustaloną z Zakonem wersję o sekcie, która w zasadzie nie różniła się szczególnie od prawdy. Przemknęło jej przez myśl, czy nie wyjawić mu wszystkiego, ale się powstrzymała. Zakon nie chciał, żeby to się rozeszło.
— Ach, tak, rozumiem. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Nie sądziłem, że jeszcze usłyszę twój głos.
W tym zapewnieniu zabrzmiała jakaś dziwna nuta, ale Aurélie ją zignorowała.
— Co powiesz na to, żeby się jutro spotkać? — zaproponowała.
— Wiesz... To nie będzie możliwe.
— Co? — zapytała, zupełnie zbita z tropu. — Ale jak to?
— Nie ma mnie w Paryżu.
— To gdzie jesteś?
— Trochę się zmieniło... Bo widzisz, jestem w Stanach.
— Jak to w Stanach?
— Kręcimy tu film... — Opowiedział o castingu do „Darów demona" i jak ku swojemu zaskoczeniu dostał rolę. — Ale już prawie kończymy! — zapewnił ją. — Spotkamy się, obiecuję. Najpóźniej za miesiąc. — Zawiesił głos. — Przepraszam, muszę kończyć!
Rozłączył się, a Aurélie spojrzała na telefon, zaskoczona, a jednocześnie rozczarowana. Miesiąc? Miała czekać na niego jeszcze miesiąc?
— Co się stało? — zagadnęła ją Flyy. — Coś tam słyszałam, ale głównie to, co ty mówiłaś... — Zerknęła na wyświetlacz. — Ach, tak, gwiazdor Hollywoodu, wszystko jasne.
— Ile razy mam ci powtarzać, żebyś tak o nim nie mówiła? Znaczy... teraz chyba rzeczywiście jest gwiazdorem Hollywoodu, ale mniejsza z tym. Wyjechał do Stanów kręcić film — dodała wyjaśniająco.
— Naprawdę uważasz, że jest ciebie wart?
— Alexandre chce się rozwijać — stwierdziła Aurélie. — A skoro dostał taką szansę, to głupio by zrobił, gdyby jej nie wykorzystał.
— No ale... Zrobił to akurat, gdy cię tu nie było. Nie widzisz, że mu wcale na tobie nie zależy?
— Och, przestań, proszę! To absolutny nonsens! Miał zostać przykuty na zawsze do Paryża ze względu na to, że zaginęłam? Dobrze wiesz, że jego obecność nie zrobiła tu różnicy, i tak nie mógł nic zrobić.
Flyy spojrzała na nią tak, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale się już nie odezwała.
— To znaczy... Trochę szkoda, że go tu nie ma, ale co mogę zrobić? Tyle czasu mnie nie było, jeden dodatkowy miesiąc nie zrobi mi takiej różnicy... Znaczy... taką mam nadzieję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top