22. NERENETTE

W posiadłości prawdopodobnie nigdy wcześniej nie panował taki gwar oraz ruch. Wiedziałem, że wywołany jest przyjęciem, jakie lada moment miało się rozpocząć. Claudia włożyła mnóstwo energii oraz uwagi w całokształt przygotowań, a obecnie ciężko było ją nawet złapać w obecności samej Dathmary. Zwykle otaczała ją Nayreo i kilka innych służek zmobilizowanych do działania, aczkolwiek Dath nie zawsze znajdowała się w pobliżu. Ponoć wykonywała polecenia Claudii, doglądając tego bądź owego, co po części martwiło mnie odrobinę, lecz niczego nie wyrzekłem głośno.

Deshay nadmienił nam o wizycie Claudii w klinice, na co Valegor struchlał mimowolnie. Gdyby aktualnie nie panował środek nocy, a jego małżonka nie spoczywałaby pogrążona w błogim śnie, byłem absolutnie pewny, że przyjaciel nie zostawiłby tego bez natychmiastowej reakcji. O bogini, nigdy wcześniej nie widziałem mężczyzny tak przerażonego. Dopiero kiedy nam obu udało się go jakoś uspokoić, Desh zdradził prawdziwy powód wizyty. Dath potrzebowała konsultacji, na którą w sumie namówiła ją Claudia. Jeśli wcześniej mógłbym określić Valegora mianem obłąkanego szaleńca, później doskonale rozumiałem toczący się w jego ciele armagedon.

Nie wspomniałem Dath, że wiem. Nie chciałem, aby czuła się osaczona. Jednocześnie pragnąłem, żeby jej wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa rosło, a ona nie zapomniała, że cały czas byłem. Prawdopodobnie to pragnienie stanowiło źródło mojego zachowania. Następnego dnia, a w zasadzie tego samego, lecz z samego poranka wyczekiwałem już pod drzwiami niewiasty. 

Szoku, jaki wywarł na niej mój widok, nie zapomnę prawdopodobnie do końca dni. Wręcz z przerażeniem dopytywała czy cokolwiek się stało, a ja uparcie zapewniałem, że pragnąłem tylko życzyć jej dobrego dnia. Każdego kolejnego, łącznie z dzisiejszym, także witałem Dath o poranku, co przyjmowała już ze znacznie większym spokojem niż za pierwszym podejściem. Chciałem, żeby przywykła, że naprawdę jestem i nigdzie się bez niej nie wybieram. 

- Jak się masz, maleńka? – zaczepiłem kobietę, która właśnie skończyła wydawać jakieś dyspozycje jednej ze służek pracujących w kuchni. Nie wątpiłem, iż związane są one z przyjęciem. - Dużo na głowie? 

- Jak widać – odparła z uśmiechem. Zlustrowałem jej sylwetkę. Wyglądała na zadowoloną, co napawało moje serce radością. Taką pragnąłem ją oglądać. – Jestem zapracowana. Nie sądziłam, że takie... skromne przyjęcie może mieć aż tyle rzeczy do domknięcia.

- Przywykniesz.

- Valegora nie ma z tobą?

- Nie depcze mi po piętach – stwierdziłem z uśmiechem półżartem, półserio. 

Nie miałem tylko pewności czy ripostę również udzieliła w tym samym tonie, choć uśmiech rozciągający się pod nosem mojej kobiety wskazywał teoretyczne zabarwienie.

- Momentami aż ciężko się domyślić. – Nie odpowiedziałem. W zasadzie nie mogłem, tonąc w ciepłym spojrzeniu jasnofioletowych oczu. Dath wyglądała przepięknie. Lekki makijaż idealnie podkreślał oczy oraz kości policzkowe, ostatecznie skupiając uwagę na umalowanych, pełnych ustach. – Wszystko w porządku, Ner?

- Co?

- Patrzysz tak, jakby coś się stało - zakomunikowała. - Albo jakbym miała coś na twarzy. Rozmazałam się? – zapytała z lekkim przestrachem, wpadając na co najmniej niedorzeczny pomysł. 

Mogłem iść o zakład, że nawet z rozmytym makijażem prezentowałaby się perfekcyjnie. W końcu była moją Dath.

- Wyglądasz idealnie – przyznałem, orientując się, że czeka na werbalną odpowiedź. Widziałem, jak wciąga powietrze, po czym spuściła lekko głowę, a na umalowane policzki wypłynął delikatny rumieniec. Ująłem w dłoń jej twarz, zmuszając, aby ponownie spojrzała na mnie, zaś wpatrując się w piękny odcień jej oczu, poczułem, jakby cały świat zatrzymał się w miejscu. – Perfekcyjna i piękna.

- Przesadzasz – zachichotała odrobinę nerwowo.

Nie byłem pewny czy zbytnio jej nie pośpieszam, ale w tym momencie mózg przestał pracować prawidłowo. Wystrojona Dathmara stała na wprost mnie, dosłownie na wyciągnięcie ręki, natomiast nie zamierzałem przegapić okazji, jaka poniekąd nawinęła się sama. Pochyliłem się, zmniejszając jednocześnie odległość, na co zamarła, wstrzymując oddech. Byliśmy tak blisko, że czułem nie tylko ciepło jej ciała, ale mógłbym przyrzec, że dostrzegałem leciuteńkie falowanie piersi w miejscu, gdzie pod skórą skrywało się serce. Pragnąłem jak niczego innego na świecie, aby biło dla mnie.

Mocniej zmniejszając niewielki dystans, jaki oddzielał od siebie nasze twarze, cały czas śledziłem bacznie reakcje malujące się na obliczu niewiasty. Widziałem, jak drżą tęczówki jej pięknych oczu, spoglądając na mnie równie uważnie co ja na nią. To był ten moment, jakiego pragnąłem nie przegapić. Delikatnie oraz ostrożnie, cały czas się przy tym pilnując, musnąłem lekko rozchylone wargi w subtelnym niczym mgiełka pocałunku. Być może byłem skończonym kretynem, ale nie pogłębiłem pieszczoty, nie chcąc spłoszyć kobiety. Jednocześnie cały czas gdzieś z tyłu głowy przebrzmiewał głosik nakazujący mi szykować się na policzek, którego ku własnej uciesze nie dostąpiłem. Jednak Iskra bywała łaskawa.

- Nie śmiałbym – szepnąłem, kiedy nasze usta dzieliły milimetry. 

Cały czas patrzyłem prosto w szeroko otwarte oczy kobiety, bez której w zasadzie nie wyobrażałem sobie już życia.

- Co? – odszepnęła wyraźnie zmieszana. 

Najwyraźniej uleciało z jej pamięci, co powiedziała przed momentem. To z kolei cieszyło mnie ogromnie, ukazując, iż nasz pierwszy pocałunek nie pozostawał Dathmarze obojętny. Drugi, jeśli licząc ten na Engeriosie, ale wtedy nie posiadałem pełnego zarysu sytuacji. Teraz natomiast trzymałem rękę na pulsie, pilnując przy tym, aby żadnemu przystojniakowi z Irdium nie przyszło bodajby do głowy uganiać się za kobietą, dla której z dnia na dzień coraz pewniej biło moje serce. 

- Nie śmiałbym przesadzać – sprecyzowałem, mimowolnie dźwigając z zadowoleniem kącik ust. Palcem przesunąłem lekko po policzku, muskając gładką, jasnoróżową skórę. – Jesteś perfekcyjnie piękna, nawet bez makijażu.

- Ner... - szepnęła wyraźnie zawstydzona. 

 Co więcej, sprawiała wrażenie bezbronnej i skazanej całkowicie na moją łaskę. Ponadto nie odsunęła się, nie uciekała, nie zwyzywała mnie ani nie spoliczkowała, tylko stała i patrzyła prosto w moje oczy.

- Tak, maleńka?

Rozchyliła usta, lecz żadne, nawet najcichsze słowo z nich nie wypłynęło. Nie byłem pewien czy nie wie, co powinna powiedzieć, czy w końcu docierało do niej, że naprawdę traktuję ją całkowicie poważnie. Ją oraz plany z nią związane, o których zresztą kilkukrotnie ją poinformowałem. Chociaż zdawałem sobie sprawę, że raczej nie traktowała wtedy jeszcze poważnie wzmianek o małżeństwie ze mną. Cóż, to z całą pewnością musiało się zmienić.

- Dath, trzeba jeszcze...

Głos Claudii, która nieoczekiwanie przyłapała nas w jednoznacznej sytuacji, urwał wypowiedź w połowie. Nie zamierzałem kryć się z uczuciami, o których i tak najpewniej wiedziała, jednak kobieta o jasnofioletowym spojrzeniu odsunęła się ode mnie naprędce, poprawiając w pośpiechu wszystko jednocześnie. Przeniosłem wzrok na małżonkę przyjaciela, dostrzegając maskowany uśmiech pełen zadowolenia.

- My tylko... - zaczęła lekko spanikowanym głosem moja kobieta, lecz nie chciałem, aby tłumaczyła się z relacji ze mną. Ta wszak zdawała się już oczywistością nawet dla stojącej w pobliżu władczyni Irdium. - Coś zrobić? 

- Claudio – przemówiłem, jakby na powitanie oficjalnym tonem.

- Nerenette – odpowiedziała, używając mojego pełnego imienia, co ostatnimi czasy czyniła raczej rzadko. Miałem nadzieję, że nie skrywa się za tym reprymenda. W snuciu domysłów nie byłem mistrzem, gdyż większość z nich wcale mi się nie podobała, a rzeczywistości i tak nie odsłaniały. – Jeśli ci to nie przeszkadza, jednak chwilowo potrzebowałabym Dath.

- Rozumiem – przyznałem. – Niestety ja też mam obowiązki.

- Nie wątpię.

Słowa Claudii brzmiały odrobinę, jakby właśnie wątpiła. Cóż, w rzeczywistości zastała mnie na flirtach z ukochaną, podczas gdy rzekomo miałem inne zajęcia na głowie. Jednak nawet ona musiała zdawać sobie sprawę, że nic nie będzie ważniejsze od Dath, jeśli tylko wszystkim nam nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo.

- I słusznie – zażartowałem, błyskając zębami. – Do zobaczenia później. – Skinąłem głową Claudii, która odwzajemniła gest, kiedy otoczyłem ramieniem zakłopotaną kobietę, cmokając ją w policzek na odchodne. – Na razie, maleńka.

Nie czekałem, choć rozum podpowiadał, że powinienem poczekać nieco dalej i w ukryciu. Wtedy być może miałbym szansę usłyszeć, o czym rozmawiają. Liczyłem, że Claudia wesprze moje zaloty. W końcu niewiasty lubiły omawiać ze sobą osobiste sprawy, zwłaszcza jeśli łączyła je relacja taka jak królową z moją Dath. Jednak nie dane było mi nic usłyszeć, gdyż zwyczajnie ruszyłem przed siebie. Musiałem dopilnować, aby przybywający goście, szczególnie generałowie zostali obsłużeni z należytą uwagą. Przyjęcie co prawda spoczywało w gestii gospodyni królewskiej rezydencji, jednak kontakty z generałami leżały bardziej po stronie mojej oraz samego Valegora. Podobnie jak bezpieczeństwo. 

Szedłem miarowym, lecz stanowczym krokiem ku głównemu wyjściu z rezydencji. Podejrzewałem, że lada moment pojawią się pierwsi goście. Jeśli nie myliły mnie donosy, niedawno na teren Yerthennei wjechał pojazd generała Eo. Pamiętałem, że jako jedyny spośród obecnych na tamtym pamiętnym zebraniu wojskowych, wysunął propozycję ugoszczenia nowej królowej w progach własnej rezydencji wybudowanej na obrzeżach laguny Seithe Degao. Chciałem podjąć go z honorami, nieco ustosunkowując się do tamtejszej propozycji na wypadek, gdyby Claudia zażyczyła sobie wczasów. 

Jednak powstałe w okolicy głównego wyjścia zamieszanie wprawiło nawet mnie w niemałe zdumienie. Przyśpieszyłem kroku, zastanawiając się, kto przekroczył próg rezydencji, wzbudzając powszechne ożywienie i na widok dobrze znanej mi kobiety sam zaniemówiłem na moment. Nie dowierzałem, ponieważ nikt bodajby słówkiem nie pisnął, że ma zjawić się u nas osobiście. Zlustrowałem niewiastę, zastanawiając się, jakim cudem nie dotarła do mnie wiadomość, iż jej pojazd wylądował, cumując w pobliskim porcie kosmicznym.

- Nerenette – odparła na mój widok. – Valegora nie ma z tobą?

- Niestety nie – odrzekłem, zastanawiając się, co tutaj robi. Jednak z większym zaangażowaniem próbowałem rozkminić, dlaczego nic nie wiedzieliśmy o przybyciu tak zacnej persony. – Jeśli sobie życzysz, milady, mogę kazać go przywo...

- To nie będzie konieczne – przerwała mi, wchodząc w słowo. Co więcej, machnęła ręką, gestem popierając własne słowa. – Pewnie ma sporo na głowie. A gdzie Claudusia?

No, tak, westchnąłem w myślach. Valegor był Valegorem już po wsze czasy, ale to Claudusia stanowiła zupełnie odrębny temat. Mimo to rozciągnąłem usta w uśmiechu, nie bardzo samemu potrafiąc określić czy próbowałem wywrzeć pozytywne wrażenie na niespodziewanym gościu, czy zwyczajnie stanowił on niekontrolowaną reakcję na Claudusię, wielką monarchinię Irdium.

- Ostatnim razem była w...

- Claudynko, kochana! – Kobieta przerwała mój krótki wywód, najwyraźniej dostrzegając właściwą osobę. Obejrzałem się we właściwym kierunku, zerkając ponad ramieniem, gdzie zdążała już ucieszona niewiasta o miedzianych włosach upiętych kunsztownie w wysoki kok. – Ner, dopilnuj, proszę, żeby umiejscowili moje bagaże w jakimś apartamencie blisko Claudusi. 

I Valegora, dodałem w myślach, pojmując, że Claudusia bez cienia wątpliwości zaskarbiła sobie miłość stojącej w pobliżu kobieciny.

- Oczywiście – zapewniłem, nie dodając ni słowa więcej. 

W sumie nawet nie posiadałem pewności czy w ogóle wciąż zwracała na mnie uwagę, kierując całą w stronę nowej pani domu. Bez dwóch zdań małżonka przyjaciela posiadała przeogromne szczęście, otrzymując wraz z zamążpójściem tak wspaniałą matkę od bogini. 

- Jak się czujesz? Opowiadaj, moja droga.

- Wolałam... - odpowiedziała, spoglądając na mnie wzrokiem sugerującym, że konwersacja powinna poczekać. Mimowolnie zmrużyłem oczy, próbując rozważyć możliwe alternatywy, stwierdzając, że obecne wydarzenia mają cokolwiek wspólnego z dniem jutrzejszym. Jednakże wtedy nie tylko jedna osoba powinna gościć w rezydencji Valegora, lecz cała ich chmara. Należało się temu dokładniej przyjrzeć. – Pozwól, że zaprowadzę cię do apartamentu.

- Mam nadzieję, że to nie ten co poprzednio – nieco głośniej niż to konieczne kobieta wymówiła stwierdzane zdanie, również spoglądając na mnie. Tak jakbym to ja był winien poprzedniemu ulokowaniu kobiety. - Tak tam ciasno było. I daleko wszędzie. 

- Nie mam pojęcia, gdzie sypiałaś poprzednio, ale tym razem kazałam naszykować sąsiadującą komnatę.

- Cudownie! – kobieta niemal wykrzyknęła z zachwytu, wyraźnie adresując niewerbalne przesłania ku mnie. – Wiedziałam, że na ciebie mogę liczyć, kochaniutka.

Przewróciłem oczami, słysząc zachwalający ton skierowany ku Claudusi. Jakikolwiek pomysł rywalizowania z nią na starcie spaliłby na panewce. Claudusia była jedyna w swoim rodzaju. Sam darzyłem żonę przyjaciela niezwykłą sympatią, podziwiając naprawdę gorąco zapał, jakiego dokładała, aby mieszkańcom Irdium żyło się lepiej, jednak zachowałem w tym wszystkim jakiekolwiek resztki zdroworozsądkowego myślenia. 

Zamiast roztrząsania kobiecych relacji, których z wysokim prawdopodobieństwem i tak nigdy bym nie pojął, zająłem się pracą. Wszak ktoś musiał dopilnować, aby również ten najbardziej nieoczekiwany przez nas gość został obsłużony w należy sposób, czyli w królewskim wydaniu.

Zgodnie z oczekiwaniami następnego w kolejności powitałem generała Eo wraz z małżonką. Uwieszona na ramieniu mężczyzny niewiasta sprawiała wrażenie znacznie młodszej od niego, służbowym uśmiechem obdarzając każdego mijanego osobnika. Wątpiłem szczerze, ażeby jej osobowość przypadła królowej do gustu. Kiedy jednak z powodzeniem zakwaterowałem ostatniego z przybyłych nieznacznie wcześniej towarzyszy broni, postanowiłem udać się na poszukiwanie Valegora.

W teorii wiedziałem, co miał zamiar zrobić, jednak pomysł rozmówienia się z Torisem nie przypadł mi do gustu. Zwłaszcza że poniekąd planował wmieszać w intymne sprawy swego małżeństwa nie tylko Torisa, ale również Tiris. Szczęśliwie Toris przebywał z dala od Irdium, gdyż obawiałem się, że w przeciwnym wypadku Valegor nie tylko zostałby pozbawionego drugiego skrzydła. 

Dostrzegałem ostatnimi czasy zmartwienie przyjaciela, które ukazywał tylko i wyłącznie w mojej obecności. Znałem przyczynę targających nimi wątpliwości, lecz mej rady nie przyjął z powodzeniem, zatem niewiele więcej mogłem zdziałać. Osobiście wolałem trzymać się na uboczu, a już podpytywanie Claudii o kobiece sprawy oraz dolegliwości zupełnie nie wchodziło w rachubę.

Myślami ponownie powędrowałem do przybyłej niewiasty. Zbyt wiele kwestii nie pasowało mi w jej nagłym, nieoczekiwanym przybyciu. Nieoczekiwanym przeze mnie, choć wątpiłem, aby Valegor zdawał sobie sprawę z jej dzisiejszych odwiedzin. W przeciwnym wypadku nie zostałbym zaskoczonym faktem znanym jak na razie widocznie samej Claudii. I być może Dathmarze. Zastanawiało mnie, że zachowały tę informację dla siebie, jakby usiłowały sprawić mojemu duchowemu bratu niespodziankę, a jednocześnie królowa matka przybyła sama.

- Wszystko w porządku?

Rozejrzałem się, odszukując właściciela głosu przebijającego się przez przemyślenia. Valegor bacznie mnie obserwował, mierząc wzrokiem spod nieznacznie zmarszczonych brwi. Stał oparty ramieniem o framugę przejścia prowadzącego na jeden z tarasów.

- Valegor.

- Spodziewałeś się kogoś innego? – spytał zaintrygowany.

- Nie, raczej nie – stwierdziłem. Zerknąłem przez ramię za siebie, następnie powiodłem spojrzeniem w głąb ciągnącego się przede mną korytarza, po czym skupiłem uwagę na mężczyźnie. – Wszyscy generałowie są już obecni. Przygotowania do przyjęcia też idą nie najgorzej, z tego co mi wiadomo.

- Ale...?

- Właśnie, nie jestem pewien – przyznałem. Podszedłem do Lemyrthianina, ponownie omiatając okolicę szybkim spojrzeniem. – Wiedziałeś, że będziemy gościć dodatkową osobę?

- Dodatkową? 

Głos mężczyzny ociekał zdumieniem. Naprawdę nie miał pojęcia o poczynaniach żony. Ciekaw byłem, jak zareaguje na wieści o przybyciu matki. 

- Przybyła chwilę przed Eo – poinformowałem. – Z tego co wiem, Claudusia... – celowo podkreśliłem imię niewiasty, wywołując jawną reakcję pełną zdumienia na twarzy przyjaciela - ...zakwaterowała ją w komnatach sąsiadujących z waszymi.

- Claudusia? – powtórzył, szeroko otwierając oczy. – Nie mów tylko, że to któraś z...

- Trojaczek? – dokończyłem, domyślając się jego toku rozumowania. – Chciałbyś.

Gdybym nie znał przyjaciela dość dobrze, sądziłbym, że pobladł z przerażenia. Aczkolwiek po prawdzie od początku nie prezentował się, jak na wielkiego i nieustraszonego władcę przystało. Tym razem to ja postanowiłem podrążyć temat, choć wpierw musiałem udzielić Valegorowi właściwej informacji.

- Nie mów, że przyleciała moja matka.

- W takim razie nie powiem – oznajmiłem, rozciągając wymownie usta. – A jak rozmowa ze... szwagrem?

- Chujowo – przyznał ponuro. Nie zamierzałem dobijać przyjaciela słynnym a nie mówiłem. Zamiast tego postanowiłem poczekać, aż sam dobrowolnie zwierzy się mi ze swoich przeżyć. Wiedziałem, że lada moment poznam dalszy ciąg historii, jeśli wcześniej nikt nam nie przeszkodzi. – Toris się wkurwił i kazał nie zawracać mu dupy, a co gorsza, chyba Tiris usłyszała jego rozwścieczone ryki, wysuwając błędne wnioski. Kurwa, mogłem cię posłuchać i nie drążyć tematu.

- Wcale nie twierdziłem, żebyś go nie drążył. Sugerowałem rozmowę z żoną – sprecyzowałem. – Kto jak kto, ale Claudia chyba wie najlepiej czy powinieneś się cieszyć, czy jednak martwić.

- Yarhta, Ner i jak ty to sobie wyobrażasz? - spytał, wyklinając przy tym w lemyrthiańskim dialekcie. - Mam do niej podejść i zapytać prosto z mostu czy jest... płodna?

- Jakby nie patrzeć, zadzwoniłeś po to do Torisa – zripostowałem, posyłając mu spojrzenie, jakiego nie mógł błędnie zinterpretować. – Nie dostrzegasz ironii?

- Nawet mi tego nie przypominaj – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jestem pewny, że nie pozwoli mi o tym zapomnieć do usranej śmierci.

- Szczerze to wcale się mu nie dziwię - oznajmiłem. - Masz szczęście, że go tu nie ma. Skoro darł się tak, że Tiris go usłyszała, zwyczajnie wjebałby ci, łamiąc przy okazji wszystkie gnaty.

Valegor westchnął. Rozumiałem go, naprawdę rozumiałem, szczególnie odkąd sam pragnąłem założyć rodzinę. Jakoś nie wyobrażałem sobie, abyśmy z Dath mieli nie doczekać potomstwa, jednak nawet wtedy bym jej nie porzucił. W moim wypadku cudem samym w sobie zdawało się znalezienie kobiety, która w ogóle poruszyła moje martwe serce. Kolejnym uznałbym dzisiejszy pocałunek, nawet jeśli z prawdziwym niewiele miał wspólnego. Pragnąłem więcej, o wiele więcej, a na każdą myśl o Dathmarze czułem rosnący w spodniach ucisk. Musiałem jednak nad sobą panować. 

- Idę sprawdzić, co wyprawia moja żonka – oznajmił Valegor, zostawiając mnie samego.

Najwyraźniej uznał, iż lepiej nie wnikać w moje przemyślenia i pozwolić mi zmierzyć się samodzielnie z własnymi demonami. Być może miał rację. Pouczałem przyjaciela, samemu drepcząc przy ukochanej kobiecie niczym przy jajku, jakby miała strzaskać się w drobny mak od nadmiaru uczucia. Uczucia, jakim dotychczas to ja ją darzyłem. Aż do dziś nie posiadałem najmniejszej pewności czy Dath cokolwiek do mnie czuje. 

Pierwszy pocałunek, którego po prawdzie nie liczyłem, miał miejsce na Engeriosie, kiedy ona jeszcze należała do pewnego keryjskiego skurwiela, o czym nie miałem bladego pojęcia. Zresztą oboje niemal widzieliśmy własną śmierć, co pewnie by nastąpiło, gdyby Toris nie zatachał swojego tyłka, ruszając na akcję ratunkową. Później wierzyłem, że mam czas, aż dano mi przejrzeć na oczy, a Iskra uświadomiła mi sedno ogromnego kłamstwa, w jakie położyłem własną wiarę.

Niemniej jednak dzisiaj nie zamierzałem odpuścić. Wystarczająco długo krążyłem, wysuwając drobne, aczkolwiek konkretne sugestie. Dathmara była moja i chyba powinienem dać jej to odczuć. Byłem ostatnią osobą, która powinna pouczać Valegora. Jemu doradzałem poważną oraz szczerą rozmowę z małżonką, sam natomiast nie potrafiłem rozmówić się z własną kobietą. 

Warknąłem, uderzając pięścią w pobliską ścianę. Miałem być delikatny i cierpliwy, ale kompletnie nie potrafiłem tego zrobić. Niby co ktoś taki jak jak, Oprawca z Irdium, mógł wiedzieć na temat delikatności. Ponadto, nawet gdybym usiłował trzymać się własnych wcześniejszych postanowień, nie miałem bladego pojęcia, ile czasu powinienem właściwie czekać. Miesiąc, dwa, pół roku? Żaden termin nie zdawał się właściwym, co tylko potwierdzało, że nadszedł czas wziąć sprawy we własne ręce. 

^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^

Popieracie Nera? Powinien Waszym zdaniem szczerze rozmówić się z Dathmarą czy jednak dalej krążyć wokół niej, cichcem czekając na przełom? 

Czekam, kochani, na Wasze komentarze. 

Jestem Wam niezmiernie wdzięczna. To wszystko dzięki Wam i pamiętajcie - tej historii wedle pierwotnych założeń miało nie być ;) 

Jesteście wyjątkowi <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top