Yin&Yang [Sope]

Jeżeli Yin to Yang, czyli jak nienawiść zamienia się w miłość

Od zawsze kochałem zwierzęta. Niestety nie wszystkie - nienawidziłem kotów. Nie wiedziałem do końca skąd ta nienawiść się wzięła. Może dlatego, że kiedyś zostałem przez jednego zaatakowany i podrapany? Po prostu nie potrafiłem zrozumieć miłości innych do tych zwierząt. Przecież one drapały, chodziły po meblach i bezdusznie niszczyły wszystko dookoła (pomińmy fakt, że zwierzęta ogólnie nie mają duszy). Potrafiły być urocze, ale były to zwierzęta samego Szatana. Nie ufałem im i trzymałem się od nich z daleka. Moja siostra zrobiła mi na złość i zaadaptowała kotkę. Były to czasy, kiedy mieszkałem w domu rodzinnym na obrzeżach Ilgokdong. Kochałem swoją siostrę, jednak przez nią zdecydowałem się na wyprowadzkę do stolicy. Może nie przez samego kota, ale najwidoczniej on mi w tym pomógł. Nie zniósłbym towarzystwa tego rudego futrzaka, mimo że z reguły byłem naprawdę pozytywną i miłą osobą. Chyba to by mnie jednak przerosło.

Swoje życie w Seulu z trudem, ale jakoś ułożyłem. Nie podająłem się dalszych studiów. Trzy lata mi starczyły, żebym mógł zacząć prowadzić zajęcia taneczne, o których marzyłem. Ponadto miałem specjalne kursy instruktorskie oraz pracowałem w jednej z kawiarni, by mieć więcej pieniędzy na własne przyjemności. Musiałem z czegoś opłacać mieszkanie, wynajmowaną salkę i by dobrze się odżywiać. Tutaj poznałem naprawdę sporo osób - nawiązywanie kontaktów nie było dla mnie niczym trudnym. To przychodziło samo, ciągnęło mnie po prostu do innych. Musiałem z kimś zawsze porozmawiać, wyjść do kina czy na jedzenie do miejskich knajpek. W kupie zawsze raźniej, prawda?

___________________

Tego dnia miałem dzień praktycznie zajęty. Prowadzenie zajęć w studiu tanecznym z rana i popołudniowa zmiana w kawiarni. Dzień nie zapowiadał się na słoneczny, był już w końcu listopad. Pogoda bywała już szara, nieprzyjemna i niosła za sobą tą dziwną chandrę. Widać było kto jej ulegał, byli tacy przygnębieni, a ja nie mogłem na to patrzeć. Jak można być smutnym przez całą jesień i zimę? Być w takim stanie przez połowę pór roku? Bo pogoda się zmieniła? Nie rozumiałem tego, jako wulkan prawdziwej energii. Dlatego, kiedy ktoś składał zamówienie dołączałem karteczkę z miłą wiadomością. Nie były one długie, ale prosto z serca! Czasami pisałem też na kubeczkach, kiedy klient wolał wziąć swój napój w podróż. Zazwyczaj były to wiadomości "Ten dzień może być piękny, jeżeli szeroko się uśmiechniesz", albo "Pięknie dziś wyglądasz. Ale piękniej by było, gdybyś dobrał* jeszcze uśmiech". Takie małe gesty sprawiały mi ogromną przyjemność, a reszta pracowników spoglądała na mnie z zachwytem. Szefowa pochwaliła mnie za ten cudowny pomysł pisania miłych rzeczy. Może przez to, że bywało wtedy więcej klientów? Nie mniej cieszyłem się z akceptacji pomysłu.

- Czy ci się naprawdę chce to robić? - zawsze pytała reszta pracowników.

To nie kwestia chęci, a próba zmiany nastawienia innych. Co z tego, że za oknem padało? Przecież to takie cudowne zjawisko! Można usiąść w oknie z kubkiem kakao, z ukochaną osobą i wsłuchać się w melodię, którą tworzy natura poprzez obijające się o szybę kropelki. W deszczu można nawet tańczyć (o ile nie jest on zbyt mocny!) - to takie piękne uczucie móc zatańczyć z ukochaną osobą, boso w deszczu, niczym się nie przejmując. Jakby świat nie istniał, jakby nie było innych ludzi. To szalone, prawda?

- Hoseok, zamówienie - uśmiechnęła się do mnie SooMi, dziewczyna, z którą pracowałem tego dnia na zmianie. - Widać, że chyba ktoś tu się zakochał. Ostatnio chodzisz z głową w chmurach.

- Ja? Zakochany? - zaśmiałem się. - Nie, nie spotykam się jeszcze z nikim, Soo. Po prostu chyba melancholia mnie dopada - puściłem jej oczko i napisałem wiadomość na karteczce dla klienta.

- JESZCZE! HA! - puknęła mnie w nos. - Bierz się za kogoś, Hoseokkie. Jesteś taki przystojny, klientki się za tobą oglądają i rumienią na wiadomości od ciebie. Chyba, że nie lubisz kobiet - zasugerowała.

- A czy w miłości trzeba się ograniczać? - uśmiechnąłem się szeroko i zaraz uciekłem do odpowiedniego stolika z zamówieniem.

Szczerze to nie byłem z nikim w związku. Zawsze przebywałem z wieloma osobami, ale nigdy nie poczułem, że to jest ta konkretna osoba. Czekałem na swoje przeznaczenie, w które wierzyłem jak nikt inny. I nie chciałem ograniczać się tylko do kobiet. Przecież miłość to takie piękne i niespodziewane uczucie! Co jeżeli moim Yin byłby mężczyzna, a ja ograniczałbym się tylko do kobiet? Byłbym nieszczęśliwy do końca życia. A przecież to nic złego kochać osobę tej samej płci, czy osoby transseksualne. To też są ludzie, którzy potrzebują miłości, czułości, akceptacji wszystkich swoich wad przez tę jedną jedyna osobę.

- Ale się rozpadało - usłyszałem ciężkie westchnięcie Soo, patrzącej przez okno.

- Faktycznie, akurat, kiedy kończymy pracę - zaśmiałem się, wycierając ostatni stolik. - Mam nadzieję, że masz ze sobą parasolkę.

- Oczywiście, że mam. To priorytetowa rzecz w mojej torebce, kiedy jest jesień. Wiesz, nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda, a coraz częściej zaczyna padać - zaśmiała się. - Kochany jak zawsze! Mam nadzieję, że Ty też masz. Ja całe szczęście wracam dzisiaj z chłopakiem do domu. Przyjeżdża po mnie samochodem - uśmiechnęła się rozmarzona.

- W takim razie leć się przebrać, a ja dokończę sprzątać!

- Na pewno..? - spytała niepewnie.

Skinąłem głową w odpowiedzi, a dziewczyna rzuciła mi się na szyję. Zaraz zniknęła w pokoju socjalnym, a ja jeszcze pozamiatałem podłogę i odstawiłem na miejsce naczynia ze zmywarki. Spojrzałem się czy na pewno jest na swoim miejscu, żeby ze spokojnym sercem zamknąć lokal.

- Może cię podrzucić do domu?

- Nie, spokojnie. To w przeciwną stronę. Poradzę sobie - uśmiechnąłem się promiennie. - Spędź przyjemny wieczór!

- Dziękuję, słonko! I do zobaczenia! - pomachała mi i zaraz uciekła. Widziałem jak jej chłopak ją wita krótkim pocałunkiem w deszczu, by zaraz ją porwać do swojego auta.

Cicho westchnąłem i sam szybko się przebrałem. Kiedy wyszedłem otulił mnie zimny, nieprzyjemny wiatr. Mocno padało, ale był przyjemny zapach. Zapach deszczu - nie ma chyba lepszego. Uśmiechnąłem się pod nosem i zamknąłem kawiarnię, udając się na odpowiedni przystanek pod sporym parasolem. Był naprawdę ogromny i kolorowy. Wyróżniał się on na tle innych parasoli, kiedy szedłem wśród ludzi. Ogólnie moja postać wybijała się z tłumu. Byłem... inny. Nieraz to słyszałem, ale mi to nie przeszkadzało. To mnie wyróżniało od pozostałych! Zawsze starałem się patrzeć na wszystko z jak najlepszej strony i szukać pozytywów. Przyjaciele często się też do mnie zwracali, kiedy mieli zły czas. Byłem ich takim psychologiem, dając życiowe rady. Uwielbiałem pomagać, chociaż sam nie chciałem, by ktoś się o mnie martwił. Dlatego, kiedy sam miałem gorszy humor (a taki się zdarzał, przecież jestem tylko człowiekiem) to znikałem na chwilę by zebrać w sobie ponownie energię. Zazwyczaj uciekałem do salki, gdzie tańczyłem dając sobie mocny wycisk. Po prostu nigdy nie chciałem, by przyjaciele się martwili, chciałem być zawsze w ich oczach radosny i promienny. Chyba każdy chce utrzymać jak najlepszy obraz siebie, a ja... A ja nie chciałem by ktoś zobaczył mnie smutnego.

_______________________

Nawet nie wiedziałem kiedy znalazłem się przed swoim blokiem, na spokojnym, zamkniętym osiedlu. Szukałem kluczy w swojej białej kurtce, kiedy ujrzałem niedaleko wejścia leżące zwierzę. Było całe przemoknięte i praktycznie się nie ruszało. Kiedy podszedłem bliżej, okrywając drobne ciałko swoim parasolem mogłem usłyszeć ciche, pełne cierpienia miałczenie. Był to kot o czarnym futrze, bez żadnej obróżki. Pewnie bezpański, jakaś przybłęda. Jednak serce mi prawie stanęło w miejscu, kiedy się zbliżyłem i zobaczyłem, że jego łapki i ciałko są poranione. I to naprawdę bardzo poważnie, bo krew mieszała się z deszczem.

Zapominając o swojej nienawiści do kotów, wziąłem go bardzo ostrożnie na ręce. Nie wiedziałem co mu się stało, ani czy będzie żył. Wbiegłam do budynku, a później po schodach na drugie piętro, gdzie miałem mieszkanie.

- Już spokojnie, zaraz dostaniesz pomoc - powiedziałem, kiedy miałczenie powoli ustawało. - Proszę, wytrzymaj jeszcze troszkę. Bądź silny...

Powiedziałem roztrzęsiony. Położyłem go na ręcznikach, oglądając go z każdej strony. Wyglądało na to, że ktoś mu zrobił bardzo dużą krzywdę. Bez namysłu zadzwoniłem do swojego przyjaciela, który całe szczęście był weterynarzem i mieszkał niedaleko.

- TaeHyung, błagam przyjedź do mnie. Mam u siebie kota, jest w ciężkim stanie, on chyba powoli przestaje oddychać! - zacząłem panikować.

Przyjaciel zaczął mnie uspokajać przez telefon i dał mi kilka wskazówek, by do jego przyjazdu kotek pozostał w kontakcie ze światem. Dawałem z siebie wszystko, mimo że bałem się, że zrobię mu jeszcze większą krzywdę. Biały ręcznik nie był tylko mokry od futra, ale też zaszedł szkarłatem. Każda minuta ciągnęła się jak dziesięć następnych. Mimo że Tae przyjechał w niecałe piętnaście minut, dla mnie (i z pewnością dla tego zwierzątka) było to wieczność.

- I co z nim...? - wychyliłem się z kuchni do salonu, gdzie trwała akcja ratunkowa.

- Jest w bardzo ciężkim stanie. Najwidoczniej jakieś inne zwierzę musiało go zaatakować. Sam jest drobny, nie jadł prawdopodobnie przez kilka dni. Podałem mu lekarstwo i opatrzyłem rany.

Spojrzałem się na maleństwo w opatrunkach, które spało na kupce ręczników. Rzeczywiście był drobny, ale jego futerko błyszczało, kiedy było już suche.

- I co z nim będzie dalej? - podałem kubek gorącej czekolady dla Tae.

- Kilka najbliższych dni pokaże czy kocur przeżyje. Będzie musiał zostać u ciebie, Hobi. Ja nie mogę go przyjąć, mam psa, który nie toleruje kotów. W klinice też nie będzie miejsca. A nie chcę też, żeby jeździł gdziekolwiek. Jego stan jest naprawdę ciężki...

- Kocur...? U mnie...? - rozchyliłem usta.

- Błagam cię, wiem, że nienawidzisz kotów. Ale spójrz na niego. On potrzebuje twojej osoby. Z pewnością dzięki tobie przeżyje i będziemy mogli go oddać w dobre ręce. To młody kociak. Nie będzie biegał ci po mieszkaniu, bo nie ma jak. Jest ranny. Nie musisz mu nic kupować, przywiozę specjalną karmę, posłanie dla niego oraz przygotuje dawkę leków. A ty zawsze potrafisz podnieść kogoś z dołka. Może zadziała i na zwierzę?

- No dobrze, niech zostanie. Tylko jak mam się nim zaopiekować?

- Tym się nie stresuj, dasz sobie radę. Musisz go tylko doglądać co jakiś czas. Sprawdzić czy oddycha i go nakarmić. Najważniejsza jest pierwsza doba. Nie wiemy, kiedy został zaatakowany i ile walczył w ten sposób o życie - westchnął. - Sprawdzę jeszcze ogłoszenia czy ktoś przypadkiem go nie szuka. Ma zadbane futro, musiał być pielęgnowany wcześniej przez człowieka - odstawił pusty kubek do zlewu. - Zostawię ci leki, które mam na razie przy sobie. Napiszę ci co i jak, masz do mnie dzwonić, kiedy będzie coś się działo.

- Z pewnością będę dzwonił. To tylko kot, on też ma prawo do życia - uśmiechnąłem się blado, dalej patrząc na ledwo żyjące zwierzątko. Nie chciałem nawet sobie wyobrażać co musiał przeżyć, jak te wszystkie rany sprawiały mu ból.

- Jest w dobrych rękach - poklepał mnie po ramieniu i podszedł jeszcze do kocura. - Bądź silny, mały. Na lepszego człowieka nie mogłeś trafić. Może go przekonasz do swojej rasy? - zaczął mówić do zwierzęcia, a ja się uśmiechnąłem. - Powodzenia, Hobi.

Młodszy pożegnał się ze mną i w mieszkaniu zostałem sam na sam z czarną kulą futra. Westchnąłem cicho i starałem się go doglądać. Poprosiłem o jeden dzień wolnego w pracy, bym mógł go przypilnować. Przecież to było takie małe zwierzątko... Bezbronne, słabe. Nawet nie wiedziałem, kiedy w moich oczach pojawiły się łzy. Nienawidziłem przemocy, nienawidziłem znęcania się nad innymi. Ale... On żył w innym świecie. Świecie zwierząt, gdzie panowały zupełnie inne zasady niż w tym ludzkim. Nie mniej przyroda była mi bliska. Nienawidziłem węży czy dużych pająków, ale ceniłem sobie wycieczki po wzgórzach, obserwację motyli czy pszczół, które zapylały kwiaty. Przyroda była cudowna, a człowiek tak bezdusznie ją niszczył. Może dlatego koty były takie wredne i niszczyły rzeczy swoich właścicieli..?

Kiedy zamierzałem kłaść się spać, a było to naprawdę późno, przeniosłem bezpiecznie ręczniki z futrzakiem do mojego łóżka. Chciałem mieć go na oku, a łóżko było spore, więc na spokojnie mieliśmy przestrzeń dla siebie. Podałem mu odpowiednie lekarstwa i próbowałem nakarmić, jednak było to ciężkie. Położyłem się na boku i na niego spoglądałem. Praktycznie się nie ruszał, oczka miał zamknięte. Jednak czasami wydawał z siebie ciche mruknięcie. Była nadzieja, że wstanie na łapy.

- Śpij dobrze, maluchu - szepnąłem, gasząc główne światło. Zostawiłem włączoną lampkę przy łóżku.

O dziwo, kiedy poprawiłem go, ruszył łapką, jakby chciał mnie złapać. Uśmiechnąłem się delikatnie.

- Oszczędzaj siły, przyjacielu. Nie masz jeszcze siły na zabawy - delikatnie pogłaskałem jego główkę i wygodnie się położyłem.

________________________

Kilka kolejnych dni było ciężkich. Zwierzę, mimo że miało momenty, że jadło to i tak czasami się buntował. Dalej był słaby, ledwo się ruszał. Urządziłem mu posłanie na swojej kanapie, a wieczorami zabierałem go do swojej sypialni. Nie miałem pojęcia, jak zajmować się kotami. W końcu... nigdy ich nie lubiłem. Może on po prostu to czuł...?

Wyszedłem do pobliskiego sklepu, żeby kupić kilka potrzebnych składników do obiadu jak i po mleko dla sierściucha. Nie było mnie w mieszkaniu jakieś dwadzieścia minut, ale bałem się, że może złego się coś stać. Wbiegłem do mieszkania i od razu pokierowałem się do kuchni, gdzie zostawiłem siatki z zakupami. Poszedłem do salonu, gdzie kocur powinien spać. Dostałem prawie zawału, kiedy zamiast zwierzęcia zastałem nagiego chłopca, na podłodze o bardzo jasnej karnacji i kocich uszach. Miał rany na ciele. Nie wiedziałem co się działo.

- O mój boże - cofając się, wywróciłem się o własne nogi. Upadłem na drewnianą podłogę, będąc w szoku.

Chłopiec leżał nieruchomo, ale kiedy upadłem podniósł głowę. Spojrzał się na mnie zamglonym wzorkiem. Jakby błagał o pomoc. Serce szaleńczo zaczęło mi bić.

- P-proszę... Nie rób mi krzywdy... - wyszeptał ledwo.

- K-kim ty jesteś?

- Tym obrzydliwym kotem... którego uratowałeś... Nie chciałem ci przeszkadzać... Proszę... Nie rób mi krzywdy... B-boli...

Zerwałem się na równe nogi. Nie wiedziałem co się wydarzyło, ale nie mogłem patrzeć na jego stan. Zdjąłem swoją flanelową koszulę i okryłem nagie ciało chłopca... kota? Posadziłem go na kanapie, ale ten był bardzo słaby. Miał pobitą twarz, pokaleczone ciało. Jego skóra była porcelanowa, delikatna, kiedy ją się dotykało. Był normalnym chłopcem... z uszami.

Potrzebowałem chwili, żeby to przetrawić, ułożyć jakoś w głowie. Czy on był hybrydą? Słyszałem o takich rzeczach, ale nie wiedziałem, że to było prawdą.

- Wezwiesz teraz innych ludzi...? Albo oddasz mnie NamJoonowi...? - czarnowłosy się zatrząsł, okrywając bardziej granatowym materiałem. Odsunął się ode mnie, na tyle ile mógł. Każdy ruch sprawiał mu najwidoczniej ból.

- Kim jest NamJoon? To on zrobił ci krzywdę? Nie bój się mnie, chcę ci pomóc. A-ale ty się ode mnie odsuwasz. Będzie dalej boleć, jak nie będziesz jeść...

- O-on jest hybrydą, jak ja. On stwierdził, że zadaję się z innymi hybrydami, w tym z psami... Uznał mnie za zdrajcę i chciał zabić... na oczach wszystkich z naszej rodziny... Jakimś cudem uciekłem... - zaczął płakać, a mi pękało serce.

Czyli jednak świat zwierząt, a raczej hybryd, był o wiele bardziej okrutniejszy. Chciał go zabić... przywódca chciał zabić go za coś czego nie zrobił... To tak jakby prezydent skazał na śmierć obywatela, który utrzymuje kontakt z osobą zza granicy...

- N-nie wiem kim on jest, ale nie pozwolę cię skrzywdzić. Dasz sobie pomóc? Muszę opatrzeć ci te rany. Krwawisz...

- Przecież nienawidzisz kotów - stwierdził.

- S-skąd to wiesz...?

- Słyszałem i czuć to od ciebie... - skulił się, opuszczając uszy w dół. Rozchyliłem usta. - Nie jesteś jak inni. Inni głaszczą koty. Kochają je. A ty jesteś... chłodny. Martwisz się, ale... to dziwne martwienie... Chciałem uciec, żebyś się nie męczył. Dlatego się zmieniłem, bo miałem w końcu na to jakąś siłę...

- To fakt, nie lubię kotów... A raczej nie lubiłem. Jesteś pierwszym kotem, którego "poznałem". Proszę, daj sobie pomóc. Kiedy wyzdrowiejesz będziesz mógł dopiero wtedy uciec - westchnąłem.

Wstałem szybko z miejsca i chwyciłem za domową apteczkę. Dalej byłem w szoku, ale nie mogłem pozwolić, by mu działa się krzywda. Z trudem, ale zająłem się jego ranami w ludzkiej wersji. Podgrzałem mleko i zrobiłem lekkie jedzenie. Był uparty, ale jakoś udało mi się go przekonać, żeby zjadł. Okryłem go kocem, kiedy usnął w ludzkiej formie na kanapie. Niewiele mówił, ale poczułem, że muszę go chronić.

____________________________

Następne dni a nawet tygodnie wyglądały o wiele lepiej. YoonGi, bo tak się właśnie nazywał, przekonał się, że nie mam złych intencji. Jadł ze mną, umył się w wannie przy mojej pomocy. Mówił, że ma problemy w przemianach w swoją kocią wersję. To pewnie była wina mocnego osłabienia przez walkę. Wciąż niezbyt wiele mówił, ale ja byłem nim coraz bardziej zafascynowany. Był niesamowity.

- Twoje serce było szybciej dzisiejszej nocy - powiedział YoonGi, jedząc płatki cynamonowe na mleku.

- Huh? - spojrzałem się na niego zaskoczony, kiedy kończyłem robić sobie zieloną herbatę.

- Biło szybciej. Bije szybciej od dwóch nocy - wzruszył ramionami. - Wiem, bo mam głowę przy twojej klatce - mruknął z uśmiechem. Siedział w moich ubraniach, wyglądał już dużo lepiej. Nabrał masy, nie był już aż tak chudziutki. - Czas już na mnie.

- Jak to? - zmarszczyłem czoło. - Czuję się lepiej. Pójdę już - wstał od stołu, a ja się wręcz zerwałem i chwyciłem za rękę.

- Dlaczego nie możesz zostać u mnie? Przecież... przecież zmieniłem nastawienie do kotów. Masz tutaj ciepły dom, jedzenie. Nikt ci tu nie zrobi krzywdy, YoonGi...

- Obiecałem. Poza tym twoje serce... - spojrzał mi w oczy i wyswobodził rękę, przykładając ją do mojej klatki piersiowej. - Wiem co to znaczy - szepnął.

- YoonGi... - szepnąłem, mając łzy w oczach. - Jesteś moim Yin... Dlatego bije szybciej...

- Yin? Nie wiem co to znaczy, Hoseok.

- To, że jesteś brakującym elementem mojego życia. Jesteś puzelkiem, którego brakuje w całej układance. Serce nie bije szybciej przy kimś bez powodu. A ja... a ja pokochałem swojego największego wroga - zaśmiałem się, pociągając nosem. - Wiem, to głupie. To tak bardzo głupie... ale nie chcę, żebyś odchodził. Z-zostań... - przyłożyłem dłoń do jego policzka, na którym została drobna blizna.

- Ale ja jestem kotem, Hoseok. My... nie możemy - szepnął. - Nawet jeżeli bym chciał... Oni mnie znajdą i zrobią krzywdę również tobie... - pokręcił głową, odsuwając się.

- Nie obchodzi mnie to - szepnąłem i przyciągnąłem go z powrotem do siebie, tym samym łącząc nasze wargi.

Może to było dziwne, ale nigdy nie czułem czegoś takiego, jak będąc właśnie z nim. Poświęcałem mu naprawdę dużo czasu, starałem się jak tylko mogłem, a jednocześnie zaczynałem czuć motyle w brzuchu. On... on był inny, tak samo, jak ja. Był oderwany od rzeczywistości, a niejednokrotnie zdarzyło mi się usłyszeć, że żyję we własnym świecie. Jego ciało było przepiękne, pomimo blizn, które z pewnością nie znikną. Jednocześnie przez niego zauważyłem, jakie koty potrafią być. Inspirował mnie i przyciągał jak przeciwna strona magnesu. Nic dziwnego, że serce w nocy biło mi szybciej, kiedy mocno się we mnie wtulał, czasami cicho pomrukując prosto do ucha. Z nikim wcześniej nie miałem tak bliskiego kontaktu, jak z nim... I czułem całym sobą, że to jest właśnie moje Yin. Czarny futrzak, który zawładnął moim sercem.

- Kocham cię, Hoba - szepnął mi do ucha, kiedy leżeliśmy w łóżku. Pocałował mnie, co chciałem odwzajemnić, ale zamienił się w kota. Bywał wredny.

- Ja ciebie też, Yoonie - pogłaskałem go i podrapałem za uszkiem, prosząc tym samym by był znów moim pięknym chłopcem. Bym mu szeptał najpiękniejsze wiersze do ucha i oddawał się tym ludzkim przyjemnościom.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top