park LevixErwin
Shinganshina park narodowy mieszczący się na niewielkiej wyspie. Owe miejsce było wyjątkowe. W tym parku bowiem były pewne ciekawe himery. Pół jelenie pół ludzie. Byli to ludzie z nogami jak u jelenia, ogon, rogi i futerko oraz uszy jelenia. Cześć ma nawet rogi. Nie wiadomo skąd się wzięły. Ale odkryto je 50 lat temu. Niemal wyginęły przez polowania ludzi i porywanie do domów jako pupile. Teraz żyją jedynie na tej wyspie i jest ich naprawde niewiele. Te dzikie. A w domach też już praktycznie ich nie ma.
Erwin patrolowe w jipie teren parku. Takie miał zadanie na dziś. Wziął mapę by zaznaczyć gdzie, którego widział. Już prawie kończył. Wziął radio.
-Już kończę. Eren. Jean. Jak wam idzie?
Spytał sie swoich kumpli. A zarazem podwładnych.
-Spokój.
-U mnie też.
Usłyszał w odpowiedzi. Na co się uśmiechnął. Uwielbiał kiedy jest tu ład i porządek. Wziął rolnetkę. I zaczął przez nią patrzeć. Akurat zobaczył jak te napalone jak zające istoty pracują nad przyrządem liczebności. Widok na pożądku dziennym.
- Myślę że nie to chciałem zobaczyć.- co nie zmienia tego, że Erwin trochę się skrzywił.
-Halo... szefie jest problem.
Usłyszał w radiu Erena.
- O co chodzi? - spytał już się stanowczo dobywając radia.
-Mikasa jednego potrąciła.
- Ja pierdole. Co z tym nowymi jest nie tak?
Wziął namiary i wezwał Hange. Panią weterynarz. Po czym tam pojechał.
Był tam młody około 15 letni jelonek. Miał czarno białe futerko. Usiłował wstać, mimo, że było coś nie tak z nogą. Mikasa I Eren założyli mu pętlę na rogi, aby go unieruchomić. Jean już zarobił kopa zdrową nogą. Bardzo boleśnie. Te stworzenica mają bardzo silne nogi. Erwin wyskoczył z pojazdu i wziął pętle oraz pistolet na strzałki nasenne. Chciał być gotowy na wszystko.
-Ile ty jechałaś, że to się stało?
Spytał Erwin Mikase.
- Co? Eren ty panikaro. Ja go znalazłam, jakiś turysta go potrącił.
Naprostowała i dała Jeagerowi prosto w łeb.
-Widziałaś zdarzenie?
-I spisałam numery szefie. Gdzie ten Jean z tą klatką?! Coraz ciężej go utrzymać.
Krzyknęła zaaferowana. Erwin założył pentle na ręce i unieruchomić nogi, aby nie zrobił sobie większej krzywdy. Spojrzał na ucho, aby sprawdzić kolczyk z numerkiem. Tak ich znakowano niedługo po narodzinach. Dzięki temu łatwiej określić osobnika i jakie tereny preferuje. Taki mieli na wyspie system.
-069C. Levi. Spokojnie. Dawno cie nie widziałem. Wyrosłeś mały.
Dodał Erwin z uśmiechem i pogłaskał. Pamiętał jak był małym bomblem. Jego mama umarła zimą i szwędał się sam. Wzięli go do bazy i do kliniki. Był malutki, zmarzniety i wygłodzony. A teraz jest duży i silny. Nie widział go dobre 10 lat. Przyjechała Hange.
- Ojejku! Levi Moje kochanie! Ciocia Hange już tu jest! - krzyknęła pani weterynaż i wyskoczyła z auta jak wystrzelona torpeda.
Zawsze tak traktowała jelonki. Jakby były jej dziećmi. Levi na sekundę zamarł. Oi pamiętał, te wariatkę. I starał się aby w ogóle nie trafić do kliniki. Znów zaczął się wyrywać. Kiedy ta go przytuliła i to mocno. Tęskniła za tym rogatkiem.
***
Levi spał po środkach nasiennych, w boksie w "stajni" obok kliniki. Miał założone usztywnienie na lewej nodze. Wyglądał jak aniołek przy tym. Leżał na kupie siana przykryty kocykiem. Erwin roznosił wode, ale obecnie Levi to jedyny pacjent. Więc tylko jemu dał wody.
-Uroczy.
Stwierdziła Hange niosąc wiadro z paszą.
- Tak. Ale jest jesień. A zanim wróci do formy bedzie środek zimy.
-Chcesz by tu został do wiosny?
- Tak. Innej alternatywy nie widzę.
-Jasne. Zgadzam się.
- To ustalone.
Westchnął i wszedł do boksu. Chciał zobaczyć jak wyglądał i czy ukazały się jakieś inne obrażenia czy siniaki. Musi wykorzystać okazję. Odkrył go. Dotykał ciała z zamkniętymi oczami, aby lepiej wyczuć czy coś jest nie tak. Jak się okazało, poza nogą nic mu nie było. Był też poobijany. Ale lekko.
-Masz marker? Numer wyblakł to przy okazji poprawie.
Spytał widząc kolczyk z numerkiem. Kobieta podała przedmiot. A Blondyn poprawił numerek.
***
-policja ma już właściciela auta?
Spytał się Eren jak wszedł do stajni gdzie przebywał blondyn i dawał śniadanie Leviowi.
- Tak. Dosyć szybko im poszło.
- Co za ulga. Mam nadzieję, że teraz już pójdzie z górki. Przecież tak nie może być.
-Zaczęliśmy od niedawna ubezpieczać naszych podopiecznych. Sporo go kosztuje ta jazda.
-Wiem. A jak pacjent?
Dopypał zielonooki, patrząc na pacjenta.
-Coraz lepiej, ale zostanie do wiosny.
Odparł glascząc stworzenie.
- No tak. W końcu nie długo zima i to może być nawet niebezpieczne.
-Jego pobratyńcy szykują się do zimowania. Leża, zapasy i tak dalej. On nie ma jak się przygotować.
- Czyli na jedno wychodzi.
- Tak. Lepiej aby był tu.
- Rozumiem. Będzie miał wszystko zapewnione - odparł już z uśmiechem Eren.
- Owszem.
Posmyrał jedzącego za uchem. Na co Levi zareagował mruczeniem.
-Uroczy.
- No... A skoro o zimie mowa, to masz jakieś plany na ten rok? Ja wyjeżdżam na Hawaje kiedy będzie mój urlop.
Dodał zawadiacko Eren.
- Nie przypominam sobie abyś składał papiery o urlop. Ja zostaje. Hange też. Karmniki i tak dalej.
- Spokojnie. Już wszystko przygotowane. Jutro dam na biurko.
-Jasne.
- i mam głupi pomysł.
-jaki niby Eren?
-Może weźmiesz go do siebie?
- Co?
- No bo co tu ma siedzieć? A u Ciebie będzie mieć wszytko co tu plus nie będzie musiał siedzieć z Hange.
-eren trzeba dokarmiać inne, pilnować parku.
- Eh... skoro tak mówisz szefie?
- Hm?
- Jeśli chodzi o obowiązki.
- No co?
- Spokojnie. Po prostu do mnie dotarło, a chciałem pomóc.
-Aha.
***
Levi stawiał ostwożnie swoje zgrabne nóżki na śniegu. I rozglądał się ostrożne. Erwin go prowadził po wybiegu. Chciał się upewnić że nic mu nie będzie. Leciutko kulał. Kontuzja dała jelonkowi o sobie znać.
-powoli Levi.
Powiedział Eriwn widząc jak stawiał kolejno kroki.
Złapał go kiedy się potknął. By nie miał zderzenia z ziemią. Levi liznął go w nos.
- Hehe... też cię lubię kolego.
Erwin pogłaskał jelonka. Podniusł go. I spojrzał na jego ranną nogę.
-Zagoiło się, ale czeka się rechabilitacja.
wyjaśnił blondyn ze smutkiem. Wiedział że jeszcze przed Levim była długa droga do zdrowia.
Levi lubił górskie tereny, o czym świadczyła okolica, w której go widywano. Zastanawiał się czy w ogóle go wypuszczać. Tak mu przez myśl Erwinowi przeszło. Bo ta noga będzie mu przeszkadzać w spinaczkach i przy zmianie ciśnienia będzie boleć. Tak więc trochę go to martwiło. A może być maskotką parku. Taka opcja też była. Zabrał go do bazy strażników. Posadził jelonka na dywanie przy kominku.
- Odpocznij sobie. Przyniosę ci jedzonko. Okej?
Ten skinął głową. Jak był malutki lubił się grzać przy kominku i suszyć mokre od śniegu nużki. Jak widać, zostało u Levia. Bo znów to robił. Kiedy Erwin robił mu jedzonko. W tedy jadł z butelki a nie z miski. Bo był jeszcze malutki i wcześnie stracił matkę. Teraz jest prawie dorosły i może jeść stały pokarm. Erwin przyniusł mu miskę owoców. Wiedział, że lubi je. Jelonek od razu zaczął wsuwać. Aż uszka mu się trzęsły.
***
Levi stał w zagrodzie w wsuwał marchew. Trwa lato. Przez ten czas patrzył na okolicę za płotem. Turyści przechodzili obok. Aby popatrzeć na jelonka. A potem robili zdjęcia. Był też sklepik z pamiątkami i innymi. Więc owe miejsce cieszyło się dużym zainteresowaniem. Levi się przeciągnął i poszedł do swojego domku. Gdzie mógł odpocząć. Położył się na sianku. Chciał się zdrzemnąć. Bycie gwiazdą męczy. Tak było od kiedy zdecydowano, że ma być maskotką bo na wolności nie da sobie rady. Ale był zadowolony. Miał wygodę, pełną miskę. I prywatnego masarzyste czyli Erwina, z którym mnie jedno robił na sianie. Znając swoją naturę. W końcu jego gatunek ma na równi libido z króliczkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top