Wilk
Źródło grafiki: http://digital-fantasy.tumblr.com/post/126518634516/artist-sonia-matas
Czcionka: Canva
Will wszedł w mokrą mżawkę. Ołowiane niebo płakało. Ściana mikroskopijnych kropel zafalowała, niesiona nagłym zrywem nadmorskiego wiatru. Wetknął dłonie w kieszenie podniszczonej kurtki i powlókł się w kierunku portu. Mijający go słali nieme pozdrowienia, a on się odkłaniał, mimowiednie dotykając brzegu kapelusza. Chciał najszybciej dotrzeć do miejsca, w którym to usłyszał.
W oddali majaczyły szpiczaste maszty, które podrygiwały w takt plusku szarej wody. Skręcił w jedną z alejek. Postawił kołnierz, wzdrygając się od chłodu. Byleby nikt go tu nie rozpoznał. Pooraną bliznami twarz znaczyły ślady nieznośnej aury. Wyglądał przez to jakby płakał, lecz nie byłyby to łzy smutku, a radości z wolna żłobiące kaniony w zasinionej czasem tkance.
Potężne klify rozpościerały ramiona przed człowiekiem małym niczym pędrak. Zszedł ostrożnie wiodącą dół, wąską ścieżką. Teraz liczyło się to, co wzywało go przed spienione bałwany. Znalazłszy się na plaży, przyspieszył kroku. Tam, za głazami. Tam, gdzie prawie nikt nie chodzi. Tam, gdzie najczęściej znajdowani są ci, których wyrzuciło morze. Tam...
Zapach wodorostów i ryb uderzył go w nozdrza. Już nie czuł na policzku lodowatego sierpa deszczu. Krwawa wstęga znaczyła spokojną toń. Wiatr nie miał tu żadnej władzy, a jedynie marszczył powierzchnię. Przykucnął zanurzając dłoń w morzu. Kilka pęcherzyków oderwało się od dna. Szepty uronione z baniek miękko nasyciły powietrze. Uśmiechnął się kącikiem warg. Cel podróży przez bezkres życia właśnie został osiągnięty. To już nie legendy, a namacalna rzeczywistość.
– Zabierz mnie stąd... – wychrypiał szorstko.
Białe palce wysunęły się z głębin, dotykając jeszcze ciepłej skóry.
– Chodź. Otwarłyśmy dla ciebie ostatnie drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top