Wina
Ciało jest tu kluczem... ciało martwe, ogryzione przez robactwo. Symbol złamanego serca oraz chęci zemsty...
Morze żyta falowało trącane popołudniowym wiatrem. Ciepłym, nasyconym smrodem łajna i błocka. Ziemi rolnej, którą jeszcze dzień wcześniej zlało oberwanie chmury.
Chata na uboczu. Od kilku miesięcy pusta. Część dachu chyląca się, jakby kłaniająca niebytowi. Próchniejąca i niemo przemawiająca do tych, którzy mieli odwagę nań popatrzeć.
Kobieta na drodze. Załzawione oczy koloru chabrów i jasne kosmyki okalające owal twarzy, uwolnione spod kwiecistej chustki. Kibić ściągnięta pasem – zbyt mocno. Jakby karała się za każdy oddech.
Mężczyzna wykluczony przez sioło. Swój, a jednak obcy. Teraz martwy. Rozhuśtany tym samym wichrem, co gładził łany i zioła. Ognistowłosy – syn wiedźmy.
Zemsta. Kwaśna i gorzka zarazem. Odrzucenie, które ramionami wściekłości otoczyło tego, który pokornie schylił czoło, by przyjąć pęta śmierci. Kobieta, nie mogąca znieść faktu, że ten jedyny oddał serce innej – brzydszej.
Plan wprowadzony w życie. Misterny i drobiazgowy, na tyle sprytny, by omotać głupców. Słowa niczym język żmii. Jad sączony spomiędzy karminowych ust. Konsekwentnie. Kropla za kroplą. Dzień za dniem. Sianie nienawiści.
Wieczór. Chłodny i jeszcze szczypiący w policzki przymrozkiem wiosennym. Pochodnie rozdzierające kir nocy. Krzyk i płacz. Szubienica sklecona naprędce. Gardło zaciśnięte konopnym sznurem. Poza żalem nic już nie pozostało.
Wina. Znak krzyża na drodze. Leśna ścieżka gładzona bosą stopą i wyrzuty sumienia. Nie jedno ciało, a dwa. Puste gniazdo, jak pustka w sercu. Błękitna toń. Kamienie na dnie. Już nie będzie łez i zdradzonej miłości. Zostanie jeno codzienność oraz kury na ścieżce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top