Levi x Eren
Levi jechał pociągiem z ojcem i siostrą. Znudzony. Przeprowadzają się z miasta w Anglii do jakiegoś miasteczka w Ameryce. Nuda. Już dojeżdżali na miejsce. Levi patrzył na te pustkowia kiedy coś dostrzegł. Cos wspaniałego. Kary ogier. Pędził jak szalony. Piękny dziki koń. Biegł przed siebie, a Levi nie mógł oderwać wzroku. Koń był nieskazitelnie czarny. Nagle jednak, ktoś przed niego wybiegł. Inny brązowy. Z jeźdźcem. Ten złapał ogiera na lasso. Kary szarpał się. Brązowy podszedł i dotknął go noskiem. Podjechali kolejni i zarzucili lassa.
- Co....
Ogier walczył.
-Ojcze.
- Tak?
-Co oni mu zrobią?
Już dawno koń został za nimi. Wysoki i umięśniony blondyn o niebieskich oczach, widział to zdarzenie.
- Do zagrody i oswajanie.
-Czyli go złamią.
-Tak.
Miksa wywróciła oczami.
- Co?
Spytał Levi.
***
Levi wnosił z rodziną pudła. Zadowolony. Ale w głowie nadal miał tego ogiera. Ruch mięśni... grzywa... Był wspaniały. Idealny.
-Ojcze.
-Powiedziałeś, że będę mógł tu wybrać mój prezent urodzinowy.
- Tak.
-Chce tamtego ogiera.
-Co?
-karego konia.
- Nie.
-Czemu?
- On skręci ci kark.
-Ale...
- Nie i koniec.
Levi zaniósł rzeczy do swojego pokoju. Zły. Zaczął szukać swojej skarbonki. Miał na tyle pieniędzy by kupić konia. Długo zbierał. I się opłacało. Po obiedzie się wymknął. Trafił na szeryfa. Jak sie okazało nazywał się Mike Zacharias.
-Przepraszam pana.
- Tak, młody człowieku?
-Dopiero się przeprowadziłem. Gdzie trafiają złapane konie i czy można je kupić?
Szeryf zamyślił się i pokazał na odległe ranczo.
-Dziękuje.
-Jak się nazywasz młodzieńcze?
-Levi Akerman Smith.
-Smith?
-Adoptował mnie i siostrę Erwin Smith.
-Erwin i ja się znamy jak siwe konie. Co u niego?
- Dobrze, ale jest sztywny.
-Przekaż mu, żeby wpadł do mnie.
-Jasne.
Powiedział i poszedł po konika. Zatrzymał się przy płocie.
- O rany...
Zobaczył stado koni. Idealne, piękne. Ale nie widział karego.
- Ho?
-W czymś pomóc?
Obejrzał się. Zobaczył wysokiego bruneta z brodą.
- Dzień dobry, ja chciałem kupić konia.
-Jasne. Jesteś tu nowy?
- Tak.
-Jaki cię interesuje?
- Kary, świeżo co złapany.
-Jasne. Tędy.
Poszli. Levi zobaczył go w innej zagrodzie.
-Ile?
-150 i jest twój.
Zapłacił. I wyciągnął rękę z jabłkiem do konia. Ten spojrzał i podszedł. Wyciągnął łeb. Powąchał. Złapał w ząbki. I zjadł.
***
-Tedy. Spokojnie.
Koń zaparskał. Levi go prowadził do szopy za domem. Ten szedł spokojnie. Levi szybko wyścielił miejsce słomą i przywiązał konia. Ten zarżał.
-Ciii. Masz wodę i jedzonko.
Dał sianko i wiadro z wodą. Ten szukał jabłka.
-Masz.
Powiedział i zaczął go głaskać. Jego piękny.
-jakby cię to nazwać.
Pomyślał na głos.
-Smoła? Kruk? Może Burza?
Ten parsknął i uniósł tylną nogę. Levi sprawdził.
-Co jest?
Ogier.
-Tak wiem, że jesteś chłopcem.
Myślał chwilkę i skinął głową.
-Może Mustang.
Ten prychnął.
***
Levi zdobył siodło i głowie. Jakimś cudem.
-Hej mały. Zobacz co mam.
Ten powąchał.
-Spróbujemy?
Ten zastrzegł uszami. Levi pokazał popręgi i zaczął mówić. Na uspokojenie. I założył.
-Nie boli co?
Ten poruszył się.
***
Levi gnał na oklep przez prerie. zachwycony. Kiedy usłyszał rżenie. Klub jeździecki miał wyścig. Zamarł. Zatrzymał konia. Zwrócił. Mike jest sędzią z jego ojcem. Wiec widział trasę. Jednak nie wiedział, że ją zmieniono. I pojechał trasą. W kanion. Erwin nadal nie wie o Mustangu, ponieważ kiedy Mike przyszedł do nich powiedział, że nie było konia, który go interesował.
Levi jechał tak szybko ze nie zauważył linii startu. Przejechał przez nią i pojechał do domu. Gdzie o zgrozo była Meta. Tak wyjechał bardzo wcześnie z domu wiec nie widział, że ją tam szykowano. To lokalem małe zawody. Pędził jak szalony. Zamarł widząc końskie zady i plecy jeźdźców.
- O nie...
Ale Mustang gnał dalej wyprzedzając inne konie. Chciał biec. Pokazać na co go stać. Nie słuchał. Ma dusze konia wyścigowego. O tak.
-Mustang!
Krzyknął. A ogier wyprzedził konia w czołówce. Zachwycony. Przeciął linię mety. I pomknął w ucieczce. Dalej.
-Eh. Mustang.
Westchnął. Pojechali do lasu. Tam koń stanął. Czekał na pochwałę.
-Mustang.
Powiedział smutno.
Tym czasem.
Mike łapał oddech.
-To był Levi?
- Tak.
Erwin był w szoku. Skąd ten wytrzasnął konia.
- Erwin, chyb nie kupiłeś tego potwora?
-Co?
- Ten koń...
-sam go musiał kupić.
- Tak.
***
Eren jechał przez las wszyscy szukali Levi'a. Jak szaleni. Chłopak nie wracał od wczoraj.
- Levi!
Eren dostrzegł ognisko. Zaraz tam pobiegł konno. Kasztanowym ogierze. Zobaczył obóz i pasącego się karego ogiera.
-Eh.
Wjechał do obozu. Znalazł bruneta w namiocie. Spał. Eren klepnął go w stopę. Ten się obudził.
-Wstawaj.
Levi spojrzał na szatyna. Poznał go. Ale nigdy nie zagadał.
-Wszyscy cię szukają.
- Po co?
-Bo od wczoraj nie wróciłeś do domu.
- I? Nie wrócę.
-Czemu?
- Zabiorą mi Mustanga.
- Kogo?
Wskazał na konia.
-Aha.
-Nie chce by go zabrali.
- Jasne. Nie zabiorą. Może chwile pokrzyczą.
-Yhm. Co uważasz Mustang?
Ten zaparskał. Znal Erena. Lubił go. Podszedł. I od razu do kieszeni.
-Żarłok.
Zaśmiał się.
- Znacie się?
-Często go kiedyś widywałem.
- Co?
-Kiedyś jak jeździłem sobie po prerii to go widywałem.
-Aha.
Erenek pobiegł otworzyć.
***
Levi dostał szlaban ale pozwolono mu zatrzymać konia. Odnowiono szopę na stajnie.
-Zdrowy rumak.
-Owszem.
- Heh.
-Eren.
-Tak?
-Wiesz... podobasz mi się.
-O?
-Jeśli chcesz... ty i ja pojechalibyśmy konno gdzieś?
-Okej.
-Jutro o 17?
Tak to się zaczęło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top