Rozdział 1 - Pożar i taśma klejąca
Ostry smród spalenizny obudził Alexandra Hamiltona. Wstał z łóżka, ostrożnie wyszedł z pokoju i zobaczył, że cały korytarz był zadymiony.
- Kurwa mać! - odezwał się jeden głos z kuchni. - Mówiłam żebyś pilnował tej jajecznicy idioto!
- No i co?! - krzyknął w odpowiedzi drugi.
- No i to! Już trzeci raz w tym miesiącu spaliłeś kuchnię!
Alex zajrzał do pomieszczenia i zrozumiał kto wywołał cały ten rozgardiasz. Były to oczywiście bliźniaki Louis i Lilianne DeGroot. Stali naprzeciwko siebie z tępymi nożami w dłoniach i ogniem płonącym w ich identycznie szarych oczach.
- Przepraszam was bardzo, ale niektórzy chcą tu żyć - rzucił Hamilton, wchodząc.
Lily w odpowiedzi rzuciła mu śmiercionośne spojrzenie, a jej brat wykorzystał tą sytuację i wybiegł z mieszkania. Szkotka pobiegła za nim
- Na rany Chrystusa, co tu tak jebie? - do kuchni wparadował Aaron Burr ubrany tylko w ręcznik przewiązany w pasie.
- Cóż... Louis i Lilianne próbowali coś ugotować i podpalili kuchnię - wyjaśnił mu Hamilton
- Pralka ich za to zabije...
- Oni tyle razy coś rozwalili w tym akademiku, że dla niego to jest normalne
Burr otworzył okno i udał się z powrotem do swojego pokoju. Alex trochę mu współczuł. Mieszkanie w jednym pokoju z wiecznie chorym Jamesem i wkurwiającym Thomasem musiało być bólem. Zamierzał wyjść lecz w drzwiach zderzył się z Katherine, siostrą Johna.
- Cześć Alex! Widziałeś gdzieś Lily? - przywitała się, jak zawsze uśmiechnięta.
- Pewnie poszła się napierdalać na tępe noże z Louisem, bo znowu spalił kuchnię, a czemu pytasz? - brunet odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Nieważne...
Hamilton patrzył jak dziewczyna bez zaglądania do kuchni wychodzi z mieszkania. Była sobota, więc była jej kolej żeby iść po zakupy.
Tymczasem na balkonie bliźnięta DeGroot okładały się nawzajem plastikowymi kijami.
- Zawsze to samo! Zawsze! - syknęła dziewczyna. - Wiem, że jesteś wielce zabujany w Peggy, ale czasem zacznij myśleć!
- Nie tak głośno, bo usłyszy! - warknął w odpowiedzi jej brat, padając pod kolejnym ciosem. - Poza tym przestań mnie bić, bo Marquis się o wszystkim dowie!
Lily wypuściła swoją "broń" z dłoni i poczuła gorąco na twarzy. Wiedza o jej zauroczeniu w przystojnym Francuzie trafiła w niepowołane ręce.
- Dobra, wygrałeś - warknęła. - Ale następnym razem pozbądź się pomysłu o zrobieniu śniadania. Już Madison gotuje lepiej od ciebie.
Powiedziawszy to, weszła z powrotem do mieszkania. Louis jednak został na balkonie i zadowolony z siebie nucił jakąś melodię. Czasem bliska znajomość z najmłodszą siostrą Schuyler się opłaca.
John Laurens obudził się i dłuższą chwilę nie mógł dociec gdzie się znajduje. Zrozumiał, że nie jest w swoim pokoju, że ma na sobie tylko bieliznę, że jest przyklejony taśmą do sufitu i że po Mulliganie i Lafayette nie ma ani śladu. Poza tym wokół roznosił się smród dymu. Rozejrzał się bezradnie wokół i doszedł do wniosku, że został zostawiony na pastwę Alexandra Hamiltona. Chociaż z drugiej strony cieszyła go perspektywa bycia sam na sam z obiektem jego westchnień.
Laurens nie ukrywał faktu, że jest gejem w szczególności, gdy dla Hamiltona zerwał z Lilianne.
Wtedy Alex wszedł do pokoju.
- Hej Alexander! - powiedział John.
Hamilton spojrzał w górę i z trudem powstrzymał krzyk, gdy tylko go zobaczył. Po chwili jednak strach w jego oczach zmienił się w śmiech.
- Co..? Jak ty tam..? - Karabijczyk starał się ułożyć jakiekolwiek zdanie.
- Sam chciałbym wiedzieć... Może mógłbyś mi pomóc stąd zejść?
- Czekaj, przyniosę krzesło i nożyczki.
Brunet wyszedł z pokoju i po chwili wrócił, taszcząc ze sobą krzesło.
- Jasna cholera, nożyczek nie wziąłem... - wymamrotał do siebie i zawrócił.
Znów pojawił się w drzwiach, tym razem z nożyczkami w dłoni i niezdarnie stanął na krześle.
- Jak mnie nie złapiesz, to oberwiesz - zagroził Laurens
Hamilton tylko cicho parsknął i zabrał się za cięcie taśmy.
Obaj trwali tak w niezręcznej ciszy przerywanej tylko dźwiękiem ciętego materiału, gdy nagle coś strzeliło i John runął z sufitu na Alex'a, przy okazji rozpierdzielając krzesło.
- Wiedziałem, że to się stanie... - mruknął Laurens, starając się podnieść.
Jednak, bardzo niefortunnie dla tej dwójki, taśma przykleiła się do bluzy Hamiltona i sytuacja wyglądała dość dwuznacznie.
Wtedy do pokoju, oczywiście bez pukania, wtargnął Hercules Mulligan.
- Ej chłopaki wiecie co tak... - zdenerwowanie na jego twarzy momentalnie przemieniło się w chytry uśmiech. - No, to wy się tu nie cykacie z niczym, prawda?
- Spieprzaj! - warknął Hamilton, widocznie zaczerwieniony na twarzy.
Irlandczyk jeszcze chwilę nacieszył oczy widokiem John'a leżącego na Alex'ie i wyszedł.
- To jesteśmy w dupie... - sapnął John. - Jeśli Lafayette się dowie to zginiemy
Alex jednak go nie słuchał i zaczął oddzierać taśmę od swoich ciuchów.
Po może 10 minutach szarpaniny obaj zostali uwolnieni od tego przeklętego przez niebiosa wynalazku ludzkości.
- Ej John... Gdzie ty masz ubrania? - zapytał z zakłopotaniem Alexander.
- Cóż... Gilbert i Hercules albo je gdzieś tu położyli, albo zanieśli je do naszego pokoju - John wydawał się nieporuszony faktem, iż stoi w samych bokserkach.
Chłopcy spędzili kolejne 15 minut na poszukiwaniu brakujących elementów garderoby Laurensa. Na szczęście znaleźli wszystko.
*
Wieczorem po kolacji złożonej z dwóch paczek sucharów i kartonu soku jabłkowego wszyscy mieszkańcy akademika zebrali się przy domu Jerzego Waszyngtona.
- Po chuj tu stoimy? - warknął podenerwowany Thomas Jefferson.
- Czekamy na odszkodowanie - rzuciła w odpowiedzi Katherine.
Wtedy w drzwiach pojawiła się długo oczekiwana postać pana Pralki.
- Co znowu zepsuliście? - westchnął.
- Państwo Louis i Lilianne DeGroot znów spalili kuchnię - powiedział jednym tchem Aaron.
- Trzeci raz w tym miesiącu i ósmy odkąd tu mieszkają... Jeszcze trochę i rozniosą całą ulicę... Wracając, opłacę wam ten remont.
- Znowu... - burknął oskarżony, przez co dostał łokciem pod żebro od swojej siostry.
Po ustaleniu szczegółów remontu cała grupa udała się z powrotem do budynku. Wtedy Hercules przypomniał ludziom o swoim istnieniu.
- Wiecie co, dzisiaj przyłapałem John'a i Alex'a na... - zaczął.
- Zamknij ryj! - syknął Laurens.
- Na czym?! - Katherine siłą unikając rozwścieczonego spojrzenia swojego brata wczepiła się w ramię Mulligana i patrzyła na niego z gwiazdkami w oczach. - Dajesz, powiedz!
- Powiem ci, ale na osobności - mruknął Irlandczyk i odczepił dziewczynę od siebie.
Ona tymczasem zaczęła żywo dyskutować o czymś z Lily, od czasu do czasu zerkając na John'a i Alex'a.
Było dosyć późno, więc wszyscy zaczęli rozchodzić się do swoich pokoi. Alexander, który mieszkał sam, trochę zazdrościł Katherine towarzystwa znanego z psucia rzeczy rodzeństwa DeGroot'ów. Przyłapał się na rozmyślaniu o dziwnych rzeczach i wszedł do siebie. Wtedy potknął się o kawałek krzesła, na którym stał gdy odklejał Laurensa od sufitu.
Nagle poczuł jak robi mu się gorąco na myśl zarumienionego na kolor ciemnoczerwony John'a, gdy tylko zauważył w jak bardzo sugestywnej pozycji się znajdują... Zaraz, co?!
Alex przyłapał się na bardzo jednoznaczych myślach na temat piegowatego chłopaka i przez chwilę był zszokowany tym, do czego zdolny jest jego mózg.
Wstał, otrzepał się z kurzu i kawałków drewna i położył się na łóżku. Wiedział jednak, że nie zaśnie tej nocy.
Co myślicie o tym rozdziale?
Chujowy, prawda?
I nie patrzcie na tą przeklętą przeróbkę mojego autorstwa w mediach...
Do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top